Rozdział 4

Maestro, Wirginia

Piątek wieczór

Szeryf Dixon Noble włożył skórzaną kurtkę i rękawiczki i wyszedł z biura mieszczącego się pod numerem jeden na High Strett parę minut przed piątą. Uderzył go powiew zimniejszy niż nos Brewstera w środku zimy. Zapowiadali, że spadnie jakieś półtora do dwóch stóp śniegu. Szeryf naprawdę nie miał ochoty myśleć o tych wszystkich telefonach, o awariach prądu i karambolach, starszych mieszkańcach bez ogrzewania, chorych, którzy nie mogli dostać się do szpitala – lista nie miała końca. Już dawno temu skompletował zespół „funkcjonariuszy od katastrof', jak go nazywał, których sam wyszkolił tak, żeby potrafili poradzić sobie z najgorszymi psikusami, które pech i natura mogły im spłatać.

Luty i tak był spokojny, pomyślał, poza Walentynkami. Will Garber przyniósł swojej żonie, Darlene, trzyfuntowe pudło czekoladek w ramach przeprosin, ale Darlene ich nie przyjęła. Złapała garść czekoladek i wtarła je w twarz męża, na co on walnął ją na odlew, wypadł z domu, upił się w barze Calhouna, złamał nos właścicielowi i wylądował w więzieniu.

– Hej, Dix, masz jakieś plany na weekend?

Dix zatrzymał się na chwilę, i kiwnął głową Stupperowi Fultonowi, właścicielowi sklepu z artykułami żelaznymi, który był w jego rodzinie od pokoleń:

– Nic szczególnego, Stup. Jeśli spadnie dosyć śniegu, chłopcy, połowa dzieciaków w mieście i ja będziemy zjeżdżali na sankach ze Wzgórza Breakera. A jeśli spadnie za dużo, będę biegał z łopatą po mieście i wykopywał ludzi z zasp.

– Nie myśl, że chcę się przyłączyć do saneczkowania – powiedział Stup. – W moim wieku połamałbym wszystkie kości, gdybym wpadł na drzewo.

Dix widział, że Stup zmarzł, ale nie ruszał się z miejsca.

– Coś cię trapi?

– Cóż, Dix, chodzi o to, że Rafer prosił mnie o robotę.

– Rafer ma czternaście lat, więc jest wystarczająco duży, żeby pracować, ale ma też fatalne stopnie z biologii i angielskiego i już mu powiedziałem, że może zapomnieć o pracy, jeśli nie poprawi ich na czwórki. Sam próbuję mu pomóc, wieczorami budujemy razem model podwójnej spirali DNA na biologię i czytamy „Otella” na angielski. Ten chłopak to idiota.

– Rafer? On nie jest idiotą, Dix, potrzebuje tylko dobrej motywacji.

– Nie, Stup, nie Rafer, ten facet, Otello. Wiesz, ten, który morduje swoją żonę w sztuce Szekspira.

– Och, no dobrze. Rafer tak bardzo chce dostać tę pracę, że obiecał mi, że będzie pracował ekstraszybko i zrobi wszystko, co mu każę, w czasie krótszym o połowę, niż zrobiłby to ktokolwiek inny, a potem będzie się uczył.

Dix roześmiał się.

– Ten chłopak zawsze wie, co powiedzieć. Co mu odpowiedziałeś?

– Że porozmawiam o tym z tobą.

– Powiedz mu, że płacisz za godzinę, więc jeśli będzie się tak uwijał, dostanie tylko połowę wypłaty. Zobaczymy, co on na to.

Stup potarł ramiona i wyszczerzył zęby w uśmiechu.

To dobre, Dix. Jutro ma do mnie przyjść i tak mu powiem.

Dix, zanim doszedł do swojego range rovera, pogawędził jeszcze z sześcioma mieszkańcami, w tym z bibliotekarką Melissą Haverstock, która spytała go, czy miałby ochotę pójść z nią w sobotę wieczór na kolację do Pierwszego Kościoła Metodystów. Szeryf uprzejmie odmówił.

Kiedy jedenaście minut później wjechał na podjazd, już robiło się ciemno. Dix miał już naprawdę dosyć długich, zimowych nocy. Było zimno, nagie gałęzie drżały w lodowatym powietrzu. Nadchodziła śnieżyca, czuł to w powietrzu, była coraz bliżej. W domu paliły się wszystkie światła, co oznaczało, że albo chłopcy są w domu, albo wyszli, nie zadając sobie trudu zgaszenia lamp. Kto to mógł wiedzieć?

Usłyszał szczekanie Brewstera i wiedział, że pies czeka przy drzwiach, machając szaleńczo ogonem. Brewster miał zwyczaj sikać z radości, więc Dix przyspieszył w nadziei, że zdąży uprzedzić ten przykry wypadek.

Był piątkowy wieczór i Dix będzie musiał skłonić Roba do zrobienia prania. Wszyscy trzej musieli przetrwać różowe bokserki i podkoszulki, zanim Rob w końcu nauczył się nie mieszać kolorów w pralce. Rafer przez dobre dwa tygodnie nosił pod spodniami slipki kąpielowe, bo chłopaki na wuefie śmiali się do rozpuku z jego różowej bielizny.

Brewster, którego imponujący szczek przerastał o kilka kilogramów, próbował wspiąć się na jego nogę, gdy wchodził do domu.

– Hej, Brewster, jak się masz, kolego? Już jestem w domu, zaraz będziemy się bawić. I nawet nie nasiusiałeś mi na buty. – Podniósł miniaturowego pudla i roześmiał się, gdy pies zaczął radośnie lizać go po twarzy.

– Chłopcy, jesteście w domu?

Rafer, ziewając, wkroczył powoli do pokoju.

– Cześć, tato. Ja jestem.

– Gdzie jest twój brat?

Rafer wzruszył ramionami – ulubiony gest wszystkich nastolatków oznaczający „a co mnie to obchodzi”.

– Nie wiem, może poszedł do Mary Lou. Powiedział, że chce się dostać pod jej spódnicę.

– Jeśli spróbuje dostać się pod spódnicę Mary Lou, jej tata zedrze z niego skalp.

Rafer wyszczerzył zęby w uśmiechu.

– A to dobre. Ostrzegę go, ale wiesz, tato, kiedy Rob jest z nią, robią mu się takie szklane oczy, jakby był wariatem. Zresztą, nieważne.

– Tak, ostrzeż go, Rafe. – Oczywiście, że Rob był zwariowany, był nastolatkiem. Dobrze, że istnieli jeszcze tacy ojcowie jak tata Mary Lou, bo przy tych szalejących hormonach… Rodzice krótko trzymali dziewczynę, ale Dix podejrzewał, że będzie musiał znowu, po raz kolejny, pomówić z Robem: nastolatek i rozmowa o odpowiedzialnym seksie to dopiero przyprawiało go o ból głowy.

– Rob zrobił pranie – powiedział Rafer, a Dix poczuł przypływ zadowolenia, które szybko minęło, gdy syn prychnął.

– Jakiego koloru mamy teraz bieliznę?

– Prześliczny błękit królewski – odpowiedział Rafer. – Tak powiedziała pani Melowski.

– Świetnie. Wspaniale. Dlaczego pokazywałeś pani Melowski nasze niebieskie bokserki?

– Ona ciągle do nas przychodzi, chce się z tobą widzieć, a Rob akurat trzymał w ręku majtki, ona je zobaczyła i zaczęła się śmiać. Pokazała Robowi, co zrobił źle.

– Ja też mu pokazywałem, niezliczoną ilość razy.

– Powiedziała, że trzeba będzie je parę razy wyprać i wymoczyć w wybielaczu, żeby odzyskały dawny kolor. Zostawiła cytrynowe ciasto na deser. Tato, co będzie na obiad?

– Na pewno nie pizza, Rafe. We wtorek zrobiłem gulasz i zamroziłem. Przygotuję do tego jakieś grzanki.

– Sprawdzę, czy mamy dosyć keczupu.

– Mamy. Sprawdziłem rano, przed wyjściem. Zostało trochę tego ciasta?

– Zjadłem parę kawałków – przyznał Rafer.

Dix ujrzał oczami wyobraźni resztki deseru. Wyjął z kieszeni komórkę i zadzwonił do domu Claussonów. Na pewno Rob był u nich i grał w football z Mary Lou i jej rodzicami, którzy byli zabójczy w tej grze. Mieli najszybszy refleks, jaki Dix w życiu widział. Rob musiał naprawdę dostać w kość, bo wydawał się zadowolony, że ma wrócić do domu na kolację.

– Tato, czy Mary Lou może zjeść z nami?

Zanim Dix zdążył odpowiedzieć, usłyszał w tle głos pana Claussona:

– Nie, Rob, dziś wieczorem przychodzi do nas ciotka Mary Lou.

– Wracaj do domu, Rob.

– Tak, Rob – odezwał się Rafer. – Nie chcesz przecież, żeby pan Clausson zdarł z ciebie skalp.

Śnieg zaczął padać około dziewiątej trzydzieści. Dix oglądał z chłopcami telewizję, on i Rafe godzinę wcześniej pochowali Otella i Desdemonę. Rafe, zdaniem Dixa całkiem słusznie, chciał wiedzieć, dlaczego Jago nie wyrwał mu wnętrzności, ale powiedział tylko:

– Słuchaj, Szekspir dał nam pięć trupów. To chyba wystarczy, prawda?

– Tak, chyba to dosyć, żeby wykończyć całą obsadę – przyznał w końcu Rafe.

Model podwójnej spirali DNA został skończony i królował na biurku Rafe'a obok piłki Tytanów, podpisanej przez Steve'a McNair. Zwykle w piątkowe wieczory oglądali telewizję, to była frajda dla chłopców, którzy w tygodniu mieli szlaban na telewizor.

Rafe zasnął w połowie „Prawa i porządku” z głową na nodze Dixa. Rob, wysoki i chudy szesnastolatek, chrapał cicho rozwalony w ulubionym fotelu. Włosy miał tak czarne jak Dix, ale po matce odziedziczył niebieskozielone oczy.

Ja jestem staruszkiem w tym pokoju, pomyślał Dix, i tylko ja nie śpię.

Zastanawiał się, co chłopcy robili w ciągu dnia, że byli aż tak zmęczeni.

O dziesiątej wygonił synów do łóżka i zabrał Brewstera na wieczorny spacer. Ponieważ śnieg dopiero zaczął padać, nie musiał się martwić, że Brewster zapadnie się po uszy, co często zdarzało się zimą. Dix wyprowadził psiaka na werandę i patrzył, jak radośnie zeskakuje ze schodów i pędzi, szczekając, w głąb ogrodu. Obracał się wokół własnej osi, podskakując, jakby miał sprężyny w tylnych łapach, a przednimi próbował schwytać wirujące drobinki śniegu i machał jak szalony puszystym, krótkim ogonkiem.

Dix wyszedł na chodnik i uniósł twarz do nieba. Śnieg był tak drobny i miękki, że topniał w chwili, w której dotykał jego twarzy. Szeryf stał w ciszy, uśmiechając się do Brewstera i czekał, aż płuca wypełni mu nocne powietrze. Zdał sobie sprawę, że dobrze się czuje, jest mniej rozbity niż zwykle i uznał to za krok w odpowiednim kierunku.

Brewster szczeknął na niego trzy razy i popędził w stronę lasu.

– Brewster! Wracaj, wiesz, że do lasu nie wolno!

Ale Brewster poczuł woń jakiegoś zwierzęcia i nie zamierzał zrezygnować z polowania. Dix, naciągając po drodze skórzane rękawiczki, ruszył za psem. W lesie żyło mnóstwo dzikich zwierząt, a dziewięćdziesiąt dziewięć procent z nich było większe i bardziej groźne niż Brewster. '

Dix nawoływał psa raz za razem, ale jedyne, co słyszał, to coraz bardziej oddalające się szczekanie. Pewnie Brewster coś znalazł, może ranne zwierzę.

Nocne niebo wisiało nisko, pełne ciężkich, nadętych chmur grożących znacznie poważniejszymi opadami niż te kilka płatków.

– Brewster!

Skowyt przeciął nocna ciszę, teraz już nie tak odległy. Czy Brewster złapał oposa?

Śnieg stawał się coraz gęstszy, ale Dixa chroniła gęsta korona gałęzi.

– Brewster!

Pies szczekał jak szalony na jakieś wybrzuszenie na ziemi, coś nieruchomego, co przypominało człowieka.

Dix złapał psiaka, schował za pazuchę i zapiął kurtkę.

– Uspokój się, Brewster, i nie nasikaj mi na koszulę. – Popatrzył na leżącego przed nim człowieka, nieprzytomnego lub martwego.

Dix upadł na kolana i odwrócił ciało. To była kobieta z zakrwawioną twarzą: Ściągnął rękawiczki, nabrał garść śniegu i lekko przetarł jej twarz. Krew zeszła bez trudu. Z boku głowy kobiety zobaczył rozcięcie, które lekko krwawiło. Przytknął palce do jej szyi, puls miała powolny, ale miarowy. Dobrze. Przybliżył usta do jej twarzy.

– Słyszysz mnie? Musisz się obudzić. Powieki kobiety drgnęły.

– O tak. Otwórz oczy, na pewno dasz radę.

Kobieta nie otworzyła oczu, ale wydała niski jęk. Dix metodycznie sprawdził jej ręce, nogi i tułów i nie znalazł żadnych złamań. Co nie znaczyło, że ich nie było. Włożył z powrotem rękawiczki i delikatnie uniósł kobietę na rękach. Brewster wysunął łebek zza pazuchy. Kobieta była wysoka, szczupła i dosyć ciężka. Bał się przerzucić ją sobie przez ramię na wypadek, gdyby miała jakieś obrażenia wewnętrzne, więc musiał nieść ją na rękach.

Gdy wyszedł z lasu, śnieg i wiatr zaatakowały go z całą siłą.

Zanim doszedł do domu, śnieżyca była tak gęsta, że ledwo dojrzał światło na werandzie.

Obtupał śnieg z butów i cicho wszedł z Brewsterem i kobietą do domu.

– No dobrze, Brewster, ty na podłogę, a panią położymy na sofie. – Ubranie kobiety było prawie suche, więc przykrył ją dwoma kocami i ściągnął jej buty. Na stopach miała grube, wełniane skarpetki, wciąż suche.

Dix wyciągnął komórkę z kieszeni i wystukał dziewięćset jedenaście. Odebrała dyspozytorka Amalee Witten.

– Cześć, szeryfie, co jest?

– W lesie koło mojego domu znalazłem ranną kobietę. Przyślij karetkę najszybciej, jak możesz.

Amalee miała pięćdziesiąt dwa lata i ważyła sto dziesięć kilo, ale kiedy sytuacja tego wymagała, potrafiła ruszać się szybciej niż Rob, gdy wypadła jego kolej na sprzątanie łazienki.

– Trzymaj się, szeryfie.

– Tato, czy ona wydobrzeje?

– Nie wiem, Rob, nie mogę jej obudzić. Idź, zrób gorącej herbaty. Zobaczymy, czy uda się nam ją napoić.

Niecałe pięć minut później syn wszedł do salonu, trzymając w dłoniach kubek herbaty.

– Nie jest zbyt gorąca, żeby nie poparzyła sobie ust.

– Dobrze. – Dix uniósł głowę kobiety i przyłożył kubek do jej dolnej wargi. – No, powąchaj, to Lipton, najlepsza herbata w torebkach. Rob zrobił ją tak, jak trzeba, żebyś mogła tylko otworzyć usta i pociągnąć solidny łyk. Ogrzeje cię od środka.

Ku jego zaskoczeniu kobieta otworzyła usta i łyknęła herbaty. Otworzyła oczy, popatrzyła na Dixa i wypiła jeszcze trochę.

– Czy coś cię boli?

Powoli potrząsnęła głową i przemówiła słabym głosem:

– Tylko głowa. – Próbowała unieść dłoń, ale Dix ją przytrzymał.

– Masz ranę po lewej stronie, nad skronią. Nie będę jej ruszał, niech lekarze się nią zajmą.

Brewster wskoczył na sofę i położył się obok kobiety.

– To jest Brewster, to on znalazł cię w lesie, zanim śnieżyca rozpętała się na dobre.

– Brewster – powiedziała, dotykając jego mordki – dziękuję.

– Nazywam się Dixon Noble, jestem szeryfem w Maestro. Chłopak, który zrobił herbatę, to mój syn, Rob. Możesz mi powiedzieć, jak masz na imię?

– Ja… – Potarła podbródkiem o sierść Brewstera, który lizał ją po dłoni. – To dziwne – powiedziała po chwili, odwracając się, żeby spojrzeć na Dixa. – Wyobraź sobie, że nie mam zielonego pojęcia.

Dix powoli wstał. Kobieta wydawał się przerażona, a ostatnią rzeczą, jakiej chciał, to, żeby straciła nad sobą kontrolę.

– Nie wiem, co jeszcze się wydarzyło – powiedział łagodnie – ale na pewno dostałaś solidny cios w głowę. Może dlatego nie pamiętasz. Lekarz na pewno nam powie, co się dzieje. Jestem pewien, że to przejściowe, więc spróbuj się nie martwić, dobrze? Sprawdzę w kieszeniach twojej kurtki, czy nie masz jakiegoś dokumentu. Pamiętasz, czy miałaś ze sobą torebkę albo portfel?

Zobaczył, że kobieta miała rozszerzone źrenice, i to go zaniepokoiło.

– Nie przejmuj się tym. Może masz coś w kieszeniach dżinsów. Sprawdzą to w szpitalu, bo ja nie chcę cię ruszać. Jutro poszukam twojej torebki w lesie.

– To jakieś szaleństwo – powiedziała i Dix dostrzegł, że poruszyła się pod kocem. Pewnie sama sprawdzała kieszenie spodni. – Nic nie mogę znaleźć. To nie ma żadnego sensu. Gdzie jest moja komórka? Czy miałam torebkę? Nie, raczej nie. Nigdy nie brałam ze sobą torebki.

Dix czekał cierpliwie. – Nigdy.

– Ale wiesz, że miałaś komórkę?

– Tak. W każdym razie tak mi się wydaje. – Zaczęła nucić.

– Dlaczego śpiewasz? – spytał Rob.

– Nie lubię przeklinać, więc nucę, kiedy jestem zła.

– Fajnie – powiedział Rafe, który stanął obok sofy i patrzył na kobietę.

– To mój drugi syn, Rafer. No dobrze, powoli coś sobie przypominasz. Nie zmuszaj się. Na wszystko zawsze można znaleźć wytłumaczenie.

– To, co przed chwilą powiedziałeś, wydało mi się znajome, jakbym sama mówiła tak do ludzi.

Za Robem do pokoju weszli pracownicy pogotowia. Dziesięć minut później Dix i kobieta siedzieli w karetce, która zmierzała w stronę szpitala w Louden, oddalonego o jakieś dwanaście mil. Śnieg padał tak gęsto, że droga zajęła im ponad pół godziny. Kobieta była blada i miała szkliste oczy. Dix trzymał ją za rękę. Nie nosiła żadnych pierścionków tylko praktyczny, czarny zegarek. W izbie przyjęć na razie panował spokój, ale wszyscy byli przygotowani na najgorsze.

Gdy kobietę zabrano na badania, Dix usiadł w prawie pustej poczekalni i zabrał się do lektury National Geographic z 1997 roku.

Usłyszał jej krzyk, wstał automatycznie i podszedł do odgrodzonej zasłoną niszy.

– Szeryfie, musimy wypełnić dokumenty.

Zrobił, co mógł, ale ponieważ nie miał pojęcia, kim była kobieta ani jaka była historia jej chorób, większość rubryk pozostała pusta, poza imieniem: Jane Doe *.

Dix wyjął komórkę i zadzwonił do Emory'ego Coxa, żeby dowiedzieć się, co się dzieje.

– To dziwne, szeryfie, ale mieliśmy tylko jeden telefon i nie uwierzy pan, ale to była pomyłka.

– Nie, nie wierzę. Pewnie chodziło o przemoc w rodzinie i jutro żona pojawi się u nas ze złamanym nosem i cała w siniakach. Zobaczymy.

– Jak na razie wydaje się, że wszyscy zachowują się mądrze i siedzą w domach.

– Miejmy nadzieję, że nadal tak będzie, Emory. Ja jestem w szpitalu, mam tu pewne kłopoty – Opisał Emory'emu, jak znalazł kobietę, wiedząc, że pewnie Amalee opowiedziała już o tym połowie ludzi w mieście. – Chciałbym, żebyś posłał dwóch ludzi, Clausa i B.B., żeby poszukali samochodu tej kobiety. Nie, nie wiem, jaki to rodzaj auta, bo ona w tej chwili prawie nic nie pamięta. Chcę, żebyś sprawdził raporty o zaginionych młodych kobietach w całym hrabstwie. Jeśli do jutra rana nie przypomni sobie, kim jest, przepuścimy jej odciski palców przez System Identyfikacji Linii Papilarnych, może dopisze nam szczęście. Jeżeli będzie trzeba, jutro możecie zrobić jej zdjęcie, które roześlemy. Sprawdź motele i hotele w promieniu piętnastu mil od Maestro. Mogę tylko powiedzieć, że ma po trzydziestce, ciemne włosy, jasną cerę i bardzo zielone oczy. Jest raczej szczupła, może biega. Jej ramiona i nogi wydawały się silne, kiedy sprawdzałem, czy czegoś nie złamała. Jest wysoka, pięć stóp dziewięć, może dziesięć. Samochód powiedziałby nam wszystko, bo pewnie w środku są jej dokumenty, albo moglibyśmy ją zidentyfikować po tablicach rejestracyjnych, więc przekaż Clausowi i B.B., że ten samochód to priorytet.

Pół godziny później podszedł do niego doktor Mason Crocker.

– Wydaje się, że fizycznie wszystko z nią w porządku, szeryfie. Prześwietlenie nic nie wykazało. Nie ma śladu żadnych złamań ani obrażeń wewnętrznych. Może cierpieć na wstrząs pourazowy i myślę, że jest pod wpływem narkotyków. Coś jest nie tak z jej oczami, są rozszerzone i mgliste. Jest niespokojna i ma wysokie ciśnienie. Nie wiem, co to za narkotyk, rzadko spotyka się takie objawy. Posłaliśmy jej krew na badania toksykologiczne.

– Myśli pan, że została podtruta? Doktor Crocker wzruszył ramionami.

– Nie mogę tego wykluczyć. Ale wydaje się, że ona już z tego wychodzi. Jednak będziemy musieli zatrzymać ją na obserwacji.

– Tak, proszę ją dokładnie zbadać.

– Powiedział pan, że znalazł ją w lesie.

– Tak. Właściwie to Brewster ją znalazł.

– Nie miała przy sobie żadnych dokumentów?

– Gdzieś w lesie może leżeć jej torebka, ale powiedziała mi, że nigdy jej ze sobą nie brała, chociaż nie pamięta, co robiła. Jutro poślę chłopców na poszukiwania.

Ona nie pamięta, kim jest, jak się zraniła ani jakim cudem znalazła się nieprzytomna w lesie.

– Myśli pan, że udaje?

Doktor Crocker potrząsnął głową.

– Nie sądzę. To może być amnezja histeryczna. Utrata pamięci dotyczy tylko konkretnych wydarzeń, bo ona wie, kto jest prezydentem i jak kiepsko grają Redskini. Czasami ludzie, którzy zostali ciężko skrzywdzenia albo sterroryzowani, muszą na jakiś czas o tym zapomnieć, taka reakcja obronna organizmu. Mam nadzieję, że ta kobieta nie uciekła z Więzienia Dobbsa.

– Też mam taką nadzieję. Zadzwonię do nich i poproszę, żeby sprawdzili. To był żart.

– Może była na pikniku czy coś.

– W taką pogodę?

Może jest z Kalifornii. Wie pan, szeryfie, jeśli ktoś uderzył ją w głowę, żeby ją obrabować, mógł ukraść dokumenty.

– Tak, wpadłem na to – powiedział Dix, unosząc brew.

– To co pan z nią zrobi? Jeśli wszystko będzie w porządku, jutro rano ją wypuścimy.

– Pomyślę o tym. Życzę panu nudnej nocy, doktorze.

Загрузка...