Rozdział 12

Premier Studio znajdowało się na West Pico Boulevard, prostopadłej do Alei Gwiazd. Naprzeciwko było pole golfowe. Dane był zaskoczony silną ochroną obiektu. Budka wartownika przy bramie wejściowej, uzbrojeni ochroniarze, psy obwąchujące wnętrza samochodów. Droga za budką wartownika była wyłożona białymi betonowymi progami zwalniającym, by ograniczyć prędkość pojazdów.

Detektyw Flynn pokazał odznakę i oznajmił, że Wielka Szycha spodziewa się ich. Strażniczka uśmiechnęła się, sprawdziła na swojej liście i odpowiedziała:

– Może pan wejść, detektywie.

Na ścianach studia widniały gigantyczne malowidła: Marilyn Monroe w filmie „Słomiany wdowiec”, Luke walczący z Darthem Vaderem w „Gwiezdnych wojnach”, Julie Andrews śpiewająca w „Dźwiękach muzyki” i postacie z kreskówki „Simpsonowie”. Były też reklamy nowych produkcji. Nick przystanęła na chwilę, przyglądając się gigantycznym portretom Marilyn Monroe i Cary'ego Granta.

– Oni są nieśmiertelni – powiedział Flynn. – Gustowny, prawda?

Biuro współwłaściciela Premier Studios, drugiego po Bogu, magnata Milesa Burdocka, mieszczące się na zajmowanym przez zarząd czwartym piętrze nowoczesnego budynku, nie wyglądało zbyt okazale i znajdowało się blisko wejścia na parking studia.

Wielka Szycha nazywał się Linus Wolfinger i, jak im powiedział Pauley podczas spotkania w jego biurze na trzecim piętrze, nie był mężczyzną. Był zaledwie dwudziestoczteroletnim chłopcem. Uważał się za geniusza, i miał, arogancki dupek, rację.

– Czy to oznacza, że go pan nie lubi? – zapytał Delion.

– To aż tak widać?

– Nie, po prostu jestem spostrzegawczy – odparł Delion.

– Problem w tym – powiedział Frank Pauley, gestykulując dłonią z sygnetami – że Dupek jest naprawdę dobry, jeśli chodzi o pomysły i Bóg jeden wie, ile ich ma każdego sezonu. Potrafi wybierać aktorów i właściwe godziny emisji programów. Czasami się myli, ale niezbyt często. To wszystko jest bardzo przygnębiające, szczególnie, że ciągle chwali się wszystkim, jaki jest świetny. Nikt go nie lubi.

– Jasne – powiedział Delion. – Nawet ktoś tak subtelny jak ja, widzi, dlaczego.

– Dwadzieścia cztery? Naprawdę tyle ma lat? – upewniał się detektyw Flynn.

– Ta, trzeba to jakoś przełknąć – powiedział Frank Pauley.

– Z drugiej strony, większość zarządu studia pracuje tu dość krótko: trzy, może cztery lata. Przez ten czas pewnie zajmują się głównie tym, żeby napełnić swoje portfele, zanim ich wyrzucą z roboty. Tu się robi kasę. Nie ma żadnych skrupułów. Producent regularnie dostaje wypłatę, a za to, że poleci komuś zrobić program, weźmie kolejną wypłatę. Tu chodzi tylko o własne ego i pieniądze.

– Dlaczego pan nam o tym wszystkim mówi, panie Pauley?

– zapytał Flynn.

Frank Pauley uśmiechnął się szeroko i rozłożył ręce.

– Po prostu z wami współpracuję. Daję wam wskazówki, żebyście mieli pojęcie, co motywuje tych wszystkich ludzi.

– Reżyseruje pan programy, panie Pauley? – zapytała Nick.

– Trafiła pani. Czasami też zarabiam na wprowadzaniu zmian do scenariusza.

– A więc dostaje pan trzy wypłaty? – upewniła się Nick.

– Tak, każdy orze jak może. Wie pani, co w tym jest najlepsze? Za reżyserię i pisanie biorę honoraria autorskie lub tantiemy. Nie mam powodów do narzekania.

Flynn przewrócił oczami i powiedział:

– Muszę się upewnić, czy mój syn też tak postępuje.

– A więc pana zdaniem pieniądze, władza i własne ego tu, w mieście grzechu, są najważniejsze? To wstrząsające – podsumował Delion.

Pauley uśmiechnął się.

– Nie wiem, czy powinienem o tym mówić, bo to cyniczne, ale chcę być z wami zupełnie szczery. Mamy naprawdę poważne kłopoty. Jeśli sprawa wyjdzie na jaw, a jestem przekonany, że tak będzie, nie chcę nawet myśleć, co się może stać. Media zmieszają nas z błotem. Nikomu o tym nie mówiłem, tak jak prosiliście. Według mojej wiedzy, nikt z obsady „Superagenta” nie wyjechał z miasta, rano była tu policja. Wolfinger czeka na was na czwartym piętrze. To tam urzęduje ten Dupek. Zresztą, zanim pan Burdock go zatrudnił, sam miał tam swoje normalne biuro.

– Co ma pan na myśli, mówiąc „normalne” biuro? – zapytała Nick.

– Zobaczy pani.

– Proszę nam coś opowiedzieć o Milesie Burdocku – poprosił Delion.

– Lubi, jak wszyscy myślą, że to on wszystkim kieruje, że jeśli program mu się nie podoba, spada z anteny, ale jeśli mam być szczery, to tak naprawdę Linus Wolfinger tu rządzi. Pan Burdock prowadzi zbyt wiele interesów naraz, większość międzynarodowych, my jesteśmy zaledwie kroplą w morzu jego interesów. On bardzo lubi Linusa Wolfingera. Spotkał go tu w studio, obserwował go przez kilka miesięcy, gdy Linus prawie samodzielnie zaplanował i zrealizował jeden z naszych programów nadawanych w czasie największej oglądalności, bo producent i reżyser okazali się niekompetentni. Po tym awansował go, oddał mu pod kontrolę ten cały cyrk, ot tak. – Frank Pauley pstryknął palcami. – Wtedy wywołało to ogromne poruszenie.

Minęli trzy sekretarki, wszystkie powyżej pięćdziesiątki, profesjonalistki w każdym calu, z pozapinanymi pod szyję koszulami, bez epatowania długimi nogami i pomalowanymi na krwistą czerwień paznokciami.

Frank Pauley pomachał do nich i poszli dalej szerokim korytarzem.

– Idę o zakład, że żaden szanujący się szef studia nie zatrudniłby takich sekretarek – powiedział Flynn.

– Ma pan na myśli ich wiek? Linus zwolnił pozostałe, dużo młodsze w dniu, w którym się tu wprowadził. Fakt, każdy potrzebuje niewolników, którzy będą pracować po osiemnaście godzin dziennie bez biadolenia. To znaczy młodych, i zazwyczaj sekretarki mają nie więcej niż trzydzieści lat. To dlatego Linus zatrudnił aż trzy. Proszę mi wierzyć: wszystko teraz sprawniej działa.

– Od jak dawna pan Wolfinger tu pracuje? – zapytała Nick.

– Na obecnym stanowisku prawie dwa lata, wcześniej chyba sześć miesięcy. Nie przesadzę, jeśli powiem że to najdłuższe dwa lata w moim życiu.

Mężczyzna w wieku około trzydziestu pięciu lat, tak umięśniony, że prawdopodobnie nie był w stanie się wyprostować, zastąpił im drogę. Wyglądał, jakby zębami mógł kruszyć kości.

– To jest Arnold Loftus, ochroniarz Linusa – powiedział Pauley, wstrzymując oddech. – On nigdy nic nie mówi i wszyscy się go boją.

– Ma piękne, rude włosy – zauważyła Nick. Pauley dziwnie na nią spojrzał.

– Państwo do pana Wolfingera? – odezwał się Arnold Loftus, krzyżując ręce na wielkiej klatce piersiowej.

– Tak, Arnoldzie, jesteśmy umówieni – powiedział Flynn. Arnold Loftus wskazał im młodego człowieka, który szedł w ich kierunku. Nie, „kroczył” jest lepszym słowem. Był ubrany w szary, doskonale skrojony garnitur od Armatniego. Zatrzymał się i, podobnie jak ochroniarz, skrzyżował ręce na piersi. Wkroczyli na jego teren.

– Panie Pauley – powiedział, ukłonił się i spojrzał na trzech mężczyzn i idącą za nimi kobietę.

– Jay, przyszliśmy tu spotkać się z panem Wolfingerem. Państwo są z policji i FBI. To bardzo ważne. Mówiłem ci.

– Proszę usiąść. Sprawdzę, czy pan Wolfinger może już państwa przyjąć – powiedział Jay.

Sześć minut później, kiedy Delion gotów był wtargnąć do gabinetu, drzwi otworzyły się, a asystent skinął do nich.

– Pan Wolfinger jest bardzo zapracowanym człowiekiem, ale teraz jest do waszej dyspozycji.

– Ciekawe, czy będzie zainteresowany, kiedy mu powiemy, co doprowadza do szału prawników studia? – zastanawiał się Frank – Ale to cały on. Lubi pokazać, że jest górą.

Weszli do biura Linusa Wolfingera.

A więc to był pałac Dupka, pomyślał Dane, rozglądając się. Pauley miał rację. To nie było zwykłe dyrektorskie biuro. Nie było tam choćby odrobiny chromu, szkła czy skóry. Żadnych nagromadzonych dokumentów, żadnych pamiątkowych przedmiotów ani niczego osobistego. Było to naprawdę duże, kwadratowe pomieszczenie z drewnianą, wypolerowaną na wysoki połysk podłogą, bez dywanów, z oknami wychodzącymi na dwie strony: z jednej na pole golfowe, z drugiej na ocean, i dużym biurkiem pośrodku. Na blacie stały komputery warte majątek. Za biurkiem stało tylko jedno krzesło bez oparcia.

Linus Wolfinger nie patrzył na przybyłych gości, wpatrzony był w jeden z monitorów i nucił melodię z „Przeminęło z wiatrem”.

Asystent głośno chrząknął.

Wolfinger spojrzał na wszystkie przyglądające mu się osoby i jakby się uśmiechnął. Wyszedł zza ogromnego biurka, pozwalając im oswoić się z faktem, że w istocie wyglądał trochę głupkowato w białej koszuli z krótkim rękawem i z wetkniętymi w jej kieszeń długopisami, z wystającą pod szyją czarnym podkoszulkiem i w spodniach wiszących na chudym tyłku.

– Od naszych prawników wiem, panie Pauley, że mamy problem z „Superagentem”. Ktoś naśladuje morderstwa z pierwszych dwóch odcinków – powiedział.

– Tak – potwierdził Frank. – O to właśnie chodzi.

– Przypuszczam, że wszyscy państwo jesteście z policji.

– Tak, i z FBI. – dodał detektyw Flynn. – Jest jeszcze panna Nick Jones.

Wolfinger wyciągnął z kieszeni koszuli pióro i zaczął gryźć jego końcówkę.

– Czy Frank powiedział wam, że program został już oficjalnie zdjęty? – zapytał.

– Tak, między innymi – powiedział Delion. – Najpierw chcielibyśmy pana zapytać, czy ma pan jakiś pomysł, kto w prawdziwym świecie może być mordercą. To jest najprawdopodobniej ktoś blisko związany z programem.

– Mam parę pomysłów – powiedział Wolfinger i schował pióro z powrotem do kieszeni. Otworzył szufladę biurka, gdzie była mała lodówka, i wyciągnął dietetycznego Dr. Peppera. Otworzył puszkę i pociągnął spory łyk.

– Może przejdziemy do sali konferencyjnej? – zaproponował Dane. – Na pewno jest tu jakaś sala.

– Oczywiście. Mam siedem minut – rzucił Wolfinger, wypił więcej napoju i głośno beknął.

– Znając bystrość pana umysłu – powiedział Flynn – powinno wystarczyć nam pięć.

– Mam nadzieję – odparł Wolfinger i zaprowadził ich do długiej, wąskiej, komfortowej sali konferencyjnej. Przygotowaniem kawy i talerzyków ze słodyczami zajmowała się jedna z trzech sekretarek, pani Grossman.

Wszyscy zostali poczęstowani kawą.

Kiedy usiedli, Linus Wolfinger oparł się o krzesło i zapytał:

– Czy widzieliście trzecią część programu, tę, której emisja planowana była na ten wtorek?

– Jeszcze nie – odpowiedział Delion.

– Opowiada o dwóch szczególnie okrutnych morderstwach, które miały miejsce w zachodniej części Nowego Jorku. Jest tam jeszcze więcej niewyjaśnionych okoliczności niż w pierwszych dwóch częściach – rzekł Linus Wolfinger. – Ofiary zostają porąbane na kawałki. To dość przerażające. DeLoach uwielbia takie gówno. Jest w tym bardzo dobry.

Dane i Delion spojrzeli na siebie. Kiedy pierwszy raz usłyszeli nazwisko scenarzysty, osłupieli.

– Po co głupek tak to reklamuje? – zastanawiał się głośno Delion.

– DeLoach? Główny scenarzysta nazywa się DeLoach? – zapytał Dane.

Wolfinger przytaknął.

– Tak, jest bardzo błyskotliwy. Pomysły wychodzą z jego głowy jak zastępy małych żołnierzyków. Doskonale wie, jak manipulować widzem. Chociaż jestem pewien, że wcześniej znaliście nazwisko głównego scenarzysty.

– Możliwe – powiedział Delion.

– Chyba wysoko go pan ceni – zauważył Flynn. Wolfinger wzruszył ramionami.

– A dlaczego mam go nie cenić? Jest twórczy, ma łeb na karku i co najważniejsze, jest uczciwy. Dlaczego nazwisko DeLoach zrobiło na was takie wrażenie?

Delion nie widział powodu, dla którego miałby o tym nie mówić.

– DeBruler to pseudonim, jakiego użył nasz podejrzany, przedstawiając się przez telefon księdzu w San Francisco.

– Brzmi bardzo podobnie – powiedział Wolfinger, stukając piórem w blat biurka. – Ale pomimo zbieżności nazwisk, DeLoach nie może być tym, kogo szukacie.

– Dlaczego? – zapytał Flynn, unosząc brew.

– DeLoach to mięczak. Pewnego razu widziałem, jak wyrzucił lody, bo latała koło nich mucha. On jest totalnie oderwany od rzeczywistości, zupełnie niedzisiejszy. Żyje w świecie własnych fantazji i to wychodzi naszemu studio na dobre. Tak, jak wcześniej powiedziałem, jest uczciwy, więc wszystko, co robi, przynosi nam korzyść. Ale czy jest zdolny do popełnienia brutalnych morderstw? Nie, z całą pewnością to nie DeLoach.

– Możliwe, że DeLoach jest niebezpiecznym mięczakiem, którego fantazje w końcu wyszły poza jego umysł i przeniknęły do realnego świata – powiedział Dane. – Proszę powiedzieć nam o nim coś więcej. Czy to on wpadł na pomysł zrobienia „Superagenta”?

– Tak – powiedział Wolfinger. – Tak, to był jego pomysł. Jego pełne nazwisko brzmi Weldon DeLoach. Zrobił dwa najpopularniejsze programy w ciągu ostatnich dziesięciu lat. Jest bardzo szanowany, choć już niemłody.

– – Co to znaczy „niemłody”? – zapytał Flynn.

– Ma trzydzieści parę lat, może trochę więcej.

– Rany boskie – mruknął Delion. – Powinien już odejść na emeryturę!

– Czy po tym, co powiedziałem, nadal uważacie go za głównego podejrzanego? – zapytał Wolfinger.

– Pasowałby – odparł Delion. – Musimy sprawdzić każdego. Potrzebujemy listy pracowników, wszystkich scenarzystów pracujących przy programie, techników, każdego, kto miał z nim cokolwiek wspólnego.

– DeBruler i DeLoach. Kimkolwiek był zabójca, musiał znać jego nazwisko. To niewiele znaczy – powiedział Dane, rzucając Linusowi Wolfingerowi zamyślone spojrzenie. Delion pokiwał głową.

– To by było zbyt łatwe. Świadczyłoby o głupocie DeLoacha, a przecież pan Wolfinger powiedział, że jest bystry. Rozwiązania rzadko bywają takie proste. Ale porozmawiamy z nim, tak jak z innymi scenarzystami i ludźmi zaangażowanymi w program. Tymczasem proszę o listę pracowników, panie Wolfinger. Moi ludzie są gotowi do działania. Jutro FBI przyśle agentów do przesłuchań, zbadania okoliczności, sprawdzenia alibi i temu podobnych.

Linus Wolfinger pokiwał głową. Stukał piórem o blat stołu. Dane wiedział, że to było inne pióro niż to, które obgryzał w swoim biurze, bo nie było na nim śladów zębów.

– Nie zapytaliście, kto według mnie za tym stoi?

– Nie, nie zapytaliśmy – odparł Flynn. – A więc, co pan wie na ten temat?

Загрузка...