Rozdział 2

Motel Hootera

Pumis City, Maryland

Sobota wcześnie rano

Kim byli ci ludzie? Moses Grace i Claudia – takimi imionami podpisali wiadomość o porwaniu Pinky'ego i pod takimi zameldowali się w hotelu. Dlaczego porywacze mieliby się tak reklamować? Musieli wymyślić te imiona, pomyślał Savich. Moses Grace i Claudia, kimkolwiek byli, nie wiedzieli, że gliny tu są, czekając, aż oni wyjdą.

Savich był tak zmęczony, że czuł, jak każda myśl ucieka mu z głowy, zanim zdążył ją skończyć. Tylko przenikający do szpiku kości wiatr prosto z Arktyki powstrzymywał go przed zaśnięciem. Tracił czucie w stopach, aż musiał mocno tupnąć. Siedzieli tutaj od jedenastej. Teraz była prawie trzecia nad ranem, a oni nawet nie mogli zapalić przenośnego piecyka, bo Moses Grace i Claudia mogliby dostrzec światło. Obserwatorzy siedzieli ukryci w gałęziach drzewa naprzeciwko Motelu Hootera, wśród bezkresnych pól zachodniego Maryland.

Dlaczego ten typ, Moses Grace, wybrał Pinky Wormacka, było kolejną zagadką. Pinky był komikiem w średnim wieku, pracował na pół etatu w Bonhomie Club i, jeśli mu się pozwoliło, potrafił opowiedzieć trzydzieści kiepskich dowcipów w dziesięć minut. Sam nie miał dużo pieniędzy, a jedyną jego rodziną był brat, który miał jeszcze mniej. Był ewenementem w Bonhornie Club, bo był jednym z białych asów panny Lilly. Nie było go przez jeden dzień, zanim jego brat, Cluny Wormack, znalazł wiadomość przyklejoną taśmą do kuchennego blatu. „Hej, Savich, mamy Pinky'ego. Do zobaczenia”. I podpisy:

Moses Grace i Claudia. Pismo, pełne zawijasów, wskazywało na młodą dziewczynę, a litera „i” została ozdobiona małymi serduszkami.

Wiadomość była skierowana specjalnie do niego. Moses Grace i Claudia wiedzieli nie tylko, kim Savich był, ale też, że występował w Bonhornie Club, znali także Pinky'ego.

Tkwili w patowej sytuacji, dopóki pewnego wieczoru nie zadzwonił na komórkę agentki Ruth Warnecki jeden z jej informatorów, który przedstawił się jako Rolly. Ponieważ Ruth wyjechała z miasta, telefon odebrała agentka Connie Ashley. Rolly mieszkał na ulicy i tak naprawdę był niezłym świrem, ale już nieraz dostarczył cennych informacji. Ruth nazywała go swoim psychokapusiem, bo ceną za jego rewelacje był litr ciepłej krwi O minus. Ruth miała układ z gościem w lokalnym banku krwi, który dawał jej litry przeterminowanej krwi, kiedykolwiek jej potrzebowała.

Rolly opowiedział Connie, jak testował to nowe ciemne piwo ze Słowenii czy innego równie szurniętego miejsca, które podobno zawierało domieszkę krwi, ale on nie mógł jej wyczuć i, dodał po namyśle, stał w sklepie całodobowym na Webster Street, kiedy podsłuchał tego starego faceta i młodą dziewczynę, którzy nie dalej niż sześć stóp od niego kłapali dziobami o tym, jak to zwinęli starego Pinky' ego wprost z jego mieszkania, gdy oglądał na kablówce powtórkę „Policjantów z Miami”.

Rolly powiedział, że facet brzmiał jak stara syrena – Rolly za bardzo się bał, żeby dokładnie mu się przyjrzeć – i mówił tak, jakby był bliski śmierci, a kaszlał, jakby miał wypluć płuca. Stary koleś mówił do dziewczyny „Claudia” i nazywał ją słoneczkiem i kochaniem. Ona nawijała jak karabin, taka lolitka, i rzucała więziennym slangiem jak stary recydywista.

Rolly był święcie przekonany, że ci dwoje byli szurniętymi świrami, mówili, że upchną Pinky'ego w Motelu Hootera w Maryland i śmiali się, wyobrażając sobie, jak to agent Dillon Savich i jego brygada będą biegali w kółko, rycząc jak trzynogie osły. Rolly nie wiedział, dlaczego wybrali akurat ten motel na wygwizdowie zachodniego Maryland. Claudia roześmiała się i powiedziała: „W każdym razie, Mosesie Grace, jeśli gliny pokażą swoje buziunie, ja zamierzam posmarować Pinky'ego masłem i wsadzić do wielkiego tostera”. Dlaczego zwróciła się do niego pełnym imieniem i nazwiskiem?

Kiedy Connie zaproponowała mu jeszcze jeden litr krwi, Rolly przypomniał sobie, że para wspominała coś o zabraniu Pinky'ego z motelu w sobotę przed świtem, ale nie powiedzieli dokąd. Głównie się śmiali, jak wariaci. Nawet Rolly wzdrygnął się, mówiąc o tym Connie.

To mogła być pułapka. Może. Najprawdopodobniej. Ale FBI i lokalna policja stawiła się na miejscu, bo nie mieli żadnego innego tropu. Wiedzieli tylko, że wszystko kręciło się wokół Savicha. W krótkim czasie przygotowali tę skomplikowaną akcję – zbyt skomplikowaną, zbyt wypracowaną, pomyślał Savich. I teraz czekali – strzelcy FBI w stanie pełnej gotowości – w bezlitośnie lodowatą, zimową noc, aż Moses Grace i Claudia wyjdą z pokoju, ciągnąc ze sobą biednego Pinky'ego.

Savich potarł dłońmi ramiona, po czym wycelował noktowizor w okna pokoju dwieście dwanaście, ostatniego pokoju na drugim piętrze Motelu Hootera. Stara furgonetka Mosesa, tak brudna, że nie można było odczytać tablic rejestracyjnych, stała na parkingu.

Raymond Dykes, właściciel motelu, powiedział Savichowi, że oba nazwiska wpisała dziewczyna, tym samym ozdobnym pismem. Nie potrafił jej dobrze opisać, bo ani na chwilę nie zdjęła ogromnych, ciemnych okularów, które zakrywały jej połowę twarzy, ale była biała, bardzo blado – biała i Raymond widział, że była ładna, z tymi puszystymi, długimi blond włosami i błękitnym sztucznym futrem, okrywającym jej bluzkę i dżinsy.

Wkroczyli do recepcji wieczorem, nie pamiętał o której godzinie. Może o ósmej, dziewiątej albo nawet dziesiątej? Pod pachami nieśli torby z jedzeniem z McDonalda i powiedzieli, że w samochodzie mają chorego brata. Pan Dykes dał im aspirynę dla niego. Moses Grace nazywał go Pinky, zabawne imię, dlatego właściciel je zapamiętał. Patrzył, jak ciągną Pinky' ego i torby z McDonalda do góry, do swojego pokoju. Pomyślał o frytkach i Big Macu i miał nadzieję, że Pinky nie zwymiotuje na dywan.

Kiedy Savich, Sherlock i agenci Dane Carver i Connie Ashley spotkali się z szeryfem Turni i szóstką jego funkcjonariuszy i przekazali im instrukcje, Moses Grace i Claudia ukryli się już z Pinkym w swoim pokoju. Do dwunastej piętnaście agenci ewakuowali pozostałych trzech mieszkańców motelu.

O pierwszej odbiornik Savicha zatrzeszczał i agent usłyszał stary, zdarty głos Mosesa:

– Ten dupek nie opowiedział nam ani jednego kiepskiego dowcipu. Tylko popatrz na niego, śpi jak niemowlę.

Claudia, która miała głos nastolatki, dodała od niechcenia: – Wiesz, mogłabym go obudzić delikatnym pocałunkiem noża w ucho, a koleś poderwałby się w try miga.

Starszy mężczyzna roześmiał się, zaczął charczeć i kaszleć, jakby flegma gotowała mu się w piersi, a potem zapadła cisza.

Savich popatrzył na odbiornik, jakby wzrokiem chciał zmusić go do działania, ale nikt nic więcej nie powiedział.

W ciągu paru następnych minut usłyszał tylko kilka ziewnięć i chrapanie. Odgłosy świadczyły, że porywacze zasnęli, ale czy mógł im ufać? W oknie widać było światło, jednak Savich nie dostrzegł żadnego ruchu.

O trzeciej nad ranem usłyszał wyraźny, starczy głos Mosesa:

– Wiesz, Pinky, chyba wbiję ci paznokieć głęboko w lewy policzek i pogmeram w twoich zatokach.

Żadnej odpowiedzi ze strony Pinky' ego, co oznaczało – Savich miał nadzieję – że mężczyzna został zakneblowany.

Claudia zachichotała.

– Szkoda, że nie zabraliśmy także twojego brata, Pinky. To taki słodki, gruby prosiak. Mogłabym go nafaszerować i upiec, zupełnie jakbyśmy byli na pikniku. – I znowu zachichotała.

Nie mogli wtargnąć do pokoju jedynie na podstawie słownych pogróżek. Musieli czekać i Savich wiedział, że to doprowadza wszystkich do szału.

– Stary wydaje się zmęczony i chory – wyszeptał Dane Carver. – A Claudia jest nakręcona, mówi tak szybko, że niemal widzę ślinę, która pryska jej z ust. Ona jest młoda, Savich, naprawdę młoda. Co ona robi z tym staruchem? Kim dla niego jest? Tak, jak Rolly powiedział Connie, to wariaci, nie ma żadnych wątpliwości.

Savich skinął głową.

– Masz jakiś pomysł, kim oni mogą być? I dlaczego to wszystko zostało wymierzone akurat przeciwko tobie?

Savich mógł tylko potrząsnąć głową. Dykes był jedyną osobą, która ich widziała, i nie mieli jeszcze czasu skonsultować jego zeznań ze specjalistą od portretów pamięciowych, ale Savich i tak nie pokładał w nim wielkiej nadziei, bo jego opis był zbyt ogólny i, szczerze mówiąc, nieprzekonujący. Na pewno gdyby się postarał, mógłby przypomnieć sobie jakieś szczegóły. To niepokoiło Savicha, zaczynał podejrzewać, że z Dykesem było coś nie tak. Z drugiej strony, jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, Savich już wkrótce ujrzy Mosesa Grace i Claudię na własne oczy.

W zimnej ciemności nocy Savich wiedział, że to wszystko nie ma absolutnie żadnego sensu. Nie było mowy, żeby Moses Grace zrobił to, co podsłuchał Rolly i wywiózł o świcie Pinky'ego z motelu. Dokąd miałby go zabrać? Coś było zdecydowanie nie w porządku. Może Rolly opowiedział Connie tylko to, co Moses chciał, żeby usłyszeli.

Dziesięć po czwartej za plecami Savicha pojawiła się agentka Connie Ashley, jak cała brygada ubrana na czarno, z twarzą niemal zupełnie zakrytą czarną czapką i szalem.

– Przed chwilą dzwonił Rolly. Chciał rozmawiać z Ruth, ale powiedziałam mu, że jej nadal nie ma i teraz to ja zarządzam krwią i telefonem. Rolly przypomniał sobie, że ten stary facet mówił, że chce wywieźć Pinky'ego przed świtem, żeby spokojnie dojechać na cmentarz w Arlington.

– I Rolly teraz sobie o tym przypomniał? W środku nocy?

– Rolly powiedział, że coś go obudziło z głębokiego snu i – bam! nagle mu się przypomniało.

– Ile krwi zażyczył sobie za tę informację?

– Jeszcze dwa litry.

– Ale dlaczego akurat cmentarz w Arlington? – zastanawiał się Savich. – W jakim celu?

– Rolly nie wiedział, powiedział, że tak mówił ten starszy facet. Wydaje mi się, że Rolly kłamie, Dillon. To nie daje mi spokoju. Chciałabym, żeby Ruth tu była, ona by wiedziała, czy kłamie czy nie. – Zamilkła na chwilę i popatrzyła w okna ostatniego pokoju na drugim piętrze, gdzie wciąż paliło się światło. – Przez te grube żaluzje w ogóle nie można zobaczyć, czy ktoś tam jest.

– Przynajmniej możemy usłyszeć wszystko, co mówią – wyszeptał Dane. – Dobrze, że wszystkie wtyki Ruth mają telefony komórkowe.

– Dała im komórki, powiedziała mi, że nie rozwiązaliby sprawy Jeffersona, gdyby jej kontakt zadzwonił za godzinę czy dobę, a nie od razu. Śmiała się, opowiadając, jak bardzo ten prezent spodobał się Rolly'emu, powiedział jej, że mamy dwudziesty pierwszy wiek i trzeba iść z postępem. Ci dwoje tam dają jakieś znaki życia?

– Przez ostatnie kilka godzin żadnych – odpowiedział Savich. – Ale jedyne drogi ucieczki prowadzą przez drzwi frontowe albo okno z tyłu, którego wy pilnujecie, więc muszą być w środku. Nawet jeżeli Rolly kłamał co do porannego wyjazdu na cmentarz, to i tak wkrótce będą musieli wyjść. Musimy tylko być czujni.

Connie skinęła głową i bez słowa wtopiła się w gęstwinę drzew, żeby szerokim łukiem wrócić do pozostałych agentów i lokalnych policjantów.

– Zgadzam się z Connie – wyszeptał Savich. – Coś tu jest nie tak.

Dane zacierał obciągnięte rękawiczkami dłonie.

– Ale co innego możemy zrobić?

Absolutnie nic, pomyślał Savich, poza czekaniem. Dlaczego Moses Grace miałby zabierać Pinky'ego na cmentarz w Arlington? Savich zmarszczył brwi, popatrzył na swoje dłonie i poruszył palcami, żeby przywrócić cyrkulację krwi. Nic tu nie miało sensu i to go przerażało. Miał spytać Connie, czy z Sherlock wszystko w porządku, ale oczywiście, że tak. Miał nadzieję, że przynajmniej Ruth lepiej się bawiła na swojej jaskiniowej wyprawie.

Znowu zmarszczył czoło, gdy pomyślał o Raymondzie Dykesie, właścicielu motelu. Na początku był bardzo chętny do współpracy, aż zbyt chętny, pomyślał teraz Savich, narzekał bardzo niewiele i był tylko ogólnie zdegustowany. Oczywiście powiedzieli mu, że podatnicy pokryją wszystkie straty, ale i tak powinien był bardziej protestować. Savichowi nagle przypomniała się wyszczerbiona czerwona miseczka, która stała na końcu pomalowanego na zielono kontuaru w recepcji. W środku było co najmniej sześć kulek przeżutej gumy i czyż to nie zaskakujące? Dykes nie żuł gumy, kiedy z nim rozmawiali. Czy te kulki pochodziły z ust Claudii?

Savich popatrzył na swój zegarek z Myszką Miki. Minęły dokładnie trzy minuty od chwili, gdy,spojrzał na niego po raz ostatni. Zadrżał, kiedy wściekły podmuch lodowatego wiatru przedarł się przez wełniany szalik, który miał na szyi. Wyobraził sobie swojego syna, Seana, śpiącego z misiem Gusem w objęciach, przykrytego po uszy miękkim kocem, całego cieplutkiego i śniącego o zupie pomidorowej z popcornem na wierzchu – ostatniej ulubionej potrawie chłopca.

Popatrzył na Dane'a, przykucniętego za kubłem na śmieci jakieś sześć stóp od niego, niedaleko gęstego, ciemnego lasu, i zastanawiał się, o czym kolega myśli po tylu godzinach na tym lodowatym posterunku. Dane'owi nie drgnął ani jeden mięsień. Był profesjonalistą w każdym calu, nie chciał, żeby Moses albo Claudia, wyglądając przez okno, dostrzegli jakikolwiek ruch, bo wtedy Pinky Wormack byłby martwy. Moses Grace i Claudia będą musieli wkrótce wyjść, jeśli chcieli zdążyć przed świtem. Strzelcy FBI dostali jasny rozkaz: strzelać do starszego mężczyzny i kobiety, zanim oni zdążą zabić Pinky'ego. Savich wiedział, że tylko w ten sposób Pinky będzie miał jeszcze szansę opowiedzieć parę dowcipów o blondynkach w Bonhornie Club.

Pojedynczy, ostry strzał, obscenicznie głośny, przeszył nocne powietrze. W jednej chwili w dłoniach Savicha i Dane' a znalazły się SIG – Sauery. Ale nie usłyszeli żadnych głosów, żadnej reakcji ani kłótni z odbiornika, tylko ciszę. Ani jęku Pinky'ego. Czy ta pojedyncza kula trafiła go prosto w serce?

Savich wiedział, że nieoczekiwany strzał momentalnie odegnał przenikliwy ziąb i postawił wszystkich w stan najwyższej gotowości. Ale to było zupełnie niespodziewane. Chyba że zabili Pinky'ego i właśnie zmierzali do wyjścia.

Savich i Dane usłyszeli niski pomruk głosów z drugiej strony motelu. Niewątpliwie Sherlock i Connie miały kłopoty z szefem policji Turnim i jego ludźmi, którzy chcieli wpaść do motelu z plującymi ogniem strzelbami.

– Niech nikt się nie rusza – powiedział Sawich wyraźnie do krótkofalówki. – Czy to jasne? Słyszmy was. Zostańcie na miejscu i niech nikt się nie odzywa.

W głośniku rozległ się głos szefa policji.

– Słyszał pan strzał, agencie Savich. Musieli zabić Pinky'ego Wormacka. Dopadnijmy sukinsynów teraz!

– Zostańcie na miejscu – powtórzył Savich. – Agent Carver i ja widzimy wszystko. Powiemy wam, kiedy ruszyć.

Turni był wściekły, Savich słyszał przez radio jego urywany oddech.

– Proszę dać nam chwilę, szeryfie. Tu chodzi o życie ludzkie.

Popatrzył na Dane'a, którego brwi, widoczne nad zakrywającym twarz szalikiem, wydawały się przyprószone kryształkami lodu.

Kolejny strzał rozdarł ciszę, a potem w radioodbiorniku rozległ się jęk.

– Wystarczy, Dane – wyszeptał Savich. – Ruszamy. Szeryfie Turni, proszę zostać na miejscu – rzucił do krótkofalówki. – Agent Carver i ja wchodzimy.

Pobiegli razem w stronę motelu, oddychając urywanie w wełniane szaliki owinięte wokół twarzy i zgięli się niemal w pół w drodze do pokrytych łuszczącą się zieloną farbą schodów, które prowadziły na drugie piętro motelu. Gdyby w tej chwili zauważył ich którykolwiek z porywaczy, obaj byliby już martwi. Savich nie spuszczał wzroku z grubych żaluzji, które nie drgnęły, odkąd tu przyjechali. Pułapka, pomyślał, prawdopodobnie biegną wprost w cholerną pułapkę. A teraz wybiegli na otwartą przestrzeń.

W pokoju 212 nie było żadnego ruchu. Dane, z SIG w jednej i ukochanym koltem 45 w drugiej dłoni, biegł zgięty w pół pod pojedynczym, zasłoniętym oknem.

Savich znał rozkład pokoju – czternaście na czternaście, z podwójnym łóżkiem o zapadniętym materacu przy najdalszej ścianie, trzydziestoletnim, czarno – białym telewizorem na trzyszufladowej komodzie ze sztucznego drewna po prawej stronie od okna. Na tylnej ścianie było drugie okno, wychodzące na wąski parking, który dochodził do skraju lasu, gdzie chowali się Sherlock, troje innych agentów FBI, szeryf Turni i jego ludzie. Na lewo była łazienka (pięć stóp kwadratowych), a w niej, ponieważ to było ostatnie pomieszczenie, pojedyncze okno, przez które nie przecisnąłby się nawet trzylatek.

Savich modlił się, żeby nie znaleźli Pinky'ego leżącego z roztrzaskaną czaszką na popękanym linoleum. Co oni tam robili? Było ich dwoje, zabili Pinky'ego – co do tego Savich nie miał żadnych wątpliwości – a mimo to w pokoju panowała śmiertelna cisza. Ani jednego stłumionego oddechu, szeptu, schrypniętego głosu starca.

Przycisnął krótkofalówkę do ust i wyszeptał:

– Dane i ja wchodzimy. Kiedy usłyszycie, że wyważyliśmy drzwi, zapalcie reflektory. Szeryfie, niech pan użyje megafonu i każe im wyjść, im więcej hałasu, tym lepiej. Wiemy, że tu są. Nie mogli się wymknąć.

Savich miał nadzieję, że szef policji Turni zrobi to, co powinien, i nie schrzani akcji. Skinął głową w stronę Dane' a, wstał i prawą stopą kopnął w klamkę. Drzwi stanęły otworem, waląc z hukiem w ścianę.

Dane stał za plecami Savicha, z lewej strony. Został wyprostowany, a Savich przykucnął.

Szybko omietli wzrokiem pusty pokój.

– Wychodzić z łazienki! – krzyknął Dane. – Ale już!

– Tu nikogo nie ma – powiedział Savich. – Nikogo nie ma – powtórzył wolniej. – Nie rozumiem, jak się stąd wydostali?

– I nagle wiedział, jeszcze zanim zobaczył małe czerwone światełko na stoliku nocnym, skierowane dokładnie w drzwi wejściowe. Wrzasnął do krótkofalówki: – Tu jest bomba! Na ziemię! – On i Dane rzucili się przez drzwi i skoczyli przez rozchwianą barierkę, gdy poczuli potężny wstrząs, od którego cały budynek zatrząsł się w posadach.

Загрузка...