Rozdział 8

– Nie ma mowy, Madonno. Rób tak, jak mówię, i schowaj się za tamtą komodą.

W głębi duszy wiedziała, że nigdy nie schowałaby się za komodą ani nikt by tego od niej nie oczekiwał, ale głowę wciąż miała obolałą i pełną obrazów ze snu. Upadła na kolana i przycisnęła dłonie do uszu.

Na dole Dix odsunął zasłonę w salonie i wyjrzał na zewnątrz.

Podwórko wyglądało jak pocztówka z obrazu impresjonistów, biały puch śniegu zacierał i zmiękczał rzeczywiste kształty, wśród których wciąż czaiło się coś niepokojącego, bo gdzieś tam kryli się napastnicy. Nie dostrzegł żadnego ruchu, ale wiedział, że byłoby głupotą z jego strony, gdyby wyszedł na zewnątrz i pozwolił jednemu z tych klaunów się ustrzelić. Wiedział, że chłopcy zrobią dokładnie to, co im kazał, ale nie miał pewności co do niej, Madonny. Minutę później usłyszał syreny i zobaczył blask świateł na śniegu.

Był już w kurtce i rękawiczkach, gdy niemal jednocześnie na ulicę wjechało pięć radiowozów.

Zostańcie na miejscach! – krzyknął, po czym powoli, z berettą w dłoni, wyszedł na werandę. Słyszał, jak Brewster szczeka histerycznie, i nie miał wątpliwości, że pies się posika.

– Szeryfie! – krzyknęła Penny – Gdzie oni mogą być? Potrząsnął głową i szybko opowiedział, co się stało.

– Szukajcie dwóch mężczyzn. Posłuchajcie. Są uzbrojeni i już strzelali, żeby zabić, więc bądźcie ostrożni. Do lasu możemy iść po ich śladach. Jeśli zgubimy ślad wśród drzew, to się rozdzielimy. Mam nadzieję, że znajdziemy ich, zanim wyjdą '/, lasu. Pośpieszmy się, nim śnieg zatrze wszystkie ślady.

Policjanci zebrali się wokół śladów widocznych przy przewróconej drabinie. Odciski stóp biegły prosto do lasu, ale już powoli znikały pod śniegiem.

Między drzewami natknęli się na B.B. i Clausa i we czwórkę ruszyli po śladach napastników. Wkrótce odciski stóp zniknęły, a pojawiły się małe bryłki śniegu, które odpadły od butów mężczyzn i mnóstwo połamanych w pośpiechu gałęzi. Ślady biegły do zachodniego brzegu lasu, potem cofały się o jakieś dwadzieścia stóp i znowu zawracały.

– Słuchajcie – powiedział Dix.

Usłyszeli dźwięk zapalanego silnika i rzucili się do biegu.

Między drzewami zobaczyli ciężarówkę ruszającą w stronę Wolf Trap Road. Spod kół wielkim łukiem prysnął śnieg i żwir. Byli za daleko, a śnieg padał zbyt gęsto, żeby mogli odczytać numery rejestracyjne.

– To tacoma – powiedziała Penny. – Tommy ma taką. Myłam tę cholerę więcej razy, niż mogę spamiętać. Jest czarna albo ciemnoniebieska.

Dix przekazał to przez komórkę i schował telefon do tylnej kieszeni dżinsów.

– Emory będzie tu za chwilę z radiowozem. Jedziemy za tą cholerną ciężarówką. B.B., ty wróć do domu i poczekaj tam z kilkoma ludźmi. Ci kolesie szukają guza. Zaopiekuj się moimi chłopcami.

W mniej niż trzy minuty Dix, Penny, Claus i Emory siedzieli w radiowozie, Dix prowadził. Penny wychyliła się przez okno od strony pasażera i próbowała śledzić wzorkiem ślad kół ciężarówki.

– Prosto do Wolf Trap Road, szeryfie – wrzasnęła.

Jechali tak szybko, że ślizgali się i skakali z jednej strony drogi na drugą, ale przez większość czasu Dixowi udawało się trzymać samochód na drodze. Dojechali do Lone Tree Road. – W lewo, szeryfie!

Zakręcił tak ostro, że niemal wpadli do rowu, ale Dix, klnąc jak szewc, zdołał wyprowadzić auto na drogę.

Słyszał, jak Claus powtarza na tylnym siedzeniu:

– Dopadniemy ich, obedrzemy ze skóry i usmażymy ich wątroby.

– Dobry pomysł, Claus – zawołał. – szkoda, że to nie takie polowanie. Penny, zamarzłaś już tam?

– Nic mi nie jest, szeryfie. Nie jest dobrze, zbliżamy się do autostrady. Wiesz, że z Doppler Lane można wyjechać na Siedemdziesiątą Wschodnią. Będziemy mogli zadzwonić do patrolu autostrady, jak tam dojadą.

– Nie, dopadniemy ich – powiedział Dix i przyspieszył.

– Hej, tam przed nami to mogą być oni. – I jeszcze mocniej przycisnął pedał gazu. Radiowozy były świetnie zbudowane, miały nowe zimowe opony i sporo koni, ale wiedział, że ryzykuje, pędząc tak w śnieżycy. Nie sądził, żeby mężczyźni w ciężarówce odważy li się jechać tak szybko. Spojrzał na Penny, która wyszczerzyła do niego zęby i naciągnęła wełnianą czapkę nisko na oczy. Twarz miała niemal całą pokrytą szronem.

– Alleluja! Widzę ciężarówkę, mniej niż pięćdziesiąt jardów przed nami. Dopadniemy ich, szeryfie!

Claus wysunął głowę przez okno z tyłu.

– Nie widzę rejestracji, ale to wygląda jak tacoma Tommy'ego. Na pewno jest czarna.

Ciężarówką zarzuciło na obie strony, gdy wjeżdżała na autostradę, ale kierowcy udało się wyprostować.

Na autostradzie nie powinno być dużo samochodów o pierwszej w nocy przy takiej śnieżycy, pomyślał Dix, próbując utrzymać radiowóz na środku drogi.

– Emory, Penny miała rację. Zadzwoń do patrolu autostrady, może ich złapią. Za cztery mile jest zjazd do Stumptree.

Dix wiedział, że taka prędkość była szaleństwem w tę pogodę, ale nic go to nie obchodziło. Bardzo chciał dogonić tych facetów, przecież próbowali zabić Madonnę. Kim ona była? Co zrobiła lub zobaczyła? Nigdy nie powinien był przyprowadzać jej do swojego domu, do swoich synów. Ale skąd mógł wiedzieć, że będzie jej szukało dwóch zabójców?

Pędził jak szalony, ale wciąż nie widział ciężarówki. Pewnie wyłączyli światła.

– Penny, widzisz ich?

– Co chwila mi znikają.

– Emory, daj Penny swojego remingtona, niech spróbuje przestrzelić im opony, jak podjadę bliżej. Chcę mieć tych kretynów żywych. – Remington był dumą i radością Emory'ego, ale nie zaprotestował, bo Penny strzelała najlepiej na całym posterunku.

W tej chwili w szybę uderzyła kula. Szkło pokryło się pajęczyną pęknięć.

– Skurwysyn! – wrzasnął Emory.

– Penny, schowaj się! – zawołał Dix, zwalniając.

– Daj mi broń, Emory, pora na zemstę!

– Do cholery, Penny, bądź ostrożna.

Roześmiała się i sprawdziła, czy magazynek jest pełny. Penny była jak lwica, pomyślał Dix, niczego się nie bała i przyspieszył, żeby podjechać bliżej do napastników. W końcu zobaczył ciężarówkę, która jechała tak samo szybko, utrzymując między nimi stały dystans. Penny wystrzeliła, szybko i pewnie, wszystkie pięć nabojów prosto w padający gęsto śnieg.

Dix prawie nie widział ciężarówki, ale przez sekundę dostrzegł nisko jakiś błysk obok lewej opony.

– Chyba w coś trafiłaś – krzyknął do Penny. – Wyglądało na lewe tylne światło.

– Tak, też tak myślę – odpowiedziała, ładując do remingtona następnych pięć naboi, które podał jej Emory. – Hej, Emory, niezła zabawka. Ta lufa jest cięższa od mojej teściowej.

– Z okna pasażera wygląda jakiś facet! – krzyknął Emory.

– Uważaj, Penny! – Ale ona już się schowała. Usłyszeli sześć szybkich strzałów, dwie kule odbiły się od zderzaka. Penny znowu wychyliła się z okna i szybko opróżniła magazynek.

– Musimy podjechać bliżej, szeryfie, stąd nie dam rady trafić w oponę.

Dix jechał już ponad 120, ale przyśpieszył do 140 km. Słyszał, jak Claus krzyczał coś do Penny, a potem wystrzelił ze swojego glocka, żeby ją osłaniać albo odwrócić uwagę ściganych.

Penny znowu naładowała magazynek – powoli, żeby nie wypuścić naboi z przemarzniętych rąk – i znowu zaczęła strzelać.

Nagle rozległ się przeraźliwy huk. Światło, które widział wcześniej, rozbłysło oślepiająco jak latarnia morska, rozświetlając na niebiesko padający śnieg. Dix usłyszał krzyk Penny i zobaczył, jak Emory odskakuje do tyłu. Kula trafiła ją w tej samej chwili, w której wybuchła ciężarówka. Świat zamarł, a Dix patrzył na pomarańczowe jak strój więźniów w Louden płomienie, strzelające w górę na dwadzieścia, trzydzieści stóp, prosto w czerwonopomarańczowe niebo. Otoczył ich dym czarny jak smoła.

Kiedy ciężarówka wybuchła z ogłuszającym hukiem, Dix już naciskał na hamulec. Przejechali przez płomienie, wokół nich latały odłamki. W dach radiowozu uderzył kawał czarnej blachy, ale nie przebił auta. Mało brakowało, a wszyscy byliby już martwi.

Dix nie przestawał cisnąć hamulca, próbując jechać prosto, ale samochód wpadł w poślizg. Modlił się przenosząc stopę z hamulca na gaz i próbując wyprowadzić auto, aż w końcu udało mu się zapanować nad samochodem.

– Szeryfie! O mój Boże!

Dix myślał, że serce mu stanie. Prosto na nich w szaleńczym tempie toczyła się płonąca opona. Dix skręcił w prawo i opona uderzyła w zderzak, popchnęła ich do przodu i w lewo.

– Trzymajcie się!

Radiowóz zatrzymał się dziesięć stóp od barierki na w miarę płaskim gruncie, na szczęście daleko od grubej ściany drzew. Zatrzymała ich zaspa wysoka na dobre cztery stopy.

Penny, przytrzymywana przez Clausa, leżała bezwładnie na siedzeniu pasażera. Z rany na jej głowie płynęła krew.

Dix poczuł zawroty głowy, ale szybko się otrząsnął. Ściągnął Penny wełnianą czapkę i przycisnął ją mocno do rany.

– Zanieśmy ją na drogę. Samochód nie ruszy. Claus, dzwoń pod dziewięćset jedenaście.

Ostrożnie wyjęli Penny z przedniego siedzenia i Emory zaniósł ją na autostradę tak delikatnie, jak nosił swą maleńką córeczkę.

Zobaczyli iskry strzelające z drutu wysokiego napięcia, który spadał na nich, wijąc się dziko. Drut nagle strzelił obok Clausa, niemal dotykając jego nogi. Odskoczył w ostatniej chwili. Patrzyli, jak drut zapada się w śnieg wciąż strzelając iskrami.

– Nic się wam nie stało? – spytał Dix.

– Nie, jesteśmy tylko trochę roztrzęsieni – odpowiedział Emory, pochylając się nad Penny i sprawdzając jej źrenice. – Ale głowa Penny nadal krwawi i jest nieprzytomna. Nie podoba mi się to.

Claus przekrzywił głowę.

– Słyszę syreny. Zaraz przyjedzie pomoc. – Popatrzył na płonącą ciężarówkę. – Ale dla nich już nic się nie da zrobić.

Загрузка...