WASZYNGTON
Mam kłopot, Savich. Muszę jechać do domu. Mój brat zginął ubiegłej nocy – powiedział Dane Carver do swojego szefa, Dillona Savicha.
Była siódma trzydzieści rano, zimny poniedziałkowy poranek, do Nowego Roku zostały zaledwie dwa tygodnie.
Savich podniósł się powoli z krzesła, nie spuszczając wzroku z twarzy Dane'a. Ten wyglądał źle – był cholernie blady i miał podkrążone oczy, jakby za chwilę sam miał umrzeć. W jego oczach widać było ból i szok.
– Co się stało, Dane?
– Mój brat… – Nie mogąc wykrztusić ani słowa więcej, Dane stanął w otwartych drzwiach. Pomyślał, że kiedy wypowie głośno to słowo, stanie się ono niezaprzeczalnym faktem, i obawiał się, że nie mogąc tego znieść, padnie tu trupem. Przełknął ślinę i marzył, aby czas cofnął się do ubiegłej nocy, przed czwartą nad ranem, zanim zadzwonił do niego inspektor Vincent Delion z policji w San Francisco.
– W porządku – powiedział Savich, podszedł do niego i podał mu rękę. – Wejdź do środka, Dane. Zamkniemy drzwi.
Dane zamknął drzwi, popychając je nogą, odwrócił się tyłem do Savicha i próbując opanować drżenie głosu, powiedział:
– Został zamordowany. Mój brat został zamordowany.
Savich był wstrząśnięty. Naturalna śmierć brata to wystarczające nieszczęście, a co dopiero morderstwo?
– Bardzo mi przykro. Wiem, że byłeś blisko ze swoim bratem. Usiądź, proszę, Dane.
Ten przecząco pokręcił głową, ale Savich podprowadził go do krzesła i delikatnie go na nim posadził. Dane siedział sztywno, patrząc tępo przed siebie, za okno, które wychodziło na budynek sądu.
– Twój brat był księdzem? – upewnił się Savich.
– Tak, jest, właściwie był księdzem. Muszę tam pojechać i zająć się wszystkim.
Dillon Savich, szef jednostki dochodzeniowo – śledczej w centrali FBI, siedział na brzegu swojego biurka naprzeciwko Dane'a. Pochylił się, poklepał go po ramieniu i powiedział:
– Wiem, to straszne, Dane. Oczywiście, musisz tam pojechać i o wszystko zadbać. Dostaniesz płatny urlop, nie ma sprawy. To był twój brat bliźniak, prawda?
– Tak. Moje odbicie w lustrze. Różniliśmy się charakterami, ale i tak byliśmy bardzo do siebie podobni.
Savich nie mógł sobie wyobrazić, co się czuje, kiedy traci się brata, w dodatku bliźniaka. Dane pracował z nim zaledwie od pięciu miesięcy, na własną prośbę został przeniesiony z biura terenowego w Seattle. Ręczył za niego sam Jimmy Maitland, szef Savicha, który polecił mu na początku mieć oko na Dane'a Carvera. Twierdził, że to dobry chłopak, bystry, pragmatyczny, twardy, czasami w gorącej wodzie kąpany, ale niezawodny. Jeżeli Dane Carver coś obiecał, można było uznać to za pewnik.
Savich wiedział, że Dane urodził się w Boże Narodzenie, dwie godziny po północy. Zawsze dostawał masę głupich świąteczno – urodzinowych prezentów podczas przyjęć w biurze na dzień przed Wigilią. Właśnie skończył trzydzieści trzy lata.
– Czy tamtejsza policja wie, co zaszło? Zaraz, ja nawet nie wiem, gdzie mieszkał twój brat.
– W San Francisco. Najpierw zadzwonił do mnie inspektor Vincent Delion z policji w San Francisco, dziesięć minut później moja siostra Eloise, która mieszka w San Jose. Delion powiedział, że został zamordowany w konfesjonale, późno w nocy, prawie o północy. To nie do wiary… – Dane w końcu na niego spojrzał, a w jego oczach była wściekłość, która powoli przeradzała się w obłęd. Uderzył pięścią o poręcz krzesła.
– Uwierzysz, że jakiś dupek zabił go w konfesjonale? O północy? Dlaczego spowiadał o północy?
Savich pomyślał, że zaraz Dane wybuchnie. Oddech miał przyspieszony i ciężki, oczy wytrzeszczone, a dłonie mocno zaciśnięte w pięści. Ale nie. Wstrzymał na chwilę oddech, po czym głęboko odetchnął i opanował się.
– Dla nas brzmi to bezsensownie. Ale znajdziemy sprawcę i dowiemy się, dlaczego to zrobił. Poczekaj jeszcze chwilę, Dane. Musimy coś ustalić. Twój brat miał na imię Michael, prawda?
– Tak, ksiądz Michael Joseph Carver. Muszę jechać do San Francisco. Znam tamtejszą policję. Może i są dobrzy, ale nie znają mojego brata. Nawet moja siostra go nie zna. Tylko ja znam go naprawdę. Boże, nie przypuszczałem, że kiedykolwiek to powiem, ale chyba lepiej, że nasza matka umarła w ubiegłym roku. Bardzo chciała, żeby Michael został księdzem, modliła się o to przez całe życie, przynajmniej tak twierdziła. To by ją załamało.
– Wiem, Dane. Kiedy ostatnio z nim rozmawiałeś?
– Dwa dni temu. Był zadowolony, bo udało mu się złapać chłopaka, który malował graffiti na murach kościoła. Powiedział, że uczyni z tego chłopca katolika. A kiedy już to się stanie, nigdy już tego nie zrobi, bo będzie miał poczucie winy.
– Dane uśmiechnął i zamilkł.
– Nie wyczułeś niczego niepokojącego? Dane potrząsnął głową i zmarszczył brwi.
– Nie, mój brat zawsze był optymistą, nawet wtedy, kiedy dziennikarz pewnej lokalnej gazety próbował go uwieść.
– Dobry Boże, facet?
– Tak, facet.
Savich uśmiechnął się.
– To zdarzało się często, ale zazwyczaj były to kobiety. Michael zawsze był miły, przyciągał do siebie w równym stopniu mężczyzn i kobiety. – Dane zmarszczył brwi i zamyślił się.
– A kiedy teraz o tym myślisz, przypominasz sobie coś?
– Hm, nie jestem pewien. Mówił coś ostatnio o poczuciu bezradności i było mu z tym ciężko. Mówił, że musi coś z tym zrobić.
– A domyślasz się, co chciał przez to powiedzieć?
– Nie mam pojęcia. Może miał ciężką spowiedź, może chodziło o jakiegoś parafianina, któremu nie mógł pomóc. Ale to przecież nic niezwykłego. Przez lata bycia księdzem wiele razy miewał takie problemy. – Dane zacisnął pięść. – Nie wiem, może coś go przestraszyło. Mogłem drugi raz do niego zadzwonić i spróbować coś z niego wyciągnąć, nie pozwolić mu zamknąć się w sobie. Dlaczego, do cholery, tego nie zrobiłem?
– Zamknij się, Dane. Nie dręcz się poczuciem winy.
– Trudno mi tego uniknąć. Jestem katolikiem.
– Przecież to nie twoja wina. Musisz tylko dowiedzieć się, kto go zabił, tylko zabójcę można winić za to, co się stało. Teraz poproszę Millie, żeby zrobiła dla ciebie rezerwacje. Przypomnij mi, kto prowadzi śledztwo?
– Vincent Delion. Tak jak mówiłem, zadzwonił do mnie w nocy chwilę przed Eloise i powiedział, że wie, że jestem z FBI, że pewnie chciałbym wiedzieć wszystko, co oni wiedzą. Na razie nie wiedzą zbyt wiele. Zmarł natychmiast od strzału w czoło. Kula przeszła na wylot. Z przodu rana wygląda jak czerwona kropka, którą Hindusi noszą na czole. Wiesz, o czym mówię?
– Wiem.
– Ale z tyłu głowy rana nie wygląda już tak niewinnie. Jezu, to koszmar.
Savich wiedział, że nie może pozwolić, aby Dane dał się ponieść wyobraźni, nie mógł pozwolić mu na wyobrażanie sobie zmasakrowanej przez kulę głowy brata. To tylko pogrążyłoby go w bólu.
Żywo gestykulując, powiedział:
– I zabójca raczej nie zostawił broni na miejscu zbrodni? Dane potrząsnął głową.
– Nie. Dziś jest sekcja zwłok.
– Znam komendanta Kreidera – powiedział Savich.
– W ubiegłym roku występował przed Kongresem w sprawie skutecznych metod zapobiegania zamieszkom na tle rasowym w rejonie zatoki San Francisco. Spotykałem go na strzelnicy w Quantico. Świetnie strzela z daleka. Mój teść jest sędzią federalnym w San Francisco. Zna wielu ludzi. Mogę ci w czymś pomóc?
Dane milczał. Savich wiedział, że był jeszcze zbyt sparaliżowany przez wstrząs i żal, aby mógł zrozumieć to, co właśnie usłyszał. Trzeba dać mu trochę czasu. Pozytywną stroną tej sytuacji było to, że w tym stanie łatwiej mu będzie uporać się z bólem i wściekłością.
– OK, nieważne. Wiesz co? Jedź do San Francisco i pogadaj z Delionem, dowiedz się, co oni robią w tej sprawie. Zobacz, czy tamtejsze nasze biuro może w czymś pomóc. Znasz Berta Cartwrighta, szefa biura terenowego FBI z San Francisco?
– Tak – odparł Dane niskim głosem. – Owszem, znam go.
– Na jego twarzy nagle pojawiła się niechęć, która na chwilę przesłoniła ból.
– Jasne, rozumiem – odparł Savich. – Wy dwaj raczej się nie lubicie.
– Raczej nie. Poradzę sobie bez niego.
– Dlaczego? Co zaszło między wami? Dane potrząsnął głową.
– To nieistotne.
– W porządku, jedź do domu i spakuj się. Tak, jak powiedziałem, Millie zajmie się wszystkimi formalnościami związanymi z twoim wyjazdem. Chcesz nocować na mieście czy zatrzymasz się u siostry?
– Na mieście. Ale na pewno nie na plebanii.
– Dobrze, zarezerwujemy ci hotel w centrum. To hotel rekomendowany przez FBI, więc nie licz na żadne luksusy. Zadzwoń, jakbyś czegoś potrzebował.
– Jasne. Dzięki, Savich. A sprawy, które prowadzę…
– Dopilnuję, by ktoś się nimi zajął. Idź już.
Uścisnęli sobie dłonie. Savich patrzył, jak Dane przechodził przez wielki gabinet, w którym stały biurka dziewięciu agentów specjalnych. Tylko sześć z nich było w tej chwili zajętych.
Jego żona, agentka Lacey Sherlock Savich, była właśnie na trzecim piętrze w departamencie analiz DNA na spotkaniu z Jerrym Hollisterem. Porównywali próbkę DNA pobraną od ofiary gwałtu i morderstwa w Bostonie z próbką głównego podejrzanego. Jeżeli będą pasować, facet był ugotowany.
Ollie Hamish, jego zastępca, przebywał w Wisconsin i konsultował się z policją z Madison w sprawie serii szczególnie brutalnych morderstw, powiązanych z lokalną rozgłośnią radiową, która grała przeboje z lat sześćdziesiątych.
Savich nienawidził wariatów. A jeszcze bardziej niewyjaśnionych spraw. Zdumiewało go i przerażało, do czego zdolny jest ludzki umysł. A teraz jeszcze sprawa brata Dane'e, księdza.
Wykręcił numer wewnętrzny Millie i polecił jej poczynić przygotowania w związku z wyjazdem Dane'a. Potem w elektrycznym czajniku nastawił wodę na herbatę. Zaparzył bardzo mocną earl grey w wielkim kubku z logo FBI i uruchomił komputer. Zaczął od napisania e – maila do komendanta Dextera Kreidera.
SAN FRANCISCO
W poniedziałkowe popołudnie o trzeciej trzydzieści czasu lokalnego, po trwającym pięć godzin i dziesięć minut locie z lotniska Dulles w Waszyngtonie, Dane Carver wylądował w San Francisco.
Właśnie szedł przez wielki gabinet w stronę zagraconego biurka inspektora Deliona. Przystanął na chwilę i przyglądał mu się. Zobaczył starszego człowieka z lśniącą łysiną i gęstymi, podkręconymi wąsami, zgarbionego nad klawiaturą komputera i zapamiętale coś na niej wystukującego. Dane usiadł na krześle naprzeciwko jego biurka, nie mówiąc nic, tylko obserwując człowieka przy pracy. To miejsce wyglądało jak każdy inny komisariat, w którym dotąd był. Marynarki gliniarzy wisiały na oparciach krzeseł, oni sami mieli poluzowane krawaty i podwinięte rękawy koszul. Na krześle w korytarzu siedział młody Latynos z rękami w kajdankach i drwiącym uśmiechem na twarzy, kilku groźnie wyglądających prawników w trzyczęściowych garniturach – słowem – nic niezwykłego, jak na poniedziałkowe popołudnie. W niewielkiej kuchni na zniszczonym stole stało puste pudełko po pączkach, był tam też ekspres do kawy, który wyglądał, jakby miał ze sto lat, stos papierowych kubków, saszetki z cukrem i karton mleka, którego Dane brzydziłby się tknąć.
– Kim pan jest?
Dane wstał z krzesła i wyciągnął rękę.
– Jestem Dane Carver. Dzwonił pan do mnie w nocy w sprawie śmierci mojego brata.
– Ach, tak, rzeczywiście. – Inspektor wstał i uścisnął dłoń Dane'a. – Nazywam się Vincent Delion.
Usiadł i wskazał Dane'owi krzesło.
– Bardzo mi przykro z powodu pańskiego brata.
Bracia byli ze sobą bardzo związani, wiedział to od ich siostry, Eloise DeMarks. Delion widział, że ten człowiek bardzo cierpi. Wszyscy federalni, jakich Delion dotąd spotkał, wydawali się nie mieć żadnych uczuć i nie patrzyli dalej niż czubek własnego nosa. Oczywiście, nigdy wcześniej nie widział żadnego z nich w podobnej sytuacji. Zamordowanie członka rodziny – coś tak osobistego, nad czym w żaden sposób nie mógł zapanować. Chyba nie mogło spotkać go nic gorszego.
– Dziękuję, doceniam to. Co udało wam się ustalić? – zapytał Dane lekkim, spokojnym głosem, jakby przeprowadzał kolejne rutynowe śledztwo.
Delion pomyślał, że musiał mieć w tym sporą wprawę.
– Bardzo mi przykro, ale najpierw musimy pojechać do kostnicy i zidentyfikować zwłoki. Oczywiście nie ma żadnych wątpliwości, że to pański brat, ale takie są procedury. Rozumie pan, prawda? Był pan kiedyś policjantem?
Dane potrząsnął przecząco głową.
– Zawsze chciałem być agentem FBI. Ale owszem, znam procedury.
– No tak, ja zawsze chciałem być policjantem. Doktor Boyd zrobił dziś rano sekcję zwłok, byłem przy tym. Pański brat zmarł na miejscu, tak jak mówiłem panu przez telefon. Lekarz twierdzi, że to był przypadek, jakby to było jakieś pocieszenie. Rozmawiałem z pańską siostrą. Chciała dziś przyjechać, ale powiedziałem jej, że pan tu będzie i zajmie się wszystkim. Porozmawiam z nią za dzień lub dwa. Pomyślałem, że pan lepiej sobie z tym poradzi.
– Tak, rozmawiałem z Eloise. Dziś też z nią porozmawiam. A jeżeli chodzi o broń…
– Na miejscu zbrodni ani w pobliżu nie znaleziono żadnej broni. Ale policyjny patolog znalazł kulę kaliber dwadzieścia dwa w betonowej ścianie za konfesjonałem. Kula przeszyła głowę pańskiego brata i ścianę konfesjonału i wbiła się w oddaloną o dwa metry ścianę, niezbyt głęboko, zaledwie kilka centymetrów i była w całkiem dobrym stanie. A nasz balistyk, Zopp, tak, to jego prawdziwe nazwisko: Edward Zopp, natychmiast tam się pojawił. Kula była praktycznie nienaruszona i można było ją dokładnie zważyć i zmierzyć, z czego Zopp był bardzo zadowolony. To niezwykle rzadki przypadek.
Zopp twierdzi, po szczegółowym zbadaniu kuli, że zabójstwa dokonano z broni JC Higgins model osiemdziesiąt lub Hi Standard model 101 – oba są bardzo podobne.
– Owszem i bardzo osobliwe. Nie są też już produkowane, ale nietrudno je kupić. Nie mają zbyt dużej wartości, właściwie to tania broń.
– Otóż to. Zopp też twierdzi, że to dziwne, bo takiej broni używał słynny Zodiak pod koniec lat sześćdziesiątych i na początku siedemdziesiątych. Czy to zbieg okoliczności? Biorąc pod uwagę fakt, że nigdy nie znaleziono broni.
– Myśli pan, że te dwie sprawy są ze sobą powiązane? Delion pokręcił głową.
– Nie, nie sądzę. Ale może nasz podejrzany jest wielbicielem Zodiaka. No cóż, zobaczymy. Mamy kulę, a kiedy znajdziemy broń, z której ją wystrzelono, będziemy mogli porównać ją z danymi w naszej bazie.
Dane rozsiadł się na krześle i wpatrywał się w czubki swoich butów. Bardzo niechętnie, ale musiał zadać to pytanie:
– Pod jakim kątem weszła kula?