Delion i Flynn udzielili nagany dwóm funkcjonariuszom przydzielonym do ochrony kapitana DeLoacha, a później pojechali do szpitala. Pozostali udali się do pokoju kapitana DeLoacha.
Wyglądało na to, że jego mózg znów pogrążał się w świecie swoich majaczeń albo tylko udawał i był w tym doskonały. Wciąż nucił „Eleanor Rugby” Beatlesów.
– To, że jego syn próbował go zabić, znów wpędziło go w obłęd – powiedziała siostra Carla, kiwając głową. – Tego ranka spędziłam z nim sporo czasu. Przez cały czas był w pełni świadomy, nie tak jak teraz. Biedny staruszek. Jak byście się czuli, mając syna, który próbuje was zabić?
Nick odsunęła się od kapitana DeLoacha i powiedziała szeptem:
– Czegoś tu nie rozumiem. Kiedy Weldon był w pokoju kapitana, nazwał swojego ojca potworem, mówił, że musi go powstrzymać. Ale kapitan DeLoach wcale się nie bal. Drwił z Weldona.
Savich podszedł do starca, który siedział na wózku z nieobecnym wyrazem twarzy i wciąż cicho śpiewał.
– Kapitanie DeLoach? Spotkaliśmy się wcześniej. Nazywam się Dillon Savich. Jestem agentem FBI.
Starzec powoli przestał nucić „Eleanor Rugby” i podniósłszy oczy, spojrzał na Savicha, a następnie zasalutował.
Savich natychmiast odpowiedział podobnym gestem.
– Tej dziewczynie też zasalutowałem – powiedział kapitan DeLoach śpiewnym głosem. – Pomyślałem, że to dziwne salutować dziewczynie, ale to zrobiłem. Mam szacunek dla Federalnego Biura Śledczego. To znak czasów, że federalni przyjmują do służby dziewczyny. Zawsze chciałem być agentem FBI, ale nie mogłem nim zostać. A teraz okazało się, że ona jest tylko bezdomną, a przynajmniej tak powiedział Weldon. Powiedzcie, czy ta rudowłosa dziewczyna jest policjantką?
– Oczywiście, jest znakomitym agentem FBI.
Starzec posłał jej promienny uśmiech, szczerząc przy tym zęby i zasalutował. Sherlock nie odpowiedziała mu, salutując, tylko lekko pomachała palcami. Roześmiał się, potrząsając głową.
– Ta dziewczyna, ta bezdomna, uratowała mnie przed Weldonem, tym podłym insektem. Myślę, że nie mógłby mnie zabić. Weldon to tchórz. Nigdy nie mogłem go nauczyć, jak być mężczyzną. Nienawidził krwi, nigdy nie chodził ze mną na polowania. Raz chciałem, by zarżnął królika, ale zarzygał sobie buty i schował się. O ile wiem, nigdy nie używał broni.
– Jak w takim razie miał zamiar pana zabić? – zapytał Dane. – To chyba on uderzył pana pierwszy raz.
– Nie, wtedy się przewróciłem. Ostatnim razem zdołał tylko przewrócić mój wózek.
Starzec roześmiał się, ślina, zmieszana z krwią, opryskała mu brodę.
– Co tu dużo mówić, najlepsze lata mam już za sobą. Myślę, że Weldon nie mógłby mnie zabić. Ale muszę przyznać, że próbował. Chciał udusić mnie sznurkiem. Ta dziewczyna myślała, że miał broń, ale nie miał. Nie dotykał broni. Zobaczyłem, jak z kieszeni wyjmuje sznurek, naprawdę mocny, z małymi węzełkami zawiązanymi na całej długości. Tak, sznurek, bo jak kogoś zadusisz, to nie ma krwi. Ale to i tak obrzydliwe. Weldon nie ma pojęcia, jak obrzydliwe jest udusić kogoś, to dławienie się, mój Boże, i te wybałuszające się oczy. I widzisz przerażenie, strach, a później ostateczną kapitulację, śmierć. To nie jest przyjemny widok. Strzelanie jest czystsze. Tyle tylko że to naprawdę szybka śmierć.
– Postrzeliłam Weldona w stopę – powiedziała Nick, przymykając oczy. – Ma pan rację, to było łatwe.
– Dla bezdomnej dziewczyny to chyba nic nowego – powiedział kapitan DeLoach i znów zaczął nucić „Eleanor Rugby”.
– Chce pan, żebyśmy myśleli, że ma pan sklerozę? – zapytała Sherlock, lekko poklepując starca po ramieniu. Delikatnie pomasowała skórę i kości odziane we flanelową koszulę, tyle z niego zostało.
– Nie, po prostu lubię śpiewać. I zawsze lubiłem Beatlesów.
– Ale dlaczego Weldon próbował pana zabić? – zapytał Dane.
Starzec spojrzał na niego.
– Myślę, że na pewno jesteś doskonałym policjantem, młody człowieku. Kochasz to, co robisz, masz głowę na karku, jesteś zdecydowany, nie dajesz się wydymać, to wszystko pozwala odnieść sukces w każdej pracy.
– Dlaczego pana syn pragnął pańskiej śmierci? – powtórzył ponownie Dane.
– Ten mały skunks myśli, że będzie bezpieczny, jeśli ja umrę. I byłby. – W tej chwili starzec był równie przytomny jak każdy z nich, patrzył na Dane'a, jego wyblakłe oczy lśniły inteligencją. Z dumą w głosie powiedział: – Weldon powinien wiedzieć, że teraz zacznę mówić, a dlaczego nie? Byłem szeryfem, a spójrzcie, co zrobiłem, nikt na to by nie wpadł. Oczywiście jak to mówią, nie kala się własnego gniazda. – Roześmiał się, dysząc przy tym tak, że Sherlock dostała gęsiej skórki.
– Kapitanie DeLoach – spytała – czy udaje pan, że ma sklerozę? Czy to wszystko to tylko skomplikowana szarada?
– Ja, sklerozę? – zdziwił się starzec. – Hej, czy my się gdzieś nie spotkaliśmy? Jesteś taka słodziutka. Moja żona wyglądała identycznie. Te chochliki w oczach i te cudowne włosy, czerwone jak krew, można powiedzieć.
– Tak – powiedziała powoli Sherlock. – Przypuszczam, że mogły się panu z tym skojarzyć, ale nie każdy tak właśnie by powiedział. A teraz, proszę się przyznać, kapitanie, robi nam pan kawał, tak? Przecież doskonale pan wie, kim jestem. Po prostu pan udawał, odgrywał farsę.
Nic nie powiedział.
– Jak miała na imię pana żona? – zapytała Sherlock.
– Marie. Na imię miała Marie, francuskie imię Matki Boskiej, zawsze mnie to śmieszyło, zwłaszcza wtedy kiedy wracałem do domu, a w zagłębieniach moich dłoni wciąż była krew. Wyglądały jak siatka dróg na mapie.
– Wiem, że był pan szeryfem – powiedział Dane. – Ale dlaczego tak często miał pan krew na rękach?
– Nie tylko na rękach, agencie. Zazwyczaj było dużo krwi, tyle że płynęła jak rwąca rzeka. Nieważne, jak mocno szorowałem, i tak nie mogłem wszystkiego zmyć. Pewnego dnia przyjrzałem się swoim dłoniom i zrozumiałem, że to lubię. To mi zawsze przypominało, jak dobrze się przy tym bawiłem.
Nick podeszła do wózka, nachyliła się, zacisnęła dłonie na kołach i spojrzała mu prosto w oczy.
– Zabijał pan ludzi, prawda?
– Oczywiście, młoda damo. Byłem szeryfem.
– Nie, nie jako szeryf. Zabijał pan ludzi. Lubił to pan. Lubił pan oglądać resztki ich krwi na swoich dłoniach. I uchodziło to panu na sucho. A Weldon nie chciał, aby pan o tym opowiedział światu, tak?
– Pierwszorzędny strzał! Oczywiście, że wykręciłem się od kary. Może jestem stary, ale nie głupi. To było łatwe. Raz nawet mieli mój portret, ale nie doprowadziło ich to do mnie. Taki byłem dobry. – Podniósł rękę i pstryknął swoimi kościstymi palcami. – Mam osiemdziesiąt siedem lat. Myślicie, że teraz obchodzi mnie, czy ktoś się o tym dowie? Do diabła, zasługuję na uwagę i uznanie za to, co zrobiłem. Co mi zrobią? Wsadzą do więzienia? Skażą mnie na karę śmierci? Ja już jestem skazany na śmierć, pluję krwią, czekam na śmierć. Nie to, żeby była jakaś szansa dla człowieka w moim wieku i z rakiem. Myślicie, że mam sklerozę. Posłuchajcie tego. – I starzec znów zaczął nucić „Eleanor Rugby”, zobaczywszy przerażenie na ich twarzach, roześmiał się.
– A Weldon nie chciał, żeby pan komukolwiek o tym opowiadał, tak? – zapytała Nick.
– Nie, twierdził, że wtedy wszystko się zawali. Nie chciał przyjąć do wiadomości, że jego tata jest seryjnym mordercą. Weldon zawsze się mnie bał, był przerażony, kiedy odkrył, co robiłem, ale zachował milczenie, szczególnie po tym, jak mu powiedziałem, że przybiję go do góry nogami do drzewa i żywcem obedrę ze skóry jeśli komukolwiek o tym powie. Nie powiedział.
– Pamiętam, że kiedy po raz pierwszy byłem w wydziale zabójstw w San Francisco, zaraz po tym, jak mój brat został zamordowany – powiedział Dane – inspektor Delion powiedział, że pocisk z broni, z której został zastrzelony mój brat, pochodził prawdopodobnie z takiej samej, jakiej używał Zodiak.
Kapitan DeLoach ponownie roześmiał się, gwiżdżąc przez zęby tym razem jakąś nieznaną melodię.
– Jestem pod wrażeniem, agencie. Kiedyś o tym czytałem i naprawdę wzbudziło to mój podziw. Chciałem być lepszy od niego. Przynajmniej mogłem użyć tego samego typu broni, którego on używał. Świetna broń, mój JC Higgins, model osiemdziesiąt.
Kapitan DeLoach westchnął, zacierając swoje stare dłonie.
– Nie, nie byłem Zodiakiem. Działałem w sposób odrobinę mniej skomplikowany niż Zodiak. Ale podobał mi się jego styl. Czy to nie frajda? I jakie ryzyko. Media zawsze potrafią wyczuć smaczny kąsek. Może gdybym więcej mówił o tym, co zrobiłem, też byłbym sławny.
Starzec zmarszczył brwi, spojrzał gdzieś daleko przed siebie i powiedział:
– Myślicie, że on jeszcze żyje? Może jest w domu opieki, tak jak ja. Może nawet jest tu, jak myślicie?
Nikt nic nie powiedział, czekali. Kapitan DeLoach dalej nucił, po czym stanowczo oświadczył:
– Wasz zabójca nie użył mojego pistoletu. Nie, mój jest dobrze ukryty i z przyjemnością powiem wam gdzie. – Szeroko się do nich uśmiechnął.
– Weldon wie, musi wiedzieć – mruknął Dane.
– Niech pan nam powie, dlaczego syn próbował pana zabić – po raz trzeci zapytał Savich.
Starzec roześmiał się, cmokając ustami i znów zaczął śpiewać.
Nick zbliżyła się i rzuciła mu prosto w twarz:
– Ocaliłam panu życie. Jest mi pan coś winien. Proszę powiedzieć nam prawdę.
Kapitan DeLoach posłał jej promienny uśmiech i podniósł swoje żylaste stare ręce, lekko dotykając opuszkami palców jej policzka.
– Taki gładki. Naprawdę chcesz to wiedzieć, dziewczynko? Tak, myślę, że jestem ci coś winien. Weldon chciał chronić swojego chłopca.
– Swojego chłopca? – powtórzył Dane. – Weldon ma syna?
– Oczywiście. Gdy był mały, Weldon nie pozwolił mi być blisko niego, ale później przyjechał tu mnie poznać. Dobrze się nim zaopiekowałem, prawda? Przekazałem mu całą istotę, a teraz proszę bardzo, poszedł w ślady dziadka. Weldon chciał chronić swojego chłopca, nie chciał widzieć go na dnie, nękanego przez media.
– Kim jest jego chłopiec? – zapytał Savich.
– To ty jesteś z FBI, synu, znalezienie go to twoja robota. Nie będę ci ułatwiał zadania. – Zaczął kaszleć, plując krwią.
– Nie będę panu salutować. – powiedziała Sherlock. Kapitan DeLoach przekrzywił głowę na bok.
– No cóż, w końcu jesteś tylko dziewczyną, skoro mowa o ważnych rzeczach.
– I chcę powiedzieć, że jest pan złym, starym człowiekiem.
– O tak – przyznał – rzeczywiście jestem. Mam osiemdziesiąt siedem lat i naprawdę nieźle się ustawiłem. Czyż życie nie jest okrutne?
Gdy dotarli do szpitala w Ventura, zobaczyli, że Weldon nie wyglądał zbyt dobrze. Był blady, wciąż czuł ból i wiedział, że bomba wybuchła. Wiedział, że wszystko, z czym walczył, było już za nim, skończone. Dane lekko dotknął ramienia Weldona.
– Bardzo mi przykro, Weldon. Wszystkim nam jest przykro.
– Ten żałosny starzec wam powiedział? – zapytał Weldon grobowym głosem.
– Tak, pana ojciec w końcu dał się przekonać, żeby opowiedzieć nam wszystko. Poprosiłem, by mówił bez zbędnych aluzji i niedomówień. On naprawdę jest szalony. Nawet przez chwilę nie pomyślałem, że ma sklerozę, ale wszystkich pozostałych udało mu się ogłupić. Jest doskonałym aktorem – powiedział Savich.
– Był szalony, odkąd pamiętam. A więc w końcu się przyznał. Nie wiedziałem, czy kiedyś się na to zdobędzie.
– Ile miał pan lat, gdy odkrył pan jego tajemnicę? – zapytała Sherlock.
– Dziesięć. Pewnej nocy nie mogłem spać, on wyszedł wczesnym wieczorem, prawdopodobnie po tym, jak ktoś do niego zadzwonił. Czekałem, aż wróci. Zobaczyłem, jak wjeżdża do garażu. Słyszałem, jak otwierają się kuchenne drzwi. Chciałem iść do niego, ale coś mnie zatrzymało, coś, co przerażało mnie w nim jeszcze przez długi czas. Stałem w salonie, ukryty za ulubionymi firankami mojej mamy. Usłyszałem, jak nadchodzi i gwiżdże. Przeczołgałem się do kuchni. Zobaczyłem jego ubranie, jego dłonie – cały był zakrwawiony. Mnóstwo krwi. Im dłużej patrzyłem, tym ta krew stawała się ciemniejsza, prawie czarna. Jego koszula była sztywna od krwi. W pierwszej chwili byłem przerażony, myślałem, że to on krwawi. Wkrótce okazało się, że nie.
Parzyłem, jak szoruje ręce w kuchennym zlewie, jak się rozbiera, zwija swoje zakrwawione ubrania i wkłada je do worka. Widać, że miał w tym doświadczenie, jakby wcześniej robił to wiele razy. Ani na chwilę nie przestał gwizdać. Widziałem, jak wziął pakunek z zakrwawionymi ubraniami na podwórko. Odszedł sześć kroków od wielkiego wiązu, wykopał dół i wrzucił do niego pakunek. Było tam może z pół tuzina innych. Potem przysypał wszystko ziemią. Nawet przez chwilę nie przestał gwizdać.
Kiedy miałem dwanaście lat, myślałem, że jest zabójcą, którego nazywali Zodiak. Wiedziałem o morderstwach z telewizji, ale one nie były popełniane w te dni, kiedy znikał. I to obłąkańcze gwizdanie, zawsze ta sama melodia „Eleanor Rugby”. On wciąż nucił lub gwizdał tę cholerną piosenkę, ogłupiał nią ludzi, by myśleli, że ma sklerozę.
– I co zrobiłeś? – zapytał Dane.
– Nigdy w życiu się tak nie bałem. Nie wiedziałem, co mam robić. Byłem tylko dzieckiem. A on był moim ojcem.
– Ale w końcu jakoś zareagowałeś? – dociekała Nick. – Nie dawało ci to spokoju, prawda?
– Tak, i wiecie, co on zrobił? Po prostu stał tam, patrzył na mnie z góry i zaczął się śmiać. Śmiał się, aż się zapluł. Wtedy przestał i znieruchomiał. Niespodziewanie wyprostował się, a w oczach miał śmierć. Pamiętam jak dziś te oczy. A miałem wtedy dwanaście lat. – Weldon zamilkł, biorąc głęboki oddech. W małym pokoju było cicho. – Zimnym, grobowym głosem powiedział, co mi zrobi, jeśli komukolwiek o tym powiem.
– Był pan odważny, rozmawiając z nim – powiedziała Nick. – Bardzo odważny.
– Wychodzi na to, że byłem tchórzem, i że kiedy byłem już na tyle dorosły, by zabić starego potwora, nie wystarczyło mi odwagi, nie zrobiłem tego. Chciałem go tylko nastraszyć, by go uciszyć. Ale on się nie bał. Tym razem chciałem go udusić. Ale zupełnie nie wiem, jak bym sobie z tym poradził. – Weldon pokręcił głową, spojrzał w dół na swoją zabandażowaną stopę, skrzywił się. W końcu zapytał: – Co zamierzacie zrobić?
Popatrzył po kolei na każdego z nich. Środki przeciwbólowe w końcu zaczęły działać i czuł tylko monotonne pulsowanie w stopie.
– Nie winię pani za to, że stanęła pani w obronie starca. Nie mogła pani wiedzieć – odezwał się do Nick.
– Żałuję, że nie strzeliłam do niego, zamiast do pana – powiedziała Nick. – Ale gdybym to zrobiła, nie poznalibyśmy prawdy.
Weldon potrząsnął głową i znowu popatrzył na wszystkich po kolei.
– W dniu, w którym skończyłem osiemnaście lat, opuściłem dom. Pojechałem do Los Angeles, bo byłem dobrym pisarzem i chciałem pisać scenariusze filmów i programów telewizyjnych. Poznałem dziewczynę, miała na imię Georgia, zakochaliśmy się w sobie. Zaszła w ciążę. Pobraliśmy się. Zabił ją pijany kierowca, kiedy nasz syn miał zaledwie trzy lata.
– Samotnie wychowywał pan syna, tak samo jak ojciec pana?
– Oczywiście, ale ja nie byłem taki, jak mój ojciec. Naprawdę kochałem mojego chłopca. Zrobiłbym dla niego wszystko. Niewiele wcześniej dostałem pracę w telewizji, pisałem scenariusz serialu i zacząłem zarabiać wystarczająco dużo pieniędzy, by nigdy się nie martwić o ich brak. – Na chwilę przestał mówić. – Utrzymywałem kontakt ze staruszkiem. Wiecie, że jak był po sześćdziesiątce, ludzie wciąż chcieli, żeby był szeryfem?
– Dlaczego? – zapytał Dane.
– Starzec był taki wredny, że gnębił nawet pijanych rowerzystów. Słyszałem, że pewnego razu mierzył z pistoletu do faceta, który zaczepił na ulicy kobietę, i przez cały czas krzyczał do niego. „Żadnego kurewstwa w moim mieście!”. Zawsze lubił tak mówić, wypluwając przy tym zwitek tytoniu.
Na pewno zastanawiacie się, dlaczego przez dziesięć lat trzymałem go w tak przyjemnym miejscu. Faktycznie, nikt o tym jeszcze nie pomyślał.
– Dlaczego pan to zrobił? – zapytała Nick.
– Powiedział mi, że jeśli nie zapewnię mu naprawdę korzystnych warunków, skontaktuje się z prasą i opowie im, gdzie zakopał ciała, o których nikt nie wie, powie im, gdzie schował broń, powie im o pakunkach, które zakopał obok wiązu. Było wystarczająco dużo dowodów, by mu uwierzyć. Zgodziłem się. Co innego mogłem zrobić? Musiałem myśleć o karierze, którą robiłem, ale najważniejszy był mój syn, mój niewinny chłopiec.
– Jestem w stanie to zrozumieć, ale czy on wciąż mordował ludzi? – zapytała Nick – Czy nie zdawał pan sobie sprawy, że musi coś zrobić? Był pan dorosły i nie był od niego zależny.
– Starałem się o tym nie myśleć – odpowiedział Weldon. – On ma rację. Byłem tchórzem, i on wiedział, że nic nie powiem, bo mam syna. Ciągle był szeryfem, kiedy trzynaście lat temu coś poszło nie tak przy aresztowaniu i potrącił go samochód, miażdżąc mu nogę. Od tamtego czasu jest przykuty do wózka. Wiedziałem, że już nikomu nie zagraża.
Savich próbował coś powiedzieć, ale Nick potrząsnęła głową.
– Ale grozić zaczął ostatnio? – zapytała. – Wiedział, że pozostało mu niewiele życia, i chciał, żeby świat dowiedział się, co zrobił.
Weldon pochylił się, zacisnął dłonie, tak blady i przytępiony, że ścisnęło jej się serce.
– Tak, po tym jak opowiedział mi, co zamierza zrobić, powiadomić prasę, opowiedzieć wszystko, nie wiedziałem, co robić. Przypomniałem mu, że przysiągł zachować milczenie tak długo, jak długo będę trzymał go w tym domu. Śmiał się tylko, mówił, że niedługo i tak wykituje, więc to nie ma znaczenia. Wiedziałem, że jego szaleństwo jest nie do opanowania.
Weldon nagle zamarł. Wziął głęboki oddech i powiedział:
– To było wtedy, gdy powiedział mi, że właśnie widział się ze swoim wnukiem. To wtedy uderzyłem i wywróciłem go razem z wózkiem. Chciałem go zabić, ale nie potrafiłem tego zrobić. Groziłem mu, mając nadzieję, że się przestraszy i zamilknie, tak jak już wam mówiłem, ale wiedziałem, że to się nie uda. Myślałem o tym, kiedy wyszedłem, i wiedziałem, że muszę go zabić, nie było innego wyjścia. Ale tego nie zrobiłem.
– Weldon, czy pana ojciec opowiedział chłopcu, kim był? – bardzo delikatnie zapytał Dane.
– Tak.
– Weldon, kim jest pański syn? Weldon potrząsnął głową.
– Proszę posłuchać, agencie Savich, mój syn nie jest mordercą, naprawdę.
– Ale przecież pan wie, że jest – powiedziała Sherlock. – I to pana gryzie. Myśli pan, że pana syn zabił ludzi w San Francisco i Pasadenie, postępując według scenariusza, który pan napisał.
– Nie mógłbym zaakceptować, gdyby był jak jego dziadek, musiałby mieć coś nie tak z głową – odezwał się po jakimś czasie.
– Musimy go tu sprowadzić, Weldon, wie pan o tym. Nie może pan pozwolić mu dalej robić tego, co pana ojciec robił przez wiele lat – tłumaczył Dane. Weldon potrząsnął głową.
– Nie zrozumcie mnie źle. Ojciec powiedział mi o tym kilka dni temu. I nawet wtedy nie chciałem przyjąć tego do wiadomości. Chwalił się, jak to w końcu doczekał się prawdziwego mężczyzny w rodzinie, i nie musiał zbyt wiele uczyć wnuka, bo on, tak jak jego dziadek, urodził się, wiedząc, co i jak należy robić. Powiedział mi, że jego wnuk przyszedł się z nim zobaczyć i przyniósł gwiazdkowy prezent, ładny krawat w czerwone kropki. I jakie to było wspaniałe, i że powiedział chłopcu, że wkrótce umrze i chce mu wszystko o sobie opowiedzieć. Śmiał się z głupoty wszystkich, a w szczególności z głupoty policji.
Weldon zamilkł, znów patrząc na nich. W końcu wyznał:
– Nie miałem pojęcia, co robić. Wiedziałem tylko, że muszę zabić tego plugawego starca, pochować i zapomnieć.
– Ale co by pan wtedy począł ze swoim synem? – zapytała Sherlock.
– Pomógłbym mu. Powstrzymałbym przed robieniem krzywdy innym. Zaprowadził na policję, gdybym musiał.
– My jesteśmy policjantami. Jak on ma na imię, Weldon? – zapytała Sherlock.
Ale Weldon tylko potrząsnął głową.
– Nie mogłem pozwolić mu dalej tego robić, tak jak robił to mój ojciec. Był dobrym chłopcem, naprawdę. Wiedziałem, że musiało się zdarzyć coś, co zmieniło go w takiego potwora, jak jego dziadek. Nie wiem, co to było, ale coś musiało się wydarzyć. Był taki grzeczny, bystry i wyjątkowo utalentowany. Ale były pewne oznaki, bił się z kolegami w liceum, nie lubił nauczycieli, nie miał przyjaciół, to wystarczyło, by zwrócić moją uwagę. Raz był agresywny, kiedy będąc na studiach, przypadkowo zabił dziewczynę, ale to mogło się zdarzyć każdemu, prawda? Po prostu stracił panowanie nad sobą. To było nieumyślne spowodowanie śmierci. Pomogłem mu. Prawnicy go wybronili. Mój syn obiecał mi, że się poprawi, a ja desperacko chciałem mu wierzyć. Coś się stało. Starzec coś mu zrobił.
Spojrzał na każdego z nich po kolei.
– Wiecie, że wciąż nie wiem, ile osób zabił ten stary potwór? Są pośród nich zabici, których nikt nigdy nie znajdzie. O Jezu!
Ukrył twarz w dłoniach i cicho szlochał.