Rozdział 11

Jaskinia Winkela

Poniedziałek rano

No dobrze – powiedziała Ruth – tam nie ma elektrycznego światła ani wytyczonych ścieżek, jak w jaskiniach Park Service. Przy paskach macie zapasowe latarki, ale na razie wystarczą te na głowach.

Przez chwilę jaskinia była wystarczająco wysoka, by szli wyprostowani. Ruth poprowadziła ich za pierwszy zakręt, w dół wyszczerbionych skał i zatrzymała się na chwilę w kompletnej ciemności, rozświetlanej tylko błyskiem latarek. W jaskini panowała absolutna cisza, jedynym odgłosem był szmer ich oddechów.

– Zwróćcie uwagę na te formacje skalne – powiedziała Ruth, wskazując na rząd spektakularnych draperii, po czym skierowała światło latarki na wielki stalagmit. – Nie dotykajcie niczego i spróbujcie nie uderzyć głową w stalagmity. Są bardzo delikatne. Trzymajcie się blisko mnie.

W Jaskini Winkela nie musieli mieć specjalnego obuwia, więc włożyli traperki, ale i tak każdy pośliznął się parę razy.

– Zaraz po lewej stronie będzie spadek na jakieś dziesięć stóp, więc trzymajcie się ścieżki. Na mapie było to bardzo wyraźnie zaznaczone, więc może któryś z nich spadł. Widzicie tę płytę wapienną, która wygląda jak komoda? – Wszystkie latarki skierowały się w prawo. – To punkt orientacyjny, zaznaczyli go na mapie. jestem pewna, że idziemy w dobrym kierunku. No dobrze, wszyscy oprócz Sherlock będą musieli zaraz się schylić i zboczymy trochę w lewo. Przez chwilę będzie trochę wąsko, ale potem tunel się rozszerzy.

– Tu jest tak ciemno – wyszeptała Sherlock, a jej głos odbił się echem od ścian. – Jakbyśmy byli jedynymi ludźmi na świecie. – Bo w tym świecie jesteśmy – powiedział Dix. – Nigdy nie przepadałem za jaskiniami.

– Dzięki Bogu Jaskinia Winkela nie jest taka straszna, przynajmniej to miejsce, gdzie idziemy. Tak, jak powiedziałam, nawet nie zamoczycie sobie stóp. Pan Weaver mówił, że gdzieś w dolnym przejściu jest strumień. Powiedział, że słyszał go, ale nigdy nie widział. Nie chciałabym się tam zgubić. – Jej śmiech odbił się echem pod szerokim sklepieniem. – Jeśli chcecie naprawdę się przestraszyć, pokażę wam egzemplarz „Amerykańskich Wypadków Jaskiniowych”: ludzie wpadają do dołów, zaplątują się w liny, umierają na hipotermię, czołgając się w błotnistej wodzie, nawet toną. Skoro już was wystraszyłam, mogę wam powiedzieć, że chodzenie po jaskiniach nie jest niebezpieczne, jeśli wiecie, co robicie. Najgorsze, co może się przydarzyć, to zadrapania, siniaki i zwichnięcia.

– Pewnie, pewnie – zakpił Dix. – Pokazałaś, jak ostrożna jesteś w nieznanej jaskini. To dopiero było niebezpieczne.

– Kurczę, kurczę, kurczę – wymamrotała Ruth. – No dobrze, mamy przed sobą jakieś dwadzieścia stóp, zanim wpełzniemy w tunel na prawo, całkiem blisko miejsca, w którym wtedy skończyłam.

Dix zaklął.

– Co jest? – spytał ostro Savich, oświetlając go latarką.

– Potknąłem się o kamień. Słabo sobie radzę w ciemności.

– Sufit się zniża, musicie się schylić. – Mężczyźni zgięli się niemal w pół. – Jeszcze jakieś dziesięć stóp i znowu się podniesie tak, że będziemy mogli się wyprostować. – Ale po pięciu krokach Ruth stanęła jak wryta. – A to co?

Skupili się wszyscy wokół niej i skierowali latarki przed siebie. Małe przejście było zablokowane stertą gruzu, kawałkami wapienia, dolomitu i skał.

– To efekt wybuchu – powiedziała powoli Ruth. – Spójrzcie, jak daleko poleciały niektóre z tych skał.

Dix przedarł się do sterty i spróbował popchnąć ją dłońmi.

Wyciągnął kilka kamieni, ukląkł i naparł ramieniem.

– Wydaje się solidna, chyba nie przejdziemy tędy bez ciężkiego sprzętu. – Spróbowali ponownie razem z Savichem. – Masz rację, nie da się ruszyć – przyznał Savich. Przez kilka chwil wpatrywali się tępo w przeszkodę.

– Chyba komuś naprawdę zależy, żebyś tam nie weszła, Ruth – powiedział Dix. – Musieli wysadzić to w nocy, kiedy w okolicy nikogo nie było.

Dix popatrzył na towarzyszy i pomyślał, że wyglądają jak z filmu klasy B, wpatrując się w wielką stertę skał, z maskami gazowymi przyczepionymi do pasków.

– Wiecie, chyba mam lepszy pomysł niż ściąganie tu buldożerów, co i tak byłoby niemożliwe. Mój teść, Chappy Holcombe, dorastał tutaj i mówił mi, że zna jaskinie w tej okolicy. Może wie o jakimś innym wejściu niż to, którym przyszliśmy.

– Masz rację, nie da się tu sprowadzić ciężkiego sprzętu – zgodził się Savich.

– Proponuję, żebyśmy porozmawiali z teściem Dixa – odezwała się Sherlock. – Byłoby nam dużo łatwiej, gdyby znał inne wejście do jaskini.

– Uważam, że to świetny pomysł – poparła ją Ruth. – Chodźmy do niego. Och, i po drodze musimy kupić keczup. Rafe powiedział, że wczoraj zjedliśmy cały do potrawki.

– Rafe lubi jajecznicę z keczupem – powiedział Dix – i dzisiaj rano musiał się bez niego obejść. Tak, chodźmy. Myślę, że wyjście stąd choć na chwilę dobrze nam zrobi.

– No to chodźmy, zanim dostanę permanentnego garba – westchnął Savich.

Tara

Prawie godzinę później, po drugiej stronie Maestro Dix przejechał swoim range roverem przez ogromną żelazną bramę ozdobioną imponującym napisem „Tara”. Przez ćwierć mili jechali po żwirowej drodze obramowanej kamiennym murem I wysadzanej dębami i klonami, pod którymi piętrzyły się zaspy śnieżne. Jechali powoli, aż ich oczom ukazał się ogromny dom. Przypominał rezydencje na plantacjach na Południu, wielka, biała budowla z doryckimi kolumnami na froncie.

– Niezła chata – powiedziała Ruth. – Ile lat ma Tara?

Dix skręcił na okrągły podjazd wystarczająco duży, by pomieścić dwadzieścia samochodów.

– Chappy zbudował go w latach pięćdziesiątych dla swojej narzeczonej, miss Angeli Hastings Brinkman z Brinkmanów z Nowego Orleanu. Kazał architektowi skopiować Tarę z „Przeminęło z wiatrem”.

– Najwidoczniej ma pieniądze – odezwała się Sherlock.

– Jak do nich doszedł, szeryfie?

– Kiedy spotkałem go po raz pierwszy, powiedział mi, że liczył się bankowości na kolanach ojca – odparł Dix, gdy wchodzili po szerokich schodach. – Jest właścicielem prywatnego banku, Holcombe First Independent, ma w okolicy dwanaście oddziałów. On i jego żona, Angela, mieli dwójkę dzieci, moją żonę, Christie i syna Anthony'ego. Tony i jego żona, Cynthia, mieszkają tu z Chappym. Angela umarła, kiedy Christie miała dziesięć lat, nie pamiętam na jaką chorobę.

– Czy Chappy prowadzi jeszcze jakieś inne interesy? – spytała Sherlock.

Gliny, pomyślał Dix, zawsze muszą wszystko wiedzieć.

Uśmiechnął się na widok jej wyrazistej twarzy otoczonej burzą rudych loków.

– Ma agencje pośrednictwa nieruchomości w Wirginii, Waszyngtonie i Maryland.

Dix nacisnął dzwonek i czekali około pół minuty, zanim uchyliło się ogromne skrzydło dębowych drzwi.

– Cześć, Chappy. Gdzie jest Bertram? – spytał Dix.

– Cholerny lokaj dostał jakiejś infekcji żołądka, rzygał jak kot po świeżych śliwkach, więc posłałem go do siostry lekarki do Belleville. A kim są ci ludzie, Dix? Och, czy ty jesteś tą młodą damą, którą Brewster znalazł w lesie? Całe miasto o tobie mówi. – Gdy Ruth skinęła potakująco, położył ręce na biodrach i potrząsnął głową. – I jeszcze ten dziki pościg w nocy w sobotę, z Dixem i jego ludźmi wiszącymi z okien radiowozu jak Brudny Harry. Ludzie o niczym innym nie mówią. Stałeś się gwiazdą, Dix. Jak się z tym czujesz?

– Chappy – powiedział szeryf uprzejmie – pozwól, że przedstawię ci agenta specjalnego FBI Ruth Warnecki.

– Tak, słyszałem, panno Warnecki. Ale numer, poznać kobietę – agentkę FBI.

Ruth wyciągnęła dłoń do starszego mężczyzny stojącego w drzwiach.

– Niezły numer to dobre określenie – powiedziała, potrząsając jego dłonią.

– Chappy Holcombe do usług. Co myślisz o moich wnukach?

– Cóż, mam na sobie koszulkę, dżinsy i bluzę Roba i skarpetki Rafe'a. Muszę przyznać, że w tym momencie mojego życia nie mogłabym się bez nich obejść.

Chappy ukazał w uśmiechu piękne białe zęby.

– Wiesz, agencie, wyglądasz zupełnie jak moja młodsza siostra Lizzie. Smutna historia, zmarła na białaczkę w wieku piętnastu lat. – Popatrzył na Savicha i Sherlock. – A wy kim jesteście?

Po prezentacji Chappy cofnął się o krok i zaprosił ich gestem do ogromnego holu wyłożonego dwunastocalowymi, czarno – białymi płytami marmuru, które lśniły w mdłym zimowym świetle. Ponieważ przez pięć minut stali w otwartych drzwiach, w domu było chłodno. Patrzyli, jak gospodarz zamyka ciężkie drzwi.

– Trzech agentów FBI w moim domu naraz – powiedział prowadząc ich do zaskakująco przytulnego salonu, wypełnionego zdjęciami rodzinnymi. Niektóre pochodziły nawet z początku wieku. – Co jakiś czas odwiedzają nas ludzie Dixa, ale pierwszy raz goszczę takich funkcjonariuszy.

– Gdzie są wszyscy? – spytał Dix.

– Bóg jeden wie, gdzie jest Cynthia, pewnie w nowym centrum handlowym, a Tony jest w banku.

– Pan jest na emeryturze, panie Holcombe? – odezwał się Savich.

– Nie, nie zamierzam odchodzić na emeryturę, dopóki nie zacznę się ślinić na najważniejszych klientów. Większość pracy mogę wykonywać w domu. Ach, pani Gross. Przynieś, kochana, jakieś ciastka i coś do picia, dobrze? Siadajcie i powiedzcie mi, o co chodzi.

Загрузка...