Doktor Beadermeyer nie zmienił pozycji i wyrazu twarzy. Scott niemal podskoczył. Noelle natomiast zrobiła się biała jak ściana.
– Nie – wyszeptała. – Świadka?
– Tak, proszę pani. Agenci FBI dopadli Hollanda. Zadzwonili tuż przed naszym przyjściem. Śpiewa wszystko, Norman. Jego małe płuca omal nie pękną od wiadomości, które wyśpiewują jego usta. W sanatorium przetrzymywano nie tylko Sally. Również córkę senatora. Ma na imię Patricia. Doktor Beadermeyer przeprowadził u niej lobotomię, którą zresztą spartaczył.
– Nic z tego nie jest prawdą.
– Już wkrótce agenci FBI dotrą do sanatorium z nakazem rewizji i rozpierzchną się po całym twoim biurze, jak mrówki po pojemniku z drugim śniadaniem. Wszystkie twoje brudne tajemnice ujrzą światło dzienne. Mam przyjaciela w „Washington Post". Niedługo cały świat będzie znał twoje niecne sprawki. A ci wszyscy biedacy, których więziłeś w ośrodku, ujrzą znowu wolność. Noelle, czy teraz, gdy wiesz już to wszystko, nadal chcesz inwestować w tego typa?
Noelle przeniosła wzrok z Quinlana na doktora Beadermeyera.
– Ile ci zapłacił mój mąż? – Nagle była to inna Noelle. Proste plecy, ani śladu bladości czy delikatności, silna kobieta o zmrużonych oczach i zaciętej twarzy. W jej jasnoniebieskich oczach dostrzegł wściekłość.
– To byiy pieniądze na opiekę nad nią, Noelle, nic więcej. To skomplikowany przypadek choroby. Jest paranoiczną schizofreniczką. Była chora umysłowo już od pewnego czasu. Próbowaliśmy wielu leków, żeby walczyć z symptomami choroby, ale nigdy do końca nam się nie udało. Pomyśl o tym, co sobie wyobrażała o swoim ojcu, a to wystarczyło, żeby uciekła i zabiła go. To takie proste i zarazem złożone. Nie robiłem nic złego. Tego Hollanda, biedny człowiek, przygarnąłem. Jest bardzo ograniczony. To prawda, że zajmował się Sally. Na swój debilny sposób był bardzo do Saily przywiązany. Jedynie głupiec uwierzyłby w to, co mówi Holland. Biedak powie wszystko, co będzie się chciało usłyszeć. W FBI szybko zorientują się, że powie im każdą rzecz, byleby tylko sprawić im przyjemność.
– Jak na kogoś, kto nie jest psychiatrą, jesteś bardzo dobry, Norman – oświadczył Quinlan.
– Co masz na myśli mówiąc, że nie jest psychiatrą? – zadał pytanie Scott.
– Jest chirurgiem plastycznym. Powinien się zajmować zewnętrzną powłoką głowy, a nie tym, co w środku. Jest hochsztaplerem. Przestępcą. I przyglądał się, jak pani mąż krzywdzi swoją własną córkę. Nie mam powodu, żeby pani kłamać, pani St. John.
– Ty draniu! – rzucił Beadermeyer. – Dobrze, Noelle, skoro już mi nie ufasz, nie wierzysz moim słowom, nie będę zabierał Sally ze sobą. Odjadę. Nic więcej nie mam do dodania. Przyjechałem tu jedynie po to, żeby Sally pomóc.
Zrobił krok do przodu, ale Quinlan w okamgnieniu był na nogach. W trzech skokach dopadł Beadermeyera, łapiąc w garść jego krawat. Cichym głosem rzucił mu prosto w twarz:.
– Kto teraz, po śmierci ojca Sally, płaci ci za jej przetrzymywanie? Obecny tu Scott? Jeśli tak, to dlaczego? Dlaczego usunięto ją z drogi? To nie była tylko zemsta, prawda? – Quinlan znal część odpowiedzi, ale chciał ją usłyszeć z ust Beadermeyera.
– Noelle płaci mi jedynie za jej leczenie, tyle samo, ile otrzymywałem zawsze.
– Gówno prawda. Kto ci płaci? Nadal masz ochotę kłamać, prawda? Otóż pani St. John, gdy tylko FBI skończy analizować księgi rachunkowe Beadermeyera, będę w stanie podać dokładną sumę, jaką pani drogi mąż płacił temu bydlakowi.
– Dzwonię po mojego prawnika. Nie możecie tego zrobić. Podam was wszystkich do sądu.
– Jeśli pani St. John płaciła wyłącznie za opiekę nad Sally, to dlaczego pojechałeś do Cove, dałeś Sally i mnie po głowie i zawlokłeś ją z powrotem do sanatorium? Czy obciążyłeś Noelle kosztami tej wyprawy? A twoja krótka wycieczka do klubu „Bonhomie" w towarzystwie dwóch goryli? Wyślesz Noelle rachunek za ich usługi? A co z tylną szybą, którą ci przestrzeliłem? I czy masz ekstra stawki za pracę po godzinach, Norman? Nie masz teraz nic do powiedzenia? Nie chcesz nawet podkreślić, że jesteś lekarzem z powołania, który zrobi wszystko, aby pomóc swoim biednym pacjentom? – Quinlan odwrócił się do Noelle, która wyglądała, jakby marzyła o ostrym nożu. Patrzyła na doktora Beadermeyera innym wzrokiem. – Kiedy dostałem się do Sally w sanatorium, była tak otumaniona lekami, że odtrucie jej zajęło ponad dobę. To wygląda na wspaniałą terapię, prawda, Noelle?
– Panie Ouinlan, wierzę panu. Teraz już panu wierzę.
Doktor Beadermeyer wzruszył ramionami i zaczął oglądać swoje paznokcie.
– A może – ciągnął Quinlan – to obecny tu Scott chce trzymać żonę w ukryciu?
– To śmieszne! – krzyknął Scott Brainerd. – Nigdy nic nie zrobiłem, powiedziałem jedynie ojcu Sally, jak bardzo się o nią martwię.
Teraz zabrzmiał spokojny głos Noelle.
– Nie, Scott, to nieprawda. Ty też kłamiesz. Wszyscy mnie oszukiwaliście. Gdyby kłamał tylko Amory, nigdy bym mu nie dala wiary, ale cóż, wszyscy zachowywaliście się jak chór z greckiej tragedii, powtarzając mi w kółko to samo, dopóki wam nie uwierzyłam. Uwierzyłam wam, niech was diabli wezmą! Pozwoliłam umieścić moją córeczkę w tym przeklętym ośrodku!
Widząc, jak nadciąga, Quinlan szybko zszedł jej z drogi. Noelle rzuciła się na Beadermeyera i wyrżnęła go pięścią w szczękę, nie dając mu szansy na unik. Poleciał do tyłu, na gzyms nad kominkiem. Noelle cofnęła się, dysząc ciężko.
– Ty bydlaku! – Okręciła się na pięcie, aby stanąć twarzą w twarz ze Scottem. – Ty ohydna gnido, czemu to zrobiłeś mojej córce? Ile ci zapłacił mój mąż?
Sally podniosła się z kanapy. Podeszła do matki. Objęła ją.
– Dziękuję – wyszeptała we włosy Noelle. – Dziękuję. Mam nadzieję, że zanim się to wszystko skończy, osobiście będę mogła pobić Beadermeyera.
Sally wytarła wilgotne ręce w nogawki spodni. Przypływ ogromnej ulgi spowodował, że w ustach czuła suchość. Z uśmiechem zwróciła się do Scotta
– Rozwodzę się z tobą. Rozwód nie powinien zająć wiele czasu, bo nie chcę nic, nawet mojej biednej hedery, która zresztą chyba już dawno zdechła. Mój prawnik prześle ci dokumenty najszybciej, jak tylko się da.
– Jesteś całkowicie chora umysłowo. Żaden prawnik nie zrobi tego, o czym mówisz.
– Jeśli zrobisz jeszcze jeden krok w jej stronę, Brainerd, będę musiał cię zabić. Albo oddam cię w ręce Noelle. Spójrz na nieszczęsnego Normana, ma rozciętą wargę. Wiesz, podoba mi się perspektywa wdowieństwa Sally.
Spokojnym krokiem Quinlan podszedł do Scotta Brainerda, uniósł pięść i wymierzył cios prosto w żołądek.
– To za Sally, za Noelle i za mnie.
Scott zawył, zgiął się wpół, ciężko dysząc jak po postrzale, rękami trzymał się za brzuch.
– Sally – rzeki Quinlan, rozmasowując sobie rękę i walcząc z chęcią powtórnego uderzenia Scotta Brainerda. Wiedział, że nie byłoby to rozsądne. – Jedna z moich sióstr jest adwokatem. Przygotuje papiery rozwodowe. Przecięcie więzów łączących cię z tym gadem nie powinno nastręczać trudności. Zajmie jakieś pół roku. A może powinienem go zabić? Masz może ochotę spróbować ucieczki, Scott? No tak, zapomniałem wam powiedzieć, że FBI zajęło się również księgami rachunkowymi w firmie Amory'ego St. Johna. Przeglądamy je już od pewnego czasu. To jest prawdziwy powód, dla którego FBI zaangażowało się w tę sprawę. Sprawa jest delikatna i dlatego trzymaliśmyją w tajemnicy, ale nie ma powodu, żebyście o tym nie wiedzieli. Sprzedaż broni do takich krajów jak Algieria, Irak czy Libia… no cóż, naprawdę nie podobają nam się takie numery. I oto mamy drugi powód, Sally, dla którego twój ojciec i twój mąż trzymali cię w zamknięciu. Musieli być przekonani, że powiesz coś, co ich obciąży, pokaże, że byli zdrajcami.
– Ale ja nigdy nic nie widziałam, nigdy – stwierdziła Sally. – Czy to prawda, Scott?
– Nie. Nie miałem z tym nic wspólnego.
– Ale jej ojciec przekonał cię, żebyś się związał z Sally, żebyś się z nią ożenił?
– Nie, to nieprawda. No dobrze, istotnie zgodziłem się umieścić ją w sanatorium. Ale to dlatego, że bytem przekonany o jej chorobie.
– Czemu uważałeś, że jestem chora, Scott?
Nic nie odpowiedział, machnął tylko fajką w jej stronę.
– Nie byłaś dobrą żoną. Twój tatuś przysięgał mi, że po wyjściu za mąż praca zawodowa przestanie być dla ciebie ważna. Twierdził, że jesteś podobna do swojej matki, dla której naprawdę liczył się tylko troskliwy mąż i potrzebujące opieki dzieci. Pragnąłem żony, która będzie siedziała w domu i dbała o mnie, ale ty nie chciałaś. Potrzebowałem twojej pomocy, zrozumienia, ale nie, nigdy nie miałaś dla mnie czasu.
– To jeszcze nie objawy choroby, Scott – przerwał Quinlan.
– Odmawiam dalszych informacji na ten temat – oświadczył Scott.
– Dlaczego wcale mnie nie dziwi, że był zdrajcą? – rzuciła Noelle. – Naprawdę nie jestem tym zaskoczona. Może więc zabił go któryś z klientów. Może jednak nie Sally. Jaka szkoda, że mordercą nie okaże się Scott. Czyż nie tak, Scott, ty żałosna kreaturo?
Świetnie, próbuje inaczej wyjaśnić śmierć męża, pomyślał Quinlan. Był zadowolony. Odezwał się:
– Ma pani rację, był zdrajcą. Ale wracając do rzeczy, wspomniała pani, że weszła pani do pokoju ze Scottem i zastaliście Sally dosłownie stojącą nad nim z dymiącym pistoletem w ręce.
Noelle zmarszczyła czoło, zagryzła wargi. Naprawdę myślała bardzo intensywnie.
– Owszem, ale Sally powiedziała, iż usłyszała strzał i przybiegła do salonu. Powiedziała, że podniosła pistolet. Powiedziała, że zajrzała do nas, żeby dostać ode mnie pieniądze i wyjechać.
Z kieszeni na piersiach Quinlan wyciągnął złożoną kartkę papieru. Rozprostował ją i omiótł wzrokiem.
– To twoje oświadczenie złożone na policji, Noelle. Nie ma w nim wzmianki o Sally. Fatalnie, bo jakiś sąsiad zeznał, że widział ją wybiegającą z domu. Ale próbowałaś, Noelle, naprawdę próbowałaś. Czy tamtej nocy naprawdę byłaś w towarzystwie Scotta? Czy naprawdę wpadłaś razem z nim do pokoju i zobaczyłaś Sally pochyloną nad ciałem twojego męża?
Scott cisnął fajkę do kominka. Z głośnym stuknięciem upadła na marmurowe palenisko.
– Cholera! Na pewno byłem z nią! Spędziłem z nią cały wieczór.
Scott nadal masował brzuch, co znakomicie nastrajało Quinlana. Przeklęty padalec. Odwrócił się ku Noelle.
– Cieszę się, że próbowała pani osłaniać Sally. Chociaż przez pewien czas zastanawiałem się, czy nie jest pani przypadkiem zamieszana w to wszystko na równi z pozostałymi.
– Nie mam o to do pana żalu – odparła Noelle. – Na pańskim miejscu sama bym się zastanawiała, czy nie jestem taka jak oni. Ale nie jestem. Jestem tylko najzwyczajniej w świecie głupia.
Sally uśmiechnęła się do matki.
– Ja też jestem głupia. Wyszłam za mąż za Scotta, prawda? A wystarczyło mu się dobrze przyjrzeć.
– Słuchaj, Noelle – rzekł Quinlan – tylko naprawdę zły człowiek zwróciłby się przeciwko swojej córce, która usiłowała tak wiele dla ciebie zrobić, odkąd ukończyła szesnaście lat. Była jeszcze dziewczynką, a jednak próbowała cię ochraniać. Chcę, żebyś zaprzeczyła. Żebyś powiedziała, że nie zabiłaś swojego męża. Że nie zabiłaś tego potwora, który się wyżywał na tobie.
– Nie zabiłam go, nie zabiłam. O Boże, Sally, wierzysz mi? Nie myślisz chyba, że zabiłam twojego ojca, prawda?
Nie było wahania. Sally wzięła matkę w objęcia.
– Wierzę ci.
– Ale pozostało jeszcze sporo spraw, Sally – powiedział Quinlan łagodnie i cicho, głosem, w którym kryła się obietnica prawdy. – Nadszedł czas na wyjaśnienie wszystkiego. Chcę, żebyś cofnęła się teraz myślami. Popatrz na Noelle i wróć myślami do tamtej nocy.
Sally żachnęła się, nie odrywając wzroku od matki. Potem powoli odwróciła się do Guinlana.
– Mam teraz przed oczami jasny obraz mojego ojca leżącego tam, po prawej stronie, z plamą krwi na piersiach. Przykro mi, James, ale nic więcej nie pamiętam.
– Twoja mama mówiła, że miałaś broń. Nie pamiętasz, żebyś brała pistolet ze sobą, Sally?
Zaczęła potrząsać głową, a potem spuściła wzrok na swoje brązowe buty.
Quinlan dorzucił:
– To był stary pistolet RothSteyr, najprawdopodobniej kupiony przez twojego ojca od jakiegoś dawnego angielskiego żołnierza, uczestnika pierwszej wojny światowej. To dziesięciostrzałowiec z długą lufą.
– Tak – Sally powoli wymawiała słowa, odsuwając się od niego i podchodząc do miejsca, gdzie znalazła ciało ojca, dokładnie przed ogromnym mahoniowym biurkiem. – Tak, pamiętam ten pistolet. Był z niego bardzo dumny. W latach siedemdziesiątych dostał go od ambasadora angielskiego, któremu wyświadczył wielką przysługę. Tak, widzę to teraz wyraźnie. Przypominam sobie, że go podniosłam i trzymałam. Pamiętam, pomyślałam, iż jest taki ciężki, że aż mi ręka opada. Pamiętam, że był ciepły, jakby przed chwilą ktoś go używał.
– Taki pistolet istotnie jest ciężki. To cacko waży ponad półtora kilograma. Widzisz go przed oczami, Sally?
Stała oddalona od niego, oddalona od wszystkich. Wiedział, że przypomina sobie wszystko, dopasowując postrzępione fragmenty wspomnień, powoli, ale wiedział, że da sobie radę.
– Pistolet jest gorący, Sally – odezwał się. – Parzy cię w dłonie. Co zamierzasz z nim zrobić?
– Pamiętam, że byłam zadowolona, że nie żyje. Był podły. Przez tyle lat krzywdził Noelle i nigdy za to nie zapłacił. Zawsze robił to, co chciał. Dopadł mnie. Do tamtej chwili nie było sprawiedliwości. Tak, przypominam sobie, że myślałam: Nie żyjesz, ty nędzny draniu, a ja się z tego cieszę. Teraz wszyscy uwolnili się od ciebie. Nie żyjesz.
– Czy pamiętasz Noelle wchodzącą do pokoju? Pamiętasz jej krzyk?
Patrzyła w dól na swoje dłonie z zaplecionymi palcami.
– Pistolet jest taki gorący. Nie wiem, co mam z nim zrobić. Teraz cię widzę, Noelle, tak, i Scotta tuż za tobą. Macie na sobie płaszcze. Nie było was w domu, gdzieś wychodziliście. Jest tylko ojciec, nikogo więcej nie ma. Zaczęłaś krzyczeć, Noelle. A ty, Scott, nie zrobiłeś absolutnie nic. Spojrzałeś na mnie, jakbym była jakimś dzikim psem, którego trzeba unieszkodliwić.
– Sądziliśmy, że go zabiłaś – powiedział Scott. – Tamtej nocy miało nie być go w domu. Miał być w Nowym Jorku, ale niespodziewanie wrócił wcześniej. Chwyciłaś ten pistolet i zastrzeliłaś go.
Ale Sally potrząsała głową. Na jej twarzy nie widać było strachu, lecz namysł. Zmarszczyła czoło.
– Nie. Przypominam sobie, że weszłam do domu frontowymi drzwiami. Nie spodziewałam się, że zastanę je otwarte, a jednak były. W chwili, gdy przekręcałam gałkę, usłyszałam strzał. Wbiegłam do tego pokoju, gdzie go zobaczyłam na podłodze, z plamą krwi na piersiach. Pamiętam… – Przerwali straszliwie marszcząc twarz. Potem przyłożyła mocno zaciśnięte pięści do skroni. – Wszystko jest takie niejasne, zamglone. Te przeklęte środki, którymi mnie karmiłeś… Boże, miałabym ochotę cię za to zabić.
Quinlan wtrącił:
– Znalazł się teraz w takich opałach, że śmierć byłaby dla niego wybawieniem. Chcę zobaczyć, jak wydaje wszystkie pieniądze, na adwokatów. Potem chcę obserwować, jak do końca swojego nędznego życia gnije w więzieniu. Nie martw się o niego. Dasz sobie radę. Wszystko jest zamazane, ale masz to w pamięci. Co widzisz?
Patrzyła w dół na miejsce, gdzie wówczas leżało rozciągnięte ciało, z rozrzuconymi ramionami, z prawą dłonią uniesioną do góry. Tyle krwi. Było tu tyle krwi. Noelle położyła nowy dywan. Ale było w tym obrazie coś dziwnego, coś, czego nie mogła zdefiniować, coś…
– Był tam jeszcze ktoś – oświadczyła. – Tak, w pokoju był jeszcze ktoś.
– Skąd wzięłaś pistolet?
Odparła bez wahania.
– Leżał na podłodze. W chwili, gdy weszłam do pokoju, pochylał się właśnie, żeby go podnieść. Błyskawicznie się wyprostował i pognał w stronę drzwi na taras.
Powoli odwróciła się i omiotła spojrzeniem wysokie aż po sufit przeszklone drzwi, wychodzące na patio i na podwórko. Rosły tam wysokie krzewy, a płot oddzielał dom od posesji sąsiadów.
– Jesteś pewna, że to był mężczyzna?
– Tak, jestem pewna. Widzę jego rękę otwierającą drzwi balkonowe. Ma na sobie rękawiczki, czarne skórzane rękawiczki.
– Widziałaś jego twarz?
– Nie… – Jej głos zamarł. Zaczęła kiwać głową w tę i z powrotem. – Nie – wyszeptała, patrząc w stronę drzwi balkonowych. – To niemożliwe, to po prostu niemożliwe.
– Widzisz go teraz, Sally? – Quinlan mówił spokojnie, bez pośpiechu.
Spojrzała na Jamesa, potem na matkę, na Scotta, a w końcu na doktora Beadermeyera. Powiedziała:
– Może oni mają rację, James. Może jestem szalona.
– Kto to był, Sally?
– Nie, nie, jestem szalona. Mam przywidzenia.
– Kto to był?
Była załamana, ramiona jej opadły, spuściła głowę.
– To był mój ojciec – wyszeptała.
– Aha – mruknął Quinlan. Wszystko zaczynało ślicznie pasować, chociaż jeszcze nie wszyscy to wiedzieli.
Noelle szepnęła:
– Twój ojciec? Och, Sally, to niemożliwe. Twój ojciec leżał nieżywy na podłodze. Widziałam go, uklękłam przy nim. Potrząsałam nim nawet. To był twój ojciec. Nie mogłabym się tak pomylić.
Scott zaczął wymachiwać fajką i potrząsać głową, gdy mówił:
– Ona jest kompletnie szalona, bardziej nienormalna, niż sądziliśmy. Twój ojciec nie żyje, Sally, tak jak powiedziała Noelle. Ja też widziałem jego ciało. Nie zapominaj, że oboje tam byliśmy.
Zabrał głos doktor Beadermeyer.
– Już dobrze, Sally. To jeden z objawów twojej choroby. Czy teraz pojedziesz ze mną? Zadzwonię do adwokata twojego ojca, który przyjedzie i dopilnuje, aby ten człowiek nie wsadził cię do więzienia.
Ouinlan pozwolił im mówić, puszczając ich słowa mimo uszu. Wstał i podszedł do Sally. Ujął jej dłonie w swoje ręce.
– Świetna robota – powiedział, nachylił się i pocałował dziewczynę.
– Ty draniu, to moja żona! Nie chcę jej, ale ciągle jeszcze jest moją żoną.
Quinlan znów ją pocałował.
– Teraz wszystko zaczyna mieć sens. – Zwrócił się do doktora Beadermeyera. – Teraz wszystko pasuje. Jesteś chirurgiem plastycznym, Norman. Musisz być bardzo dobry w swoim fachu. Skąd wytrzasnąłeś człowieka, którego twarz upodobniłeś do twarzy Amory'ego St. Johna?
– Sam nie wiesz, co mówisz. Zamordowany był Amorym St. Johnem. Nikt w to nie wątpił. Czemu miano by wątpić? Nie było wątpliwości.
– To dlatego, że nie było powodu, aby wątpić. Czemu, na przykład, ktoś miałby sprawdzać dane o uzębieniu, jeśli żona nieboszczyka zidentyfikowała ciało, a twarz nieboszczyka wyglądała jak twarz na wszystkich fotografiach, stojących na biurku? Martwi mnie jedynie, że lekarz sądowy nie zauważył blizn po operacji plastycznej. Musisz być naprawdę dobry, Norman.
– Boże, naprawdę pan to zrobił, doktorze Beadermeyer? – zapytał Scott. – Czy naprawdę wraz z Amorym St. Johnem zaplanował pan zabicie innego człowieka, żeby upozorować śmierć Amory'ego? Czy Amory planował, że mnie pozostawi na pastwę losu? Cholera! To prawda, tak? To ja zostanę o wszystko oskarżony, bo on uchodzi za zmarłego. A przecież ja nie zrobiłem wiele złego, przysięgam. Owszem, sprawa Sally, ale było to konieczne, bo wiedzieliśmy, że przeczytała kilka krótkich notatek, które przez niedopatrzenie zostawiłem w swojej teczce. Nie było wyjścia. Współdziałałem z nim, bo byłem do tego zmuszony.
Quinlan znowu go uderzył, tym razem w szczękę. Miał nadzieję, że udało mu się ją złamać.
Beadermeyer spojrzał z góry na Scotta, leżącego na boku, bez przytomności.
– Co za zero z tego człowieka. Ale to nie moje zmartwienie. Słuchaj, Quinlan, to wszystko jest czystym wariactwem. Amory St. John nie żyje. Mam już tego dosyć. Przykro mi, Sally, próbowałem ci pomóc, ale przestało mnie to już obchodzić. Wychodzę.
– Doktorze, pójdę z panem, kiedy diabeł opuści piekło – rzekła Sally.
– Lepiej, żebyś inaczej to sformułowała, Sally – powiedział Quinlan. – Wiem na pewno, że diabeł szwenda się po całym świecie. Tutaj mamy do czynienia z jego dwoma pachołkami. A więc ojciec Sally nadal ci płaci. To niewątpliwie daje odpowiedź na moje pozostałe pytania.
– Wychodzę – rzucił doktor Beadermeyer i skierował się w stronę drzwi.
– Chyba nie chce pan już nas opuścić – odezwał się Dillon, wchodząc do pokoju.
– Kiedy ten padalec się ocknie, uderzę go – powiedziała Noelle St. John. – Cóż, może nawet nie będę czekać. – Podeszła do Scotta i kopnęła go między żebra. – Jeśli zaś chodzi o ciebie – zwróciła się do doktora Beadermeyera – jeśli tylko pan Quinlan da mi gumowy kabel, stłukę cię nim na kwaśne jabłko. Co wyście zrobili mojej córce… Jezu, miałabym ochotę was zamordować.
– Dopilnuję, żeby dostała pani ten kabel, Noelle – powiedział Quinlan.
– Pozwę was wszystkich do sądu. Brutalność policji, właśnie tak, i oszczerstwo. Spójrzcie tylko na biednego Scotta.
Sally podeszła i kopnęła Scotta między żebra. A potem padła w objęcia matki.