Rozdział 6

Cmentarz Narodowy

Arlington, Wirginia

Sobota rano

Lekki śnieg przestał padać dwie godziny temu, o siódmej. Niebo było ołowianoszare, chmury ciężkie od zapowiadanego na popołudnie śniegu.

Agent Ron Latham stał obok agentki Connie Ashley, która studiowała mapę cmentarza.

– Dlaczego Moses Grace miałby przyjechać akurat tutaj?

Myślę, że Rolly ma kosztowne potrzeby, które musi zaspokoić… – Raczej pragnienie – zauważyła Connie.

– Do tego wszystkiego facet jest alkoholikiem? – Agent Jim Farland udawał, że rozmawia przez komórkę.

– Nie, chyba nie. Później ci opowiem o jego ulubionym napoju. Jim Farland powiedział głośno do komórki:

– Cześć, mamo. Tak, idziemy do sektora dwudziestego siódmego, gdzie są pochowani dawni niewolnicy… Tak, i po 1900 roku ponownie pochowali tam zmarłych przed wojną domową. Słuchaj, mamo, muszę iść, pogrzeb zaczyna się za dwadzieścia minut. Do zobaczenia.

– Tak szybko zorganizowali tę operację, że chyba nie łapię wszystkich szczegółów – powiedział Ron do Connie. – Mamy udawać turystów, dopóki nie pojawią się Moses Grace i Claudia, holując Pinky'ego Wormacka?

– Tak mi powiedział ten psychol. Ruth mówiła, że Rolly nigdy jej nie zawiódł. Musimy na nim polegać, dopóki sami się czegoś nie dowiemy. Miałam telefon Ruth tylko dlatego, że jestem kobietą, a Rolly nie dogaduje się z facetami. No cóż, pora się ruszyć.

– Podoba mi się ta poduszka na twoim brzuchu, Ashley – powiedział Ron z krzywym uśmiechem. – Ile masz dzieciaków?

Connie przystanęła, żeby pomasować sobie plecy. To nie było tylko na pokaz. Chodziła po cmentarzu już od dwóch godzin, zatrzymując się, żeby posłuchać mów pogrzebowych czy zamienić parę zdań z innymi agentami, spacerującymi w przebraniu turystów po ogromnym cmentarzu. Przeczytała w ulotce, że pochowano tu ponad dwieście sześćdziesiąt tysięcy ludzi. Zastanawiała się, czy zdąży przejść koło każdego nagrobka i pomnika, zanim skończą. Pomyślała o Ruth, miała nadzieję, że ona miała lepszy weekend. Wolałaby być z koleżanką na pustkowiach Wirginii, niż czekać tutaj na pojawienie się starego wariata. Snajperzy zajęli pozycje wszędzie tam, gdzie mogli się ukryć, już o ósmej rano.

Savich stał przy Bramie Pamięci w sektorze trzydziestym i rozmawiał przez komórkę ze swoim szefem, Jimmym Maitlandem.

– Na razie nie widać ani śladu. – Tak samo jak godzinę temu, gdy składał raport, ale tego już nie powiedział. – Na szczęście nie ma tu wielu prawdziwych turystów, ze względu na pogodę. Mamy oko na te kilka osób i staramy się nie robić nic, co zwróciłoby uwagę Mosesa Grace.

Maitland westchnął.

– Jeden z moich chłopców gra dzisiaj w kosza, po raz pierwszy w reprezentacji Maryland, a ja siedzę w tej cholernej ciężarówce i czekam na psychopatę, który bez skrupułów podłożył bombę moim agentom. Nie sądzę, żeby Pinky jeszcze żył. A ty, Savich?

– Tak, to mało prawdopodobne. Ten, kto wyciął taki numer w motelu, na pewno nie będzie się starał utrzymać Pinky'ego przy życiu. Ale nie mówiłem tego pannie Lilly, ona wciąż ma nadzieję. Pinky to taki oryginał, nigdy nikomu nie zrobił krzywdy, ale zawsze za dużo mówił. Mam drugi telefon, który powinienem odebrać. Zadzwonię do ciebie za godzinę i zdam ci raport. Możesz posłuchać tego meczu koszykówki przez radio?

– Liczę na to, Savich.

Savich uniósł twarz do ołowianoszarego nieba i wciągnął świeże, ostre powietrze głęboko w płuca. Czuł, że Moses Grace jest blisko. Poczuł wibrowanie komórki.

– Słucham, Savich.

– Cześć, chłopcze. Mówi twoja Nemezis. Czy to nie wspaniałe słowo? Claudia znalazła je w książce, powiedziała, że właśnie tym dla ciebie jestem.

Savich zamarł, a jego umysł pracował jak szalony. Wiedział, po prostu wiedział.

– Kto mówi?

– Nie wiesz? Biedny staruszek, którego usiłujesz dopaść, zabić i zakopać głęboko pod ziemią, agencie Savich. Widziałem cię w telewizji po naszej małej imprezie w Motelu Hootera, w lokalnej stacji, bardzo wcześnie rano. Założę się, że nie pospałeś sobie. Muszę ci powiedzieć, naprawdę byłem pod wrażeniem. Ale widzisz, to ja ustalam zasady, a ty stosujesz się do nich jak głupi leming. To cię pogrąży, kiedy staniemy twarzą w twarz. Ale masz gadane, chłoptasiu, cały chłodny i opanowany jak na kogoś, kto przed chwilą o mało nie wyleciał w powietrze. Szkoda, że nie skręciłeś karku, kiedy skakałeś z tego cholernego balkonu, to by bardzo ułatwiło sprawę. Claudia, moja mała, słodka dziewczynka, powiedziała, że jesteś atletą i że ma na ciebie chrapkę. Cały się zarumieniłem od słuchania, co chciałaby z tobą zrobić. Co do Pinky'ego, to nie powiedziałbym, żeby był w najlepszej formie.

– Co mu się stało?

– Powiedzmy, że mały gnojek jest tam, gdzie powinien. Savich poczuł mdłości. Miał ochotę wycisnąć z tego człowieka resztki życia, przerwać raz na zawsze potok obmierzłych słów.

– Czyli gdzie?

Od skrzeczącego śmiechu Mosesa Savichowi ścierpła skóra.

Czy ten stary potwór patrzył na niego teraz?

– Cóż, sprawy wyglądają następująco, agencie Savich. Pinky już jest pod ziemią. Znajdź grób szeregowego Jeremy'ego Williamette, chłopak zmarł w Korei w wieku osiemnastu lat. Tyle, ile ma teraz Claudia. To ona wybrała miejsce, w którym Pinky będzie rezydował, dopóki wy, chłopcy, nie wyciągniecie jego ciała.

– Skąd masz numer mojej komórki?

– Od Pinky'ego, rzecz jasna. Okazało się, że dała mu go Miss Lilly, i wiesz co?

Savich milczał. Myślał o Pinkym, który pewnie był martwy już w Motelu Hootera. Pochowali go razem z żołnierzem?

– Chcesz, żebym ci to przeliterował, chłopcze? Bardzo proszę• Nikt mnie nie pokona, a już na pewno nie taki kiepski glina jak ty. – Roześmiał się i Savich słyszał, jak pryska śliną. – Znasz Rolly'ego, tego małego perwersa, który donosi agentce Warnecki? Myślę, że dużo trudniej będzie wam znaleźć jego. Słyszałem, że ta mała, ruda agentka, która tam stoi, to twoja żona. Powiedziałem Claudii, że te gliny mają więcej jaj niż mózgu, ale mnie nie słuchała. Jest strasznie podekscytowana i trudno ją winić. Wygląda na to, że bardzo się napracowaliście, żeby mnie złapać, naprawdę to doceniam. Dzięki temu czuję się ważny. Ilu was tam jest? Dwudziestu? Czterdziestu? Wszystko dla mnie i dla Claudii.

Słowa wypłynęły z ust Savicha, zanim zdążył je ocenzurować.

– W jednym masz rację, zwariowany staruchu. Zabiję cię i zakopię naprawdę głęboko.

Moses parsknął i odkaszlnął. Savich słyszał bulgotanie śliny w jego gardle. Czyżby był chory?

– Nie, nie zastrzeliłbyś mnie w zemście, to jedna z waszych kretyńskich reguł. Zgarnąłbyś mnie uprzejmie i z honorami, nawet pomógłbyś mi dostać miłego, sprytnego prawnika, który twierdziłby, że słyszałem głos mojej dawno zmarłej matki, która zamykała mnie w piwnicy, aż skończyłem szesnaście lat i nie jestem za nic odpowiedzialny. Nie chciałbyś być okrutny wobec człowieka upośledzonego psychicznie, prawda? Może nawet wylądowałbym w przytulnym szpitalu wśród słodziutkich pielęgniarek, kręcących mi dupeczkami przed nosem. Kurcze, to wydaje się znajome.

Problem polega mi tym, chłopcze, że tobie brakuje jeszcze jaj, żeby mnie zabić. Popatrz tylko na swoją żonę, taka poważna i czujna, z tymi pięknymi rudymi włosami, założę się, że są gęste i bardzo miękkie. Claudia bardzo jej nie lubi. Może znajdzie się dla niej miejsce obok Pinky'ego, kiedy Claudia z nią skończy.

I zapadła cisza. Moses Grace się rozłączył.

Savich zadzwonił do Sherlock, która z ołówkiem w ręku sprawdzała z listą nazwiska na nagrobkach. Moses na nią patrzył. Odeszła od Pomnika Rough Riders w sektorze trzydziestym szóstym i zatrzymała się, rozglądając po nagrobkach. Mniej niż trzy jardy od niej stała prawdziwa turystka, grubo ubrana w ochronie przed porannym chłodem, chuchała w dłonie i przestępowała z nogi na nogę..

Savich był tak przerażony, że poczuł mdłości. Sherlock stanowiła idealny cel dla każdego strzelca z bronią z teleskopem. Nie wątpił ani przez chwilę, że Moses miał taką broń i że potrafił strzelać. Jak daleko byli i gdzie? Savich uśmiechnął się dziko, gdy zadzwonił telefon Sherlock.

– Sherlock, na ziemię! Natychmiast się ukryj! – Ale skąd padnie strzał?

Nie minęła nawet minuta, a Sherlock już była otoczona przez agentów ubranych w kamizelki kuloodporne. Parę minut później Savich, z Sherlock u boku, maszerował szybko do sektora dwudziestego siódmego, gdzie według planu cmentarza spoczywał szeregowiec Jeremy Williamette. Ku zaskoczeniu Savicha Sherlock o nic go nie spytała, gdy kazał jej paść na ziemię, a teraz bez słowa kroczyła w zwartej grupie kobiet i mężczyzn, którzy otaczali ją z bronią gotową do strzału. Gdy pośpiesznie się zebrali, Savich popatrzył na każdego z nich po kolei i powiedział:

– Przed chwilą dzwonił do mnie Moses Grace. Jest tutaj, jest kompletnie szalony i dam sobie głowę uciąć, że ma broń z teleskopem. Musimy być bardzo ostrożni. Rozmawiał ze mną o Sherlock, groził jej.

Savich chyba nigdy nie był tak czujny. Rejestrował każdy dźwięk, każdy odgłos kroku wokół niego. Sherlock szła obok niego, bez przerwy badając wzrokiem okolicę. Przynajmniej nie muszą już udawać turystów na tym zimnie, mogą skupić się na szukaniu tego starego potwora i Claudii.

– Maitland przysłał lekarza sądowego – powiedział do żony – techników i jeszcze tuzin agentów, żeby znowu przeszukali całą okolicę. Wie, że Moses Grace tu jest, i martwi się tak samo jak my.

Sherlock skinęła głową.

– Jeśli przywieźli tu Pinky'ego dziś rano, to nie mieli wiele czasu. Może coś zostawili – powiedziała, czujnie rozglądać się dokoła, tak samo jak on.

Agenci otoczyli grób szeregowca Jeremy'ego Williamette.

Nagrobek niczym się nie różnił od tysięcy pozostałych. Wielkie litery układały się w napis:

JEREMY ARTHUR WILLIAMETTE UKOCHANY SYN

SZEREGOWIEC ARMII STANÓW ZJEDNOCZONYCH KOREA

18 maja 1935 – 10 września 1953

Nikt nie odezwał się ani słowem, ale wszyscy odczuli boleśnie śmierć młodego człowieka, poczuli, że był jednym z nich.

Connie Ashley, która już odwiązała poduszkę z talii, powiedziała:

– To wygląda naprawdę świeżo.

Savich popatrzył na przyprószoną śniegiem czarną ziemię i ohydny bukiet zwiędniętych czerwonych róż i poczuł smutek. Chciał uratować Pinky'ego, ale było już za późno. Podniósł bukiet róż przewiązany wielką, złotą kokardą. Parę stopni mniej i kwiaty by zamarzły. Podał bukiet agentowi Donowi Grassi.

– Dowiedz się, gdzie Moses Grace kupił te róże. Mógł je zabrać z innego grobu, ale popytaj w najbliższych kwiaciarniach.

Dane Carver spytał, nie odrywając oczu od czarnej, sypkiej ziemi:

– Myślisz, że Moses Grace i Claudia teraz na nas patrzą? Savich powoli skinął głową, obserwując po kolei każde drzewo w okolicy.

– Tu jest zbyt wiele miejsc, w których można się ukryć.

Dwieście akrów pełnych drzew, nagrobków, budynków, pomników. – Zwrócił się do Ollie Hamisha, swojego zastępcy. – Ollie, zadzwoń do pana Maitlanda i powiedz mu, że chciałbym przeczesać to miejsce. Powiedz mu, żeby zadzwonił do Fortu Meyer i poprosił żołnierzy o pomoc.

– Myślisz, że Pinky tu jest? – Dane postawił oczywiste pytanie. Każdy agent, który tam stał, wiedział, że Pinky Wormack był pod tą czarną ziemią, ale.nikt nie chciał spojrzeć w twarz makabrycznej rzeczywistości. Nikt nie odpowiedział. Wszyscy stali w ciszy.

Savich zdał sobie sprawę, że czekają, aby nimi pokierował, ale on nie mógł przestać myśleć o tym, że ten potwór groził Sherlock. Ich oczy spotkały się nad grobem.

– Tak, bardzo, bardzo mi przykro, Dillon. Biedny Pinky.

– Sherlock nagle się pochyliła. – Patrzcie na to. Kulka przeżutej gumy.

Savichowi przypomniała się miseczka wypełniona kulkami przeżutej gumy na ladzie w Motelu Hootera – cała ta guma nie leżała tam dlatego, że Raymond Dykes lubił ruszać szczęką. Moses Grace zostawił ją tam celowo, tak samo jak tu.

– Zostawił ją dla nas – powiedział – żeby nas sprowokować, może to jakiś jego żart. To pewnie bez znaczenia, ale sprawdźmy ją, zróbmy testy DNA.

Savich patrzył, jak Dane chowa gumę do torebki na dowody.

Dwóch z jego ludzi przyprowadziło brygadę grabarzy.

Znaleźli ciało Pinky'ego Wormacka w trumnie, oczy miał szeroko otwarte i widać było w nich szok. Leżał na umundurowanym szkielecie osiemnastoletniego Jeremy'ego Williamette.

Z plam krwi można było wywnioskować, że Pinky został dźgnięty nożem w pierś, zapewne w serce, więc śmierć nastąpiła szybko – przynajmniej Savich miał taką nadzieję. Nie dostrzegał żadnych śladów tortur, ale będą mogli mieć pewność dopiero po autopsji.

Od razu zadzwonił do panny Lilly z Bonhornie Club.

– Biedny Pinky – powiedziała, gdy usłyszała, co się stało.

– Nie był taki zły, wiesz, Dillon? Czasami potrafił nawet rozśmieszyć Fuzza, barmana. Chociaż niezbyt często. Sama powiem jego bratu, nie martw się o to. Och, Dillon, to naprawdę okropne.

Wsuwając telefon do kieszeni, Savich wiedział, że minie sporo czasu, zanim zdoła usunąć twarz Pinky'ego ze swoich myśli. Zastanawiał się, gdzie podziała się jego żona.

Usłyszał ostre szczęknięcie broni, krzyki i zobaczył agentów biegnących z wyciągniętą bronią. Dostrzegł Sherlock, znowu otoczoną przez agentów, jak klęczy nad leżącą koleżanką i mocno przyciska dłonie do jej ramienia. Savich krzyknął jej imię, a ona podniosła na niego wzrok. Źrenice miała rozszerzone, twarz bladą jak papier.

– Connie stała niecałe dwie stopy ode mnie, Dillon. Nic jej nie było. Dzięki Bogu była cała.

Ale agentka, Connie Ashley nie. Poczuł ulgę, gdy zobaczył, że jest przytomna. Kiedy ukląkł przy niej, wyszeptała:

– Nie rozczulaj się nade mną, Dillon. Przeżyję.

Mimo nacisku krew wypływała spomiędzy palców Sherlock.

Odsunął ja lekko, przyłożył zwiniętą chusteczkę do ramienia Connie i przycisnął z całej siły.

– Tak – powiedział. – Nic ci nie będzie. Ale porozczulam się nad tobą, zanim przyjedzie karetka.

– Myślę, że strzelali stamtąd – powiedziała Sherlock.

– Z północnego wschodu, przez tamte drzewa, może z drugiego piętra tamtego domu..

Savich kazał jej opowiedzieć dokładnie, gdzie ona i agentka Ashley stały, gdy padł strzał. Skinął głową.

– To wystarczająco blisko. No dobrze, sprawdźmy, czy uda nam się ich znaleźć. – Rozdzielił zadania i krzyknął, gdy agenci zaczęli się rozchodzić: – Bądźcie ostrożni! – po czym znowu ukląkł przy Connie.

– Dopadniemy go, Connie, nie martw się o to.

Z oddali dobiegło ich wycie syren. Śnieg padał coraz gęściej. Savich patrzył, jak jego żona wyciera dłonie z krwi Connie w świeży śnieg.

Wokół nich zaczęli gromadzić się turyści. Wiedział, że media mogą zjawić się w każdej chwili i miał nadzieję, że karetka przyjedzie pierwsza.

Patrzył na żonę, trzymającą Connie za rękę aż do przyjazdu ambulansu.

Загрузка...