Rozdział 32

Waszyngton

Piątek w nocy

Dochodziła północ, gdy Ben Raven przywiózł ich do domu. Sherlock, nafaszerowana proszkami przeciwbólowymi, z prawą ręką na temblaku, nuciła melodię z „Gwiezdnych wojen”, ale była tak oszołomiona, że nie wychodziło jej to zbyt dobrze. Pożegnała się z Benem j pozwoliła, żeby Dillon zaniósł ją do domu. Powiedzieli Gracielli, co się stało, i Savich wniósł żonę na górę. Posadził ją na brzegu łóżka i zaczął rozbierać, gdy zadzwonił jego telefon komórkowy.

Sherlock przestała nucić i wyszeptała:

– Jest dokładnie północ. Ma wyczucie, co?

Dillon skinął głową, wziął głęboki oddech i próbował się uspokoić. Pozwolił, żeby telefon zadzwonił trzy razy, po czym pokazał gestem Sherlock, żeby zadzwoniła ze stacjonarnego telefonu do Budynku Hoovera i uprzedziła agentów o telefonie Mosesa Grace.

– Przygotowałeś niezły wybuch, Mosesie – powiedział do słuchawki.

– Rozjaśniliśmy noc, prawda? I wy też przyjechaliście. Podobało mi się to, pokazaliście, jaki jestem dla was ważny. Claudia i ja mieliśmy niezły ubaw, patrząc, jak ci wszyscy eleganci galopowali z klubu, wrzeszcząc, popychając się i przewracając nawzajem. Ludzie są tacy nieuprzejmi, prawda? Dobre maniery to tylko pozory. Kiedy chodzi o to, żeby przeżyć, zaciera się granica między dobrem a złem. Wybrałem Bonhomie Club specjalnie dla ciebie, masz tam tylu przyjaciół. Wiedziałem, że przyjedziesz.

I proszę bardzo, nadjechałeś w tym swoim błyszczącym, czerwonym autku, zupełnie tak, jak przewidywałem. Claudia widziała, jak wyskakujesz z samochodu, i niemal się oblizała.

Zarechotał, czknął i przełknął flegmę. Savich niemal widział, jak ociera żylastą dłonią usta.

– Szkoda twojej radości i dumy, synku. Miałem łzy w oczach, kiedy auto stanęło w płomieniach. Wiesz, Claudia powiedziała, że my dwaj za dobrze się znamy. Twoja żonka dostrzegła mnie w tym oknie. Zaskoczyła mnie jak diabli, gdy zaczęła wrzeszczeć i strzelać. Prawie mnie trafiła, ale Claudia w porę mnie odciągnęła. – Westchnął. – Wtedy musiałeś zgadnąć, co się wydarzy.

Claudia była wściekła, że twoje małe kochanie nie wybuchło w powietrze razem z porsche, chciała zobaczyć, jak wylatuje w powietrze niczym kawałki blachy.

– Tak, znowu spieprzyłeś sprawę, tak samo jak w motelu – powiedział Savich z pogardą. – Ale jesteś stary, Mosesie, i tak chory i słaby, że tracisz pazur. I wiesz co? Jesteś kłamcą, żałosnym, pokręconym kłamcą.

– Co? O czym ty mówisz, chłopcze? Bawiliśmy się tylko, nie mieliśmy zamiaru rozerwać was na strzępy tam, w motelu, ale gdyby tak się stało… cóż, zabawa by się skończyła, prawda? Dlaczego nazywasz mnie kłamcą? Nigdy cię nie okłamałem, synu.

– O tak, okłamałeś. Twierdziłeś, że – torturowałem kobietę, a” krzyczała z bólu, a potem ją zamordowałem. To kłamstwo. Nigdy nikogo nie torturowałem, nigdy nie zamordowałem, ani kobiety, ani mężczyzny. Tylko ty i ta psychopatyczna lolita robicie takie rzeczy. Po co wymyśliłeś takie brednie, Moses? Jesteś już tak żałosny, że musisz opowiadać takie bzdury, żeby poczuć się ważny?

Savich usłyszał bulgotanie flegmy w gardle starca, który dyszał przez chwilę, po czym wybuchnął:

– Niczego nie wymyśliłem, ty sukinsynu! Nie okazałeś jej odrobiny litości i sam też jej nie zaznasz!

Savich ściszył głos i warknął:

– Jesteś kłamcą, Moses. Dlaczego kłamiesz?

– Poczekałeś, aż będzie wolna, i wtedy ją zamordowałeś.

Pożałujesz tego. Obiecuję ci, chłopcze, że zanim umrzesz, dowiesz się, kim była. Powiem ci przed samą śmiercią. Wszystko dotychczas było dla zabawy, ale koniec z tym. Teraz cię dopadnę i sprawię, że będziesz cierpiał tak jak ona. Zapłacisz mi za to. – Moses rozkaszlał się głośno i przerwał połączenie.

Savich schował telefon do kieszeni koszuli i odwrócił się do żony.

– Bulgocze, jakby tonął. Dzwoniłaś do agenta Arnolda, a ja zadzwonię do Maitlanda, niech wyślą policjantów za Mosesem. Potem zdejmiemy z ciebie to ubranie.

Sherlock dotknęła dłonią jego policzka.

– Świetnie ci poszło, Dillon. Dużo ci powiedział?

– Tak, wydaje mi się, że wiem już, o kogo chodzi. Moses powtarzał, że zabiłem kobietę, z którą był związany. Pomyśl o tym, Sherlock. Dziś wieczorem Moses podłożył w moim samochodzie bombę, chociaż dokoła kręciły się dziesiątki policjantów. Nikt go nie widział w motelu ani na cmentarzu, ani w okolicach restauracji Denny'ego, chociaż musiał gdzieś tam być. Kto z osób, które znamy, potrafił zrobić coś takiego? Sprawić, żeby ludzie widzieli tylko to, co ta osoba chciała, łącznie z nią samą?

Popatrzyła na niego uważnie.

– Tylko Tammy Tuttle.

– Bingo. Mogła uczyć się od niego.

– Ale przeglądaliśmy jej akta. Nie znaleźliśmy żadnych powiązań.

– Myliliśmy się.

Sherlock wstała.

– Arnold ma za chwilę oddzwonić, a potem dopadniemy tego starego wariata. – Położyła mu palec na ustach. – Nie, nic rozbieraj mnie i nie kłóć się ze mną. Siedzimy w tym razem. Nic zemdleję, może nawet zaśpiewam ci jeszcze jakąś piosenkę.

O pół do jedenastej w sobotę rano Savich otworzył drzwi i zobaczył Ruth z Brewsterem na ręku, a za jej plecami szeryfa Dixona Noble'a i jego roześmianych synów.

– A to dopiero niespodzianka! Ruth, mówiłem ci wczoraj, że wszystko w porządku. Nie powinnaś była przyjeżdżać, ty…

– Milcz, Dillon, w ogóle nic nie mów. Tak się martwiłam, że musiałam sama sprawdzić. Gdzie jest Sherlock? – Ruth objęła Savicha, Brewtser szczekał między nimi jak szalony. – Te wszystkie straszne sceny, które pokazywali w wiadomościach. Wyglądały jak obrazy z piekła. Proszę, powiedz mi, że Sherlock nic się nie stało.

– Nic jej nie jest, słowo.

– Dobrze, dobrze. Nie mogliśmy tego znieść, musieliśmy się upewnić.

– Inaczej mówiąc – powiedział Dix, wyciągając dłoń do Savicha – Ruth obawiała się, że kłamiesz, że tak naprawdę leżycie oboje w szpitalu podziurawieni kulami i kawałkami płonącego metalu, a my martwiliśmy się tak samo jak ona. Powiedziała, że wygarbuje wam skórę, jeśli nie będziecie uśmiechnięci i na nogach, jak tu przyjedziemy. Twoje porsche… w wiadomościach pokazywali, jak podjeżdżasz pod klub, a potem jak samochód płonie. Niezły widok.

– No dobrze, Brewster, chodź tutaj.

– Uważaj, Savich, wiesz, jaki on jest – ostrzegł Dix.

– Tak, wiem. – Savich pozwolił Brewsterowi polizać się po brodzie i lekko odsunął go od siebie, ale psiak się nie zsiusiał. – Pół godziny ternu byliśmy z nim na spacerze – wyjaśnił Rafe. – Pewnie jego bak jest pusty.

– Jestem pewien, że ma zapasowy – mruknął Dix.

– Rob mówi, że jak się prowadzi taki samochód jak pana porsche, to można poderwać każdą dziewczynę – powiedział Rafe.

– Pewnie – odrzekł Dix. – Ale na to auto już nikogo nie da się poderwać.

Do przedpokoju wszedł Sean, a zaraz za nim Sherlock.

Chłopiec zatrzymał się i wpatrzył w Brewstera, który lizał jego ojca po twarzy.

Ruth dostrzegła temblak na ramieniu przyjaciółki.

– O mój Boże, Sherlock, Dillon powiedział, że zostałaś ranna w ramię, ale mówił, że lekko. Co się stało?

– Nic mi nie jest, naprawdę. To był kawałek rozgrzanego metalu, ale ledwo mnie drasnął. Cześć, Rob, Rafe, Dix. Cieszę się, że was widzę. Wejdźcie, wejdźcie. Och rety, Dillon, szybko, zdejmij Brewstera z dywanu, on siusia.

Pół godziny później czwórka dorosłych siedziała przy kuchennym stole, piła kawę i herbatę i pogryzała placuszki z rodzynkami z nowej piekarni „Słodkości” na Potomac Street. Chłopcy zjedli po sześć ciastek każdy i teraz bawili się z Brewsterem w salonie pod czujnym okiem Gracielli, która siedziała na kanapie, robiła sweter na drutach i uśmiechała się do dzieci i najsłodszego psiaka, jakiego widziała w życiu.

– Znowu rzuciłeś mu wyzwanie – powiedziała Ruth do Savicha. – Myślałeś, że uda ci się go złamać.

Savich wzruszył ramionami.

– Za nic nie mogłem dojść, kim on jest. Nigdy nie zabiłem żadnej kobiety, ale po wczorajszym wybuchu i telefonie Mosesa chyba już wiemy, o kim mówił.

Ruth pochyliła się do przodu, opierając łokcie na stole. Savich musiał coś dostrzec w oczach żony bo wstał, wziął z blatu proszek przeciwbólowy i podsunął jej do ust. Kiedy przełknęła pigułkę, usiadł z powrotem i wzniósł filiżankę w geście toastu w stronę Ruth.

– Jesteś gotowa? Ta kobieta to Tammy Tuttle. Ruth zamarła.

– To było, zanim dołączyłam do oddziału, ale dużo o niej słyszałam, o jej umiejętności sprawiania, że ludzie widzieli to, co chciała – wyjaśniła Dixowi.

– Masowa hipnoza? – spytał Dix, unosząc brew. – Jesteście pewni? To dosyć dziwaczne.

Savich skinął głową.

– Nie musisz mi mówić. Bardzo trudno było nam ją wytropić, mimo że dwa razy mieliśmy ją na widoku. Dzięki Bogu nie udało jej się wszystkich oszukać. Kiedy zbliżyła się do mnie, nie wiadomo dlaczego, ale rozpoznałem ją. Moses miał rację tylko w jednej kwestii: prawie odstrzeliłem jej ramię. Chciała zabić dwóch nastolatków, których porwała razem ze swoim zwariowanym bratem bliźniakiem, Tommym. Musiałem postrzelić ją w ramię, przez co straciła rękę. Uciekła ze szpitala i zaczęła mnie ścigać, z taką zaciętością jak Moses.

– Ale Dillon jej nie zabił – powiedziała Sherlock. – Wtedy mieszkała u nas jego siostra. Tammy porwała ją z naszego domu i ukryła w stodole w Plum River w Maryland, gdzie to wszystko się zaczęło. Siostrze Dillona udało się zabić Tammy i uratować. Przyjechaliśmy, jak już było po wszystkim.

– Twojej siostrze nic się nie stało? – spytał Dix.

– Nie, nic.

Ruth ugryzła ze smakiem placuszka.

– Chcę wyjść za faceta, który to upiekł.

– Arturo waży ze dwieście kilo – uprzedził Savich.

– No dobrze, może nie jest idealnym kandydatem. – Ruth uśmiechnęła się szeroko. – W takim razie kim jest Moses Grace? Dziadkiem Tammy Tuttle?

– Być może. To ciekawe, Moses nie wspomniał nic o bliźniaku Tammy, Tommym. Zastanawiam się dlaczego.

– Jedyna rodzina, o jakiej wiemy, to Tommy i kuzynka Tammy, Marilyn Warluski – powiedziała Sherlock. – Do niej należała stodoła w Plum River i dzięki temu MAX ich namierzył. Marilyn nie zrobiła nic złego, była trochę opóźniona i podatna na wpływy albo kuzyni po prostu ją pobili. Manipulowali nią i wykorzystali, ale przeżyła. Wszyscy modlimy się, żeby wiedziała coś o Mosesie Grace, może będzie potrafiła nam podać jego prawdziwe nazwisko.

– Pamiętam, że pytałam Marilyn o rodziców Tommy'ego i Tammy, a ona powiedziała, że ich mama nie żyje. Nie wiedziała, kim był ojciec. Nie pytałem o innych krewnych, wtedy zbyt dużo się działo. Pomysł, że Moses Grace jest ich dziadkiem, wydaje się sensowny. Od kogoś musieli dostać te geny szaleństwa, a Moses byłby doskonałym dawcą.

– Nie udało się wam namierzyć Mosesa po wczorajszym telefonie? – spytał Dix Savicha.

– Nasi ludzie zlokalizowali miejsce, z którego dzwonili, z parkingu restauracji w Juniperville w Wirginii, jakieś czterdzieści minut drogi stąd, ale identyfikacja telefonu trwała zbyt długo i zniknęli, zanim policja zdążyła tam dojechać. Jestem pewny, że Moses dobrze wie, ile czasu zajmuje nam namierzenie ich przez komórkę. Używa telefonów komórkowych, bo uwielbia, kiedy gliny pędzą na złamanie karku tylko po to, żeby zobaczyć pusty parking.

– Będziecie musieli znaleźć inny sposób – powiedziała Ruth.

– Mam kilka pomysłów – odrzekł Savich, ale nie zdradził żadnych szczegółów.

Sherlock ścisnęła go za rękę.

– Dillon poprosił Dane'a Carvera, żeby znalazł Marilyn Warluski. Ostatnio słyszeliśmy, że była na Karaibach, więc najpierw sprawdzi wyspy. To nie powinno długo potrwać, chyba że Marilyn ukrywa się z jakiegoś nieznanego nam powodu.

– Jest jeszcze coś – powiedział Savich, popijając herbatę.

– Czasami, kiedy rozmawiam z Mosesem, jego gramatyka jest fatalna, ale innym razem mówi bezbłędnie. Myślę, że gra ze mną w jakąś grę, chce, żebym odniósł wrażenie, że jest niewykształcony, ale potem zapomina się i mówi normalnie. Tak samo jest z jego południowym akcentem, raz go ma, a raz nie. Naprawdę nie sądzę, żeby był aż takim nieukiem, jakiego udaje.

Rafe i Rob weszli do kuchni, Sean biegł między nimi, a Graciella podążała za całą trójką, uśmiechając się jak dumna mama.

– Agencie Savich – powiedział Rob – słyszeliśmy, jak rozmawiacie o tej kobiecie, Marilyn Warluski, że ona ma stodołę koło Plum River i że jej szukacie. Zapytaliśmy Graciellę, jak to się pisze, i wrzuciliśmy jej nazwisko w Google na laptopie. Marilyn Warluski mieszka w Summerset, w Maryland, pod numerem trzydziestym ósmym na Baylor Street. Znaleźliśmy Summerset na mapie, leży jakieś dziesięć mil na północ od Plum River. Mogliśmy od razu do niej zadzwonić, ale Graciella uznała, że najpierw powinniśmy was zapytać. Powiedziała, że miło by było, gdybyśmy zostawili wam coś do zrobienia.

Savich wstał, podszedł do chłopców i mocno ich przytulił. – Lepiej nauczcie Seana wszystkiego, co umiecie, dobrze? Ruth popatrzyła na Dixa.

– Jeśli chłopcy nas słyszeli, to raczej nie odbywamy tu prywatnej konferencji. Może za małą łapówkę zgodzą się wyjść z Graciellą. Co ty na to, Sherlock?

Dziesięć minut później Graciella poprowadziła całą gromadkę w stronę lodziarni na Prospect Street.

– No dobrze – powiedział Savich, siadając. – Pora, żebyście opowiedzieli nam o postępach w dochodzeniu w Maestro.

– Musieliśmy porzucić wątek balsamowania – powiedziała Ruth. – Nie ma mowy, żebyśmy namierzyli źródło zakupu, ten płyn jest wszędzie dostępny, można go nawet kupić na ulicy. Niektórzy narkomani są wystarczająco głupi, żeby nasączać nim marihuanę.

Co do gazu BZ, to dowiedziałam się, że mimo iż używa się go do produkcji bomb dla wojska, też jest powszechnie dostępny.

Rob i Rafe mogliby zamówić go przez internet. Przejrzałam kilka artykułów medycznych na Medline i okazało się, że używa się go do badań nad neuroprzekaźnikami. Jest dostarczany do tysięcy laboratoriów na całym świecie. Tak samo jak w przypadku płynu do balsamowania namierzenie konkretnego źródła jest niemożliwe.

Dowiedziałam się, że kiedy byłam w jaskini, nie musiałam koniecznie wdychać gazu. On wnika do organizmu także przez dotyk, więc bez trudu mogłam wchłonąć go, jeśli dotknęłam czegoś, na czym osiadł.

– I co zamierzacie dalej robić? – spytała Sherlock.

– Zaczęliśmy szukać dowodów na działalność seryjnego mordercy. Sprawdziliśmy rejestr osób zaginionych w ciągu ostatnich pięciu lat w promieniu pięćdziesięciu mil od Maestro i natrafiliśmy na dziewiętnaście przypadków.

– To chyba dużo – uznała Sherlock. – Sprawdziliście, jakie są statystyki?

Dix skinął głową.

– Tak, to prawie piętnaście procent więcej, niż wskazują statystyki w wiejskich rejonach w Wirginii. Większość zaginionych była młoda, niektórzy z nich mogli uciec z domu. Znaleźliśmy kalendarze Helen Rafferty, wszystkie porządnie schowane w biurze, i próbowaliśmy zestawić daty zniknięć z wyjazdami Gordona z miasta.

– Oczywiście to nie były duże odległości, Gordon nie musiałby wyjeżdżać na noc, mógł po prostu pojechać do sąsiedniego miasta, zauważyć ofiarę i ją porwać – dodała Ruth.

– Ale sześć wyjazdów poza miasto przypadło dokładnie w tym samym terminie, gdy zniknęły nastolatki i młode kobiety. To mógł być zbieg okoliczności.

Sherlock postukała palcami w blat stołu.

– Jeśli morderca jeździł po tych miastach w poszukiwaniu ofiar, ktoś musiał go zobaczyć, może nawet w towarzystwie ofiary.

– Tak, masz rację – zgodziła się Ruth. – Dix wysłał dziś kilku ludzi, żeby porozmawiali z policją w miastach niedaleko Maestro. Chcemy, żeby poznali wszystkie szczegóły tego, co się u nas wydarzyło i co stało się z Erin. Muszą jeszcze raz przyjrzeć się tamtym sprawom i porozmawiać z rodzinami.

– Myślicie, że to Gordon? – spytała Sherlock.

– To trudne – odpowiedział Dix – zwłaszcza że mówimy o wuju mojej żony, ale śmierć Helen wskazuje na kogoś stąd, kogoś, kto zna wszystkich graczy.

– Mimo wszystkich protestów i łez Gordon był z nimi najbliżej – przypomniała Ruth.

– Jak na razie nie mamy dymiącego pistoletu – powiedziała Sherlock. – Oskarżycie Gordona, a on się wkurzy albo was wyśmieje i nigdy więcej nie będzie chciał z wami rozmawiać. – Musimy mieć coś jeszcze – przyznał Dix. – Jakieś konkretne dowody, może świadka.

– Czy li czeka was rutynowa, policyjna robota – podsumował Savich. – Mamy ludzi, którzy mogą pomóc wam przeszukać miasta, o których wspomniałeś. Mogę zadzwonić do Billy Gainera, naszego agenta w Richmond, żeby z wami współpracował.

– Byłoby świetnie.

Kiedy Graciella wróciła z chłopcami, kompletnie zasłodzonymi potrójnymi deserami lodowymi, Ruth uznała, że pora iść. Sean wbił sobie do głowy, że wyjdzie razem z nimi, i zajęło im dziesięć minut, żeby go przekonać, że to nie jest dobry pomysł.

Загрузка...