Rozdział 6

Wypiła kolejny łyk wody, próbując się pozbierać. Trzęsła się tak bardzo, że rozlewała wodę z kubka na czapkę, którą trzymała w ręku. Wpatrując się w nią, przełknęła łyk wody.

– W porządku? – zapytał Dane.

– Chyba tak – odparła.

– Myśli pani, że panią widział?

Pokręciła przecząco głową.

– Byłam w cieniu, skulona w ławce. Nie mógł mnie widzieć.

– Czy jest pani gotowa opowiedzieć nam resztę? – spytał Delion.

– Kiedy usłyszałam wystrzał, ukryłam się pod ławką. Byłam przerażona, bałam się, że kiedy stamtąd wyjdzie i mnie zauważy, zginę. Rozejrzał się wokół, ale, tak jak mówiłam, jestem pewna, że mnie nie zobaczył. Widziałam, jak odkręcał tłumik od broni – zrobił to bardzo szybko, jakby miał w tym dużą wprawę – i schował wszystko do kieszeni płaszcza. Potem zrobił coś dziwnego, co śmiertelnie mnie przestraszyło. Znowu wyjął broń z kieszeni i trzymał ją w ręku. Wychodząc z kościoła, gwizdał. Przez długi czas tkwiłam pod ławką, byłam zbyt przerażona, by się poruszyć. Bałam się, że czeka przyczajony przed bocznymi drzwiami by sprawdzić, czy ktoś wychodzi, i wtedy zabije mnie szybko i bez trudu, jak przed chwilą zabił księdza Michaela Josepha.

W końcu odważyłam się zajrzeć do konfesjonału – przełknęła ślinę i na chwilę przymknęła oczy – patrzyłam na jego twarz. Jego oczy były szeroko otwarte i było widać, że umarł. Mój Boże, miał takie piękne oczy, ciemne i dobre, widział tak wiele. Ale jego spojrzenie było bez wyrazu, mętne, nieobecne, a w jego czole była mała czerwona dziura. Wyglądała tak niewinnie, taka mała, a jednak on nie żył. Było coś dziwnego w wyrazie jego twarzy. Nie strach czy przerażenie przed czekającą go śmiercią, to było coś innego. Wyglądał, jakby był zadowolony. Jak to możliwe? Ale na litość boską, niby z czego?

– Zadowolony? – zdziwił się Delion. – Dziwne. Jest pani pewna?

Przytaknęła.

– A może jakby w końcu coś go ucieszyło. Przepraszam, po prostu nie jestem pewna.

– W porządku, proszę mówić dalej.

– Potem usłyszałam, jak ktoś wychodzi z zakrystii. Zamarłam. Boże, myślałam, że to morderca wraca na miejsce zbrodni. Bałam się, że mnie zobaczy, bo nie byłam już ukryta w cieniu. Wiedziałby, że widziałam, jak zabijał księdza Michaela Josepha i mogłabym go rozpoznać i wrócił, by mnie też zabić. Ile sił w nogach podbiegłam do bocznych drzwi, odsunęłam zasuwę i wymknęłam się z kościoła prawie bezszelestnie. Zaczekałam, to trwało całą wieczność, ale nikogo tam nie było. Później poszłam szukać telefonu.

– A potem? – zapytał Delion.

– Wróciłam do schroniska na Ellis, niedaleko Webster, Schroniska pod wezwaniem Jezusa Chrystusa.

– To dość daleko od kościoła św. Bartłomieja – powiedział Delion.

– Rzeczywiście. Ksiądz Michael Joseph był bardzo zaangażowany w działalność schroniska i pomagał ludziom, którzy tam trafiali. Tam go poznałam. Bardzo interesował się historią, zwłaszcza trzynastym wiekiem. Jego idolem był Edward I.

– Dużo pani o nim wie – powiedział Dane i poczuł, jak głos uwiązł mu w gardle. Opanował się, wiedział, że na niego patrzą. Pasjonował się historią. Ja nigdy nie miałem pamięci do dat, Michael przeciwnie. Pamiętam, jak zanudzał mnie na śmierć ciągłymi opowieściami o wyprawach krzyżowych, zwłaszcza o tej, którą dowodził Edward.

– To bardzo interesujące – powiedział Delion. – Ale wróćmy do sprawy, dobrze? – Patrzył na Dane'a, rozczulonego wspomnieniami o bracie i lekko poklepał go po ramieniu.

– Czy na pewno nie widziała pani nic więcej? – zapytał Delion. – Czy to już wszystko?

– Niestety, tak. Morderca księdza Michael Josepha zastrzelił go w konfesjonale. W nocy w kościele zwykle jest ciemno i naprawdę niewiele widać. Wszystko pogrążone było w ciemnościach.

Dane pokiwał głową.

– Tak to wyglądało. Przykro mi, ale niezbyt dokładnie go pamiętam: ciemny płaszcz, ciemne włosy, to wszystko.

– Proszę coś dla mnie zrobić: niech pani na chwilę zamknie oczy i wyobrazi sobie, że jest w kościele. Czy widzi pani ten niesamowity witraż, który przedstawia scenę narodzenia Chrystusa? Ten zaraz za konfesjonałem? – zapytał spokojnie Dane.

– Tak, widzę go. Wiele razy mu się przyglądałam i zastanawiałam się, jak coś zrobionego ze szkła może wyglądać tak prawdziwie.

Świetnie, pomyślał Dane zadowolony, a więc znała dobrze ten witraż.

– Ja zobaczyłem go wczoraj po raz pierwszy, podziwiałem go i wydawało mi się, że wszystkie te kolory przenikają moją duszę, przybliżają mnie do czegoś wiecznego, wielkiego i czynią bardziej świadomym.

– Ja czułam podobnie.

– Mogę sobie wyobrazić, nawet jeżeli w kościele jest zupełnie ciemno, dokładnie tak ciemno, jak pani opisywała, że ten witraż lśni pośród tej ciemności jak światełko w tunelu i tylko odrobina światła dostaje się przez niego do wnętrza. Ale ta odrobina jest w stanie rozświetlić wszystkie ciemności, rozproszyć cienie i sprawić, że nie jest już ciemno. Widzę to, a pani?

– Tak – odpowiedziała, nie otwierając oczu. – Ja też to widzę.

Dane pochylił się na krześle, z dłońmi splecionymi pomiędzy nogami, mówił głosem niskim, kojącym.

– Czuje się pani jakby skąpana w tym świetle, sprawia ono, że jest pani ciepło i bezpiecznie. Teraz widzi pani wszystko wokół dużo wyraźniej.

– Tak, dotąd nie zdawałam sobie sprawy, jak cudowne jest to światło.

– Tak. W której ręce trzymał pistolet?

– W prawej.

– A lewą ręką odkręcił od niego tłumik?

– Tak.

– Był młody?

– Nie, raczej nie. Nie poruszał się jak młody człowiek, jak pan. Był trochę starszy, ale niezbyt stary, mniej więcej w wieku inspektora Deliona, tylko szczuplejszy. Był drobnej budowy ciała, miał sylwetkę wyprostowaną niczym struna. Stał na baczność jak wojskowy, a głowę miał przekrzywioną na prawą stronę.

– W co był ubrany?

– W długi cienki płaszcz, dokładnie taki sam, jak nosił mój ojciec.

– Jakiego koloru?

– Ciemny, bardzo ciemny, może czarny. Aż tak dokładnie go nie widziałam.

– Był wysoki?

– Niezbyt, miał może metr siedemdziesiąt. Na pewno mniej niż metr osiemdziesiąt.

– Był łysy?

– Nie. Tak jak powiedziałam, miał gęste, ciemne włosy, bardzo ciemne, może nawet czarne, zaczesane lekko na bok. Nie miał żadnego nakrycia głowy.

– Miał brodę?

– Nie. Jego skóra była bardzo jasna, najjaśniejsza z całej postaci, wręcz lśniła swoją jasnością pośród mroku kościoła.

– Wspomniała pani, że się uśmiechał?

– Tak.

– Jak wyglądały jego zęby?

– Były proste i nieskazitelnie białe, przynajmniej w ciemności tak mi się wydawało.

– A kiedy szedł, jego krok był zdecydowany czy raczej szedł, utykając? Czy chodził cicho?

– Szedł szybko, długimi krokami. Pamiętam, jak poły jego płaszcza łopotały pomiędzy jego nogami. Szedł bardzo szybko, poruszał się z gracją. Zapamiętałam, jaki był elegancki.

– Schował broń z powrotem do kieszeni?

– Nie, trzymał ją w opuszczonej wzdłuż ciała dłoni.

Jej oddech przyspieszył. Dane zbliżył się i pogłaskał ją po ręce. Jej skóra była sucha i szorstka. Zaczęła gwałtownie mrugać powiekami, zdziwiona, że tak dokładnie wszystko zapamiętała, że widziała. A teraz patrzyła na brata księdza Michaela Josepha.

– Pan jest Dane Carver? – upewniła się.

Pokiwał głową.

Delion odczekał jeszcze chwilę, a kiedy zobaczył, że seans jest skończony, powiedział z uznaniem:

– No nieźle, jestem pod wrażeniem.

– Sporo pani widziała – powiedział Dane, pochylił się i delikatnie dotknął jej ramienia. Jego dotyk dodawał jej otuchy, uspokajał ją, a on najwyraźniej o tym wiedział i dlatego to zrobił. – Naprawdę nam pani pomogła. Inspektor Delion teraz wezwie rysownika policyjnego. Opisze mu pani jeszcze raz tego mężczyznę?

– Oczywiście. Ale nie wydaje mi się, żebym była w stanie go rozpoznać, nawet gdybyście go złapali.

– Zaraz, zaraz – powiedział Delion. – Co robiła pani w kościele o północy?

– Ksiądz Michael Joseph powiedział mi, że musi spotkać się z pewnym człowiekiem, który przyjdzie, żeby się wyspowiadać. Poprosił, żebym zaczekała, chciał ze mną porozmawiać, spróbować wyciągnąć mnie z tego bagna.

– O czym pani mówi? Potrząsnęła głową.

– Może my pani pomożemy – powiedział Dane. Znowu potrząsnęła głową, zaciskając usta.

– Wie pani – powiedział Delion – życie często nas zaskakuje: być może ktoś, komu dziś pani nie ufa, niedługo stanie się pani powiernikiem.

– Proszę posłuchać – powiedziała – nie chcę żadnej pomocy. Nie zamierzam opowiadać wam, o czym chciałam rozmawiać z księdzem Michaelem Josephem. I proszę mnie więcej o to nie pytać, dobrze?

– Ale może moglibyśmy jakoś pomóc – upierał się Dane.

– Nie. Koniec tematu albo wychodzę.

Delion i Dane spojrzeli na siebie. Dane zgodził się.

– Umowa stoi: żadnych więcej pytań o pani sytuację.

– W porządku.

Nagle zaczęła płakać. Łzy bezgłośnie spływały jej po policzkach. Delion wyglądał jakby chciał uciekać.

Dane wziął kilka papierowych chusteczek z biurka porucznika i podał jej.

– Bardzo przepraszam, ja…

– Nic się nie stało. Sporo pani ostatnio przeszła – powiedział Dane.

Wytarła chusteczką twarz i oczy.

– Przepraszam – powtórzyła, dławiąc się łzami. Ściskając chusteczkę w prawej dłoni, podniosła się, usiadła i opuściła nogi. Wzięła głęboki oddech i spojrzała w dół. Przez chwilę siedziała nieruchomo, pociągnęła nosem, głośno przełknęła ślinę i w końcu powiedziała: – Ta sofa jest naprawdę paskudna.

Dane roześmiał się. Gdzieś w głębi jego duszy była jeszcze odrobina wesołości.

– Tak, to najbrzydsza sofa, jaką kiedykolwiek widziałem.

– Bardzo śmieszne – powiedział Delion, podsuwając swoje krzesło w stronę Dane'a, usuwając je sobie z drogi, co było nietrudne na tak małej przestrzeni. – Mamy dużo do omówienia, pani… właściwie nawet nie znamy pani nazwiska.

– Nazywam się Jones – odpowiedziała błyskawicznie.

– Jones – powtórzył powoli Delion. – A jak ma pani na imię, panno Jones?

– Nick.

– Nick Jones. Nick to zdrobnienie od Nicole?

Kiwnęła głową, ale Dane pomyślał, że kłamała. Co tu się działo? Może była poszukiwana przez policję w innym mieście? A może nawet tu, w San Francisco? Może dlatego Michael chciał jej pomóc. Zawsze umiał wyczuć ludzi, którzy mają kłopoty, i zawsze chciał im pomagać. Przyglądał jej się długo, ale nic nie powiedział.

– Cóż, panno Jones – rzekł Delion. – Mógłbym panią aresztować, rozesłać pani odciski palców i dowiedzieć się, co ma pani na sumieniu.

– Tak – odparła. – Mógłby pan.

Dane pomyślał, że byłaby z niej świetna pokerzystka. Delion poddał się pierwszy.

– No dobrze, zostawmy to. Żadnych więcej pytań o pani pochodzenie i życie osobiste. Umowa stoi. Czy znała pani innych znajomych księdza Michaela Josepha?

Kobieta pokiwała głową.

– Tak, znałam jeszcze jedną kobietę której próbował pomóc. Nazywała się Valerie Striker. Myślę, że jest prostytutką. Była w kościele, kiedy tam przyszłam. Wpadła na chwilę zamienić kilka słów z księdzem Michaelem Josephem. Wyszła może pięć minut przed tym, jak przyszedł zabójca.

– Cholera. Ciekawe, czy go widziała? – ożywił się Delion.

– To całkiem możliwe – powiedział Dane.

– Czy widziała ją pani po wyjściu z kościoła, panno Jones? Pokręciła głową.

– Valerie Striker – powtórzył Delion i zapisał to nazwisko w swoim notesie. – Sprawdzimy ją. Może coś widziała.

– A może on ją widział – powiedziała Nick – Dobry Boże, oby nie.

Загрузка...