LOS ANGELES
Nie mogliśmy znaleźć żadnych zdjęć, ale, tak jak mówiłem panu przez telefon, inspektorze Delion, znaleźliśmy coś lepszego – powiedział Jon Franken, asystent reżysera „Superagenta”.
Włączył magnetowid, przewinął do odpowiedniego momentu i zatrzymał.
– To jest Weldon, drugi od lewej, ten stojący z boku ze skrzyżowanymi na piersi ramionami i patrzący na wszystkich jak na idiotów. Obserwuje wszystko, stojąc z boku, pozostaje w cieniu wydarzeń, twierdzi, że to daje mu pomysły. Cokolwiek by mówić, kapitalne.
– Proszę zatrzymać – powiedział Dane i spojrzał na Nick w momencie, gdy ruchoma scena zmieniła się w zdjęcie. Wyglądała na przestraszoną. Musiała się bać, patrząc na człowieka, który najprawdopodobniej wynajął Miltona McGuffeya, by ją zamordował, człowieka, który być może zabił jego brata. Dane delikatnie dotknął palcami jej przedramienia.
– Nick?
– Nie wiem, po prostu nie wiem. – Odwróciła się, by spojrzeć na Dane'a. – Może sylwetka wygląda podobnie. – Wzruszyła ramionami. – To przerażające.
– Wiem. Nick, teraz chcę, żebyś zapomniała o włosach, opaleniźnie, oczach, to mogła być kosmetyka. Przyjrzyj się jego twarzy, jak się porusza, jak gestykuluje, mówiąc.
– Może to on, nie wiem. Nie jestem pewna. Wygląda zupełnie inaczej – powiedziała po jakimś czasie.
– A Milton McGuffey? Czy zwróciłabyś na niego uwagę, gdyby cię nie postrzelił? – zapytał Delion.
– Odpowiedź brzmi – nie jestem pewna. Możliwe. Ale prawdopodobnie tak.
Flynn powiedział:
– Z tego, co tu usłyszałem, można wysnuć następujący wniosek: nasz podejrzany wybrał McGuffeya dlatego, że jest do niego bardzo podobny – zauważył Flynn. – Panie Franken, wciąż nie wiadomo, gdzie może przebywać Weldon DeLoach?
Franken potrząsnął głową.
– Przykro mi, ale, jak już wcześniej mówiłem, pojawi się, kiedy zechce. Jeśli jest w Los Angeles, niedługo da znać. Tego jestem pewien.
– Panie Franken – powiedziała Nick – czy pan DeLoach zawsze wyglądał tak, jak teraz? Mocno opalony, bardzo jasne włosy?
– Właściwie tak – odparł Franken. – Odkąd go znam, czyli od prawie ośmiu lat. Dlaczego pani pyta?
– Jeśli rzeczywiście naszym zabójcą jest DeLoach, to kiedy go zobaczyłaś, najpewniej nosił perukę. Co do zamaskowania opalenizny, nie jestem pewien, jak to było zrobione, prawdopodobnie miał nałożony makijaż – tłumaczył Dane Nick.
– Ale po co by to robił? – zastanawiała się Nick. – Na pewno nie spodziewał się, że będę siedziała w kościele.
– Tak, ale podczas pobytu w San Francisco spotkałby wielu ludzi. Może przebranie było na wszelki wypadek.
Franken pocierał podbródek długimi, eleganckimi palcami.
– Nie wierzę, że Weldon DeLoach jest mordercą. To nie jest typ, który zabiłby kogokolwiek. Jak wcześniej panom mówiłem, to po prostu do niego nie pasuje.
Dane pamiętał, że Wolfinger nazwał DeLoacha mięczakiem.
– Czy to znaczy, że myśli pan, że on jest tchórzem?
– Nie, nic z tych rzeczy. To po prostu nie on, nie Weldon.
– Zabójca chciał, żeby McGuffey wyglądał jak on, dlatego go wynajął, by mnie zabił. Więc musiał mieć ciemne włosy i bladą skórę – powiedziała Nick.
– Pewnie masz rację, Nick. – Dane poprosił, żeby Franken zrobił powiększenie ujęcia z bliska Weldona DeLoacha. Wolfinger twierdził, że DeLoach ma około trzydziestki. Nie wyglądał na trzydzieści lat, ale na czterdzieści, może więcej. Wyglądał, jakby ciężko pracował i żył w ogromnym stresie. Z tego, co mówili jego współpracownicy, inni scenarzyści, w przeszłości nie stronił od kokainy.
Ciemna opalenizna DeLoacha kontrastowała z białą koszulą i białymi spodniami. Miał jasnoniebieskie oczy. Jego cienkie włosy był niemal białe.
– Czy macie fragment, na którym Weldon DeLoach mówi? – zapytał Dane.
– Po co? – zapytał Delion. – Nick nigdy nie słyszała jego głosu.
– Może rozpozna któryś z gestów, które wykonuje, gdy jest ożywiony i mówi. Poza tym, też chcę usłyszeć jego głos.
Franken przewinął do przodu film, zatrzymując na DeLoachu wznoszącym toast na przyjęciu urodzinowym. Miał najłagodniejszy głos, jaki Nick kiedykolwiek słyszała, miękki i kojący, bez wyraźnego akcentu. Przyglądała mu się uważnie, analizowała sposób, w jaki poruszał rękami, zaciskał i rozluźniał dłonie wokół kieliszka, wznosząc toast, sposób, w jaki trzymał głowę.
Gdy film się skończył, potrząsnęła głową.
– Przykro mi, nie jestem pewna. Jeśli policja z San Francisco złapie Stuckeya, to może on rozpozna głos DeLoacha.
– Dobry pomysł – powiedział Dane i zanotował to w swoim małym notesie.
– Czy może nam pan dać kopię tej taśmy?
– Nie ma problemu. – odpowiedział Franken. – Naprawdę myślicie, że Weldon DeLoach jest szaleńcem, który morduje według scenariusza „Superagenta”?
– Na razie pewne jest – powiedział Delion, pochylając się do przodu – że kiedy go znajdziemy, chcemy z nim usiąść i odbyć miłą pogawędkę. Zobaczymy.
– To nie Weldon – upierał się Jon Franken.
– Panie Franken – zwrócił się do niego Flynn – mówił pan, że pierwsze dwa odcinki „Superagenta” były napisane prawie wyłącznie przez pan DeLoacha, prawda? – Dane zauważył, że gdy Flynn się koncentruje, jego lewa ręka zawsze porusza się tam i z powrotem, jakby kozłował piłką do koszykówki.
– Tak – odpowiedział Franken. – DeLoach był naprawdę podekscytowany tą serią. – Jego telefon komórkowy zadzwonił, przeprosił i wyszedł. Gdy wrócił, powiedział: – To była moja asystentka. Powiedziała mi, że od jednego z przyjaciół Weldona właśnie się dowiedziała, że Weldon wyjechał nad jezioro Niedźwiedzie spędzić trochę czasu ze swoim ojcem. Powiedział, że chce tam zostać przynajmniej przez trzy tygodnie i łowić ryby. Jego ojciec mieszka w Lakeview, domu dla emerytowanych policjantów.
– Ojciec jest emerytowanym policjantem? – zainteresował się Delion.
– Na to wygląda – przyznał Franken. – Wiem, że jest tam od dawna. Kiedyś Weldon powiedział mi, że jego ojciec żyje w swoim świecie.
– Wiemy już, że Weldon nie prosił nikogo tutaj w studiu o pomoc w rezerwacji biletu lotniczego. Jeśliby gdzieś poleciał, znaleźlibyśmy ślad, nagrywamy rozmowy ze względów bezpieczeństwa – powiedział Flynn.
– Jezioro Niedźwiedzie – zamyślił się Delion. – To jest w Parku Narodowym Los Padres? W Hrabstwie Ventura?
– Tak – odparł Flynn. – To tylko godzina jazdy na północ, obok Tejon Pass. No może więcej, biorąc pod uwagę nasze potworne korki.
– A to znaczy, że DeLoach, kiedy tylko chciał, łatwo mógł dojechać do San Francisco i Pasadeny – dodała Nick.
– Tak, to prawda – potwierdził Flynn.
– Dziękujemy, panie Franken – powiedział Delion, wstając. – Ludzie detektywa Flynna przesłuchali już wszystkich pozostałych scenarzystów i pracowników zatrudnionych przy produkcji „Superagenta”. Panie Franken, gdzie pan był przez ostatni tydzień?
Jon Franken delikatnie machał stopą we włoskich mokasynach z frędzlami, pozwalając im opadać raz na jedną raz na drugą stronę. Zmarszczył brew, ale odpowiedział ochoczo i z uśmiechem:
– Byłem tutaj, inspektorze Delion. Całymi dniami pracuję teraz przy serialu „Buffy, postrach wampirów”.
Delion mruknął coś pod nosem, odwrócił się i spytał jeszcze przez ramię:
– A jak się nazywa żona Franka Pauleya? Ta, która gra jego dziewczynę w „Superagencie”?
– Belinda Gates.
– Będziemy chcieli z nią rozmawiać. I z gwiazdą programu, Joe Kleypasem.
– Oczywiście. Proszę na niego uważać, inspektorze. Joe nie zawsze jest spokojny, szczególnie, kiedy pije. Ma temperament. Jeśli oskarży go pan o morderstwo, raczej nie będzie miał zadowolonej miny. – Zmierzył wzrokiem Savicha i Dane'a, uśmiechnął się i dodał: – Chętnie przyjrzałbym się waszemu spotkaniu.
Jon Franken zabrał Savicha i Sherlock na obiad do bufetu.
– W tym tygodniu Belinda gra w serialu – powiedział, przeżuwając powoli frytkę. – Taki gościnny epizod. Były jakieś problemy, dlatego wiem, że dzisiaj miała zdjęcia. Może ją tam zastaniecie. Jeśli nie, zabiorę was do niej. Większe gwiazdy rzadko tu przychodzą. Większość czasu spędzają w swoich przyczepach. Prawdopodobnie zauważyliście je ustawione na parkingu. – Potrząsnął głową. – Co ma się z życia, siedząc w przyczepie?
– Przyznam, że spodziewałam się wielkiego bufetu – powiedziała Sherlock, rozglądając się po wielkim, prostokątnym pomieszczeniu. – Podobają mi się te malowidła na ścianach w stylu lat trzydziestych.
– A mnie podobają się postacie z filmu „Planeta małp” ustawione wokół tego pomieszczenia – dodał Savich. – Wyglądają naprawdę jak żywe.
– W końcu jesteśmy w Hollywood – powiedział Jon. – Na każdym kroku reklamujemy się i klepiemy nawzajem po dupach. W rzeczywistości jednak nasza stołówka jest niczym w porównaniu z tą w Universal Studios. To bardzo luksusowe miejsce, można tam spotkać naprawdę wielkie gwiazdy.
Belinda Gates przyszła jakieś dziesięć minut później.
– Boże, Dillon, ona ma wałki na włosach, duże termolaki – zauważyła Sherlock. – Pamiętasz, ostatnio użyłam ich, by wyprostować sobie włosy? A ty pomagałeś mi je nawijać – powiedziała, owijając długi rudy lok wokół palca. – Zróbmy to jeszcze raz. Było zabawnie.
Sherlock przerwała na moment; bardzo dobrze pamiętała, co robili po zdjęciu wałków.
– To naprawdę jest Belinda Gates? – zapytała Frankena.
– Jest bardzo piękna.
– Tak, to ona – potwierdził Franken i uśmiechnął się, przeżuwając kolejną frytkę. – Jest piękna, i co ważniejsze, kamera kocha jej twarz.
Savich i Sherlock w jednej chwili domyślili się, że Jon Franken sypia z nią.
– Proszę nam trochę o niej opowiedzieć – poprosiła Sherlock. Franken zjadł następną frytkę i wzruszył swoimi eleganckimi ramionami.
– Belinda jest przeciętną aktorką. Pilnie uczy się swojej roli, przyjmuje uwagi reżysera i ma wystarczająco talentu, by graniem zarobić na życie. Oczywiście, odkąd złowiła Franka Pauleya, nie musi się tym martwić. Pracuje wtedy, kiedy chce, czyli wtedy, kiedy bardzo jej się nudzi. Rzecz w tym, że nie ma w niej woli walki, ciśnienia, nie kopie pod nikim dołków, nie gra nieczysto. Jeżeli podejrzewacie ją, że zrobiła to w przebraniu faceta, moim zdaniem nie byłaby najlepsza w tej roli. Jeśli podejrzewacie o morderstwo Franka Pauleya, może Belinda powie wam coś obciążającego go. Pauley może i jest zdolny zrobić coś takiego. Ale nie rozumiem, po co miałby niszczyć swój własny program.
– A pan? Umie pan walczyć bezpardonowo? – zapytał Savich, wyjadając marchewkę z ogromnego talerza z sałatką.
– Oczywiście. Gdyby nie moja determinacja i ciągła chęć awansu, nadal zamiatałbym tu podłogi. Moim głównym celem było wtedy wspinanie się po szczeblach kariery.
Znowu się uśmiechnął i wytarł dłonie w papierową chusteczkę.
– Przedstawię was i zostawię z Belinda. Parę lat temu miała jakieś problemy z policją, więc pewnie nie od razu się do was przekona.
Jon Franken wstał.
– Zapomnijcie o tym, co powiedziałem o Franku Pauleyu. Nawet jeżeli stoi za tym jego najgorszy wróg, myślę, że nie miałby na tyle odwagi czy wyobraźni, żeby pogrążyć go w tak zawiły i okrutny sposób. O, Belinda bierze jedzenie na wynos. Dobrze trafiliśmy. Sprawdziłem – najbliższą godzinę ma wolną.
Sherlock i Savich spotkali się z Belinda Gates na zapleczu, obok sceny widowiskowej. Nie była zbyt przyjaźnie nastawiona. Patrzyła na nich podejrzliwie, miała zaciśnięte usta. To dopiero wyzwanie, pomyślała Sherlock, uśmiechając się do niej i pamiętając, co mówił o niej Franken. Przedstawiła siebie i Savicha, starannie prezentując Belindzie Gates ich odznaki.
– Oboje z FBI?
– Tak – odpowiedział Savich, rozsiadając się wygodnie. W tej pozycji nie mógł jej obezwładnić, więc miał nadzieję, że Belinda się odpręży.
– Partnerzy?
– Czasami – powiedziała Sherlock, wyciągając rękę tak, że Belinda Gates musiała ją uścisnąć. – Właściwie jesteśmy partnerami w życiu i w pracy: jesteśmy małżeństwem i agentami FBI. Nieźle, co?
– Naprawdę jesteście małżeństwem? – zapytała zdziwiona Belinda, patrząc na nich na zmianę.
– Tak – potwierdziła Sherlock. – I mamy małego synka, ma na imię Sean. Ma niespełna rok. Próbuje już chodzić, ale raczkuje szybciej, niż ja chodzę. Poza tym, że jesteśmy dobrymi rodzicami, jesteśmy też dobrymi agentami. Przyjechaliśmy tu po to, by schwytać mordercę, i potrzebujemy pani pomocy. Na pewno słyszała pani o tej sprawie, panno Gates.
Belinda pochyliła się w stronę Sherlock, już mniej podejrzliwa i nieufna.
– Oczywiście. Pani mąż idealnie pasuje wyglądem do głównej roli w najnowszym serialu Franka. Opowiada o prawniku specjalizującym się w sporcie, przystojniak z niego i kawał chłopa, silniejszy niż większość z jego klientów – sportowców. Przez nich zawsze wpada w kłopoty. – Belinda odchrząknęła. – Zrobię, co w mojej mocy, by pomóc wam odnaleźć tego mordercę. Naprawdę ma pani na imię Sherlock?
– Naprawdę.
– Świetne imię.
– Dziękuję – odparła Sherlock. – Cieszymy się, że możemy porozmawiać z kimś, kto orientuje się w sytuacji i zna wszystkich aktorów. Jestem pod wrażeniem pani roli w „Superagencie”. Co prawda, widziałam tylko pierwsze dwa odcinki, ale była pani naprawdę dobra. Grana przez panią Ellie James była wiarygodna, budząca współczucie i piękna, to jasne – przerwała na chwilę, a Belinda uśmiechnęła się. – Wielka szkoda, że program został zdjęty, przynajmniej do czasu, kiedy złapiemy szaleńca, który wywołał całe to zamieszanie. Mam nadzieję, że podsunie nam pani coś nowego.