Madonna patrzyła, jak szeryf tuli do siebie chłopców. Bardzo się o niego bali, ale byli chłopcami i starali się tego nie okazać. Milczeli, ściskali jednak ojca tak mocno, że pewnie nie mógł oddychać. Wiedziała, że nic nie mówią, bo boją się, że się rozpłaczą. Ona sama czuła się bezradna, bezużyteczna jak eunuch w noc poślubną i nienawidziła tego uczucia.
Dix odezwał się cicho do synów, mówiąc im, że jest z nich dumny i podziękował im za opiekę nad Madonną, co wywołało słaby uśmiech na jej twarzy.
W końcu Rob się odsunął i popatrzył na ojca.
– Masz krew na twarzy.
– To nie moja, nie martw się.
– Przestraszyłeś nas jak cholera. – Rob uderzył ojca pięścią w ramię.
– Nie przeklinaj – powiedział Dix automatycznie i potarł z uśmiechem ramię. – Nieźle. Za kilka lat rozłożysz mnie na łopatki. Nie sprawialiście Madonnie kłopotów?
– Nie – powiedział Rafer, który jeszcze całkiem się nie pozbierał. – Zrobiła kakao, a my opowiedzieliśmy jej o domu starego Steetera, jak on kradł małe dzieci i je więził. Ona powiedziała, że nie może nam opowiedzieć żadnej historii, bo nic nie pamięta.
Dix uniósł brwi.
– Na pewno lepiej się poczuła po tej historii, pewnie żałowała, że sama nie może wam nic opowiedzieć.
– Madonna chce zobaczyć ten dom – powiedział Rob. Sprawdzić, czy nie ma tam jakichś sekretnych przejść.
– Stary pan Steter zmarł dziesięć lat temu – wyjaśnił jej Dix – i zostawił wielki wiktoriański dom bratankowi, który nigdy do niego nie przyjechał, a mnóstwo kruczków prawnych zabrania go wyremontować czy sprzedać. Dzieciaki opowiadają sobie o tym domu przedziwne historie.
– Fajnie byłoby go obejrzeć, jeśli obiecasz, że nie będą nas prześladować żadne duchy. Chcesz kakao, szeryfie?
– Z wielką chęcią. – Dix zdjął kurtkę i rękawiczki i poszedł do łazienki, żeby zmyć krew z twarzy. Po powrocie do kuchni opadł na krzesło, a Rob i Rafe nie odstępowali go ani na krok. – Opowiesz nam o tym wszystkim, tato?
– Złapałeś tych facetów, którzy strzelali do Madonny? Skąd ta krew?
– Było dosyć nieprzyjemnie, Rafe. Goniliśmy ich na autostradzie. Penny musiała trafić w ich bak z benzyną, bo ciężarówka wybuchła. Tamci mężczyźni nie przeżyli. Na twarzy miałem krew Penny. Została ranna w głowę i odpoczywa w szpitalu. Nic jej nie będzie. Straż pożarna usuwa resztki ciężarówki.
Opowiedział chłopcom dosyć, by zaspokoić ich głód wrażeń, pomyślała Madonna, ale nie tyle, żeby stało się to dla nich zbyt prawdziwe. Ale i tak te fakty były przerażające.
– Czy tamci faceci się spalili? – spytał Rafe.
– Tak, Rafe, spalili się. – Wylecieli w powietrze i rozerwało ich na strzępy, pomyślał Dix, nie mogli być już bardziej martwi. – Czy Penny miała zakładane szwy na głowie? – zaciekawił się Rob.
– Tak, doktor Oliphant założył jej dziesięć równiutkich szwów. – Dix potrząsnął głową na widok jawnego rozczarowania Rafe'a. Chłopiec ziewnął szeroko. – Za kilka godzin będzie jasno. Spróbujmy się przespać, dobrze?
– Rob i ja możemy nie spać całą noc, i tak nie będziemy zmęczeni, tato.
Madonna uśmiechnęła się w duchu.
Ale ja jestem stara i marzę o drzemce. – Pozwoliła szeryfowi i chłopcom zaprowadzić się na górę. Wiedziała, że znowu będzie leżała w sypialni Roba i wpatrywała się w ciemność przerażona tym, kim mogła być. Miała nadzieję, że rano Dix powie jej dokładnie, co się wydarzyło i, przede wszystkim, kim byli ci mężczyźni i dlaczego próbowali ją zabić. Nie zamierzała go o to pytać przy chłopcach.
Dix obudził się w niedzielny poranek o dziesiątej, poczuł przypływ paniki i wziął głęboki oddech. Już po wszystkim, chłopcom nic się nie stało. Zobaczył, że Rafe i Rob śpią jak susły w łóżku Rafe'a, i uśmiechnął się. Zajrzał do Madonny, ale łóżko Roba było puste i starannie posłane. Ostatni raz tak starannie zaścieliła je Christine – nie, nie będzie o niej myślał. Mimo strzaskanej ramy okiennej w pokoju nie było zimno, bo Madonna zasunęła szczelnie zasłony.
Kiedy dwadzieścia minut później wszedł do kuchni Madonna wyciągała biszkopty z piecyka.
– Cześć, słyszałam, jak wstałeś. Na blacie jest świeża kawa.
– Umarłem i poszedłem do nieba – powiedział, patrząc łakomie na biszkopty.
– Jest niedziela rano, jedyny dzień, w którym arterie są odporne na cholesterol. Lubisz jajecznicę na bekonie?
– Ja zrobię śniadanie. Chodź, usiądź i…
– Szeryfie – powiedziała cierpliwie. – Nic mi nie jest, nudzę się. Pozwól mi się jakoś odwdzięczyć, dobrze?
Zrobiła mu dekadenckie śniadanie, gorące biszkopty ociekały masłem i dżemem truskawkowym i Dix pomyślał, że dokładnie tak powinno wyglądać niedzielne śniadanie. Tak dawno nie robił chłopcom biszkoptów w niedzielny poranek.
Dix przełknął ostatni kęs trzeciego biszkopta, otarł usta serwetką i powiedział:
– Przypomniałaś sobie coś nowego? Potrząsnęła głową i napiła się kawy.
– Wiem, że się boisz, Madonna. Wiem, że trudno jest przebywać w takim zawieszeniu, patrzeć na obcą twarz w lustrze, ale już niedługo przyślą mi wyniki z LAPIS i będziemy wiedzieli, kim jesteś. Nawet jeżeli twoje prawdziwe imię nie przywoła żadnych wspomnień, przynajmniej da ci jakieś zakotwiczenie. Poczekaj, od razu zadzwonię do Cloris. – Podniósł telefon z kuchennego blatu.
– Cześć, Cloris, potrzebuję kilku…
Usłyszała podekscytowany głos kobiety na drugiej stronie linii, zobaczyła, jak Dix uśmiecha się i słucha. W końcu udało mu się coś powiedzieć.
– Dzięki, Cloris. Tak, było prawie dokładnie tak, jak powiedziałaś. Później wpadnę do Penny do szpitala. Założę się, że jej mąż, Tommy, mało nie rozniósł tego szpitala ze strachu. Ale to wspaniałe nowiny. No dobrze, Cloris, teraz moja kolej.
Zapytał o LAPIS i słuchał odpowiedzi ze zmarszczonymi brwiami.
– OK, ale daj mi znać, jak tylko czegoś się dowiesz, dobrze? Wpadnę później.
Rozłączył się.
– Przykro mi, odpowiedź z LAPIS jeszcze nie przyszła. Ale mamy niedzielny poranek. To są dżinsy Roba?
Stała przy zlewie, zmywała naczynia i słuchała, jak mówił jej, że wciąż nie wiadomo, kim ona jest. A potem co powiedział? Odwróciła się i uśmiechnęła szeroko.
– Rob był tak miły, że mi je pożyczył. Zapomniałam, jak małe tyłki mają nastoletni chłopcy, te spodnie są dosyć ciasne.
Dix uśmiechnął się, wbijając wzrok w kubek z kawą.
– Wiesz, kim byli ci mężczyźni? Powiedz mi, co się stało.
Potrząsnął głową.
– Nie, nie wiem. Ciężarówka cała spłonęła, ale udało nam się ją zidentyfikować. Wczoraj diler w Richmond zgłosił jej kradzież. Ci mężczyźni nie mieli przy sobie żadnych dokumentów i spalili się do cna, identyfikacja zajmie nam trochę czasu.
– Może wcale się nie udać – powiedziała.
– To prawda. Skąd to wiesz?
Wzruszyła ramionami.
– To wydaje się logiczne, zwłaszcza jeśli nie macie na czym pracować. Beretta jest dla mnie za duża. Nie lubię jej używać.
Dix uniósł wysoko brwi, ale nic nie rzekł. Zdała sobie sprawę z tego, co powiedziała, i zaczęła bawić się ścierką kuchenną. Dix rzucił Brewsterowi plasterek bekonu.
– A jaką broń wolisz?
– Siga. Ma nieduży zasięg, ale jest dobrze wyważony i celny.
Skinął głową. Wydawało się, że rozmowa o broni to dla niej chleb powszedni. Kim ona była?
– Przepraszam, że naraziłam twoich chłopców na niebezpieczeństwo.
– Chroniłaś ich – odparł łagodnie. – Opiekowałaś się nimi i zorganizowałaś im czas. Naprawdę to doceniam.
– Wiem, że powinnam była pójść tam z tobą, a nie chować się za komodą. Jesteś bardzo miły, szeryfie. Z tego, co wiem, niewielu szeryfów jest takich.
– Znasz wielu szeryfów?
– Jest taki koleś w Karolinie Północnej, który… – Przerwała i potrząsnęła głową. – Wiem tylko, że chciałam go uderzyć. Czy to nie dziwne? Na chwilę stanęła mi przed oczami jego twarz z pewnym siebie uśmieszkiem, ale już zniknęła.
– Co robiłaś w Karolinie Północnej?
– Nie mam zielonego pojęcia.
Wstał, podszedł do niej i położył jej dłonie na ramionach.
– Spróbuj się nie bać, Madonno. Już niedługo dowiemy się, kim jesteś, zidentyfikujemy tych facetów i będziemy wiedzieli, o co w tym wszystkim chodzi. Nie martw się.
Dix wyszedł na posterunek, zanim chłopcy wstali i wrócił dopiero po południu. Wszedł do domu i po drodze do salonu rzucił kurtkę i rękawiczki.
– Wreszcie przestało padać. Może to już koniec. Nawet słońce wyszło na chwilę•
Rafe i Rob znowu do niego podbiegli, a on ich przytulił, ale chłopcy wyrwali się szybko i zasypali go gradem pytań.
– Słyszeliśmy o tym drucie, który niemal przypalił Clausowi nogę.
– A co z tą wielką, płonąca oponą, która leciała prosto na was?
– A ci faceci, którzy chcieli zastrzelić Madonnę, zostały z nich tylko spalone szkielety!
– Aha, więc ktoś już wszystko wam opowiedział. Trochę przesadził. To, co ważne, powiedziałem wam wczoraj. Odrobiliście lekcje?
– Och, tato – jęknął Rob. – Jest niedziela. Idziemy pozjeżdżać z Breaker's Hill.
– Nie pamiętasz, tato? – spytał Rafer. – W piątek wieczór skończyliśmy Otella. Madonna ograła nas w scrabble i nauczyliśmy się nowego słowa: liszaj.
Dix otworzył usta, żeby odpowiedzieć, i usłyszał, że przed dom zajechał samochód. Co znowu? Popatrzył na nią i zawołał: – Nie nazywasz się Madonna tylko Ruth.
– Słucham? Co powiedziałeś? Nazywam się Ruth? Ruth jak?
Kim jestem?
Usłyszeli pukanie do drzwi. Normalnie Dix pozwoliłby, żeby chłopcy otworzyli, ale wciąż miał świeżo w pamięci wydarzenia ostatniej nocy. Wziął na ręce rozszczekanego Brewstera i poszedł otworzyć.
– Warnecki – krzyknął przez ramię. – Na nazwisko masz Warnecki.
Uniósł rękę.
– Poczekajcie chwilę, chłopcy, nie podchodźcie, dobrze? Natychmiast usłuchali, ale Brewster nie chciał się uciszyć. – Uspokój się, Brewster, piesku.
Dix otworzył w drzwi i zobaczył wielkiego mężczyznę w czarnej skórzanej kurtce, czarnych spodniach, białej koszuli, czarnych butach i czarnych skórzanych rękawiczkach, obok którego stała kobieta, także ubrana na czarno.
– Szeryf Noble?
– Tak. Kim jesteście?
– Nazywam się Dillon Savich, a to moja żona, Lacey Sherlock. Słyszeliśmy, że zatrzymała się u pana kobieta, która nie może sobie przypomnieć, kim jest. Chcielibyśmy ją zobaczyć.
– Jesteście jej krewnymi?
– Pracuje z nami…
– Dillon! Och, Boże, to naprawdę ty, Dil1on? Pamiętam cię! Sherlock? Och, dzięki Bogu, wyglądacie cudownie. Nazywam się Ruth Warnecki i wszystko pamiętam! Nie mogę uwierzyć, że tu jesteście!
Savich postąpił krok do przodu, a Ruth wpadła mu w ramiona. Śmiała się, całowała go po policzkach i pozwoliła mu unieść się w uścisku, po czym odchyliła się w jego ramionach, a w oczach błyszczały jej łzy.
– To było straszne. Nie pamiętałam, kim byłam, i mówiłam takie dziwne rzeczy. To jest szeryf Dixon Noble, on się mną zajął. Rob i Rafe też się mną opiekowali. Szeryf dopiero przed chwilą powiedział mi, że nazywam się Ruth Warnecki, zobaczyłam was dwoje i wszystko mi się przypomniało. To było naprawdę przerażające, Dil1on. Sherlock, pięknie wyglądasz w czerni. Tak dobrze do siebie pasujecie. Bardzo się cieszę, że was widzę. – I pocałowała Savicha w ucho i lewą brew i uścisnęła tak mocno, jakby nigdy nie miała go puścić.
Dix i chłopcy stali z tyłu, Dix wciąż trzymał szamoczącego się Brewstera, który, o dziwo, przestał szczekać, ale z całych sił pragnął przyłączyć się do uścisków.
Wielki mężczyzna, Dillon Savich, postawił Ruth na podłodze, ale wciąż tulił ja do siebie, gdy powiedział:
– Proszę nam wybaczyć, szeryfie, ale bardzo się martwiliśmy, kiedy Ruth się nie zameldowała.
– Nie zameldowała się gdzie? – spytał Dix.
– Och, Luther Hitchckok do ciebie dzwonił, tak, Dillon? domyśliła się Ruth. – On zawsze martwi się na zapas, ale tym razem jestem mu bardzo wdzięczna. – Uśmiechała się do wszystkich jak szalona. – Nie mógł pojechać ze mną, bo miał atak woreczka żółciowego i… – Przerwała, a jej twarz nagle stężała i zbladła.
– Co, Ruth? Co się stało?
– Dil1on, ktoś próbuje mnie zabić i to na pewno z powodu skarbu w Jaskini Winkela.
– W Jaskini Winkela? – zdziwił się Dix. – Jaki skarb? Kim ty jesteś, Ruth?
Sherlock uśmiechnęła się do tego twardego mężczyzny, ściskającego pod pachą małą kulkę białego futra, która bardzo chciała na nich skoczyć, z nastoletnimi chłopcami po obu stronach.
– Jesteśmy z FBI, szeryfie. Ruth wyciągnęła rękę.
– Agent specjalny Ruth Warnecki, szeryfie Noble. Miło mi pana poznać.
Dix ujął jej dłoń, a Brewster ją polizał. Była tak podekscytowana, że potrząsała jego ręką w górę i w dół.
– To dlatego używasz Siga – powiedział.
– Mam też glocka siedemnastkę.
– Naprawdę jesteś agentką FBI, Madonna? – spytał Rafe. – - To znaczy, agencie Warnecki, yyy…, agencie specjalny Warnecki? Prawdziwą agentką FBI, jak w telewizji? Kurczę, musiało ci nieźle dopiec, jak tata kazał ci się schować za tą komodą.
Roześmiała się.
– Wtedy nie tak bardzo. Jestem pewna, że teraz by mnie o to nie poprosił, nie jest podobny do tego idioty z Karoliny Północnej. Mówcie do mnie Ruth, chłopcy. – Brewster zaczął szczekać jak szalony, a Ruth wyjęła go z objęć Dixa i uściskała. – Tak dobrze znowu być sobą – powiedziała. – Dużo lepiej niż być Madonną.
Brewster polizał ją po twarzy między szczęknięciami i obsiusiał koszulkę Roba.