ROZDZIAŁ 11

– No tak – mruknął pod nosem Quinlan, podnosząc się. Przed oknem sypialni Sally w domu Amabel widniały dwa śliczne ślady męskich butów oraz, co ważniejsze, głębokie odciski, pozostawione przez nogi drabiny w ziemi.

Na ziemi leżały gałązki, połamane przez kogoś, kto musiał poruszać się w pośpiechu, targając ze sobą tę przeklętą drabinę. Quinlan znów przykucnął i zmierzył ślady butów. Rozmiar jedenaście, prawie takie, jakie on sam nosił. Zdjął swój mokasyn i ostrożnie przyłożył do zagłębienia. Pasował niemal idealnie. A więc jedenaście i pół.

Ślady były dość głębokie, co wskazywało na to, iż nie był to mały człowiek, pewnie jakieś metr osiemdziesiąt wzrostu, ważący około dziewięćdziesięciu kilogramów. Coś koło tego. Przyjrzał się dokładniej, mierząc palcami głębokość śladów. Dziwne, jeden odcisk był głębszy. Mężczyzna utykał? Nie wiadomo. Może to zwykły przypadek.

– Znalazłeś coś, Quinlan? – To pytanie padło z ust Davida Mountebanka. Ubrany w odprasowany mundur i ogolony sprawiał wrażenie w pełni wypoczętego.

Było zaledwie wpół do siódmej rano.

– Rozważasz ucieczkę z Sally Brandon?

Diabli nadali, pomyślał Quinlan, podnosząc się z wolna.

– Prawdę mówiąc ostatniej nocy ktoś usiłował dostać się do domu i bardzo przestraszył Sally. Natomiast jeśli cię to interesuje, to Sally powinna jeszcze spać w pokoju na wieży u Thelmy, w moim pokoju.

– Ktoś próbował się włamać?

– Coś w tym rodzaju. Sally obudziła się i zobaczyła twarz mężczyzny w oknie. Przestraszyła się śmiertelnie.

Kiedy zaczęła krzyczeć, człowiek za oknem musiał się równie śmiertelnie przerazić, bo natychmiast zniknął.

David Mountebank oparł się o kant domu Amabel. Ściany wyglądały, jakby je odmalowano nie dawniej niż pól roku temu. Ciemnozielor y pas wokół okien był bardzo świeży.

– Co tu się naprawdę dzieje, Quinlan?

James westchnął.

– Nie rnogę ci powiedzieć. Nazwijmy to sprawą bezpieczeństwa narodowego, David.

– Mam ochotę nazwać to mydleniem oczu.

– Nie mogę ci powiedzieć – powtórzył Ouinlan. Napotkał wzrok Davida. Nawet nie drgnął. Nie drgnąłby nawet wtedy, gdyby David wymierzył w niego broń.

– Dobra – powiedział wreszcie David. – Niech będzie po twojemu, przynajmniej na razie. Dajesz słowo, że to nie ma nic wspólnego z tymi dwoma morderstwami?

– Nie ma. Im dłużej się zastanawiam, tym bardziej wydaje mi się, że śmierć tej kobiety wiąże się z zaginięciem Harve i Marge Jensenów przed tizema laty, chociaż jeszcze wczoraj powiedziałem ci, że nie mogę sobie tego wyobrazić. Nie wiem, o co w tym chodzi, ale coś mi tutaj śmierdzi. Muszę przetrawić jeszcze parę rzeczy. Na razie to tylko moja intuicja, ale nauczyłem się jej nie lekceważyć. Te sprawy w jakiś sposób są ze sobą powiązane. Nie mam jedynie pojęcia, w jaki sposób i dlaczego. Zaś co do Sally, Davidzie, zostaw ją. Będę ci bardzo zobowiązany, jeśli dasz spokój.

– Miały miejsce aż dwa morderstwa, Quinlan.

– Doktor Spiver?

– Właśnie. Dzwonił do mnie ekspert medyczny z Portland, kobieta przeszkolona w San Francisco, która naprawdę zna się na swojej robocie. Żeby wszędzie byli lekarze sądowi, którzy wiedzą, co robią. Wczoraj późną nocą przesiaiem jej zwłoki, a ona, niech jej Bóg to wynagrodzi, zgodziła się natychmiast przeprowadzić sekcję. Stwierdziła, że żadnym cudem nie mógł się usadowić w bujanym fotelu, wsadzić do ust lufy i pociągnąć za cyngiel.

– To podważa teorię, że doktor Spiver zamordował tamtą kobietę, a potem czuł się tak winny, że sam się zabił.

– Możemy tę teorię wyrzucić na śmietnik.

– Wiesz, na co mi to wszystko wygląda? Może ktoś naprawdę wierzył, że wszyscy będą uważać, iż doktor Spiver popełnił samobójstwo. Może jakaś starsza osoba, nie mająca pojęcia o tym, co potrafi wykryć dobry lekarz sądowy. W końcu twój człowiek, Ponser, nie umiał powiedzieć nic konkretnego. Miałeś szczęście, że ta lekarka z Portland jest taka dobra.

– Chyba masz rację. – David Mountebank westchnął. – Mamy więc zabójcę chodzącego na wolności, a ja jestem w ślepym zaułku i nie wiem, co począć. Moi ludzie rozmawiali z każdym w tym przeklętym miasteczku i, tak jak w przypadku Laury Strather, nikt nic nie wie. Nadal nie mogę uwierzyć, że ktoś z mieszkańców może być wmieszany w tę sprawę.

– Ktoś z nich musi być, Davidzie, nie ma innej możliwości.

– Chcesz, żebym wziął odciski z tych śladów butów?

– Nie, nie zawracaj sobie tym głowy. Spójrz tylko, jeden but odcisnął się głębiej niż drugi. Czy kiedykolwiek widziałeś coś takiego?

David opadł na kolana i podpierając się rękami, badał ślady. Swoim różowym palcem zmierzył głębokość śladów, podobnie jak wcześniej zrobił to Quinlan.

– Dziwne – powiedział. – Nie mam zielonego pojęcia, jak to wyjaśnić.

– Przyszło mi do głowy, że może facet kulał, ale wtedy ślady wyglądałyby inaczej. Zataczałyby się w jedną stronę.

– Przekonałeś mnie, Quinlan. – David wstał i spojrzał na ocean. – Zapowiada się piękny dzień. Zwykle przywoziłem tu dzieci na Najwspanialsze Lody Świata przynajmniej dwa razy w tygodniu. Od czasu tego pierwszego morderstwa nie chcę, żeby zbliżały się do Cove.

A Quinlan wiedział jeszcze, że poza zabójcą kręci się tu inny człowiek, który chce przekonać Sally, że jest chora umysłowo. To musi być jej mąż, Scott Brainerd.

Otrzepał ręce o ciemnobrązowe sztruksowe spodnie.

– O właśnie, David, która była pierwsza?

– Co?

– No która z twoich córek pierwsza zarzuciła ci ręce na szyję?

David roześmiał się.

– Najmłodsza. Wspięła się po mojej nodze jak małpka. Ma na imię Deirdre.

Quinlan rozstał się z Davidem i wrócił do pensjonatu Thelmy.

Kiedy otworzył drzwi swojego pokoju na wieży, Sally stała w drzwiach do łazienki. Mokre włosy oblepiały głowę, pasmami opadając na ramiona. W lewej ręce trzymała ręcznik. Zamarła, patrząc na niego.

Była zupełnie naga.

Była cholernie szczupła i cholernie zgrabna, co zauważył w ułamku sekundy, zanim zasłoniła się ręcznikiem.

– Gdzie chodziłeś? – zapytała, nadal nie ruszając się z miejsca, mokra, szczupła i doskonała, okryta białym ręcznikiem.

– Nosi obuwie numer jedenaście i pół.

Zakryła się szczelniej ręcznikiem, owijając go wokół piersi. Wpatrywała się w niego.

– Człowiek podający się za twojego ojca – odparł, uważnie ją obserwując.

– Znalazłeś go?

– Jeszcze nie, ale odkryłem ślady jego butów pod oknem twojej sypialni i odciski nóg drabiny. Tak, nasz przyjaciel był tam. Jaki rozmiar butów ma twój mąż, Sally?

Była bardzo blada. Tak bardzo poszarzała, że gdy na nią patrzył, miał wrażenie, iż nawet włosy jej wyblakły.

– Nie wiem, jaki ma rozmiar. Nigdy nie pytałam. Nigdy nie kupowałam mu butów. Mój ojciec nosi jedenaście i pół.

– Sally, twój ojciec nie żyje. Został zamordowany ponad dwa tygodnie temu. Został pochowany. Policja widziała ciało. To był twój ojciec. Ten mężczyzna wczoraj w nocy to nie twój ojciec. Jeśli nie przychodzi ci do głowy nikt inny, kto chciałby cię doprowadzić do szaleństwa, pozostaje twój mąż. Czy widziałaś go tamtej nocy, kiedy zabito twojego ojca?

– Nie – wyszeptała i odsunęła się od niego, tyłem wycofując się do łazienki. Potrząsnęła głową, aż mokre pasma włosów uderzyły o policzki. – Nie, nie.

Nie zatrzasnęła drzwi, tylko łagodnie je przymknęła. Usłyszał odgłos zamka, przekręcanego od wewnątrz.

Wiedział, że już nigdy nie będzie mógł na nią patrzeć tak jak dotychczas. Może mieć na sobie futro z niedźwiedzia, a on i tak będzie miał przed oczami jej nagą postać, stojącą w drzwiach łazienki, bladą i tak piękną, że pragnął unieść ją do góry i bardzo łagodnie położyć na swoim łóżku. Ale to się nigdy nie stanie. Musi wziąć się w garść.

– Hej – odezwał się, kiedy chwilę później wyszła z łazienki, zawinięta w biały szlafrok, z suchymi włosami, unikając jego wzroku. Tylko kiwnęła głową, nie odrywając wzroku od swych gołych stóp, i zaczęła zbierać ubranie.

– Sally, oboje jesteśmy dorośli.

– Co chcesz przez to powiedzieć? Przynajmniej wreszcie na niego spojrzała, a w jej oczach i głosie nie było ani śladu strachu. Był z tego zadowolony. Wierzyła, że nie zrobi jej krzywdy.

– Nie miałem na myśli uwiedzenia. Chodziło mi o to, że nie jestem już dzieckiem, ty również. Nie ma powodu, żebyś czuła się zakłopotana.

– Podejrzewam, że to raczej ty możesz być zakłopotany, bo jestem taka chuda i brzydka.

– O tak.

– A to co miało znaczyć?

– To znaczy, że jesteś bardzo… nie, nieważne. A teraz uśmiechnij się.

Obdarzyła go cieniem uśmiechu, w którym jednak nadal nie było strachu. Miała do niego zaufanie, wierzyła, że jej nie zgwałci. Dotarło do niego, że pyta ją bez zastanowienia:

– Czy to twój mąż tak cię upokarzał i bił w sanatorium?

Nie poruszyła się, nie zmieniła wyrazu twarzy, ale odsunęła się od niego. Zamknęła się.

– Odpowiedz mi, Sally. Czy to był twój przeklęty mąż?

Spojrzała mu prosto w oczy i rzekła:

– Nie znam cię. To ty możesz być tym człowiekiem, który do mnie telefonował, udając mojego ojca, to ciebie mogłam widzieć wczorajszej nocy za oknem. Mógł cię wysłać. Teraz chcę stąd odejść, James, i już nigdy tu nie wrócić. Chcę zniknąć. Czy mi pomożesz?

Jezu, jak bardzo chciał jej pomóc. Chciał zniknąć razem z nią. Chciał… Potrząsnął głową.

– To żadne rozwiązanie. Nie możesz uciekać przez całe życie, Sally.

– Nie byłabym tego taka pewna. – Odwróciła się i przyciskając do siebie ubranie, wróciła do łazienki.

Zaczął wołać przez drzwi, że podoba mu się małe ciemne znamię z prawej strony jej brzucha. Nie skończył. Usiadł na kanapie, próbując przeanalizować sytuację.


*

– Thelmo – powiedział Quinlan po przełknięciu łyżeczki delikatnie usmażonej, wspaniale przyprawionej ziołami jajecznicy, najsmaczniejszej, jaką zdarzyło mu się jeść w życiu – gdybyś była kimś obcym i chciała się ukryć w Cove, dokąd byś poszła?

Thelma zjadła swoją tłustą kiełbaskę, wytarła tłuszcz z brody i rzekła:

– Poczekaj, niech się zastanowię. Na pagórku, zaraz za domem doktora Spivera, znajduje się zrujnowany szałas. Ale wyznam ci, chłopcze, że musiałabym być bardzo zdesperowana, żeby tam się schronić. Pełno tam brudu, pająków, a może nawet szczurów. Paskudne miejsce, gdzie pewnie strasznie cieknie w czasie deszczu. – Wbiła widelec w kolejną kiełbaskę i w całości wepchnęła ją do ust.

Martha podeszła do niej, podając świeżą serwetkę. Thelma obdarzyła ją ponurym spojrzeniem.

– Twoim zdaniem jestem typem staruszki, która cała się wyplami, jeśli czuwająca obok służąca natychmiast jej nie wytrze?

– Thelmo, poprzednią serwetkę mięłaś tak długo, aż zrobiła się z niej pognieciona kula. Weź tę. No zobacz, trochę tłuszczu kapnęło na twój pamiętnik. Musisz bardziej uważać.

– Potrzebny mi atrament. Idź i kup mi go, Martho. Hej, czy młody Ed jest w kuchni? Dokarmiasz go, Martho, prawda? Za moje pieniądze kupujesz jedzenie, a potem go karmisz, żeby poszedł z tobą do łóżka.

Martha przewróciła oczami i spojrzała na talerz Sally.

– Nie smakuje ci grzanka? Jest tylko troszkę podpieczona. Chcesz bardziej zrumienioną?

– Ależ nie, ta jest naprawdę bardzo dobra. Po prostu nie jestem specjalnie głodna.

– Żaden mężczyzna nie gustuje w chudych patykach, Sally – wtrąciła się Thelma, z głośnym chrupnięciem odgryzając kawałek grzanki. – Mężczyzna musi mieć coś, o co mógłby zawadzić. Popatrz tylko na Marthę, ma taki wydatny biust, że młody Ed nie mógłby nawet przejść obok, żeby się nań nie nadziać.

– Młody Ed ma kłopoty z prostatą – rzekła Martha, unosząc ciemne, gęste. brwi. Wychodząc z jadalni rzuciła przez ramię: – Kupię ci czarny atrament, Thelmo.


*

– Idę z tobą.

– Ale…

Sally potrząsnęła głową i przeszła na drugą stronę ulicy, zmierzając w stronę Sklepu z Najwspanialszymi Lodami Świata. Kulała już tylko odrobinę. Kiedy otworzyła drzwi, zabrzęczał dzwonek.

Amabel, ubrana jak Cyganka, przewiązana ślicznym, białym fartuszkiem, stała za ladą, zajęta nakładaniem waniliowych lodów do wafla dla młodej kobiety, która wyrzucała z siebie słowa z szybkością karabinu maszynowego.

– … Słyszałam, że w ciągu ostatnich kilku dni zamordowano tu dwie osoby. Nie do wiary! Moja mama powiedziała, że Cove zawsze było najspokojniejszym miejscem, jakie poznała, że nigdy nic złego się tu nie wydarzyło i że to musiał być któryś z gangów z południa kraju na gościnnych występach.

– Sally, James, witajcie. Jak się masz, dziecinko?

I jednocześnie wręczyła loda młodej kobiecie, która natychmiast zaczęła go lizać, wzdychając z zachwytu.

– Nieźle – odparła Sally.

– Dwa dolary sześćdziesiąt centów proszę – powiedziała Amabel.

– Och, wspaniałe – rzekła młoda kobieta. Nie przestając lizać loda, zaczęła grzebać w portmonetce.

Quinlan uśmiechnął się do niej.

– Te lody są wyśmienite. Może więc będzie je pani jadła, a ja za nie zapłacę?

– W przyjęciu lodów od nieznajomego nie ma nic niewłaściwego – dodała Sally. – A poza tym ja go znam. Jest nieszkodliwy.

Quinlan zapłacił Amabel. Dopóki dziewczyna nie wyszła ze sklepu, nikt się nie odzywał.

– Nie było nowych telefonów – powiedziała Amabel. – Ani od Thelmy, ani od twojego ojca.

– Wie, że wyniosłam się od ciebie – rzekła zamyślona Sally. – To dobrze. Nie chcę, żeby ci coś zagrażało.

– Nie bądź śmieszna, Sally. Nie grozi mi żadne niebezpieczeństwo.

– A jednak Laura Strather i doktor Spiver zginęli – rzucił Quinlan. – Bądź ostrożna, Amabel. Sally i ja wyruszamy na zwiady. Thelma powiedziała nam o szałasie na górce za domem doktora Spivera. Idziemy go sprawdzić.

– Uważajcie na węże! – zawołała za nimi Amabel.

Kiedy okrążali dom doktora Spivera, Sally odezwała się:

– Czemu powiedziałeś cioci Amabel, gdzie się wybieramy?

– Zarzucałem sieci – odparł. – Idź ostrożnie, Sally. Uważaj na nadwerężoną kostkę. – Przytrzymał grubą, powykrzywianą gałąź cisu. Zza domu wyłonił się łysy pagórek, u którego podnóża przycupnęła maleńka chatka.

– Co to znaczy, że zarzucasz sieci?

– Nie podoba mi się, że twoja kochana ciotunia traktuje cię jak osobę szalenie nerwową, której nie można wierzyć. Powiedziałem jej o naszych zamiarach, żeby rawdzić, czy coś z tego nie wyniknie. A jeśli coś się zdarzy…

– Amabel nigdy by mnie nie skrzywdziła; nigdy.

Spojrzał na nią, po czym przeniósł wzrok na szałas.

– Czy tak samo wierzyłaś swojemu mężowi, gdy brałaś z nim ślub?

Nie czekając na odpowiedź, pchnięciem otworzył drzwi. Były zaskakująco solidne.

– Uważaj na głowę – rzucił przez ramię, schylając się i wchodząc do mrocznej izby.

– Brr… – powiedziała Sally. – Paskudnie tu jest, James.

– Też mi się tak wydaje. – Nie powiedział nic więcej, tylko zaczął rozglądać się wokół, co pewnie kilka dni wcześniej uczynił już szeryf. Nic nie znalazł. Niewielkie pomieszczenie było puste. Nie było okien. Przy zamkniętych drzwiach panowałyby tu egipskie ciemności. I nic w środku. Odrobina nadziei, którą jeszcze miał, prysła i poczuł się bardziej niż trochę rozczarowany. – Powiedziałbym, że jeśli ktoś przetrzymywał tutaj Laurę Strather, to bardzo starannie posprzątał. Nic tu nie ma, Sally, nawet śladu. Diabli nadali.

– I nie ukrywa się tutaj – odrzekła. – Bo tak naprawdę właśnie to przyszliśmy sprawdzić, prawda?

– Szczerze mówiąc, i jedno, i drugie. Przeczucie mówi mi, że twój ojciec nie zniżyłby się do tego, żeby zamieszkać w takim miejscu. Tu nie ma nawet zapasowego szlafroka.


*

Tego popołudnia jedli „Na Zapleczu". Zeke rozpoczął tydzień hamburgerów i wariacji na temat kotleta mielonego.

Oboje zamówili kotlet mielony według oryginalnego przepisu Zeke'a.

– Ślinka mi cieknie od tych wszystkich woni – powiedział Quinlan, entuzjastycznie wdychając zapach.

– Zeke dodaje czosnek do puree ziemniaczanego. Potem wystarczy tylko głęboko odetchnąć, a żaden wampir się nie zbliży.

Sally bawiła się kawałkiem marchewki w swojej sałatce.

– Lubię czosnek.

– Sally, opowiedz mi o tamtej nocy.

Wzięła właśnie do ust marchewkę i zaczynała ją gryźć. Plasterek marchewki wypadł jej z ust. Znów uniosła go i wolno zaczęła jeść.

– Dobrze – powiedziała wreszcie. Uśmiechnęła się do niego. – Chyba mogę ci zaufać. Jeśli będziesz chciał mnie zdradzić, zawsze mogę się wszystkiego wyprzeć. Gliny mają rację. Byłam tam owej nocy. Ale mylą się co do całej reszty. Nic nie pamiętam, James, nic a nic.

Cholera, zaklął w myśli. Wiedział jednak, że mówi mu prawdę.

– Sądzisz, że ktoś cię uderzył?

– Nie, chyba nie. Długo nad tym myślałam i jedyne, co mi przyszło do głowy, to że po prostu nie chcę o tym wszystkim pamiętać. Nie mogę znieść tych wspomnień, więc mój mózg się od nich odizolował.

– Słyszałem o amnezji na tle histerycznym, widziałem nawet parę takich przypadków. Zwykle jednak ludzie sobie przypominają, jeśli nie następnego dnia, to za tydzień. Twój ojciec nie został zabity w jakiś koszmarny sposób. Strzelono mu prosto w serce, żadnego bałaganu, zamieszania. I dlatego właśnie wydaje mi się, że to tożsamość osób zamieszanych w jego śmierć tak bardzo tobą wstrząsnęła, powodując zablokowanie pamięci.

– Tak – odparła powoli. Odwróciła się i dostrzegła kelnerkę, która przyniosła zamówione jedzenie.

Otoczyła ich woń czosnku, masła, smażonego kabaczka i bogaty zapach kotleta.

– Nie mógłbym tu mieszkać i zachować linii – zauważył James. – Cudownie pachnie, Neldo.

– Keczup do kotleta?

– Bez tego ani rusz.

Nelda, kelnerka, roześmiała się i postawiła między nimi butelkę keczupu Heinza.

– Smacznego – powiedziała.

– Neldo, j ak często młody Ed i Martha jadają u was?

– Może ze dwa razy na tydzień – odparła lekko zaskoczona. – Martha twierdzi, że nudzi ją jej własne jedzenie. Młody Ed jest moim starszym bratem. Biedny człowiek. Za każdym razem, kiedy chce się spotkać z Martha, musi znosić żarty Thelmy. Czy możecie uwierzyć, że ta stara kobieta jest nadal przy życiu, codziennie jedząc te swoje kiełbaski i opisując w pamiętniku dzień po dniu?

– To ciekawe – mruknął James, kiedy Nelda odeszła. – Jedz, Sally. O, tak. Masz doskonałą figurę, ale martwiłbym się o ciebie w czasie silnego wiatru.

– Kiedyś biegałam codziennie – powiedziała. – Byłam silna.

– I znowu będziesz. Tylko się mnie trzymaj.

– Nie potrafię sobie wyobrazić biegania w Los Angeles. Zawsze oglądam tylko obrazki okropnej mgły i samochodów, stojących w korkach na autostradach.

– Mieszkam w kanionie. Powietrze jest tam świeże, więc chętnie biegam.

– Jakoś nie umiem sobie wyobrazić, że mieszkasz w południowej Kalifornii. Po prostu nie jesteś w kalifornijskim typie. Czy twoja była żona nadal tam mieszka?

– Nie, Teresa wróciła na wschód. Co ciekawe, wyszła za mąż za kombinatora. Mam nadzieję, że nie ma nim dzieci. Na myśl o ich genetycznym potencjale włosy się jeżą.

Zaczęta się śmiać, naprawdę. Uczucie było cudowne, Quinlan też był zachwycony.

– Masz pojęcie, jaka jesteś piękna, Sally?

Jej widelec zawisł nad kotletem.

– Podobają ci się wariatki?

– Jeśli jeszcze kiedykolwiek powiesz coś takiego, wścieknę się. A kiedy się wściekam, robię różne dziwne rzeczy, na przykład rozbieram się i nago poluję na kaczki w parku.

Napięcie z niej opadło. Nie rozumiał, dlaczego powiedział, że jest piękna; po prostu wymknęło mu się. Prawdę mówiąc była więcej niż piękna – ciepła i czuła, nawet przeżywając ten koszmar. Chciałby wiedzieć, jak ma dalej postępować.

– Wspomniałaś, że nie pamiętasz tamtej nocy, kiedy zginął twój ojciec. Czy masz jeszcze inne luki w pamięci?

– Tak. Czasami, kiedy myślę o tamtym miejscu, docierają do mnie bardzo wyraźne wspomnienia, ale nie mogłabym przysiąc, czy nie są to dziwaczne obrazy wytworzone przez mój mózg. Wszystko, co wydarzyło się dawniej niż sześć miesięcy temu, pamiętam bardzo dokładnie.

– Co się stało pół roku temu?

– Wtedy właśnie wszystko się zamgliło.

– Co się stało pół roku temu?

– Senator Bainbridge niespodziewanie przeszedł na emeryturę i znalazłam się bez pracy. Pamiętam, że wybierałam się na rozmowę kwalifikacyjną z senatorem Irwinem, ale nigdy nie dotarłam do jego biura.

– Dlaczego?

– Nie wiem. Pamiętam, że dzień był słoneczny.

Podśpiewywałam sobie. Opuściłam dach w moim mustangu. Powietrze było czyste i ciepłe. – Przerwała, marszczyła brwi, wreszcie wzruszyła ramionami.

– Przy opuszczonym dachu zawsze sobie nuciłam. Nic więcej nie pamiętam, ale wiem, że nigdy nie spotkałam się z senatorem Irwinem.

Nic więcej nie powiedziała. Zabrała się za jedzenie kotleta. Pewnie nawet się nie zorientowała, że je, ale nie chciał, żeby przerwała. Chyba bardziej pragnął, żeby jadła, niż żeby mówiła. Przynajmniej w tej chwili. Do diabła, co się wówczas wydarzyło?

Sally udała się do toalety, a James zapłacił rachunek i wyszedł na dwór. Zaczął się zastanawiać, jak uda mu się trzymać ręce z dała od niej, gdy wrócą do pokoju na wieży.

Загрузка...