ROZDZIAŁ 17

– Chciałbym ci wyjaśnić, dlaczego Sally skorzystała z karty kredytowej, a nie z części dolarów, które ma przy sobie.

Dillon prowadził swoje porsche z taką samą lekkością i zręcznością, jaką wykazywał przy pracy z komputerami.

W świetle małej latarki Quinlan czytał wszystko, co udało mu się znaleźć na temat dziadków Sally. Co kilka minut musiał podnosić głowę znad lektury, żeby nie zwymiotować.

– Nie znoszę czytać w samochodzie. Moja siostra zawsze czytywała powieści, siedząc na tylnym siedzeniu auta i nigdy nic jej nie dokuczało. A wystarczyło, żebym ja zerknął na obrazek w książce i już robiło mi się niedobrze. Co mówiłeś, Dillon? A tak, czemu Sally użyła karty kredytowej. Kiedy poszedłeś po płaszcz, przejrzałem resztę informacji, które podano na temat sprawdzonej karty kredytowej. Numer rejestracyjny samochodu był inny. Kupiła jakiś wrak, na co pewnie zużyła te trzysta dolarów co do centa.

Dillon mruknął

– Podaj mi kawę. Jeszcze godzina, i będziemy na miejscu.

– Kupienie starego grata musiało jej zająć trochę czasu. Załóżmy, że teraz ma nad nami dwugodzinną przewagę. To nie tak źle.

– Miejmy nadzieję, że nie wyczuje naszej obecności w pobliżu, co, twoim zdaniem, zdarzyło się u jej matki.

– Ona naprawdę wiedziała. Posłuchaj tego. Pan Franklin Oglivee Harrison jest prezesem First Phila-delphia Union Bank. Jest też właścicielem dwóch sklepów z odzieżą o nazwie „Dostawa dla dżentelmena". Jego ojciec był właścicielem dwóch największych hut żelaza w Pensylwanii, a że zmarł przed załamaniem gospodarczym, zostawił rodzime grube miliony. Jeśli chodzi o panią Harrison, pochodzi ze starego bostońskiego rodu Thurmondów, którego wszyscy członkowie są urzędnikami wysokiego szczebla, a ogromny majątek zrobili na budowie statków. Mają dwie córki, Amabel i Noelle oraz syna, Geoffreya, który ma zespół Downa i przebywa w bardzo ładnym, prywatnym ośrodku pod Bostonem.

– Chcesz się zatrzymać na tej stacji benzynowej w Wilmington? Będziemy tam za pół godziny.

– Tak. Może ktoś będzie pamięta! markę samochodu, którym jechała.

– Jeśli kupiła coś za trzysta dolców, powinno rzucić się w oczy.

Jednak facet, który sprzedał jej benzynę, poszedł do domu. Pojechali prosto do Filadelfii.


*

Sally przeniosła wzrok z dziadka Franklina na swoją babkę OIivię. Przez wiele lat widywała ich dwa albo trzy razy do roku. Z wyjątkiem ostatniego roku.

Cecylia, pokojówka z parteru, wpuściła ją do domu i nawet nie mrugnęła okiem na widok za dużej męskiej kurtki, narzuconej na przyciasną bluzkę i dżinsy. Spokojnie zaprowadziła ją do kameralnego gabinetu na tyłach domu. Dziadkowie oglądali w telewizji „Seinfelda".

Cecylia nie zaanonsowała jej, tylko zostawiła w pokoju i cicho zamknęła za sobą drzwi. Przez długą chwilę Sally nie odezwała się nawet słowem. Stała tylko, wsłuchując się w dochodzący od czasu do czasu chichot dziadka. Babka trzymała na kolanach książkę, ale jej nie czytała, także wpatrując się w telewizor. Oboje mieli po siedemdziesiąt sześć lat, cieszyli się doskonałym zdrowiem i dwa razy do roku przyjemnie relaksowali się w prywatnym ośrodku wypoczynkowym w Jumby Bay na Antigui.

Sally poczekała na przerwę na reklamy, żeby się odezwać.

– Cześć dziadku, cześć babciu.

Babcia poderwała głowę do góry i wykrzyknęła:

– Susan!

– Czy to naprawdę ty, Susan? – rzekł dziadek. – Na miły Bóg, biedne dziecko, co ty tutaj robisz?

Żadne z nich się nie podniosło. Sprawiali wrażenie przyrośniętych do kanapy. Książka zsunęła się z kolan babki i upadła na piękny dywan.

Sally zrobiła krok w ich stronę.

– Miałam nadzieję, że będziecie mogli dać mi trochę pieniędzy. Szuka mnie mnóstwo ludzi i muszę się gdzieś ukryć. Mam tylko siedemnaście dolarów.

Franklin Harrison powoli wstał z kanapy. Miał na sobie smoking i fontaź – nie miała pojęcia, że nadal robiono takie rzeczy. Nagle stanął jej przed oczami obraz dziadka z czasów, kiedy była jeszcze małą dziewczynką, ubranego dokładnie tak samo. Przypomniała sobie, jak ją brał na ręce i pozwalał głaskać miękki jedwab fontazia. Miał gęste, falowane siwe włosy, ciemnoniebieskie oczy, wyraźnie zarysowane kości policzkowe i wąskie, zaciśnięte usta. I teraz te usta wydawały się jeszcze bardziej zaciśnięte niż zwykle.

Olivia Harrison też się podniosła i poprawiła jedwabną suknię, którą miała na sobie. Wyciągnęła rękę.

– Susan, kochanie, dlaczego nie jesteś u tego wspaniałego doktora Beadermeyera? Chyba nie uciekłaś po raz drugi? To niedobrze dla ciebie, kochanie, wcale niedobrze, zwłaszcza w połączeniu z całym tym skandalem, wywołanym śmiercią twojego ojca.

– On nie umarł zwyczajnie, babciu, został zamordowany.

– Wiemy. I wszyscy nad tym bolejemy. Ale teraz skoncentrujmy się na tobie, Susan. Twoja matka opowiadała nam, ile dobrego zrobił dla ciebie doktor Beadermeyer, jak bardzo poprawił się twój stan. Spotkaliśmy go raz i zrobił na nas spore wrażenie. Czyż to nie ładnie z jego strony, że przyjechał do Filadelfii, żeby się z nami spotkać? Lepiej się już czujesz, Susan, prawda? Chyba już nie widzisz różnych rzeczy, które nie istnieją? I nie oskarżasz ludzi o czyny, których nie popełnili?

– Nie, babciu. Nigdy tego nie robiłam.

Dziwne, żadne z nich nie chciało podejść do niej bliżej.

– Wiesz, kochanie – kontynuowała babka łagodnym głosem, pod którym kryła się stalowa silą – oboje z dziadkiem rozmawialiśmy o tobie i pomyśleliśmy, chociaż mówię o tym z niechęcią, że może jesteś podobna do wujka Geoffreya. Pewnie twoja choroba jest dziedziczna, więc nie ma w tym twojej winy. Kochanie, pozwól mi wezwać doktora Beadermeyera.

Sally była w stanie jedynie wytrzeszczyć oczy na babkę.

– Wujek Geoffrey urodził się z zespołem Downa. To nie ma nic wspólnego z chorobą umysłową.

– Owszem, ale może wskazywać, że zachwianie równowagi może być przynajmniej w części genetyczne, przekazywane z matki lub ojca na córkę. Ale nie to jest istotne. Najważniejsze, żebyś wróciła do tego miłego ośrodka, aby doktor Beadermeyer mógł kontynuować leczenie. Przed śmiercią twojego ojca dzwonił do nas co tydzień, żeby poinformować o kolejnej poprawie twojego stanu. Owszem, bywały tygodnie regresu, ale twierdził, że generalnie poprawiało ci się, dzięki zastosowaniu leków nowej generacji.

Cóż mogła na to odpowiedzieć? Opowiedzieć im całą prawdę, tak jak to zapamiętała, i obserwować, jak niewiarę na ich twarzach zastępuje wściekłość? Nieprawdopodobne.

Rok za rokiem obserwowała, jak babka robi się coraz bardziej nieugięta, a jej umysł kostnieje. Przypomniała sobie, co opowiadała jej ciotka Amabel o tym, jak Noelle pojawiła się w domu pobita przez męża, kiedy Sally była jeszcze niemowlęciem. Nie uwierzyli jej wówczas.

Naturalnie, w domu dziadków zawsze panowała sztywność, ale jako że jej wizyty tutaj były rzadkie, Sally nigdy nie odczuła, że jest wymierzona przeciwko niej. Dokładniej niż kiedykolwiek mogła teraz zrozumieć, jak babka potraktowała swoją córkę Noelle, kiedy ta przybyła błagając o pomoc. Wzdrygnęła się.

– No cóż – odezwał się dziadek, jak zawsze czerstwy i serdeczny, dobroduszny i taki słaby – miło było cię zobaczyć, kochanie. Wiem, że nie masz czasu, żeby zostać dłużej, prawda? Może odeślemy cię do Waszyngtonu? Jak powiedziała twoja babcia, ten Beadermeyer sprawiał wrażenie faceta, który bardzo ci pomagał.

Popatrzyła na oboje. Dziadek, równie wysoki jak James, a przynajmniej kiedyś taki był, człowiek, który wiódł życie zgodne z regułami, ustalanymi przez swoją żonę – a może jeszcze przez swojego ojca – człowiek, któremu nie przeszkadzało, kiedy ktoś zboczył z prostej drogi, ale który nigdy nie bronił nikogo, gdy w pobliżu była jego żona.

Zawsze uważała go za kochającego, dobrego, a tymczasem także do niej nie podszedł. Boże, co on naprawdę o niej myśli? Zaczęła się zastanawiać, dlaczego miał takie zacięte, nieprzyjemne usta.

– Byłam w Cove – powiedziała. – Zatrzymałam się na trochę u Amabel.

– Nie rozmawiamy o niej – rzuciła babka, nagle wyższa, bo zesztywniał jej kark. – Jak sobie posłała, tak się…

– Jest bardzo szczęśliwa.

– Nie może być szczęśliwa. Zniesławiła siebie i swoją rodzinę, poślubiając tego niedorzecznego człowieka, który zarabiał na życie malowaniem, malowaniem obrazów.

– Ciocia Amabel jest wspaniałą artystką.

– Twoja ciotka bawiła się wieloma rzeczami, nic poza tym. Jeśli jest dobrą malarką, to czemu o niej nie słyszeliśmy? Sama widzisz, nikt o niej nie słyszał. Mieszka w tym zabitym dechami miasteczku i wiedzie jej się nieszczególnie. Zapomnij o Amabel. Jest nam z dziadkiem przykro, że ją odwiedziłaś. Nie możemy ci dać pieniędzy, Susan. Pewna jestem, że twój dziadek się ze mną zgodzi. Z pewnością rozumiesz dlaczego.

Spojrzała babce prosto w oczy.

– Nie, nie rozumiem. Wytłumacz mi, czemu nie dacie mi pieniędzy.

– Susan, kochanie – powiedziała babka cichym, kojącym głosem – nie czujesz się dobrze. Przykro nam z tego powodu i trochę jesteśmy tym oszołomieni, gdyż nigdy do tej pory nic takiego nie przytrafiło się w naszej rodzinie, oczywiście z wyjątkiem wujka Geoffreya. Nie możemy dać ci pieniędzy, bo mogłabyś je wykorzystać ze szkodą dla siebie. Jeśli usiądziesz na chwilę, albo nawet przenocujesz, zawiadomimy doktora Beadermeyera, który przyjedzie i cię zabierze. Zaufaj nam, kochanie.

– Tak, Susan, zaufaj nam. Zawsze cię kochaliśmy, zawsze chcieliśmy dla ciebie jak najlepiej.

– Tak jak dla swojej córki, a mojej matki, gdy ją odesłaliście do męża, który ją bil?

– Susan!

– Oboje wiecie, że to prawda. Tłukł ją jak cholera, kiedy tylko miał na to ochotę.

– Nie używaj takich słów w obecności babci, Susan – powiedział dziadek i zobaczyła, że zaciska wargi.

Patrzyła na niego, zastanawiając się, po co w ogóle tu przyjechała. Musiała jednak próbować. Musiała mieć pieniądze.

– Przez wiele lat usiłowałam chronić Noelle, ale nie mogłam jej uratować, bo pozwalała mu na to. Słyszycie mnie? Noelle pozwalała mu się bić. Była taka jak te wszystkie żałosne kobiety, o których tyle się słyszy.

– Nie bądź głupia, Susan – odezwała się babka głosem, którym mogłaby kruszyć skały. – Omówiliśmy tę sprawę z twoim dziadkiem i wiemy, że bite żony to słabe i głupie kobiety. Nie są niezależne. Nie mają motywacji. Nie mają chęci pracować nad sobą. Nie potrafią zmienić swojej sytuacji, bo rodzą dzieci jak króliki, a ich mężowie piją i nie mają pieniędzy.

– Twoja babcia ma całkowitą słuszność, Susan. To nie są kobiety z naszej sfery. Naturalnie należy im współczuć, ale nigdy nie zaliczaj do ich grona swojej matki.

– Amabel mówiła mi, że pewnego razu Noelle przyjechała tutaj, we wczesnym okresie jej małżeństwa, i opowiedziała wam obojgu, co wyprawia mój ojciec. Nie chcieliście tego słuchać. Nalegaliście, żeby wróciła. Odtrąciliście ją. Byliście przerażeni. Czy sądziliście choć przez chwilę, że zmyśliła to wszystko?

Sally przemknęło przez myśl, że z pewnością w ten sposób nie zdobędzie od nich pieniędzy. Nie zdawała sobie wcześniej sprawy, że drzemie w niej tak ogromna niechęć do dziadków.

– Nie będziemy z tobą dyskutować o twojej matce, Susan – stwierdziła babka. Dała dziadkowi znak głową, ale Sally to zauważyła. Dziadek postąpił krok w jej stronę. Zaciekawiło ją, czy będzie próbował ją przytrzymać, związać i wezwać doktora Beadermeyera.

W tamtej chwili szczerze pragnęła, żeby tego spróbował. Chętnie przyłożyłaby mu w te zacięte usta, maskujące słabość i głoszące banały.

Zrobiła krok do tyłu, wyciągając przed siebie ręce.

– Posłuchajcie, potrzeba mi trochę pieniędzy. Jeśli macie dla mnie choć odrobinę uczucia, proszę, dajcie mi jakieś pieniądze.

– W co ty się ubrałaś, Susan? To męska kurtka. Co zrobiłaś? Nie skrzywdziłaś chyba jakiegoś niewinnego człowieka, prawda? Co zrobiłaś?

Była głupia, że w ogóle tu przyjechała. Czego się spodziewała? Tkwili tak mocno osadzeni w świecie swoich racji, że nawet spychacz by ich stamtąd nie ruszył. Oglądali świat z jednego tylko punktu widzenia -z punktu widzenia babki.

– Nie czujesz się dobrze, prawda, Sally? Gdybyś była zdrowa, nie nosiłabyś takiego nieeleganckiego stroju. Może położysz się na chwilę, a my tymczasem zadzwonimy po doktora Beadermeyera?

Dziadek znów zaczął się zbliżać w jej kierunku i wiedziała, że tym razem będzie chciał ją przytrzymać. Miała w zanadrzu kartę atutową i zagrała nią. Nawet się uśmiechnęła do tych starych ludzi, którzy kiedyś, być może, na swój sposób ją kochali.

– Ściga mnie FBI. Wkrótce tu będą. Chyba nie chcesz, dziadku, żeby złapali mnie agenci FBI?

Stanął jak wryty i spojrzał na żonę, która pobladła na twarzy. Babka spytała:

– Skąd mogliby wiedzieć, że tu przyjedziesz?

– Znam jednego z agentów. Jest sprytniejszy, niż powinien, a w dodatku ma ten szósty zmysł. Widziałam go w akcji. Możecie mi uwierzyć. Będzie tu niedługo ze swoim partnerem. Jeśli mnie znajdą, zabiorą mnie z powrotem. A wtedy wszystko wypłynie na wierzch. Powiem całemu światu, że mój ojciec – ten wspaniały, bardzo bogaty prawnik – bił moją matkę, a was to nie obchodziło. Udawaliście, że wszystko jest w porządku, pławiąc się w szczęściu z posiadania odnoszącego takie sukcesy zięcia.

– Nie najładniej się zachowujesz, Susan – powiedziała babka, a na jej bardzo białych policzkach wykwitly dwie jasnoczerwone plamy. Prawdopodobnie objaw gniewu. – To chyba z powodu twojej choroby. Nigdy taka nie byłaś.

– Dajcie mi pieniądze, a zniknę w okamgnieniu. Rozmawiajmy dalej, a zjawi się tu FBI i mnie stąd wywlecze.

Tym razem dziadek nie spojrzał nawet na żonę. Wyciągnął portfel. Nie przeliczył pieniędzy. Wyjął wszystkie banknoty, złożył je i wyciągnął ku niej. Nie chciał jej dotykać. Znów ją to zastanowiło. Czyżby obawiał się, że zarazi się jej szaleństwem?

– Powinnaś natychmiast pojechać z powrotem do doktora Beadermeyera – rzekł, powoli wymawiając słowa, jakby była idiotką. – On cię obroni. Zabezpieczy cię przed policją i FBI.

Wsadziła banknoty do kieszeni dżinsów. Spodnie były bardzo dopasowane.

– Do widzenia i dziękuję za pieniądze. – Z ręką na klamce przerwała na chwilę. – Co wiecie o doktorze Beadermeyerze?

– Ma świetne rekomendacje, kochanie. Wróć do niego. Zrób, jak radzi dziadek. Wróć.

– To okropny człowiek. Więził mnie. Robił mi straszliwe rzeczy. Ale to samo robił mój ojciec. Naturalnie nie wierzycie w to, prawda? Ojciec jest taki wspaniały, a raczej był taki wspaniały. Nie martwicie się, że wasz zięć został zamordowany? To raczej nie zdarza się w wyższych sferach, prawda?

Patrzyli na nią bez słowa.

– Do widzenia. – Ale zanim zdążyła wyjść z pokoju, babka zawołała za nią: – Dlaczego mówisz takie rzeczy, Susan? Nie mogę uwierzyć, że tak się zachowujesz. I nie chodzi mi tylko o nas, ale o twoją matkę. I co z twoim kochanym mężem? Chyba o nim nie opowiadasz kłamstw, prawda?

– Ani jednego – odpada Sally i wymknęła się z pokoju, zamykając za sobą drzwi. Przez moment na jej twarzy zagościł uśmiech.

W korytarzu stała Cecylia.

– Nie wezwałam policji. Poza tym nikogo nie ma w domu. Nie musi się pani martwić. Ale niech się pani pospieszy, panienko Susan.

– Czy my się znamy?

– Nie, ale moja mama zawsze zajmowała się panienką, kiedy co roku rodzice przywozili tu panienkę. Mówiła, że była pani najmądrzejszym, słodkim szkrabem. Opowiadała, że potrafiła pani pisać wspaniałe wierszyki na kartkach urodzinowych. Do dziś zachowałam kilka takich kart, zrobionych przez mamę, na których są pani wierszyki. Powodzenia, panienko Susan.

– Dziękuję, Cecylio.


*

– Jestem agent Quinlan, a to agent Savich. Czy zastaliśmy państwa Harrison?

– Tak, proszę pana. Proszę za mną. – Cecylia zaprowadziła ich do gabinetu, tego samego, do którego pół godziny wcześniej wprowadziła Sally Brai-nerd. Kiedy weszli do środka, przymknęła za nimi drzwi. Pomyślała, że Harrisonowie oglądają teraz kanał telezakupów. Pan Harrison lubił śledzić ceny oferowanych tam ubrań i porównywać z cenami w swoich sklepach.

Uśmiechnęła się. Nie miała zamiaru mówić im, że teraz Sally Brainerd ma pieniądze. Nie wiedziała, ile dziewczyna dostała od tego skąpego starucha. Nie więcej, niż pani Harrison pozwoliła mu dać. Cecylia życzyła Sally powodzenia.

Sally zatrzymała się pod sklepem nocnym i kupiła kanapkę z szynką i coca-colę. Posiliła się na zewnątrz, w świetle latarń przed sklepem. Odczekała, aż odjedzie ostatni samochód, po czym przeliczyła pieniądze.

Wybuchnęła śmiechem i wydawało jej się, że będzie się śmiać bez końca. Miała dokładnie trzysta dolarów. Była tak zmęczona, że zataczała się jak pijana. Śmiech nadal nią targał. Zaczynała się zachowywać jak histeryczka.

Motel. Tak, potrzebny był jej miły, tani motel. Musiała przespać solidne osiem godzin, potem będzie mogła jechać dalej. Znalazła motel pod Filadelfią „Ostatni Przystanek". Zapłaciła gotówką, czym zasłużyła sobie na uważne spojrzenie starego mężczyzny, który naprawdę nie chciał mieć jej w hotelu, ale nie potrafił powstrzymać się przed przyjęciem pieniędzy, które ściskała w dłoni.

Pomyślała, że jutro będzie musiała kupić jakieś ubranie. Zapłaci kartą kredytową i wyda nie więcej niż czterdzieści dziewięć dolarów i dziewięćdziesiąt dziewięć centów. Pięćdziesiąt dolarów musi wystarczyć, prawda? Kiedy wreszcie położyła się na cudownie miękkim łóżku, zadała sobie pytanie, gdzie też może być James.


*

– Gdzie teraz, Quinlan?

– Daj mi ochłonąć z wściekłości. Niech ich diabli wezmą. Sally była u nich. Czemu nie chcieli nam pomóc?

– Bo ją kochają i chcieli ją osłaniać?

– Guzik prawda. Kiedy znalazłem się o dwa kroki od nich, zrobiło mi się lodowato.

– Pani Harrison powiedziała interesującą rzecz -zauważył Dillon, zapalając silnik porsche'a. – O tym, że Sally jest chora i że ma nadzieję, iż wkrótce dziewczyna wróci do tego miłego doktora Beadermeyera. Gotów jestem się założyć, że zatelefonowali do poczciwego doktorka, gdy tylko Sally przekroczyła ich próg. Czy to nie dziwne, że pani Harrison usiłowała przedstawić męża jako silnego, mocnego mężczyznę? Nie chciałbym znaleźć się oko w oko z tą walkirią. Budzi postrach w całej rodzinie. Ciekaw jestem, czy dali Sally jakieś pieniądze.

– Mam nadzieję – odparł James. – Na myśl o tym, że podróżuje tym gratem bez grosza przy duszy, robi mi się niedobrze.

– Ma twoje karty kredytowe. Gdyby nie dali jej pieniędzy, musiałaby z nich skorzystać.

– Dam głowę, że Sally jest śmiertelnie zmęczona. Znajdźmy jakiś motel, a potem możemy zacząć dzwonić po wszystkich hotelach w okolicy.

Zatrzymali się w Quality Inn, miejscu właściwym dla agentów FBI. Pół godziny później Quinlan gapił się na telefon. Ze zdumienia nie mógł się poruszyć.

– Znalazłeś ją? Tak szybko?

– Jest niespełna pięć kilometrów stąd, w motelu o nazwie „Ostatni Przystanek". Nie podała swojego prawdziwego nazwiska, ale zdaniem staruszka wyglądała dziwnie, ubrana w męską kurtkę i bardzo opięte ubranie, które nadawało jej wygląd dziwki, tyle że nie jest dziwką, i dlatego pozwolił jej się zatrzymać. Powiedział, że wyglądała na przestraszoną i zagubioną.

– Hura! – rzekł Dillon. – Wcale nie jestem już taki zmęczony, Quinlan.

– Ruszajmy.

Загрузка...