Ma jakieś pieniądze? – westchnęła Sherlock.
– Chyba nie za wiele – odpowiedział Dane. – A to znaczy, że będzie jechać autostopem. Jasna cholera, cofam to, co powiedziałem, Nick nie jest idiotką. Chwileczkę. – Wbiegł do swojego pokoju, po chwili zawołał: – Czy ma ktoś kajdanki?
– Nie przy sobie – odparł Savich. Dane wrócił, ciężko oddychając.
– Gdy ją dopadnę, niech się ma na baczności. Tym razem nie będę się z nią cackał. Przypomnijcie, żebym wziął więcej par kajdanek od detektywa Flynna. Nie dość, że ukradła kluczyki od samochodu, wzięła też moją kartę kredytową i broń. – Zastanowił się przez chwilę. – Dlaczego uciekła? Przecież nic się nie zmieniło. Dlaczego?
W ciągu kilku minut detektyw Flynn miał już rysopis młodej kobiety, która uciekała samochodem marki pontiac. Blondynka z włosami do ramion i szarymi oczami, waga około pięćdziesięciu kilogramów. To nie były po prostu szare oczy, pomyślał Dane, ale wielkie szare oczy z ciemnymi rzęsami. Ale była chuda, za chuda, chociaż wyglądała lepiej, niż gdy ją pierwszy raz zobaczył. Boże, to było zaledwie w zeszły wtorek. Była ubrana w ciemnobrązowe spodnie i jasnobrązowy sweter, dobrze to zapamiętał. Torebka? Miała czarną skórzaną torebkę w kolorze butów. Rozmiar siedem i pół, tak, dokładnie taki był rozmiar jej buta. Rysopis musiał być bardzo dokładny, więc dodał, że miała regularne, ciemnobrązowe brwi. Miała jakieś metr siedemdziesiąt centymetrów wzrostu, może trochę więcej. Sięgała Dane'owi prawie do nosa. Każdy funkcjonariusz w rejonie Los Angeles otrzymał ten bardzo szczegółowy rysopis.
Zabrała wszystkie ubrania, wszystkie, które jej kupił. Szybko zorientował się, że jeszcze nigdy w życiu tak się nie bał. Ona była gdzieś tam zupełnie sama i nie miała pojęcia, jak się obronić. Miała jego samochód i broń. Dzięki Bogu, nie była bezbronna. Kiedy ją znajdzie, zwiąże ją i przykuje do siebie.
Jego gojące się ramię swędziało. Kiedy dziesięć minut później zadzwoniła jego komórka, nieomal przewrócił się, biegnąc, by ją odebrać.
Nick zostawiła samochód pięć kilometrów od hotelu Holiday Inn, między innymi samochodami zaparkowanymi przed osiedlem mieszkaniowym. Zatrzasnęła drzwi, a kluczyki zostawiła pod przednim błotnikiem od strony kierowcy. Dla złodzieja to oczywiste miejsce, ale zdaniem Dane'a są szanse, że policja znajdzie samochód, zanim jakiś złodziej będzie na tyle zdesperowany, że go ukradnie.
Pistolet ciążył jej w torebce. Sprawdziła magazynek. Było w nim piętnaście naboi. Poza tym miała dwanaście dolarów i kartę kredytową Dane'a. Czuła się prawie jak Rambo.
Do świtu pozostało dobrych parę godzin. Nikt jej nie śledził. Było ciemno, a ona ma broń.
Na rogu ulic Pickett i Longsworth zobaczyła dzieciaki w szerokich spodniach, pewnie handlowały prochami. Nie zatrzymując się, pospiesznie skręciła, kierując się na wschód. Do autostrady nie mogło być dalej niż dwa kilometry, tam zatrzyma jakąś ciężarówkę.
Do San Francisco dotarła, jadąc w wielkich kabinach ciężarówek, w towarzystwie co najmniej sześciu kierowców. Nauczyła się nawet obsługiwać CB radio.
Gdyby trafiła na wariata, miała broń. Udało jej się zatrzymać wielką ciężarówkę wiozącą mrożone mięso, jadącą cały czas autostradą 1 – 5. Muskularny kierowca, Tommy, zatrzymał się, bo jak twierdził, musiał szybko dowieźć towar do Bakersfield, a tak długo jechał bez odpoczynku, że ledwo trzymał się na nogach. Zapytał, czy mogłaby śpiewać i mówić do niego. Oczywiście, że mogła. Podwiózł ją aż do hrabstwa Ventura.
– Hej – powiedział – całkiem nieźle wyszło nam śpiewanie „Impossible Dream”
Godzinę później, niewielki samochód dostawczy, załadowany po dach pościelą i akcesoriami łazienkowymi do jednego z ośrodków narciarskich, zabrał ją i zaczął podjazd pod Mt. Pinos.
W Parku Narodowym Los Padres było zimno, ale niżej, na wysokości jeziora Niedźwiedziego, ziemię pokrywała tylko cieniutka warstwa śniegu, a powietrze było przejrzyste, podobnie jak wczoraj.
Kierowca zostawił ją naprzeciw Śniegowego Domku, niewielkiego pensjonatu, gdzie mogła poczekać na otwarcie sklepów. Nie chciała wynajmować pokoju. Wiedziała, że będą śledzić transakcje dokonane kartą kredytową i szybko zorientują się, gdzie jest.
Musi działać szybko, w przeciwnym razie Dane ją znajdzie. Odetchnęła głęboko rześkim powietrzem i weszła do pensjonatu.
Recepcjonistce powiedziała, że jej mąż przyjedzie z Los Angeles nieco później i mają spotkać się tutaj. Spędzili tu swój miesiąc miodowy i mają sentyment do tego miejsca. A ona przyjechała pierwsza. Na razie nie pójdzie do pokoju. Zaczeka na niego w lobby, przed kominkiem. Niczego nie podejrzewali.
Kiedy otwarto sklepy, uśmiechnęła się do recepcjonistki za ladą i wyszła. Poszła do małego sklepiku, gdzie kupiła tanią kurtkę i rękawiczki, potem do sklepu przy stacji benzynowej.
Godzinę później była w drodze do domu dla emerytowanych oficerów policji Lakeview.
Zastanawiała się, czy jej genialny plan dokądś ją zaprowadzi. Musiała spróbować. Była przekonana, że kapitan DeLoach wiedział więcej, niż im powiedział. Teraz była sama i wiedziała, że może namówić go na rozmowę. Przynajmniej modliła się, żeby tak się stało.
Udała się prosto do podwójnych balkonowych drzwi pokoju kapitana DeLoacha i zapukała w szybę. Nikt nie odpowiadał.
Spróbowała je otworzyć. Były zamknięte.
Zastukała mocniej w szybę i podskoczyła, kiedy usłyszała płaczliwy głos:
– Kogo tam diabli niosą? To ty, Weldon? Chcesz mnie wykończyć, łajdaku?
Zasłony odsłoniły się i stanęła oko w oko z kapitanem DeLoachem. Wyglądał blado, a głowę miał owiniętą bandażem, ale jego spojrzenie było jasne i przytomne. Przez chwilę jej się przyglądał, pokiwał głową i otworzył zamek. Kiedy odjechał na wózku od drzwi, otworzyła je i weszła do środka. Zamknęła z powrotem drzwi i zaciągnęła zasłony.
– Nie powinno mnie tu być, kapitanie DeLoach – powiedziała. – Ale myślę, że pan jest w centrum akcji, więc proszę mnie uważać za swojego ochroniarza.
– Jesteś o wiele ładniejsza niż ten idiota, którego wczoraj stąd wykopałem. Spasiony głupek, ciągle tylko podjadał pączki Carli, a ta wkurzała się i wyżywała na mnie. Kręcą się tu wokół jacyś gliniarze?
– Nie widziałam nikogo, byłam bardzo ostrożna, i mam nadzieję, że nikt mnie nie widział.
– Jasne, założę się, że wszyscy śpią. Ale zaraz, zaraz, pamiętam cię. Jesteś agentką FBI, prawda? Dziewczyną, która przyszła z agentem Carverem?
– Tak, byłam tu z agentem Carverem. Jestem tu, by pana chronić. Nie potrzebuje pan innych gliniarzy. Ale nie powie pan nikomu, że tu jestem, dobrze?
Staruszek zastanawiał się nad tym przez klika sekund, po czym powoli pokiwał głową.
– Nie pamiętam, kiedy ostatnio obok mnie była dziewczyna bez igły w dłoni.
– A pamięta pan, co się działo przez ostatnie lata?
– Jasne. Czy powinienem salutować?
– Tak – odpowiedziała Nick.
Wtedy staruszek zasalutował, a Nick zrobiła to samo.
– Proszę mi opowiedzieć, co pan pamięta z tych ostatnich lat, kapitanie – poprosiła.
Kapitan DeLoach zamilkł na chwilę, po czym rozmarzonym głosem powiedział:
– Wiesz, młoda damo, niektóre z tych lat tak wyraźnie tkwią w mojej głowie, że wydaje mi się, jakby to było wczoraj. Czuję dokładnie to, co wtedy: radość, podniecenie. Widzę ich twarze dokładnie takimi, jak były, słyszę krzyki, wrzaski, czuję, że chcą się na mnie zemścić, wiesz? Czuję radość ze zwycięstwa, czystą przyjemność wygrywania, uwielbiałem to, wiesz?
– Nie, proszę pana. Nie mam pojęcia, o czym pan mówi. Uśmiechnął się do niej słodko.
– Większość ludzi, których znałem i lubiłem, już nie żyje. Właściwie nie ma już nikogo oprócz mnie, rzecz jasna. Tylu ludzi odeszło. Wielka szkoda, prawda?
– Tak, naprawdę wielka. Dlaczego nazywa pan Weldona małym gnojkiem?
– Pamiętam jak dziś, gdy był małym urwisem, i nie potrafił jeszcze chodzić, ale interesował się wszystkim. A ja byłem sam. Skąd miałem wiedzieć, jak zajmować się małym dzieckiem?
– Wyobrażam sobie, że było panu ciężko. A co z Weldonem?
Tym razem nie odpowiedział. Głowa opadła mu do przodu. Wyglądał, jakby zasnął. Pewnie odpłynął gdzieś w odległą przeszłość, w której zaznał szczęścia. Biedny, stary człowiek. Zastanawiała się, jak to jest, kiedy własny syn próbuje cię zabić.
Nic miała pojęcia, o co chodziło kapitanowi DeLoach, kiedy opowiadał o krzykach i wrzaskach. To zupełnie nie miało sensu.
Wyprostowała się i rozejrzała się po wielkim pokoju. Było tu miło i przytulnie. Zrzuciła kurtkę i zrobiła kilka kroków, przyglądając się wszystkiemu. Pokój wyglądał jak apartament w hotelu, miał tylko bardziej osobisty charakter – na komodzie stały zdjęcia, ale nie było pośród nich żadnej fotografii Weldona, na co ona i Dane zwrócili uwagę już wcześniej. Może zapyta kapitana DeLoacha, czy ma gdzieś schowane zdjęcia swojego jedynego syna. Obok jego łóżka stało jeszcze kilka fotografii – było na nich niemowlę i to samo dziecko w wieku kilku lat. Czy to był Weldon? Nie wiedziała. Ale zaraz, to nie mógł być on. W tle widać było samochód i nie był on sprzed czterdziestu lat, ale mniej więcej z połowy lat osiemdziesiątych. A więc to nie był Weldon. To na pewno było dziecko kogoś z rodziny. Nick odwróciła się od fotografii i uświadomiła sobie, że w każdej chwili może tu wejść siostra Carla lub ktoś inny z personelu. Gdzie mogłaby się schować?
Weszła do sporej garderoby, parę metrów od łóżka. Jej drzwi były ażurowe, więc mogła stamtąd wyraźnie widzieć kapitana DeLoacha. Na podłodze położyła kurtkę i wygodnie usiadła.
W sklepie na stacji benzynowej kupiła sos meksykański, paczkę pszennych krakersów i dietetyczny napój, wydając na to cztery dolary i osiem centów z dwunastu, jakie miała. Zanim, napełniwszy żołądek, zasnęła, zastanawiała się, ile zajmie Dane'owi wytropienie jej.
O dziesiątej rano Delion, Savich, Sherlock i Dane siedzieli wokół biurka Flynna w pokoju detektywów na pierwszym piętrze komisariatu policji w Los Angeles. Kiedy przyszli, Linda, która dziś pracowała jako recepcjonistka, poczęstowała ich ciasteczkami domowej roboty.
– Zawsze podziwiałam FBI – powiedziała, poklepując biceps Savicha. – No i jesteście przystojni.
– A co ze mną, Lindo? – zapytała Sherlock.
– Ty jesteś ich maskotką, słodką jak pączek, z burzą rudych włosów – odpowiedziała i zwróciła się do Dane'a: – A ty nie wyglądasz najlepiej. Ciasteczka pomogą ci spojrzeć na wszystko z właściwej perspektywy, cukier zawsze tak działa.
– Dzięki, Lindo – odpowiedział Dane. – Też słyszałem o zbawiennym działaniu cukru.
Pokój detektywów to był istny dom wariatów, ale zdawało się to nikomu to nie przeszkadzać. Savich usadowił się na krześle pod ścianą obok biurka detektywa Flynna, z laptopem na kolanach. Po dziesięciu minutach podniósł wzrok i powiedział:
– Dotąd żadnego śladu, żeby płaciła twoją kartą. Nie mamy wyjścia, musimy czekać.
– Pamiętasz, zawarłeś z nią układ, żeby nie zagłębiać się w jej przeszłość? – przypomniała Sherlock. – Musimy ją znaleźć i chronić, no i dowiedzieć się, kim naprawdę jest. Najwyższy czas. Dillon, możesz zajrzeć do MAX – a i sprawdzić, kim ona jest?
– Tak – odpowiedział Savich. – Wiemy o niej tyle, że ma na imię Nicola, ma dwadzieścia osiem lat, doktorat i jest wykładowcą na uczelni. To za mało, MAX nam raczej nie pomoże. Wszyscy się ze mną zgadzają?
– Lepiej sprawdzić – powiedział Delion. – Trzeba wykorzystać wszystkie możliwości.
– Tak – zgodził się Dane. – Też jestem tego zdania.
Podczas gdy Savich przeszukiwał bazę, detektyw Flynn rozsiadł się na krześle, splótł przed sobą ręce, obok jego nogi leżała piłka do koszykówki.
– Nie rozumiem, dlaczego tak po prostu zniknęła – zastanawiał się. – Przez swoje głupie postępowanie odciąga nas od naprawdę ważnej sprawy. Chciałbym się z nią rozprawić, jak ją złapiemy.
– Myślicie, że wróciła do San Francisco? – zapytała Sherlock. – I ukryła się wśród bezdomnych?
Dane pokręcił głową.
– Nie. Nie wydaje mi się też, żeby wróciła do domu, gdziekolwiek on jest.
– Więc gdzie może być? – zapytał Flynn, pociągając łyk ohydnej kawy. Telefon na jego biurku zadzwonił.
– Detektyw Flynn, słucham – burknął do słuchawki. Zapisał coś na kartce. Kiedy odłożył słuchawkę, uśmiechnął się szeroko.
– Czy to nie szczęśliwy zbieg okoliczności? Nasza dziewczyna zabrała się autostopem z kierowcą ciężarówki. Powiedział, że zawsze słucha policyjnych komunikatów na CB. Kiedy usłyszał rysopis, od razu wiedział, że chodzi o dziewczynę, którą podwoził.
– A dokąd? – zapytała Sherlock.
– Do hrabstwa Ventura.
– Jasna cholera – powiedział Dane. – Pojechała zobaczyć się z kapitanem DeLoachem.
– Ale dlaczego tak po prostu uciekła? – zastanawiał się Flynn.
– Zapytam, kiedy już ją skuję – obiecał Dane.
– A ja dostarczę kajdanki – dodał Delion.
– Ja też dam jej popalić – zapowiedział Flynn.
W tej samej chwili MAX dał sygnał. Savich spojrzał na ekran i uśmiechnął się.
– Właśnie dowiedziałem się, kim ona jest – powiedział, po czym odłożył laptopa, wstał i przeciągnął się. – Po południu będziemy nad jeziorem Niedźwiedzim.