Rozdział 16

Maestro, Wirginia

Wtorek rano

Była dziesiąta trzydzieści we wtorek rano, kiedy wszyscy czworo spotkali się na późne śniadanie w restauracji Maurie na Main Street. Savich napił się herbaty i odstawił filiżankę.

– MAX wyszukał przypadki pchnięcia nożem i użycia gazu, nawet balsamowania, przez gromadę psychopatów, o której nie chcielibyście słuchać, tyle tylko że nigdy wszystko naraz.

– Nie wydajesz się zaskoczony – powiedział Dix, smarując tost masłem.

Savich potrząsnął głową.

– Przekonałem się, że mordercy mają nieograniczoną wyobraźnię•

Ruth odłożyła widelec i oparła brodę na splecionych dłoniach.

– I o to chodzi. Własny sposób, by być wyjątkowym, niepowtarzalnym.

– Zgadzam się z tobą, Ruth – powiedział Savich. – Zwykle morderca, żeby uznać mord za sukces, musi postępować dokładnie według określonego scenariusza. Nie pragnie, żeby jego dzieło zostało odkryte, nie o to mu chodzi. Sam proces to jest dla niego ważne.

– Jeszcze herbaty, agencie specjalny?

Savich uśmiechnął się do kelnerki Glenny.

– Tak, poproszę.

Kiedy odeszła, rzucając mu spojrzenia przez ramię, Savich spytał Dixa:

– Spotkałeś się dzisiaj rano z technikami w kostnicy?

– Tak. Zagroziłem im wszystkimi konsekwencjami, jakie przyszły mi do głowy. – Wzruszył ramionami. – Zgodzili się, ale kto wie? Żaden z moich ludzi nic o tym nie wie. Tylko nas czworo, doktor Himple i trzech techników. Skontaktowałem się też z doktorem Crockerem ze szpitala Louden. – Zadzwoniła komórka Dixa. Wyjął ją z kieszeni i powiedział: – Słucham, szeryf Noble.

Gdy słuchał, twarz najpierw mu pojaśniała, a potem zachmurzyła się, dłoń leżącą na stole zacisnął w pięść. Wyglądał na wściekłego.

– Czy to twój pomysł na przekazywanie dobrej i złej wiadomości, Emory? – Słuchał przez dłuższą chwilę, trójka agentów wyczuła, że policjant po drugiej stronie linii usiłuje uspokoić swojego szefa. Kiedy skończył rozmowę, wyglądał, jakby był gotowy dać komuś w twarz.

– l? – spytała Ruth.

– Moi ludzie znaleźli twój samochód w szopie za domem Walta McGuffey. Pamiętacie ten dom, który mijaliśmy po drodze do Lone Tree Hill? Kiedy zauważyłem, że śnieg wygląda tak, jakby od dawna nikt stamtąd nie wychodził i zadzwoniłem do moich ludzi, żeby to sprawdzili? – Przerwał, a na jego twarzy odmalował się wyraz tak bezsilnej złości, że Ruth położyła mu rękę na ramieniu.

– Co się stało, Dix? Co to za złe wieści?

– Pojechali tam dopiero dzisiaj rano. Walt nie żyje, prawdopodobnie od piątku. Zamordowany, zapewne przez tego samego potwora, który zabił Erin i próbował zabić ciebie. Ukrył twoją beemkę w szopie.

– W jaki sposób zginął McGuffey, szeryfie?

Dix wziął się w garść.

– Ktoś wbił mu w serce jego własny nóż kuchenny.

– Walt nie należał do rytuału – odezwała się Sherlock. – To była konieczność, nic więcej. Może staruszek zobaczył coś, czego nie powinien.

Dix skinął głową.

– Może bardzo szybko musiał ukryć samochód Ruth i pozbył się Walta, bo mu przeszkadzał. Może w samochodzie coś znajdziemy.

Dix położył dwudziestkę obok pieniędzy Savicha i pomógł Ruth włożyć starą skórzaną kurtkę Roba.

– Bardzo mi przykro, Dix – powiedziała. – Długo znałeś tego Walta McGuffeya?

Skinął głową.

– Odkąd tylko tu zamieszkałem. Walt miał osiemdziesiąt siedem lat i ciągle o tym opowiadał, mieszkał tutaj całe swoje życie. Chappy mówił mi, że kiedyś był najlepszym stolarzem w tym stanie. Jego żona, Martha, zmarła w latach siedemdziesiątych, chyba na raka. Christie zapraszała go na obiad w Święto Dziękczynienia i… sam go zapraszałem przez ostatnie dwa lata.

Ponieważ restauracja Maurie znajdowała się naprzeciwko biura szeryfa, Dix poszedł prosto na posterunek, gotowy rozszarpać Emory' ego za to, że tak długo czekał z wysłaniem ludzi do domu McGuffeya.

Za biurkiem recepcji siedziała Penny Oppenheimer z szerokim bandażem na głowie. Dix był zaskoczony, widząc ją w pracy, przez kilka dni miała odpoczywać.

Zanim zdążył się odezwać, Penny powiedziała:

– Szeryfie, Emory nie posłał nikogo wcześniej do domu starego McGuffeya, bo wszyscy pracowaliśmy po godzinach, pilnując twojego domu i badając te trzy zgony, które już mieliśmy, nie mówiąc o zerwanych liniach wysokiego napięcia. Poza tym Emory odbierał setki telefonów z pytaniami, co się dzieje, nie wspominając o prasie i trzech pijanych nastoletnich kierowcach.

– Prasie?

– Tak; sir. Milton domagał się nowin co pięć minut, powiedział, że społeczeństwo ma prawo wiedzieć i że musi napisać o wszystkim w środowym wydaniu.

Dix parsknął.

– Milton Bean jest właścicielem i dziennikarzem „Maestro Daily Telegraph”. Ma siedemdziesiąt cztery lata i bez przerwy kaszle od cygar. Nie miał dobrej strony tytułowej od piętnastu lat. – Przysięga, że będzie ją miał, jak tylko nasze biuro zgodzi się współpracować…

– Dziwię się, że nie przyjechała jeszcze prawdziwa prasa. Wtedy naprawdę będziecie mieli pełne ręce roboty. Gdzie jest Emory?

– Chyba w toalecie – odpowiedziała Penny. – Do tego wszystkiego mówił coś jeszcze o biegunce. Jemu jest naprawdę przykro, szeryfie, bardzo to przeżywa.

– Tak, zaraz sprawię, że poczuje się jeszcze gorzej. Ruth uśmiechnęła się.

– Ale ty, Penny, świetnie sobie poradziłaś, przekazując te wiadomości szeryfowi. Wszyscy wiedzieli, że nie wścieknie się na biedną funkcjonariuszkę, która ma bandaż na głowie, bo ryzykowała dla niego swoje życie. Masz bardzo mądry personel, Dix.

– Jak twoja głowa, Penny? – spytał Dix. – Może powinnaś była zostać w domu. Czy to Emory posadził cię tutaj, żebym nie skopał mu tyłka?

Penny potrząsnęła głową.

– Uwierz mi, wolę być tutaj. W domu Tommy każe mi leżeć na kanapie i oglądać telewizję. Nie mogłam już tego znieść. Zajmuję się tylko recepcją, odbieram telefony i udzielam informacji. Słuchaj, wszyscy jesteśmy tym bardzo zmartwieni. Walt był świetnym facetem.

– To prawda – mruknął Dix i ruszył do swojego biura.

– Niezły dodatek, ten wielki bandaż – powiedziała Sherlock do Penny, mijając jej biurko. – Żaden mężczyzna nie mógłby z tobą dyskutować, nawet by o tym nie pomyślał.

– Dziękuję. Musiałam coś zrobić, żeby szeryf nie sflekował Emory'ego. Wydaje się, że on nie ma nic przeciwko waszej obecności. Rozumiem, że nie próbujecie wziąć go pod swój wielki federalny but.

– Czasem tylko lekko przydepniemy mu palce – powiedziała Sherlock i skinęła głową w stronę dużego pomieszczenia za plecami Penny, gdzie szóstka policjantów bardzo się starała udawać zajętych, a tak naprawdę wpatrywała się w trójkę intruzów. Zwłaszcza w Ruth, ubraną w dżinsy Roba, flanelową koszulę i starą skórzaną kurtkę.

Poszli za Dillonem do biura szeryfa. – Ładne biuro – chwaliła Sherlock.

Ruth była zaskoczona. Cała ściana pokryta była fotografiami krajobrazów Wirginii, od starego miasta w Aleksandrii aż po rozległe padoki stadnin. Wisiała tam czarno – biała fotografia skąpanych we mgle gór i kolorowe zdjęcia niewiary godnie zielonych dolin w środku lata, zarośniętych wielkimi sosnami, klonami i dębami. Fotografie miały czarne ramy, tak samo jak stojące na biurku zdjęcie kobiety i dwóch chłopców. To musiała być Christie, pomyślała Ruth. Zobaczyła, że Dix na nią patrzy i uśmiechnęła się.

– Jest piękna, Dix.

– Dziękuję. – Wsunął do kieszeni jakieś papiery, które wyjął z szuflady biurka. – No dobrze, jedźmy do Walta.

Piętnaście minut później, po rozmowie Dixa z czterema policjantami, którzy odgrodzili posiadłość McGuffeya od ciekawskich, weszli do domu z lat czterdziestych, który wyglądał, jakby nie był remontowany od chwili powstania. Tylko meble były przepiękne, bo Walt zachował swoje najlepsze dzieła: sofę, stół, sześć krzeseł i kilka mniejszych stolików. Uroku pomieszczeniu nie dodawał okropny dywan z lat siedemdziesiątych w kolorze spalonego oranżu. Na miejscu był już doktor Himple z ekipą techników z Louden, wszyscy wyglądali na zmęczonych. Doktor Himple wstał, przeciągając się i skinął wchodzącym głową.

– Bardzo mi przykro, Dix. Jeśli to cię jakoś pocieszy, Walt miał lekką śmierć. Cios nożem zabił go natychmiast, pewnie ledwo go poczuł. Nie ma żadnych śladów walki, zapewne nawet nie widział noża. Ale to tylko wstępna diagnoza. Zrobię autopsję jak najszybciej i dam ci znać.

– A zatem pan McGuffey znał mordercę – uznał Savich – i sam wpuścił go do domu.

Doktor Himple skinął głową.

– Tak sądzę.

– Pan McGuffey pewnie zaprosił go do kuchni, powiedzmy, na filiżankę kawy – powiedziała Sherlock. – Morderca wiedział, że musi zabić starszego pana, pewnie rozglądał się za narzędziem zbrodni, zobaczył kuchenny nóż na blacie i go użył.

Doktor Himple przeniósł wzrok z Sherlock na Savicha i pokiwał głową.

– Tak właśnie mogło być.

– Zbierzcie wszystkie odciski palców – polecił Dix Marvinowi Wilkesowi, szefowi techników. – Zwłaszcza w kuchni.

Ukląkł obok staruszka, który przypominał stertę szmat owiniętą wokół starych kości. Położył dłoń na jego ramieniu i zamknął oczy. Wyobraził sobie Walta, jak uśmiechał się do niego, ukazując sześć ostatnich zębów i pytał, czy te jego łobuziaki przyprawiły go już o siwe włosy. Teraz na twarzy staruszka malował się wyraz zaskoczenia, nie było widać na niej bólu, tylko zdziwienie.

Dix poczuł łzy napływające mu do oczu i przełknął ślinę.

Wstał szybko i powiedział do doktora Himple:

– Traktujcie go dobrze, Burt, był wspaniałym człowiekiem.

Moi chłopcy bardzo to przeżyją.

– Zajmę się nim, szeryfie.

– Nie miał żadnej rodziny, więc sam zatroszczę się o pogrzeb.

Przeszukali dom Walta, ale nie znaleźli nic ciekawego oprócz starego drewnianego pudełka ze zrobionymi w latach czterdziestych zdjęciami gospodarza, jego żony i małego chłopca. – To jego syn? – spytał Savich.

Dix potrząsnął głową.

– Nie wiem. Jeśli tak, to musiał umrzeć, jak był bardzo mały, ho Walt nigdy nie wspominał o żadnych dzieciach. – Wsunął pudełko pod pachę. – Myślę, że chciałby być z tym pochowany.

W starej szopie za domem znaleźli samochód Ruth, nietknięty i czysty, bo morderca ukrył go tam, zanim rozpętała się śnieżyca. Jej portfel leżał na przednim siedzeniu, torba podróżna na podłodze po stronie pasażera. Kluczyki tkwiły w stacyjce.

– Będziesz go musiała jeszcze tu zostawić, Ruth – powiedział Dix. – Technicy muszą go obejrzeć.

– Oczywiście, nie ma problemu.

– Chłopcy pewnie nie dadzą ci spokoju, zanim ich nie przewieziesz – dodał zmęczonym głosem. – No dobrze, jedźmy na spotkanie ze słynną skrzypaczką.

Gloria Brichoux Stanford mieszkała na Elk Horn Road, niecałe ćwierć mili od kampusu w jednopiętrowym domu w stylu rancza, otoczonym z trzech stron lasem. Z tyłu, połączony z kuchnią był garaż na trzy samochody. Posiadłość była prześliczna, Dix powiedział im, że kiedyś należała do księgowego Chappy'ego, który pracował w Maestro First Independent. Odziedziczył ją po ciotce. Kiedy zmarł, spadkobiercy sprzedali posiadłość Glorii, gdy ta postanowiła porzucić światowe życie i przyjęła posadę w Stanislausie.

– Jaka ona jest, Dix? – spytała Ruth, gdy szli starannie odśnieżonym podjazdem.

– Mówiłem wam, że razem z córką sprowadziła się tu pół roku po nas. Jej córka jest prawniczką w Maestro, zajmuje się głównie testamentami, powiernictwem i planowaniem przestrzennym. Christie mówiła, że Ginger zawsze dziękowała Bogu, że nie ma odrobiny talentu muzycznego.

– Dlaczego? – zdziwiła się Sherlock.

– Ginger miała wrażenie, że jej życie to pasmo wstrząsów, matka w ciągłych rozjazdach, na koncertach, a ona sama w domu. Kiedy Gloria nie wyjeżdżała na tournee, to albo była w depresji z wyczerpania, albo szalała w niej adrenalina przed następnym występem. Ojciec Ginger odszedł, kiedy miała dziesięć lat. Ona mówi, że jedyne, co jej potrzeba do szczęścia, to pisanie testamentów w ciszy i spokoju.

Drzwi otworzyły się i stanęła w nich pulchna starsza pani, która wyglądała na gosposię. Zaprowadziła ich do salonu i poprosiła grzecznie, żeby usiedli. Rozmawiali przyciszonymi głosami, patrząc na ogród przed domem, kiedy do salonu weszła Gloria Brichoux Stanford. Miała na sobie stary, porozciągany dres, tenisów ki, opaskę na włosach i wycierała twarz ręcznikiem.

– Widzę, że Phyllis przyjęła was jak trzeba – powiedziała niskim głosem. Rzuciła ręcznik na podłogę i podeszła do gości z wyciągniętą dłonią.

Pocałowała Dixa w policzek, a on dokonał prezentacji.

– Witam was wszystkich. Przyszliście w sprawie mojej biednej Erin. Gordon dzwonił do mnie zaraz po waszym wyjściu. Biegałam jak szalona na bieżni, próbując o tym nie myśleć. – Przycisnęła dłoń do ust, jakby chciała powstrzymać szloch.

– Wybaczcie mi. Była dla mnie jak córka. Miała taki talent, nadawała muzyce tyle życia i pasji, chociaż, co zawsze uważałam za dziwne, jej życie było wręcz nudne. Wszystko z siebie dawała muzyce. Znała wielu mężczyzn, ale rzadko chadzała na randki i nie, nie była z nikim związana. Wiedziałabym, gdyby była.

Mam nadzieję, Dix, że nie masz nic przeciwko temu, ale zadzwoniłam do Ginger. Będzie tu wkrótce, jak tylko skończy pisanie jednego z tych swoich bardzo ważnych testamentów.

W zniosła oczy do nieba, podeszła do kominka i przesunęła palcami po stojących na nim figurkach. – Gordon powiedział, że poprosicie mnie, abym opowiedziała wam wszystko, co o niej wiem. Cóż, tak, jak powiedziałam, nie wspominała o żadnym mężczyźnie w swoim życiu. Nie miała dla nich czasu, każdą wolną chwilę poświęcała muzyce. Kiedy grała Schumanna albo Edwarda Griega, mogłam zamknąć oczy i czułam się, jakby grał Yehudi Menuhin albo ja sama. Była naprawdę dobra.

Gloria przerwała, ściągnęła opaskę z głowy i przesunęła palcami po spoconych, siwawych włosach. Nie miała żadnego makijażu albo spłynął jej w czasie treningu. Zawsze dużo ćwiczyła, dbała o siebie, pomyślał Dix. Miała duże, kształtne ciało i piękną cerę. Bardzo się zmieniła, jeszcze kilka lat temu była chuda i tak spięta, że w każdej chwili mogła trzasnąć jak pęknięta struna skrzypiec.

– Erin zawsze chciała studiować w Stanislausie, nigdy w Juillardzie – powiedziała, nie patrząc na nikogo w szczególności. – Nienawidziła Nowego Jorku, uważała, że jest brudny, zbyt duży, głośny i nie lubiła ludzi, którzy tam mieszkają. – Westchnęła. – Jej idolem był Arcangelo Corelli, chociaż oczywiście nigdy go nie słyszała, bo żył w siedemnastym wieku. Przeczytała opis jego gry u jakiegoś poety i marzyła, żeby grać tak jak on.

Odwróciła się nagle, a w jej oczach zabłysły łzy.

– Gordon jest załamany. Ja też. Erin po dyplomie byłaby jedną z najlepszych skrzypaczek, które ukończyły Stanislausa. Z czasem zostałaby pierwszą skrzypaczką w jednej z najlepszych orkiestr świata. Nie rozumiem, dlaczego ktoś miałby odebrać jej życie i zgasić taki talent.

– Ile miała lat, kiedy zaczęła uczyć się grać na skrzypcach, pani Stanford? – spytała Ruth.

– Myślę, że trzy, w tym wieku zwykle się zaczyna, jeśli rodzice są inteligentni i czujni.

– Czy była blisko z rodziną? Z rodzeństwem? – chciała wiedzieć Sherlock.

– Była jedynaczką. Przed waszym przyjściem dzwonili do mnie jej rodzice. Matka płakała tak bardzo, że ledwo mogłam ją zrozumieć. Biedna kobieta.

– A może ktoś był o nią zazdrosny? Nienawidził jej za to, że tak dobrze grała? Widział w niej konkurentkę, którą trzeba wyeliminować?

Popatrzyła na Savicha, który zadał to pytanie łagodnym głosem, ale wyglądał na twardego, kompetentnego i niebezpiecznego mężczyznę. Dostrzegła obrączkę na jego palcu i poczuła ukłucie rozczarowania.

– Przepraszam, agencie Savich, o co pan pytał?

– O zazdrość. Czy ktoś mógłby zrobić to z zazdrości?

– Postawmy sprawę jasno. W szkołach takich jak Juillard czy Stanislaus uczą się wyłącznie wyjątkowo utalentowani młodzi ludzie i każdy student konkuruje z pozostałymi. Skrzypkowie nie mają wielkiego wyboru poza sceną, chyba że ktoś chce uczyć w jakiejś szkole w Los Angeles. To okrutne, czasami łamie im serca, i może obudzić w człowieku najgorsze instynkty. Ale muzycy uczą się koncentrować na sobie i swojej pracy, a nie na sobie nawzajem.

Nie potrafię sobie wyobrazić, żeby którykolwiek z tuzina studentów w klasie skrzypiec uznał Erin za aż takie zagrożenie dla swojej przyszłości, żeby ją zabić. Nigdy o czymś takim nie słyszałam. Jakie to dziwne, że umarła w jaskini. Wiecie, że kiedyś poszła do jaskini niedaleko swojego domu w Iowa, żeby posłuchać, jak jej skrzypce brzmią głęboko pod ziemią?

Dix spytał o profesorów Erin, czy któryś z nich mieszka w Maestro. Poprosił ją, żeby zadzwoniła, jeśli cokolwiek sobie przypomni i opowiedział jej o synach, jak saneczkują na pobliskim wzgórzu i o modelu DNA Rafe'a. Kiedy wychodzili dziesięć minut później, Gloria uśmiechała się.

Sherlock stanęła na palcach i szepnęła Savichowi do ucha:

– Przez chwilę myślałam, że się na ciebie rzuci.

Zrobił zaskoczoną minę i potrząsnął głową.

– Jesteś taki niewinny. – Sherlock ścisnęła go za ramię i dostrzegła błysk w jego oku. – Dillon, będę musiała cię ukarać za to, że mnie tak nabrałeś.

– Od jak dawna są małżeństwem? – spytał Dix Ruth, otwierając przed nią drzwi samochodu.

– Od zawsze – powiedziała Ruth, a Dick wpatrywał się w Savicha i Sherlock nieodgadnionym wzrokiem.

Загрузка...