Savich uśmiechnął się do Dane'a i powoli odwrócił się, unosząc czarną brew, wyraźnie zniecierpliwiony.
– To kłamca, sprzedałby własną matkę. Ja nic nie zrobiłem, słyszycie mnie? Nie wierzcie w ani jedno jego słowo. Stary Mickey to człowiek bez zasad, nie ma pojęcia, co jest dobre, a co złe. – McGuffey mówił bardzo szybko, niemal potykając się o własne słowa.
– Mickey wydaje się w porządku – powiedziała Sherlock, stając w drzwiach obok Savicha. – Rozmawiałam z nim dobre dziesięć minut. Wydaje się uczciwy, nie ma w nim ani krzty fałszu. Myślę, że wszyscy uwierzą w to, co mówi, panie McGuffey. Bo ja mu uwierzyłam.
– Nie, nie, proszę mnie posłuchać. Nie zabiłem ani księdza, ani starej kobiety, ani żadnego geja. To Mickey mnie wynajął, a nie ja jego. Nie chciałem jej zabić, tylko zrobić trochę szumu. Miałem ją tylko porządnie nastraszyć i upewnić się, że ucieknie na drugi koniec świata. Ja nigdy nikogo nie zabiłem! Musicie mi uwierzyć, musicie. – McGuffey rzucał się na krześle, próbował usunąć z drogi stół i utorować sobie drogę do Savicha.
Delion tylko położył swoją wielką dłoń na ramieniu McGuffeya i powiedział cicho:
– Spokojnie, Milt, zostań na swoim miejscu.
– Mickey Stuckey to cholerny kłamca! Nie wierzcie mu! On to wszystko zaplanował – wrzasnął McGuffey do Deliona.
– Pan Stuckey twierdzi, że to pan go wynajął, żeby był pana pomocnikiem, miał na wszystko oko i wziął od pana, cokolwiek pan mu da. Twierdzi też, że nie miał pojęcia, co pan ma zamiar zrobić. I nie strzeliłby do kobiety – powiedziała Sherlock, po czym zamilkła i cofnęła się.
McGuffey pobladł jeszcze bardziej. Próbował wyrwać się Delionowi, ale ten mocno ściskał go za ramię i nie miał zamiaru puścić.
– Nie, musicie mnie wysłuchać! Mówiłem już, że Mickey to kłamca!
Savich głęboko westchnął, skrzyżował ręce na piersi i marszcząc brwi, powiedział:
– No dobra, teraz chciałbym posłuchać twojej wersji zdarzeń. Ale nie próbuj mi wmawiać, że to Mickey strzelał, bo widziałem, że to ty oddawałeś mu broń. I lepiej mów, jak było naprawdę, bo powiem ci, Milt, że raczej skłaniam się do wersji Stuckeya, mimo że jeszcze jej nie słyszałem.
– W porządku. Powiem wam prawdę.
– Chwileczkę, Milt – powiedział Delion. – Chciałbym to nagrać, nie masz nic przeciwko temu?
– Nie.
Delion włączył magnetofon. Podał swoje nazwisko, datę, nazwisko McGuffeya i rozpoczął przesłuchanie.
– Składasz zeznanie dobrowolnie, bez żadnego przymusu? – spytał.
– Tak, do cholery. I chcę już zacząć!
– Nie chcesz, żeby był przy tym adwokat?
– Nie, chcę tylko, żebyście usłyszeli prawdę!
Delion przypomniał mu o jego prawach jako zatrzymanego, zapytał, czy je rozumie, na co Milt, zanim potwierdził, że zrozumiał, odpowiedział stekiem wyzwisk o wiele bardziej wulgarnych niż do tej pory.
– W porządku, Milt, opowiedz nam, co zaszło.
– Słuchajcie, Stuckey zadzwonił do mnie parę dni temu i powiedział, że jeden gość z Los Angeles chce, żebym przestraszył jedną babkę na pogrzebie księdza. Stuckey powiedział, że dostanę za to dziesięć tysięcy, ale muszę zrobić to w trakcie mszy, w obecności setek ludzi. Wydawało mi się to trochę głupie, ale twierdził, że tak to ma wyglądać. Nie chciałem tego zrobić, ale miałem dług wobec Stuckeya. Wisiałem mu kasę, niewłaściwe decyzje inwestycyjne, rozumiecie? Miałem dwa wyjścia: wykonać dla niego to zlecenie albo on połamie mi nogi. Ale to nie miało być morderstwo, o nie. Stuckey dał mi pistolet z tłumikiem i powiedział, że to właśnie ja mam strzelać. Kiedy zapytałem go dlaczego, zaśmiał się i powiedział: „Wyglądasz odpowiednio, nadajesz się idealnie, Milt”, tak właśnie powiedział, „Jesteś idealny do tej roli, po prostu idealny”, cokolwiek to znaczy, do cholery.
Dane pomyślał, że rzeczywiście wyglądał odpowiednio. Doskonałe fizyczne podobieństwo. Cholera, nic nie było łatwe.
– I ja mam w to uwierzyć? – Znudzony Savich wyciągnął się na niewygodnym krześle.
Milt wyprostował się i złożył przed nim ręce jak do modlitwy.
– Proszę posłuchać, inspektorze, tak, jak panu powiedziałem, musiałem zdobyć te pieniądze. Musiałem spłacić dług wobec Stuckeya albo wpadłbym w gówno po uszy. Nie płaciłem czynszu i ten palant, właściciel mieszkania, chciał mnie z niego wyrzucić. Jeszcze trzy dni i wylądowałbym na Union Square naprzeciwko hotelu Saint Francis, żebrząc o pieniądze. Musiałem wziąć tę robotę, żeby przeżyć.
Delion rozparł się na krześle, założył ręce i uśmiechnął się sarkastycznie.
– I mamy uwierzyć w to, że jakiś gość powiedział właśnie Stuckeyowi, że to masz być ty, bo wyglądasz odpowiednio? I nadajesz się idealnie do tej roli?
– Przysięgam, że tak było. Stuckey powiedział, że ten gość z Los Angeles nazywał się DeFrosh. Dziwne nazwisko, ale łatwo je zapamiętać.
Stuckey powiedział, że facet przesłał mu faksem zdjęcie tej kobiety, którą miałem przestraszyć, lekko zranić, ale nie zabić. Nigdy bym tego nie zrobił. Powiedział też Stuckeyowi, że ta babka była bezdomna, ale w kościele wcale nie wyglądała jak bezdomna, ale cóż miałem zrobić? A skąd to wiedział facet z Los Angeles? Stuckey nic więcej mi nie powiedział, przysięgam.
Dane spojrzał na Nick, która była tak blada jak biustonosz, który wybrała podczas ich dzisiejszego szaleństwa zakupowego. To było zaledwie dziś rano. Niesamowite.
– Co zrobiłeś z tym przesłanym faksem zdjęciem kobiety?
– Stuckey mi je pokazał i zaraz zabrał.
– Jak wyglądała kobieta?
– Wychodziła z tego posterunku policji z tym mężczyzną, który stoi tam za drzwiami. Posterunek nie przypominał innych, jakie do tej pory widziałem w San Francisco. Zdjęcie zrobił Stuckey. Ślicznotka z niej, jej twarz zapamiętałem bardzo dobrze. Tak jak powiedziałem, w kościele nie wyglądała na bezdomną, więc przez chwilę nie byłem pewien, czy to ona.
Dane nie mógł w to uwierzyć: sukinsyn zrobił zdjęcie w Los Angeles.
– A więc rozpoznałeś brata księdza?
– Tak, słyszałem, jak ludzie mówili, jak bardzo jest podobny do księdza Michaela Josepha, niektórzy byli tym wstrząśnięci. Ludzie w skupieniu słuchali, co mówił brat księdza. Wielu z nich przy tym płakało. Wtedy akurat musiała się poruszyć – po prostu opuściła głowę właśnie w chwili, kiedy nacisnąłem spust. Jezu, mogłem ją zabić. Ale dzięki Bogu wyszło tak, jak miało być. Kula tylko ją drasnęła.
– Powiedz nam coś więcej o tym gościu z Los Angeles.
– Zazwyczaj nie robię interesów z ludźmi, których nie znam. Taką samą zasadę wyznaje Mickey Stuckey. Twierdził, że zna faceta, że ten dobrze płaci. Dał mi nawet pięć tysięcy z góry. Powiedział, że nazywa się DeFrosh – to już mówiłem. Naprawdę dziwne nazwisko.
Milton McGuffey opuścił głowę i, opierając ją na skrzyżowanych ramionach, znowu zaczął płakać. Wszyscy słyszeli, jak łkając, mówił:
– Nie chcę iść do więzienia, ale chyba się od tego nie wywinę. – Podniósł głowę. – Oby Stuckey też poszedł siedzieć. Nigdy nie powinienem zgadzać się na zrobienie tego w kościele.
– Nie podejrzewałeś, że będzie tam policja? – zapytał Delion.
– Stuckey twierdził, że może być tam kilku gliniarzy, ale jeżeli wszystko zrobię na czas, uda mi się uciec stamtąd bez problemu. Cholerny dupek z tego Stuckeya. Niech zgnije w pierdlu, to wszystko był jego pomysł.
– Jasne, że pójdzie do pierdla, Milt, jak tylko go złapiemy – powiedział Savich, uśmiechając się pod wąsem. McGuffey wpatrywał się w Savicha szeroko otwartymi oczami.
– Niech to szlag! – powiedział. Po czym zaczął krzyczeć:
– Żądam adwokata!
Delion spojrzał na Savicha, rozmawiającego z porucznik Purcell. Słyszeli, jak mówiła, że rozesłali już portret pamięciowy Mickey Stuckeya, znanego również jako Bomber Turkel, to był najbardziej pomysłowy z jego pseudonimów.
– Ten facet jest naprawdę wyjątkowy, Dane. To twój szef?
– Tak, od pięciu miesięcy.
– Załatwił faceta bez mydła – powiedział z podziwem Delion. – Myślałem o tym, żeby tobie powierzyć przesłuchanie Miltona, ale on wiedział, że nie jesteś gliną, więc to by się raczej nie udało. Wtedy nadszedł Savich, wydawał się chętny, nawet zadowolony, i wiedziałem, że ma coś w zanadrzu. Spisał się dobrze, co?
– Jasne.
– A jego żona naprawdę ma na imię Sherlock?
– Tak, są nierozłączni – potwierdził z uśmiechem Dane.
– Wiesz – powiedział Delion – bywałem na rozprawach, które prowadził ojciec Sherlock. To twardy, stanowczy i nieustępliwy facet. Prawnicy obrony serdecznie go nienawidzą. Psioczą, kiedy spotka ich wątpliwa przyjemność obcowania z jedynym sędzią w San Francisco, który jest strażnikiem prawa i porządku. Rzecz jasna, gliniarze go uwielbiają.
– To prawda – przyznał Dane. – Szkoda, że Milton McGuffey nie jest odrobinę głupszy. Prokurator będzie miał kłopot z udowodnieniem usiłowania zabójstwa. Musimy dopaść Stuckeya. Milt przynajmniej potwierdził, że facet, który go wynajął, mieszka w Los Angeles i nazywa się DeFrosh. I chyba tylko to z jego zeznań możemy uznać za prawdę. Jasna cholera, Delion, Milton nie jest zabójcą.
– Tak, wiem, wróciliśmy do punktu wyjścia, Dane. Zadzwonię do Flynna i opowiem, co się stało. Spodoba mu się, że facet, który tym wszystkim kieruje, powiedział Miltonowi, że nazywa się DeFrosh.
– Może nie uważa nas za zbyt bystrych – powiedział Dane. – DeFrosh rymuje się z DeLoach. Co on właściwie próbuje udowodnić? Czyżby chciał nam coś wytknąć? A może chce, żebyśmy uwierzyli, że to Weldon DeLoach jest zabójcą?
Dane zamilkł, kiedy dostrzegł, że Nick opiera się o szarą gablotę.
– Nick, wszystko w porządku?
– Nie czuję się tak źle, jak wyglądam. Nic mi nie jest, muszę tylko odpocząć – odrzekła Nick, delikatnie dotykając palcami bandaża na głowie.
– No nie wiem, Nick – powiedział Delion. – Samym wyglądem budzisz współczucie. Jeżeli teraz poprosiłabyś o schronienie, idę o zakład, że porucznik bez problemu by ci je przydzieliła.
– Nie, ona zostaje ze mną – powiedział stanowczo Dane.
– Jutro jedziemy do Los Angeles. Jedziesz z nami, Delion?
– Jestem krok przed tobą, chłopcze – powiedział Delion z satysfakcją. – Dzwoniłem już do Frankena. Twierdzi, że Weldon nadal nie dał znaku życia. Kazał swoim ludziom go szukać, ale szczerze wątpi, czy go znajdą. Policja też go szuka, więc może jest jakaś szansa, że się znajdzie. Jutro o dziesiątej rano mamy spotkanie z Frankenem w studiu. Ma dla nas film z Weldonem DeLoachem.
– Nareszcie zobaczymy, jak facet wygląda – zauważyła Nick.
– Owszem – zgodził się Delion. – Musimy zapytać Flynna o wiele spraw. Ma całą armię ludzi zajmujących się ustalaniem tożsamości, przesłuchaniami, sprawdzaniem alibi i motywów.
I my mamy mu wiele do przekazania.
Spojrzał na Savicha i Sherlock i wzruszył ramionami.
– Coraz więcej federalnych. Zaczyna się zwykle od jednego – przyjeżdża na zwiady i ani się człowiek obejrzy, a już jest ich cała gromada, rozmnażają się jak króliki i wkrótce są wszędzie i przejmują kontrolę. Niedługo pojawi się tu sam Mueller, szef FBI. On stąd pochodzi, wiecie? A wy, jedziecie z nami do Los Angeles?
– Jedziemy – potwierdziła Sherlock, stając obok Nick.
– Co to za historia, że pistolet, z którego zastrzelono brata Dane'a, mógł być jednym z tych dwóch, których używał legendarny morderca Zodiak? – zapytał Savich. – To sprawa sprzed ponad trzydziestu lat.
– To chyba jakiś kawał – podsumował Delion. – Kiedy usłyszał o tym Zopp, nasz balistyk, stwierdził, że to dla niego smakowity kąsek i zaczął opowiadać jeden dowcip o blondynkach za drugim. – Kiedy Sherlock znacząco uniosła brew, uśmiechnął się. – Zopp ciągle opowiada dowcipy o blondynkach, twierdzi, że pomagają mu się odprężyć. Ale z bronią to musi być zbieg okoliczności.
– Hm – mruknęła Sherlock. – Być może to zbieg okoliczności, ale bardzo dziwny.
– Sherlock, jesteś tak twarda jak twój ojciec? – zapytał Delion.
– On tak uważa – powiedziała Sherlock i uśmiechnęła się szeroko.
Trzech inspektorów stojących obok niej wpatrywało się w nią jak w obraz.
– Miejscowi gliniarze ją uwielbiają – powiedział Savich, potrząsając głową.
Facet jest z niej dumny, pomyślał Delion.
– Nie macie nic przeciwko temu, jeżeli zabierzemy się z wami do Los Angeles, Delion?
– Im nas więcej, tym weselej – podsumował Delion. – Poruczniku, czy są już jakieś wiadomości o Stuckeyu?
– Jeszcze nie, ale złapiemy go. – Porucznik Linda Purcell spojrzała na zgromadzonych inspektorów wydziału zabójstw. – Czy wszyscy widzieli, jak Savich rozpracował gościa? Jak wyciągnął z niego nazwisko Stuckeya?
Wszyscy wznieśli wiwaty na cześć Savicha. Niektórzy obrzucili go orzeszkami.
Zanim Dane wyszedł, Delion wziął go na stronę i powiedział, że odcisków palców Nick nie było w kartotece.
– Przynajmniej wiemy, że nie jest przestępczynią.
– Sam też już na to wpadłem – mruknął Dane.