KOŚCIÓŁ ŚW. BARTŁOMIEJA, SAN FRANCISCO
Dane i Nick usiedli w drugiej ławce, Nick wpatrzona w trumnę księdza Michaela Josepha, Dane w wielki drewniany krzyż, zawieszony wysoko nad główną nawą.
Oboje w milczeniu czekali, aż kościół wypełni się ludźmi i ceremonia rozpocznie się. Poprzedniego wieczoru przyjechali z Los Angeles.
W San Francisco było pochmurne, wczesne popołudnie, zwykły, zimowy dzień. Było tak zimno, że Dane włożył swój ocieplany płaszcz.
Niebiosa powinny płakać, jak powiedział ksiądz Binney, bo ksiądz Michael został tak bezwzględnie, tak bestialsko zamordowany.
Wcześniej Dane ponownie zabrał Nick do domu towarowego Macy's na Union Square. W dwie godziny zbliżyli się do limitu wydatków z karty kredytowej.
– Nie potrzebuję tego – powtarzała Nick. – Przeze mnie będzie pan miał ogromny debet. Proszę, chodźmy stąd. Mam więcej, niż potrzebuję.
– Cicho, Nick, musi pani przecież mieć płaszcz. Dzisiaj jest zimno. Nie można iść na… – urwał w połowie, nie mogąc wymówić tego słowa, więc powiedział: – Nie można iść do kościoła bez płaszcza.
Wybrała najtańszy płaszcz, jaki udało jej się znaleźć. Dane odłożył go na bok i podał jej inny, z miękkiej wełny. Później kupił jej jeszcze rękawiczki i kozaki, dwie pary dżinsów, parę czarnych spodni, dwie koszule nocne i bieliznę – jedyną rzecz, której nie pomógł jej wybierać. Po prostu stanął obok manekina ubranego w seksowne czerwone figi i koronkowy stanik i czekał.
W południe Nick miała już dość. Byli na głównym piętrze działu z kosmetykami. Wokół nich kłębił się rój sprzedawców. Kiedy jakaś kobieta zbliżyła się do niej, chcąc ją skropić perfumami, Nick powiedziała do Dane'a:
– Wystarczy. Mam już dość. Chcę iść do domu. Chcę się przebrać, iść do kościoła i pożegnać księdza Michaela Josepha.
Dane, który nigdy w swym dorosłym życiu nie robił zakupów z kobietą dłużej niż osiem minut, powiedział:
– Do tej pory była pani bardzo dzielna. Teraz zajmiemy się makijażem.
– Nie potrzebuję żadnego makijażu.
– Wygląda pani blado, jak manekin w dziale z bielizną, ten z karminowanymi ustami i w czerwonych majtkach, na widok którego nieomal dostałem zawału serca. Kupmy przynajmniej szminkę.
– Jasne, założę się, że nawet nie zauważył pan tej bladości – powiedziała Nick i podążyła w kierunku stoiska Elizabeth Arden.
Chwilę później Dane przyglądał się trzem różnym odcieniom szminki.
– Ta. Ma bardzo delikatny odcień. To jest to – zadecydował w końcu.
Dane odwrócił się w kościelnej ławce, by się rozejrzeć. Tylu ludzi, pomyślał. Dzisiaj przyszli już nie tylko księża, ale też wielu parafian i przyjaciół, z którymi za życia zetknął się Michael. Arcybiskup Lugano i biskup Koshlap zatrzymali się i mówili coś do Dane'a. Przypuszczał, że pewnie chcieli go pocieszyć. Był wdzięczny za ich troskę, ale wcale nie czuł się pocieszony.
Parzył, jak biskup Koshlap stał przed trumną Michaela, i wiedział, że oczy ma utkwione w jego twarzy. Pochylił się nad nim i pocałował w czoło, po czym wyprostował się, przeżegnał i powoli oddalił się z pochyloną głową.
Dane opuścił wzrok, myśląc sobie, jak to dobrze, że udało im się zamaskować dziurę po kuli w czole Michaela.
Michael odszedł na zawsze, a jego ciało leżało w trumnie z przodu kościoła. Wielkie naręcze białych róż, ułożonych przez Eloise, przykrywało zamkniętą już trumnę. Michael kochał białe róże. Dane miał nadzieję, modlił się o to, żeby Michael wiedział, że te róże tam są i na pewno uśmiechnąłby się, gdyby mógł je zobaczyć, żeby wiedział, jak bardzo kocha go jego brat, siostra i wielu innych ludzi.
Dane pomyślał, że dłużej tego nie zniesie. Skupił wzrok na butach, próbując nie dać upustu rozpaczy.
DeBruler, DeLoach – nie mógł wyrzucić tych nazwisk z głowy, nawet teraz, na pogrzebie brata. Niesmaczny dowcip? Jego złość skupiła się na mordercy, który był gdzieś w Los Angeles, wzorując się na tym cholernym programie telewizyjnym. Odwrócił się, gdy usłyszał za sobą głos Eloise. Wstał z miejsca, ucałował ją i uściskał, potem uścisnął jej męża i siostrzeńców. Usiedli cicho w ławce za nim.
Przemawiał arcybiskup Lugano, jego głęboki głos docierał w najdalsze zakątki kościoła. Poruszającymi słowami mówił o duchowości, wychwalając życie Michaela, jego miłość do Boga i znaczenie jego kapłaństwa. Były też nieodłączne w takiej chwili słowa o przebaczeniu człowiekowi, który go zabił. Nagle spojrzał w dół i zobaczył dłoń Nick obejmującą jego dłoń. Nic nie mówiła, patrzyła przed siebie. Przez chwilę spoglądał na jej profil, dostrzegł łzy płynące po twarzy. Wziął głęboki oddech i z całych sił uścisnął jej rękę.
Przemawiali też inni księża i parafianie. Jakaś kobieta opowiadała, jak ksiądz Michael Joseph nie tylko ocalił jej życie, ale i dusze. W końcu ksiądz Binney skinął w jego kierunku.
Poszedł na środek kościoła w stronę trumny Michaela, wzbudzając poruszenie wśród zgromadzonych w kościele. Patrząc na niego, ludzie nie mogli pojąć, że to nie jest Michael. Wszedł na podwyższenie. Dopiero wtedy zobaczył, że kościół jest przepełniony. Ludzie stali wszędzie, wypełniając środek i boczne nawy, reszta przed drzwiami świątyni.
Dane zastanawiał się, czy może jest pośród nich morderca, stoi gdzieś tutaj ze spuszczoną głową, nierozpoznany przez nikogo i napawa się tym widokiem? Przyszedł, by zobaczyć, do czego doprowadziło jego szaleństwo i rozkoszować się tym? Dane zapomniał powiedzieć Nick, by miała oczy szeroko otwarte, tak na wszelki wypadek. Potem dostrzegł swoich przyjaciół, Savicha i Sherlock. Dane poczuł ogromną wdzięczność. Skinął do nich głową.
Spojrzał w dół, na trumnę swojego brata, zasłoniętą przez białe róże. Odchrząknął i utkwił wzrok gdzieś w przestrzeni, bo nie był w stanie mówić, patrząc wprost na zgromadzonych.
– Mój brat uwielbiał grać w futbol. Grał na pozycji łapacza i potrafił złapać każdą piłkę, którą rzuciłem. Pamiętam jeden z naszych ostatnich licealnych meczów. Przegrywaliśmy czternaście do dwudziestu. Pozostało niewiele ponad minutę do końca meczu, kiedy jeszcze raz dostaliśmy piłkę. Wszyscy kibice wstali z miejsc, kiedy Michael złapał piłkę. Byliśmy na linii osiemdziesiątego jardu, dziesięć sekund do końca, musieliśmy zdobyć punkt. Posłałem piłkę Michaelowi w róg pola. Udało mu się doskoczyć i zdobyć decydujący punkt. Michael wygrał ten mecz, niestety, doznał przy tym kontuzji.
Leżał tak, śmiejąc się od ucha do ucha, jak głupi, wiedząc, że prawdopodobnie nigdy więcej nie zagra. Powiedział do mnie: „Dane, nic mi nie jest. Czasami złe rzeczy, które nas spotykają, nie mają takiego znaczenia jak rzeczy dobre. Wygraliśmy, nie mogło być lepiej”.
Głos Dane'a załamał się. Słyszał pojedyncze, ciche śmiechy. Ponownie spojrzał na róże. Nagle poczuł ciepło na twarzy, obejrzał się i zobaczył, jak oślepiające promienie słońca przedzierają się wprost przez witraże w oknach. Poczuł, jak ciepło światła ogrzewa go całego aż do wnętrza. Mówił dalej, teraz pewnym głosem:
– Michael doceniał dobro w każdym, radował się nim. Rozumiał też, że słabość jest częścią natury ludzkiej i również to akceptował. Ale była jedna rzecz, z którą nie mógł się pogodzić, było nią zło, wiedział, że jest obecne tu, wśród nas. Znał odór zła, nienawidził ogromnych tragedii, które sprowadziło na świat. Tej nocy, gdy został zastrzelony, wiedział, że zobaczył twarz zła. Stanął z nim oko w oko i to zło go zabiło. Michael i ja mieliśmy wiele podobnych cech: niedzielne mecze futbolowe i cierpliwość.
Dane przerwał na chwilę, w tym czasie przyjrzał się wszystkim twarzom wokół siebie. Półgłosem, z rozpaczą i nadzieją, powiedział:
– Znajdę to zło, które zniszczyło mojego brata. Nie spocznę, dopóki tego nie zrobię.
Zapadła całkowita cisza.
Po chwili rozległ się miękki odgłos wystrzału. Nawet tak lekki dźwięk jak ten, odbił się echem pośród martwej ciszy, rozbrzmiewając w każdym kącie kościoła. Jakiś mężczyzna wykrzyknął:
– Tej kobiecie coś się stało!
Ludzie kłębili się, próbując zobaczyć, co się stało.
– O Boże to on, Dane! Próbował mnie zabić! To on! – krzyknęła Nick.
Dane zobaczył stróżkę krwi spływającą po jej twarzy. Na chwilę sparaliżował go strach. Po chwili rzucił się z podwyższenia, na którym stał, w stronę Nick, która próbowała przecisnąć się przez tłum zdezorientowanych żałobników, krzycząc:
– Zatrzymajcie go! Jest ubrany w czarny płaszcz i czarny kapelusz. Zatrzymajcie go!
Ludzie chwytali każdego w czarnym, ale prawie każdy był tak ubrany, włączając w to kilkudziesięciu księży. Panował chaos, ludzie pchali się i krzyczeli.
Dane przebił się do Nick, spojrzał na stróżkę krwi płynącą po jej twarzy i krzyknął:
– Niech to szlag! Nick, jesteś cała?
– Nic mi nie jest, nie martw się. To tylko draśnięcie. Musimy go złapać. Dane, szybciej, widziałam, jak uciekał w tamtą stronę.
Dane'owi wydawało się, że widzi biegnącego szybko człowieka, przedzierającego się przez tłum. Miał opuszczoną głowę, kierował się ku bocznym, wąskim drzwiom kościoła.
Dane usunął sobie z drogi dwóch księży, zobaczył, jak mężczyzna znika w bocznych drzwiach, które zamykają się za nim. Omal nie pękł z wściekłości. Drań przyszedł tu, na pogrzeb jego brata, prawdopodobnie śmiejąc się w duchu, pełen szyderstwa i triumfu. I próbował zabić Nick.
Dane przedostał się do drzwi, odpychając kilka osób, które stały mu na drodze, i wypadł na zewnątrz. Widział niewyraźny zarys sylwetki Savicha, który biegł bardzo szybko, widział, jak skacze z wyciągniętą lewą nogą, gładko i swobodnie, i jak mocno kopie uciekiniera w nerkę. Mężczyznę ścięło z nóg, machał rękami, próbując odzyskać równowagę. Rzucił się na swojego napastnika, próbował odpierać atak, ale to był błąd. Savich uderzył go trzy razy, w kark i głowę. Mężczyzna zawył z bólu, na jego pobladłej twarzy rysowało się zaskoczenie, po czym opadł bezwładnie na ziemię. Savich ukląkł obok niego, sprawdził mu puls i krzyknął:
– Mam go!
Dane nie mógł w to uwierzyć. Nikt nie mógł, Delion i Nick, którzy stali nad mężczyzną, też.
– Nick, czy to on? – zapytał Dane.
– Myślę, że tak – odpowiedziała. – Możecie go odwrócić? Savich przewrócił mężczyznę na plecy i zdjął mu kapelusz.
– To jest Dillon Savich, mój szef z FBI. Savich, to jest Nick Jones, nasz jedyny naoczny świadek – Dane dokonał prezentacji.
Savich kiwał głową.
– Facet jest nieprzytomny. Lepiej obejrzyj tę ranę na jej głowie. No dalej, zajmij się nią, Dane. Miło cię poznać, Nick. – Savich spojrzał na swoją żonę, posłał jej szeroki uśmiech. Sherlock położyła rękę na jego ramieniu.
– To było imponujące – powiedziała, uśmiechając się do niego. – Całe szczęście, chłopcy, że nie włożyliście butów na wysokich obcasach.
Poklepała go po ramieniu i spojrzała na Dane'a.
– To jest ten szaleniec, który zabił twojego brata? To jest człowiek, który nieomal zastrzelił Nick? Dobry Boże, dziewczyno, co ty masz na twarzy?
Sherlock wyciągnęła chusteczkę z kieszeni płaszcza, podała ją Dane'owi i patrzyła, jak delikatnie wyciera czoło Nick.
– Wygląda, jakby kula tylko cię drasnęła, rana krwawi, ale chyba nie jest tak źle. Jestem Sherlock.
Delion przyjrzał się twarzy Nick i pokiwał głową. Spoglądał na Savicha, który wciąż był przy mężczyźnie. Z niedowierzaniem kręcił głową.
– Nie mogę w to uwierzyć. Po prostu nie mogę w to uwierzyć.
Złapał Savicha za rękę i potrząsał nią.
– Zawsze myślałem, że federalni to tchórze. Świetna robota. Savich ponownie sprawdził puls faceta, podniósł się i otrzepał kurz ze spodni.
– Pan musi być inspektorem Delion. Czy ktoś wezwał policję?
– Tak, już tu jadą – odpowiedział Delion.
Zobaczyli nadchodzącą grupę ubranych na czarno księży, z arcybiskupem Lugano na czele, krzyczącym donośnym głosem:
– Moja kuzynka pracuje w Agencji do Walki z Narkotykami. Też jest bardzo sprytna. Świetna robota, dziękuję panu.
Savich tylko pokiwał głową.
– Dane, zetrzyj krew z oczu Nick i zobacz, czy jest w stanie rozpoznać tego drania.
Dane spojrzał na wąską bruzdę, którą wyżłobiła jej kula powyżej skroni wzdłuż linii włosów. Nadal lekko krwawiła. Ponownie wyjął chusteczkę, którą dała mu Sherlock, złożył ją i podał dziewczynie.
– Nick, przyciśnij to mocno do rany. Za chwilę zabierzemy się do lekarza – powiedział.
– Pozwól mi jeszcze raz przyjrzeć się temu facetowi, Dane. – Wciąż ciężko oddychała, patrzyła na leżącego nieprzytomnego mężczyznę, mordercę księdza Michaela Josepha, a w oczach miała furię. – Siedziałam tam, słuchałam cię, a kiedy przez witraże w oknach do wnętrza wpadło słońce, wiedziałam, że zaraz się rozpłaczę. Pochyliłam głowę, w tej samej chwili poczułam uderzenie gorąca na twarzy. Spojrzałam w górę i zobaczyłam, jak promień słońca wpadający przez okno świeci wprost na tego faceta. Patrzył na mnie, i wtedy już wiedziałam, po prostu wiedziałam.
Delion przeszukał jego kieszenie.
– Nie ma broni. Przecież musi gdzieś tu być. – Przywołał dwóch umundurowanych policjantów, którzy właśnie przyjechali, nakazując im rozpoczęcie poszukiwań.
Mężczyzna jęczał, próbując podnieść się na kolana. Jeden z mundurowych złapał go za lewe ramię, drugi za prawe. Skuli go i pociągnęli do stojącego nieopodal radiowozu.
– Popatrz na ten tłum. Czy kiedykolwiek uda nam się znaleźć pistolet? – zastanawiał się Dane.
– Myślę, że mogę pomóc – powiedział biskup Koshlap. Odrzuciwszy głowę w tył, krzyknął: – Proszę o uwagę! Gdzieś tu jest pistolet i trzeba go znaleźć. Proszę, pomóżcie księżom tworzyć grupy poszukiwawcze. Jeśli ktokolwiek z was widział, jak ten mężczyzna strzela do tej kobiety, proszę tu podejść.
Dane przyglądał się ludziom. Przynajmniej czterystu z nich zebrało się w ciszy i spokoju, by wypełnić zadanie powierzone im przez biskupa, bardzo ważne zadanie. Patrzył, jak arcybiskup Lugano mówi do księży, jak tłum dzieli się na grupy i zabiera do pracy. Dane spojrzał na Nick, zmarszczył brwi i zabrał jej chusteczkę i sam przyłożył ją do rany na jej twarzy.
– Nie przyciskałaś bezpośrednio rany – skarcił ją. – Nieważne, już prawie nie krwawi. Nie wygląda to źle, dzięki Bogu. Wiesz co, Nick? Mój brat byłby z tego bardzo zadowolony.
– Nie jestem pewien, czy znajdziemy pistolet – powiedział Savich do Deliona. – Gdybym to ja strzelał, robiłbym to z pomocnikiem. Po wszystkim po prostu oddajesz mu pistolet.
– Tak, wiem. – Delion wiedział, że Savich ma rację, ale na wszelki wypadek musieli jej poszukać.
Usłyszał dźwięk syren i szybko podbiegł do Nick.
– Karetka jest już blisko. Na pewno zaraz za nimi przyjadą dziennikarze. Chcę, żebyś pojechała karetką z powrotem na Bryant Street. Ostatnia rzecz, jakiej potrzebujemy, to twoje zdjęcia na okładkach brukowców. Tam się spotkamy.
– Ale Dane, muszę pojechać na cmentarz – protestowała Nick.
– W porządku, Nick – powiedział Dane. – Delion ma rację. Jeśli reporterzy cię zobaczą, zacznie się koszmar. Zobaczymy się na komisariacie. – Przerwał na krótką chwilę, lekko dotykając palcami rany na jej czole. – Przykro mi.