Rozdział 7

Bardzo mi przykro, że stracił pan brata, panie Carver – powiedziała Nick. Dane odruchowo zacisnął dłonie na kolanach.

– Dziękuję – powiedział, nie podnosząc wzroku. Po chwili milczenia zapytał: – Mówiła pani, że byliście przyjaciółmi. Jak dobrze się znaliście?

– Jak już panu mówiłam, poznaliśmy się zaledwie dwa tygodnie temu. Ksiądz Michael Joseph odwiedził schronisko parę dni po tym, jak do niego trafiłam. Rozmawialiśmy o historii średniowiecza. Prawdę mówiąc, nie pamiętam, jak zaczęliśmy na ten temat. Ojciec Michael Joseph był bardzo miłym i niezwykle oczytanym człowiekiem. W trakcie dyskusji wyznał, że jest, a właściwie był, zafascynowany królem Anglii Edwardem I, a szczególnie jego ostatnią krucjatą do Ziemi Świętej, która doprowadziła do zawarcia traktatu w Cezarei. – Wzruszyła ramionami, próbując wyglądać lekceważąco, ale Dane nie dał się oszukać. Kim ona była?

– Zaprosił mnie na kawę do małej kawiarni nieopodal Mason. Nie obchodziło go, jak wyglądam, nie dbał o to, co pomyślą inni, oczywiście nie był to jakiś luksusowy lokal.

Spojrzała na Dane'a, wlepiła w niego wzrok i znów zaczęła płakać. Dane nic nie mówił, nie mógł nic powiedzieć, żal ściskał mu gardło. Chciało mu się płakać, ale nie mógł sobie na to pozwolić, nie w tej chwili. Jedyne, co teraz mógł zrobić, to czekać. Kiedy na chwilę przestała szlochać, zapytał:

– Czy mój brat dał pani coś na przechowanie?

– Czy coś mi dał? Nie, nie przypominam sobie. A dlaczego pan pyta?

– Szkoda.

Delion wszedł do biura porucznika i powiedział:

– Valerie Striker mieszka na Dickers Avenue. Pójdę tam. Chcesz iść ze mną, Dane?

Nick zerwała się na równe nogi.

– Proszę mi pozwolić iść z panem. Poznałam Valerie, jest piękna i naprawdę bardzo miła. Była nieszczęśliwa, pogubiła się, nie wiedziała, co robić. I ten człowiek, który jej groził. Proszę wziąć mnie z sobą. Może, jeśli mnie zobaczy, zgodzi się z panem rozmawiać.

– To jest zadanie dla policji. Na litość boską, pani nie jest policjantką, po prostu pani nie może.

– Proszę – powtórzyła Nick i schwyciła Deliona za rękaw. – To dla mnie bardzo ważne, proszę. Obiecuję, że nie będę panu przeszkadzać, inspektorze, nie odezwę się słowem…

– Ja też jestem tu obcy, Delion – powiedział Dane. – Ona może być pomocna, jeśli panna Striker nie zechce z nami rozmawiać.

W ten sposób wyraźnie dał Delionowi do zrozumienia, że panna Jones może im znowu zniknąć.

– Jeśli byłoby to śledztwo FBI, pozwoliłby jej pan wlec się za sobą? – szepnął Delion do Dane'a.

– Oczywiście.

– Ta, jasne – westchnął i powiedział do Nick: – W porządku, panno Jones, tylko ten jeden raz. Dane, jesteś za nią odpowiedzialny.

– Oczywiście, nie ma problemu.

– Zanim udamy się do mieszkania Valerie, poczekajmy na rysownika policyjnego, bo panna Jones zdąży zapomnieć rysopis mordercy.

Godzinę później Jenny Butler, jedna z dwóch rysowników policyjnych, miała już gotowy szkic portretu. Teraz wszyscy mogli go obejrzeć.

– Czy to on, panno Jones? – zapytał Delion. Nick powoli pokiwała głową.

– Na tyle, na ile mogłam go zapamiętać. Czy to pomoże?

– To się dopiero okaże. Dziękuję, Jenny. Jak tam Tommy?

– Jest po prostu uroczy, Vince. Im starszy, tym bardziej niesforny. – A do Nick i Dane'a powiedziała: – To mój mąż. Do zobaczenia, Vince.

– Dziękuję, panno Jones. Szkic będzie wydrukowany i rozesłany. Pani dane nie zostaną ujawnione.

Delion chwycił swoją marynarkę i wyszedł na dwór, Nick i Dane ruszyli za nim.

Piętnaście minut później zaparkował policyjnego forda o jedną przecznicę od miejsca, do którego zmierzali, na Dickers Avenue.

Cała trójka zatrzymała się na moment, przypatrując się staremu, wiktoriańskiemu domowi, w którym mieszkała Valerie Striker. Delion spojrzał na pannę Jones – bezdomną kobietę, która podała fałszywe nazwisko, i powiedział:

– Świetnie, po prostu świetnie. Idę przesłuchiwać świadka, a towarzyszą mi federalny i zwykła obywatelka. Bomba!

– Szaleje z radości – powiedział Dane do Nicki. Obserwowali, jak Delion pokonuje sześć stopni schodów do drzwi wejściowych wiktoriańskiego domu, pomalowanego na cztery odcienie zieleni. Odwrócił się.

– Hej, proszę kończyć tę pogawędkę. Zobaczmy, co Valerie ma nam do powiedzenia.

– Ten dom wygląda imponująco – powiedział Dane, dotykając bladozielonego, pokrytego patyną rzygacza, jednego z trzech unoszących się ponad drzwiami wejściowymi i patrzących na nich z góry. – Musi im się powodzić.

– Rozmawiałem z jednym z policjantów z Vice; powiedział, że mieszka tu osiem prostytutek. Wszystko bardzo dyskretnie, porządnie, nie jestem pewny, czy sąsiedzi cokolwiek wiedzą. Tu jest tylne wejście; to się nazywa intymność. Delion nacisnął dzwonek mieszkania 4B.

– Na każdym piętrze znajdują się cztery mieszkania – wyjaśnił.

Nikt nie otwierał. Zadzwonił ponownie. Nadal nic.

– Jest jeszcze wcześnie – powiedział Dane. – Na pewno jeszcze śpi.

– Możliwe, obudzimy ją dzwonkiem. – Delion nacisnął kciukiem i przytrzymał dzwonek.

Trzy minuty później zadzwonił do mieszkania 4C.

– Kto tam? O co chodzi?

– Bardzo uprzejmie, bardzo grzecznie – wyszeptał do siebie Delion, a dalej mówił przez domofon: – Tu inspektor Vincent Delion z policji. Wiem, że panią budzę, ale musimy z panią porozmawiać. Nie chcemy pani aresztować, nic z tych rzeczy. Nie jesteśmy tu z pani powodu, po prostu chcemy zadać pani parę pytań.

Po chwili usłyszeli chrzęst zamka.

Staromodne wiktoriańskie wejście, ciemnoczerwony dywan – gruby i kosztowny. Rzeczywiście, wszystko było ekskluzywne.

Dane ukradkiem spojrzał na Nick Jones. Wyglądała na urzeczoną. Pewnie nigdy nie była w burdelu. Pomyślał chwilę i doszedł do wniosku, że dla niego to też pierwszy raz. Interes najwyraźniej kwitł, pomyślał, przeciągając ręką po pięknym rzeźbionym słupku balustrady.

Weszli po schodach na pierwsze piętro, skręcili w prawo. Tam też leżał puszysty dywan. Ściany szerokiego korytarza pokryte były wysokiej jakości boazerią.

W otwartych drzwiach lokalu 4C stała kobieta w pięknym czarnym kimono. Była młoda.

Rozczochrane, czarne włosy opadały na ramiona, była prawie bez makijażu. Delion przyglądał jej się uważnie i pomyślał, że mniej niż pięćset dolców nie bierze, to nie ulegało wątpliwości.

– Panna…?

– Elaine Books. O co chodzi? Hej, ona nie jest z policji, to bezdomna! Wiem, Valerie mi o tobie opowiadała. Mówiła, że jesteś z tych, co chowają się, kiedy ktoś się pojawia, że ty rozmawiasz tylko z tym księdzem. A ty – wskazała na Dane'a – nie jesteś stąd. Spójrzcie tylko na te buty, dużo lepsze niż tutaj się nosi. Jesteś adwokatem? Co tu się dzieje?

Delion uspokoił ją.

– W porządku, oni są ze mną. Naprawdę uważa pani, że jego buty wyglądają na droższe od moich? Dobra, nieważne. Chcemy porozmawiać z Valerie Striker, pani sąsiadką z 4B. Dzwoniliśmy do drzwi, ale nikt nie odpowiada. Czy widziała ją pani dzisiejszego ranka?

– Nie. – Panna Books zmarszczyła brwi. Stukając paznokciami ozdobionymi francuskim manicure o framugę drzwi, powiedziała: – Widziałam Valerie kilka dni temu. Czy coś jej się stało?

– Denerwuje mnie ten odgłos, Delion – powiedział powoli Dane.

– Panno Books, niestety będziemy musieli otworzyć drzwi mieszkania pani sąsiadki. Chcemy żeby pani przy tym była – powiedział Delion.

– O Boże, myśli pan, że coś niedobrego stało się Valerie? Tak?

– Mam nadzieję, że nie, ale jesteśmy zaniepokojeni i chcemy to sprawdzić.

Delion zapukał do 4B. Nikt nie odpowiadał. Nacisnął klamkę.

– Zamknięte – powiedział.

Przycisnął bark do drzwi 4B i mocno pchnął, próbując otworzyć. Nie drgnęły.

– Solidne drewniane drzwi – powiedział.

On i Dane cofnęli się, po czym obaj z rozpędu uderzyli w drzwi. Wleciały do środka, uderzając o ścianę.

Piękne mieszkanie – pomyślała Nick, rozglądając się. Widne i przestronne, słońce wpadało przez okna.

Gdzie się podziała Valerie Striker?

Dane gwałtownie się zatrzymał. Stał nieruchomo. Odwrócił się i bardzo cicho, ale stanowczo, powiedział:

– Panno Jones, proszę tu zostać. Dziękujemy, panno Books. Rozejrzymy się tutaj.

– Co tak śmierdzi? – Elaine Books gwałtownie odwróciła głowę. – O Boże, o mój Boże!

– Proszę się cofnąć – powiedział Delion i zwrócił się do Dane'a: – Proszę ich tu nie wpuszczać, dobrze?

Ale było już za późno. Zanim Dane zdążył wyprowadzić je z mieszkania, Nick zobaczyła dwie białe nogi zwisające ze stojącej pośrodku salonu sofy, bardzo ładnej białej sofy, z równie białymi rozrzuconymi po niej poduszkami. Na tej bieli widać było ciemne plamy, tak jakby ktoś zanurzył rękę w farbie i rozchlapał ją wszędzie wokół.

– O nie – powiedziała Nick – to nie jest farba. Co to jest?

– Nie – odrzekł Dane – to nie jest farba. Proszę się stąd nie ruszać, rozumie pani?

Delion podbiegł do sofy i ukląkł przy niej. Gdy się wyprostował, widać było, że nie wygląda na zadowolonego. Był zły i przygnębiony.

– Myślę, że znaleźliśmy Valerie Striker. Została uduszona. Zabójca użył garoty. Nie żyje przynajmniej od kilku dni.

Skinął na Dane'a, który trzymał dwie kobiety na korytarzu. Słyszał, jak Delion przez telefon rozmawia z sanitariuszami. Elaine Books oparła się o ścianę korytarza i zaczęła płakać.

– Tak mi przykro – powiedziała Nick. – Była pani przyjaciółką. Tak bardzo mi przykro. Polubiłam ją, była dla mnie taka miła, bez względu na mój wygląd.

Nick powoli objęła kobietę i pozwoliła jej płakać w swych ramionach.

Nick spojrzała na Dane'a.

– Zabił ją. Musiał ją widzieć. Zaniepokoił się, że kiedy dowie się o zabójstwie księdza, przypomni sobie, że go widziała. Wiedział też, kim była, albo się dowiedział i przyszedł tu podczas niedzielnej nocy i zabił ją. Dokładnie tak było, prawda?

Dane skinął głową.

– Tak, najprawdopodobniej tak było.

Elaine Books nie przestawała szlochać, wtulona w ramiona Nick Jones.

Valerie Striker nie żyje. Była szansa, że coś widziała, ale w tej chwili to nie miało już żadnego znaczenia. Teraz już nic im nie powie.

Nick zamknęła oczy, ciągle służąc oparciem Elaine Books i pomyślała: To ja powinnam nie żyć, a nie ona. Gdyby tylko poczekała na policję i powiedziała, że widziała Valerie Striker, policja przyjechałaby tutaj, może zanim pojawił się morderca. Mogli ją ocalić.

To była jej wina.

Загрузка...