Rozdział 8

Ona nie może zostać w schronisku – powiedział Dane. – Zna pan jakieś bezpieczne miejsce, w którym moglibyśmy ją ukryć?

– Znam – odparł Delion – ale nie wiem, czy porucznik pozwoli jej tam zostać. W tej chwili nie ma dla niej realnego zagrożenia.

– Myli się pan, Delion. Kiedy podejrzany zobaczy rozwieszony po mieście swój portret pamięciowy, a założę się, że go zobaczy, na pewno będzie chciał się dowiedzieć, kto go podał. Będzie też miał świadomość, że jeżeli zostanie złapany, ona go zidentyfikuje. W schronisku będzie wystawiona jak kaczka na strzelnicy.

– Gdyby tylko podała nam swoje prawdziwe nazwisko i adres, moglibyśmy posłać jej mały tyłek do domu.

Dane spojrzał w kierunku małej kuchni, gdzie stała panna Nick Jones, maczając torebkę herbaty w jednorazowym kubku pełnym gorącej wody. Postrzępiony ściągacz grubego czerwonego swetra zakrywał jej palce. Po jej policzkach wciąż spływały strużki łez.

– Dane – powiedział Delion – jest pan policjantem, i wie pan, że ona nie jest małolatą na gigancie, ale ucieka przed czymś lub przed kimś. Albo jest narkomanką – to bardziej prawdopodobne. Jak pan myśli, dlaczego nosi takie swetry? Prawdopodobnie ukrywa ślady po ukłuciach igły.

– A może włożyła go, by nie zmarznąć. Jedno jest pewne: nasza panna Jones nie ma szczęścia w życiu. Wydaje się całkiem rozgarnięta i mówi do rzeczy. Jest wykształcona. Miała to nieszczęście, że była w kościele Świętego Bartłomieja w niedzielną noc, jeśli wierzyć w historię, którą opowiedziała nam tłumacząc, dlaczego tam była.

Dane nic nie odpowiedział. Nadal spoglądał na Nick Jones.

– Ma bardzo ładne zęby – powiedział. – Widać, że są zadbane.

– Tak, też to zauważyłem. A to znaczy, że nie jest bezdomna zbyt długo. Jak myślisz? Kilka tygodni? Założę się, że mniej niż miesiąc. Nie śmierdzi, a jej ubrania nie lepią się od brudu.

– Właśnie.

– Ma pan rację, Dane. Porozmawiam z porucznikiem. Na tę chwilę mamy cztery morderstwa, prawdopodobnie popełnione przez tego samego sprawcę. Mamy jego dość dokładny rysopis. Teraz musimy dociec, dlaczego to zrobił.

– Podejrzewam, że zaplanował pierwsze trzy zabójstwa: staruszki, działacza gejowskiego i wreszcie mojego brata. Valerie Striker była po prostu w złym miejscu o złej porze.

– Tak i w tym jedynym przypadku znamy motyw. Jedźmy porozmawiać z komendantem, opowiedzmy mu o Valerie Striker. Może zamordował ją jeden z jej klientów.

– Chyba sam pan nie wierzy w to, co mówi.

– No dobra, nie wierzę.

– Jeśli lekarz medycyny sądowej określi czas jej morderstwa na niedzielną noc, to mamy dziewięćdziesiąt osiem procent pewności, że zabił ją ten sam facet – powiedział Dane. – Kiedy pan porozmawia z komendantem, ja spróbuję wyciągnąć coś więcej z panny Jones.

– Zawsze zastanawiam się, dlaczego ludzie nie mogą wymyślać sobie lepszych pseudonimów. Jones, na litość boską…

– Może jednak Nick to jej prawdziwe imię – powiedział Dane. – Ale to nie jest zdrobnienie od Nicole.

– Dał się pan nabrać na to kłamstwo, co?

– Po prostu głośno myślę.

Kilka minut później Dane przechadzał się po małej kuchni. Zniknął ten samotny pączek, który tu leżał. W końcu spadł? Czy może panna Jones była tak głodna, że go zjadła? Miał nadzieję, że nie. Sądząc po jego wyglądzie, mógłby spowodować gigantyczne zatrucie pokarmowe.

– Ma pani ochotę na orzeszki? Inspektor Delion mówi, że są tu jakieś przekąski. Ale ja tylko widziałem jeden zmaltretowany pączek, który wyglądał, jakby zdechł w zeszłym tygodniu.

Dobrze, nie zjadła go.

– Mam nadzieję, że lekarz sądowy już tu jedzie. Orzeszka? Potrząsnęła przecząco głową, nie przestając moczyć torebki herbaty w wodzie.

– Jest prawie czarna.

– Lubię mocną herbatę – powiedziała, ale wyjęła torebkę i wrzuciła do otwartego kosza na śmieci. – Chcąc napić się naprawdę mocnej herbaty, trzeba ją sobie samemu zaparzyć.

– Wie pani, że nazywam się Dane Carver i jestem bratem księdza Michaela Josepha. Jest coś jeszcze, czego pani chyba o mnie nie wie. Jestem agentem FBI.

Upuściła kubek. Gorąca herbata obryzgała wszystko wkoło, jego i orzeszki.

– No nie, niech pan patrzy, co narobiłam. – Chwyciła papierowe ręczniki i upadłszy na kolana, zaczęła wycierać jego i podłogę. – Przepraszam.

– Nic się nie stało – powiedział, odrywając z rolki kolejny papierowy ręcznik i pomagając jej. – W porządku, Nick. Jestem jedynym poszkodowanym.

– Ale to nie pana wina – powiedziała, wpatrując się w przesiąknięty herbatą ręcznik leżący na podłodze.

– Hej – zawołał inspektor, wyłaniając się zza rogu. – Kto zjadł ostatniego pączka?

Dane roześmiał się mimo woli. Ona się nie śmiała.


* * *

– Nie możemy nic zrobić – powiedziała porucznik Purcell, stając w drzwiach swojego gabinetu. – W tej chwili nic jej bezpośrednio nie zagraża. Delion, przecież wiesz, że przekroczyliśmy już limit budżetu. Przykro mi, musi sama o siebie zadbać.

Dane zastanawiał się, dlaczego podjęto taką decyzję. Dlatego, że była bezdomna i mniej wartościowa niż ktoś, kto ma pracę i jakąś pozycję społeczną? Nic nie powiedział. Wiedział, że nie usłyszy odpowiedzi, wiedział też, co powinien teraz robić.

Nie mógł dopuścić do tego, by stracić Nick Jones z oczu. Wyglądała zupełnie tak, jakby chciała uciekać. Po wyjściu porucznika wróciła do małej kuchni. Wciąż ścierała herbatę z blatu.

– Dość – powiedział. Złapał ją za rękę i pociągnął w stronę biurka Deliona. Delion był w gabinecie pani porucznik i przez szybę widać było, że rozmawiając z nią, żywo gestykuluje. Dane posadził Nick na krześle i przykucnął obok niej.

– Proszę mi powiedzieć, czego się pani przestraszyła, kiedy powiedziałem, że jestem z FBI.

– Byłam po prostu zaskoczona. Pana brat był księdzem. A pan żyje w zupełnie innych realiach. Jest pan jakby po drugiej stronie.

Miała czas, by przygotować sobie odpowiedź, zresztą całkiem niezłą.

– Jak się pani naprawdę nazywa, Nick?

– Nazywam się Nick Jones. Proszę sprawdzić w książce telefonicznej, zobaczy pan, że jest tam bardzo wielu ludzi o tym nazwisku. Na pewno więcej niż o nazwisku Carver.

– Od jak dawna przebywa pani w San Francisco?

– Niedługo.

– Dwa, trzy tygodnie?

– Coś koło tego. Dwa i pół tygodnia.

– Skąd pani pochodzi? Wzruszyła ramionami.

– Raz stąd, raz stamtąd. Lubię dużo podróżować. Ale jest zima, więc najlepiej jest zostać w mieście, gdzie nie czuć tak zimna.

– Ile ma pani lat?

– Dwadzieścia osiem.

– Gdzie chodziła pani do szkoły?

Nic nie powiedziała, patrzyła tylko na dłonie, popękane i suche z obgryzionymi paznokciami. Dane usiadł obok niej na krześle. Skrzyżował ręce na piersi. Odezwała się po chwili:

– Zawrzyjmy układ: nie będziemy rozmawiać o mnie. Obieca mi to pan, agencie Carver? Żadnych więcej pytań albo wynoszę się stąd. Uważam, że mnie pan potrzebuje, więc zostawmy to. Dobrze?

– Szkoda, że tak to pani odbiera – powiedział Dane. – Za mną stoi FBI, a pani była znajomą mojego brata. Jeśli ma pani kłopoty, mogę pomóc.

Spuściła głowę. Chyba na chwilę znieruchomiała, choć trudno było ocenić przez te warstwy swetrów, które miała na sobie. W końcu powiedziała.

– Pański wybór, agencie Carver.

– W porządku.

– Pana celem jest znalezienie zabójcy księdza Michaela Josepha. Czy w Kaliforni obowiązuje kara śmierci?

– Tak.

– Doskonale. On zasłużył na śmierć. Bardzo polubiłam księdza Michaela Josepha, chociaż znałam go niezwykle krótko. Dbał o każdego z nas. Nieważne, czy człowiek był bogaty czy biedny, on dbał o wszystkich.

Wszedł Delion i skinął głową w kierunku Dane'a.

– Muszę spróbować jeszcze raz. Nie odpuszczę. Dane zwrócił się do Nick:

– Inspektor Delion sugeruje, że nie jest pani bezpieczna w tym schronisku. Z tego względu stanowczo twierdzę, że powinna się pani udać w bezpieczne miejsce. Zabiorę panią ze sobą do hotelu, w którym mieszkam. Zostanie pani ze mną do czasu, aż znajdziemy mordercę.

– Jest pan stuknięty – powiedziała Nick. – Jestem bezdomna. Nikt nie pozwoli mi przekroczyć progu żadnego hotelu. Na miłość boską, spójrzcie na mnie. Wyglądam jak bezdomna. Poza tym, nie chcę mieszkać w hotelu. Jest mi dobrze tu, gdzie jestem.

– Pod opieką FBI niewątpliwie będzie najbezpieczniej – powiedział Delion.

– Ale nie chcę ich w to angażować. I pan też by tego nie chciał, Delion, proszę mi wierzyć.

– No dobrze. Nie chcemy, by panna Jones skończyła jak Valerie Striker. Teraz idę na spotkanie z komendantem. Organizujemy specjalną grupę. Będziemy mieć do dyspozycji więcej ludzi, by złapać tego padalca.

Dane poczekał, aż Delion oddali się tak daleko, by nie słyszał, co powie.

– W tej chwili jest pani bezpieczna, panno Jones, ale jeśli człowiek, który zamordował mojego brata i trzy inne osoby uświadomi sobie, że mamy jego rysopis, wie pani równie dobrze jak ja, że będzie próbował panią dopaść. Chce pani w schronisku czekać, aż nadejdzie? Tam nie ma nikogo, kto mógłby pani pomóc.

Zbladła, zrobiła się biała niczym koszula, którą miał na sobie.

– Wyjadę z San Francisco, pojadę na południe.

– Nie, ucieczka nie jest rozwiązaniem. Jeśli nie będzie pani współpracować, aresztujemy panią jako istotnego dla sprawy świadka.

Ale Delion najwyraźniej słyszał, o czym była mowa. Zatrzymał się i rzucił przez ramię:

– To oczywiste, że wpakowała się pani w największe gówno w swoim życiu, panno Jones. Ja na pani miejscu skorzystałbym z pomocy federalnych. Niech pani przyjmie ich pomoc – Delion machał rękami. – Nie musi się pani martwić, nie będziemy już zadawać więcej pytań na temat pani przeszłości. W porządku?

– Nie – odpowiedziała. – Głupio zrobiłam, zostając tutaj tak długo. Powiedziałam wam, co wiem. Muszę już iść.

Zerwała się z krzesła i błyskawicznie rzuciła do drzwi. Delion próbował ją schwycić. Wymknęła mu się.

– Szybko biega – westchnął Dane, odwracając się. Jeden z inspektorów zawołał:

– Musiała nauczyć się tego w slumsach.

Dane ruszył za nią. Przed oczami mignął mu jej czerwony sweter, widział, jak mija windę i biegnie w kierunku schodów. Złapał ją, zanim zdążyła dobiec do wyjścia z trzeciego piętra.

Nie wiedział, czego się spodziewać, ale walczyła z nim tak zajadle, jakby od tego zależało jej życie. Kopała, waliła na oślep pięściami, próbowała się uwolnić, ale nie wydała przy tym z siebie żadnego dźwięku.

Dlaczego nie wrzeszczała na niego?

W końcu udało mu się ją okiełznać, wykręcając jej ręce do tyłu. Przycisnął ją tak mocno, że nie mogła się ruszyć.

– Nie ruszaj się, po prostu się nie ruszaj!

Oddychała ciężko, ale nie przestawała szarpać się, rzucać i wyrywać. Była silna. Trzymał ją z całych sił. Nie była w stanie się uwolnić, ale nadal próbowała.

Kilku policjantów wyszło na klatkę schodową trzeciego piętra.

– Co tu się dzieje? – spytał jeden.

– Jestem Dane Carver z FBI – rzekł Dane. – Próbowała uciec. Zawołajcie Deliona, jest na górze w wydziale zabójstw.

– Potrzebujesz pomocy?

– Nie – odpowiedział Dane. – Ale szkoda, że nie przyszliście pięć minut wcześniej.

– Tak, widzę, że masz kłopoty ze sprawcą, który jest od ciebie dwadzieścia kilo lżejszy. Chcesz, żebyśmy wezwali Deliona? Delion to twardziel. Zatrzyma każdego sprawcę, choćby był nie wiem jak wielki.

– Nie, już sobie z nią poradziłem.

Była już trochę spokojniejsza, ale w chwili, kiedy wypowiadał te słowa, znowu wróciły jej siły. Zaskoczyła go, ostro wykręcając się do wewnątrz tak, że stała tyłem do niego i jego uścisk trochę się rozluźnił. Wtedy z całej siły uderzyła go łokciem w brzuch. Kiedy zakasłał gwałtownie, korzystając z okazji, uwolniła się.

– Ta, jasne, już ją miałeś. – powiedział drwiąco jeden z oficerów.

Dane złapał ją ponownie na drugim piętrze w chwili, gdy usiłowała wbiec do damskiej toalety.

– Dość tego, wystarczy! – Przywarł plecami do ściany i szarpnięciem przycisnął jej plecy do siebie. – Przećwiczmy to jeszcze raz. To był dobry chwyt, ten obrót. Gdzie się tego nauczyłaś?

Próbowała złapać oddech. Nic nie odpowiedziała, stała ze spuszczoną głową, ciężko dysząc. Długo nie chciała mówić, ale Dane był cierpliwy. Po jakimś czasie zapytał:

– Boisz się, że ktoś z mediów mógłby zrobić ci zdjęcie lub sfilmować?

– Jeszcze jedno słowo na mój temat i naprawdę znikam. Nie ma pan prawa pytać o mnie. Nigdy więcej, agencie Carver, nigdy więcej.

Nie było mu łatwo, ale musiał to powiedzieć. Potrzebowali jej. Dane westchnął.

– Wie pani, że w życiu nic nie przychodzi łatwo? Przecież mogłaby pani znaleźć sobie jakąś miłą i zwyczajną pracę. Na przykład w sklepie z bielizną.

– Byłam miła i zwyczajna – powiedziała, a kiedy uświadomiła sobie, że wygadała się, zagryzła usta.

– Naprawdę? Może pracowała pani w nieruchomościach?

Albo w reklamie? A może była pani mężatką i mąż panią maltretował? No dobrze, więcej już nic nie powiem – dokończył, widząc jej minę.

– Jasne, tylko czekam, żeby się panu zwierzyć. Nie ma mowy. – Pochyliła się i z całej siły ugryzła go w rękę tak mocno, że Dane aż krzyknął.

Natychmiast zbiegło się kilkanaście osób, połowa z nich to policjanci. Ona była bezdomna. Nie było wątpliwości, kto w tym sporze miał rację.

Jeden z oficerów złapał ją za włosy i szarpnął do tyłu.

– Nieomal odgryzła ci kawałek ręki. Potrzebujesz pomocy?

– Tak, mogę prosić o kajdanki?

Oficer podał mu kajdanki bez pytania o legitymację i Dane wiedział, że to nie z niedbalstwa. On po prostu wyglądał jak glina. Chwycił ją z tyłu za nadgarstki i założył kajdanki.

– No – odetchnął z ulgą. – Teraz może mnie już nie pogryzie. Kajdanki zostawię na trzecim piętrze u inspektora Deliona.

– Nie ma sprawy. Z takimi ludźmi trzeba uważać. Lepiej odkazić tę rękę, nie wiadomo, czy nie wdało się zakażenie.

– Dzięki, tak zrobię.

– Sukinsyn – wycedziła Nick przez zęby ledwie słyszalnym szeptem.

– Nie, mam rodowód. Pomyślmy teraz, co by tu z tobą zrobić, Nick Jones?

– Proszę mnie wypuścić. Wrócę, przysięgam.

– Nic z tego, panno Jones, od tej pory jesteś na mnie skazana. Jestem pani osobistym ochroniarzem. Po prostu musi pani się z tym pogodzić, jasne?

Kiedy mówił, chwycił jej podbródek i zmusił do spojrzenia sobie w oczy. Na nosie miała piegi, których wcześniej nie zauważył, teraz bardzo wyraźne na tle jej bladej twarzy. Ale w jej oczach dostrzegł porażkę. Wyglądała na złamaną i wyczerpaną.

Chwycił ją za ramiona i delikatnie potrząsnął.

– Proszę mnie posłuchać: nie pozwolę nikomu pani skrzywdzić, obiecuję.

– Jest pan zupełnie taki jak on.

– Tak, wiem, ale ja i mój brat to dwie różne osoby. Bardzo różne. Nie we wszystkim się różniliśmy, ale w bardzo wielu rzeczach tak.

– Może i tak – odpowiedziała. – Ale on też obiecywał, że nie pozwoli, aby ktokolwiek mnie skrzywdził. – Przygryzła usta. – A teraz nie żyje. Ale to nie moja wina, prawda?

Stała tak z rękoma w kajdankach, a łzy spływały jej po policzkach.

– Nie – rzekł stanowczo Dane. – To nie pani wina. Jedno wiem na pewno: morderstwo Michaela nie ma z panią nic wspólnego. Naprawdę.

– Cholera – powiedział Delion, stając jak wryty kilka metrów przed nimi. – Jeszcze tego brakowało.

Загрузка...