ROZDZIAŁ 6

David Mountebank nie znosił swojego nazwiska od chwili, gdy zajrzał do słownika i odkrył, że oznacza ono człowieka chełpliwego i pozbawionego skrupułów. Za każdym razem, kiedy spotykał dużego mężczyznę, na dodatek wyglądającego na bystrego, i musiał się przedstawić, zachowywał się sztywno i ostrożnie, sprawdzając, czy rozmówca nie będzie kpił z jego nazwiska. Przedstawiając się teraz mężczyźnie stojącemu przed nim, cały się zmobilizował.

– Jestem szeryf David Mountebank.

Mężczyzna wyciągnął rękę.

– Nazywam się James Quinlan, szeryfie. A to Susan Brandon. Dwie godziny temu to my razem znaleźliśmy ciało.

– Witam, pani Brandon.

– Może pan usiądzie, szeryfie?

Skinął głową, zdjął kapelusz i spoczął na miękkich poduszkach kanapy.

– Cove się zmieniło – powiedział, rozglądając się po salonie Amabel, jakby znalazł się w sklepie wypełnionym współczesną grafiką, której nie trawił. – Wydaje się, że za każdym razem, kiedy tu przyjeżdżam, wygląda coraz lepiej. Co pan o tym sądzi?

– Nie wiem – odparł Quinlan. – Jestem z Los Angeles.

– A pani tutaj mieszka, pani Brandon? Jeśli tak, to z pewnością jest pani najmłodszą latoroślą w tym mieście, chociaż niedaleko stąd, bliżej autostrady, powstaje coś w rodzaju nowej dzielnicy. Nie rozumiem, jak ludzie mogą chcieć mieszkać w pobliżu autostrady. Nie odwiedzają Cove, chyba że wpadną na lody, tak przynajmniej słyszałem.

– Nie, szeryfie. Przyjechałam do ciotki. Na krótkie wakacje. Jestem z Missouri.

Szeryf Mountebank zapisał to sobie w notesie, potem wyprostował się na kanapie, przejechał rękami po kolanach i powiedział: – Lekarz sądowy jest w domu doktora Spivera i bada zwłoki kobiety. Musiała być w wodzie jakiś czas, moim zdaniem co najmniej osiem godzin.

– Wiem, kiedy zginęła – rzekła Sally.

Szeryf tylko uśmiechnął się do niej, czekając na resztę. To był jego zwyczaj: czekać, a wtedy na pewno wszystko, co chciał usłyszeć, popłynie z ust rozmówcy, który będzie mówił, żeby tylko przerwać ciszę.

Tym razem nie musiał czekać długo, bowiem Susan Brandon nie mogła się doczekać, żeby mu opowiedzieć wszystko o krzykach, o tym, jak pierwszej nocy ciotka przekonała ją, że to tylko zawodzenie wiatru, ale że wczorajszej nocy wiedziała, po prostu wiedziała, iż był to krzyk kobiety, wrzask bólu, a potem ten ostatni krzyk… no tak, ktoś ją zabił.

– Która to była godzina? Pamięta pani, pani Brandon?

– Było pięć po drugiej w nocy, szeryfie. Wtedy moja ciotka zeszła ze mną i zadzwoniła do wielebnego Vorheesa.

– Telefonowała do Hala Vorheesa?

– Tak, Stwierdziła, że jest tu chyba najmłodszym mężczyzną i najsprawniejszym fizycznie. Przyprowadził ze sobą trzech starszych mężczyzn. Szukali, ale nic nie udało im się znaleźć.

– To pewnie ta sama grupka, która była u doktora Spivera. Siedzieli i tylko patrzyli jeden na drugiego. Tego typu wydarzenia naprawdę wywołują silne poruszenie w miasteczkach takich jak Cove.

David Mountebank zapisał ich nazwiska. Nagle, nie łagodząc głosu, zapytał:

– Dlaczego nosi pani czarną perukę, pani Brandon?

Bez chwili, namysłu odpowiedziała:

– Przechodzę chemoterapię, szeryfie. Jestem prawie łysa.

– Przykro mi.

– W porządku.

W tym właśnie momencie Quinlan zrozumiał, że nigdy nie wolno mu nie doceniać Sally Brainerd. Nie zdziwiło go specjalnie, że szeryf zauważył perukę. Prawdę powiedziawszy, wyglądała po prostu śmiesznie. W tych włosach czarnych jak grzech przypominała Elvirę, Panią Ciemności. Nie, była wręcz bledsza niż Elvira. Na Óuinlanie wywarło wrażenie samo pytanie szeryfa o perukę. Może gdzieś tam istniała wątła szansa na poznanie tożsamości zabitej kobiety i jej mordercy. Zobaczył, że David Mountebank nie jest głupi.

– Doktor Spiver uważa, że to tylko tragiczny wypadek – odezwał się szeryf, jednocześnie bez przerwy notując coś ołówkiem w swoim notesie.

– Poczciwy doktor jest prawie zupełnie ślepy – odparł James. – Z równym powodzeniem zamiast zabitej kobiety mógłby badać nogę od stołu.

– Cóż, wygląda na to, że doktor za szybko ocenił sprawę. Powiedział, że nie wyobraża sobie, aby ktoś mógł chcieć ją zabić, chyba żeby to był ktoś z zewnątrz. To znaczy ktoś nie mieszkający przy autostradzie 101A. Pozostali czterej mężczyźni nic nie wiedzieli. Domyślam się, że przyszli, aby wesprzeć doktora moralnie. A pan, panie Quinlan, czy jest pan tu służbowo?

Quinlan opowiedział mu o starszym małżeństwie, którego poszukiwał. Nie wspomniał słowem o kłamstwach mieszkańców miasteczka.

– Ponad trzy lata temu – mruknął szeryf, patrząc na wiszący nad głową Sally obraz Amabel, utrzymany w tonacji jasnożółtej, kremowej i bladego błękitu, pozbawiony konkretnych kształtów, a jednak ładny.

– Tak. Pewnie za dużo czasu upłynęło, żeby coś znaleźć, ale ich syn chciał jeszcze raz spróbować. Obrałem Cove na swoją kwaterę główną, najpierw poszukam czegoś tutaj, a później będę stąd robił wypady.

– Wie pan co, panie Quinlan? Kiedy wrócę do mojego biura, też mogę czegoś poszukać. Jestem szeryfem zaledwie od dwóch lat. Sprawdzę, co poprzedni szeryf miał na ten temat do powiedzenia.

– Będę bardzo wdzięczny.

Rozległo się pukanie do frontowych drzwi. Potem drzwi się otworzyły i do salonu wkroczył niewysoki, szczupły mężczyzna. Na nosie miał okulary w drucianej oprawce, a na głowie filcowy kapelusz z miękkim rondem. Zdjął kapelusz, skinął głową szeryfowi i ukłonił się Sally.

– Witam szeryfie, dzień dobry pani. – Potem spojrzał na Quinlana i wbił w niego wzrok, jak mały piesek, który tylko czeka na polecenie swojego pana, aby rzucić się na mastodonta.

Ouinlan wyciągnął rękę.

– Quinlan.

– Jestem biegłym lekarzem. Szeryfie, już zabieramy ciało. Chciałem tylko dać panu wstępny raport. – Tu przerwał teatralnie. Quinlan znał dobrze te chwyty i uśmiechnął się. Wiele razy widział już podobne sceny. Lekarze sądowi rzadko miewali swoje pięć minut. To była ich jedyna szansa, żeby zabłysnąć i ten człowiek robił wszystko, żeby olśnić obecnych w pokoju.

– Tak, Ponser? Mów szybko.

Nazwisko nie mówiło tyle, co nazwisko Mountebank, ale było dość interesujące. Quinlan zerknął na Sally, która wpatrywała się w czubki swoich butów. Jednak przysłuchiwała się rozmowie; widział, jak cała zesztywniała, czuł nieomal drżenie powietrza wokół i niej.

– Ktoś ją udusił – radośnie obwieścił Ponser. – Sprawa jest dość oczywista, ale na sto procent będę pewny dopiero po otrzymaniu wyników autopsji. Być może zabójca sądził, że jeśli ciało będzie przebywało w wodzie, ślady nie będą takie wyraźne, ale mylii się. Z drugiej jednak strony, gdyby fale nie wyrzuciły jej na brzeg, jej ciało nigdy nie zostałoby znalezione i problem byłby czysto teoretyczny.

– Tego właśnie chcieli – powiedziała Sally. – Nie chcieli, aby ją znaleziono. Nawet gdyby fale wyrzuciły ją na brzeg, ile osób schodzi tamtędy w dół? Wszyscy tu mieszkający to starzy ludzie. Zejście tamtędy jest niebezpieczne. Mieli pecha, że znaleźliśmy ją z Jamesem.

– Z pewnością – zgodził się szeryf. Wstał. – Pani Brandon, czy spróbowałaby pani określić kierunek i odległość, z jakich dobiegały słyszane przez panią krzyki? Czy dobiegały z tego samego miejsca zarówno pierwszej, jak i drugiej nocy?

– Bardzo celne pytanie – wolno powiedziała Sally. – Taka informacja z pewnością może pomóc. I pierwszej, i drugiej nocy krzyki dochodziły gdzieś z bliska, chyba że krzyczała naprawdę bardzo głośno. Wydaje mi się, że w obu przypadkach krzyk dobiegał z drugiej strony drogi. I z niewielkiej odległości, naprawdę bardzo małej – tak przynajmniej mi się wydaje.

– Naprzeciwko tego domu wzdłuż ulicy stoi cały szereg ślicznych, małych domków. Na pewno ktoś musiał coś słyszeć. Oto moja wizytówka, na wypadek gdyby przypomniała sobie pani coś jeszcze. Proszę dzwonić w każdej chwili.

Potrząsnął dłonią Quinlana.

– Wie pan, nie mogę zrozumieć, dlaczego ktoś więził tę kobietę.

– Więził? – rzekła Sally, wbijając wzrok w szeryfa.

– Naturalnie, proszę pani. Gdyby nie przetrzymywano jej wbrew woli, to czy słyszałaby pani krzyki przez dwie noce? Zabójca więził ją z jakiegoś powodu, tak ważnego, że zamordował ją dopiero drugiej nocy, kiedy udało jej się uwolnić i znów zaczęła krzyczeć. Zadaję sobie tylko pytanie, po co kogoś więzić, skoro nie zamierza się go sprzątnąć? Może myślał o okupie i dlatego zachował ją przy życiu? A może przez cały czas zamierzał ją zabić? Może to wariat? Nie mam pojęcia, ale się dowiem. Nie słyszałem, żeby ktoś ostatnio zaginął. Tyle pozostaje pytań. Kiedy tylko będziemy mieli fotografię zamordowanej, moi ludzie zaczną przeczesywać okolicę jak armia mrówek. Naprawdę mam nadzieję, że pochodziła stąd.

– To z pewnością znacznie ułatwiłoby panu pracę – rzucił Quinlan. – Jeśli znajdą się jacyś krewni albo mąż, znajdą się też dziesiątki motywów zbrodni.

– Tak, panie Quinlan, to niewątpliwie prawda.

– Nie ma nic lepszego niż dobra zagadka kryminalna, żeby w człowieku raźniej zaczęła krążyć krew.

– Wolę moją zagadkę niż pańską, panie Quinlan. Odnalezienie po trzech latach dwóch osób nie jest zbyt prawdopodobne. Cóż, będę się zbierał. Miio mi było panią poznać, pani Brandon.

Kiedy szli do drzwi, odezwał się do Quinlana.

– Jeśli zaś chodzi o zamordowaną kobietę, dowiem się, kto ją więził, a wtedy zobaczymy, jaki mógł być motyw tak brutalnego zabójstwa. Zastanawia mnie, dlaczego jej ciało zrzucono do morza.

– A nie zakopano w ziemi?

– Właśnie. Wie pan, co sobie myślę? Otóż moim zdaniem ktoś wpadł w szał, że się uwolniła. Ktoś był tak wściekły, że ją zabii i po prostu zrzucił do wody, jak śmieć. Bardzo chcę go dopaść.

– Na pana miejscu też bym chciał, szeryfie. Myślę, że pana domysły mogą być słuszne.

– Długo pan zostanie w miasteczku, panie Quinlan?

– Jeszcze jakiś tydzień.

– A pani Brandon?

– Nie wiem, szeryfie.

– Nieprzyjemna sprawa z tym nowotworem.

– Tak, nieprzyjemna.

– Ale wyzdrowieje?

– Jej lekarze zdają się w to wierzyć.

Szeryf David Mountebank uścisnął dłoń Quinlana, skinął głową Sally – która, chociaż mówili cicho, słyszała każde słowo – i oddalił się. Sally zainteresowało, dlaczego ciotka wyszła przed przybyciem szeryfa. Amabel powiedziała jedynie:

– Czemu szeryf miałby chcieć ze mną rozmawiać? Nic nie wiem.

– Ale przecież słyszałaś krzyki, Amabel.

– Nie, dziecino, to ty je słyszałaś. Ani przez chwilę nie wierzyłam, że to są krzyki. Nie chcesz chyba, żebym cię nazwała kłamczucha w obliczu przedstawiciela prawa?

Powiedziawszy to, wyszła. Teraz Sally zwróciła się do Ouinlana.

– Szeryf nie jest głupi.

– Nie, nie jest. Ale tobie udało się go oszukać z tą całą chemoterapią. Gdzie jest twoja ciotka?

– Nie wiem. Wyszła.

– Przecież wiedziała, że przyjdzie szeryf.

– Tak, ale powiedziała, że nic nie wie. Oświadczyła, że nie słyszała żadnych krzyków, a nie chce mnie przedstawiać w złym świetle, gdyby musiała mu to powiedzieć.

– To znaczy, żeby nie wyszło, iż jesteś histeryczką albo kłamczucha?

– Otóż to. Gdy będzie z nim rozmawiała, prawdopodobnie mu nakłamie. Kocha mnie. Nie chciałaby mnie skrzywdzić.

Ale nie kocha wystarczająco mocno, żeby teraz dla niej skłamać, pomyślał Quinlan. Dziwna rodzina.

– Żadnych nowych telefonów?

Sally potrząsnęła głową, odruchowo przenosząc wzrok na aparat telefoniczny, stojący na stoliczku koło lampy.

– Ktoś jednak wie, że jesteś tutaj.

– Tak, ktoś wie.

Porzucił ten temat. Nie chciał jej przyciskać do muru, przynajmniej nie w tej chwili. Dość już przeszła jak na jeden dzień. A nie załamała się. Trzymała się dzielnie.

– Dumny jestem z ciebie – powiedział bez namysłu.

Popatrzyła na niego, mrugając oczami. Ciągle stał w drzwiach wejściowych i z rękami założonymi na piersiach opierał się o ścianę.

– Jesteś ze mnie dumny? Dlaczego?

Wzruszył ramionami i podszedł do niej.

– Jesteś cywilem, ale się nie poddajesz.

Gdyby tylko wiedział, pomyślała, pocierając miejsce po obrączce, tak ciasnej i paraliżującej.

– Sally, co się stało?

Poderwała się na nogi.

– Nic, James, zupełnie nic. Jesteś głodny?

Nie był, ale ona musiała być, jeśli ten kawałek zeschniętej grzanki był jedynym posiłkiem, który tego dnia zjadła.

– Wróćmy do Thelmy i zobaczmy, co tam mają – powiedział, a ona przystała na propozycję. Nie chciała być sama. Nie chciała zostać sama w tym domu.

Staruszka siedziała w jadalni, siorbiąc gęstą zupę jarzynową. Otwarty pamiętnik trzymała na kolanach okładką do góry, wieczne pióro leżało obok talerza. Co, u diabła, pisze w tym pamiętniku? Co mogło być tak cholernie interesującego? Na ich widok staruszka ryknęła:

– Martho, przynieś moje zęby! Bez zębów nie mogę być dobrą gospodynią.

Zamknęła usta i nie odezwała się słowem, dopóki biedna Martha nie wbiegła do jadalni i nie podała jej sztucznej szczęki. Thelma odwróciła się, potem odkręciła z powrotem i obdarzyła ich szerokim uśmiechem porcelanowego uzębienia.

– No, co ja słyszę o jakichś zwłokach, które znaleźliście?

– Jesteśmy głodni – powiedział James. – Jest jakaś szansa na zupę?

– Martho, przynieś dwa talerze twojej jarzynowej! – zawołała Thelma.

Wskazała im dwa miejsca naprzeciwko siebie. Zwróciła wzrok na Sally, która nie miała na głowie peruki.

– To ty jesteś siostrzenicą Amabel, prawda?

Sally kiwnęła głową.

– Tak, proszę pani. Miło mi panią poznać.

Staruszka prychnęła.

– Tylko się zastanawiasz, czemu jeszcze żyję. Ale nadal żyję i dbam o to, aby codziennie informować o tym doktora Spivera. Trzy lata temu ogłosił mnie zmarłą, wiecie?

Quinlan wiedział. Wyobrażał sobie, że każdy o tym słyszał, dziesiątki razy. Jednak uśmiechnął się i potrząsnął głową. Sięgnął pod stół i ścisnął Salły za rękę. Zesztywniała, zaraz jednak poczuł, że się rozluźnia. Świetnie, pomyślał, zaczyna mi ufać. I od razu poczuł się jak bydlę.

Martha rozłożyła przed nimi nakrycia i podała dwa talerze zupy.

– Wokół Marthy stale kręcili się jacyś mężczyźni, ale zawsze byli to łajdacy. Interesowało ich tylko jej gotowanie. Co zrobiłaś z młodym Edem, Martho? Ugotowałaś coś dla niego, czy też zażądałaś, żeby najpierw poszedł z tobą do łóżka?

Martha tylko potrząsnęła głową.

– Thelmo, tylko wprawiasz w zakłopotanie panienkę Sally.

– Mnie również – rzucił Quinlan, biorąc do ust łyżkę pełną zupy. – Martho – powiedział – nie jestem łajdakiem i na pewno się z tobą ożenię. Zrobię dla ciebie wszystko.

– Zgoda, panie Quinlan.

– Taki duży chłopiec jak pan miałby być zakłopotany, Jamesie Quinlan? – Theima Nettro roześmiała się. Sally była wdzięczna, że staruszka założyła swoje zęby. – Sądzę, że z niejednego pieca jadłeś chleb, chłopcze. Gotowa jestem się założyć, że nawet gdybym się teraz rozebrała, nie zbiłabym cię z tropu.

– Nie byłbym tego taki pewny, proszę pani – odparł Ouinlan.

– Zaraz przyniosę duszonego kurczaka – powiedziała Martha. – Z chlebem czosnkowym – rzuciła przez ramię.

– To ona trzyma mnie przy życiu – odezwała się Theima. – Powinna być moją córką, ale nie jest. Szkoda. To dobra dziewczyna.

Interesujące, pomyślał Quinlan, ale nie tak fascynujące jak zupa. Wszyscy skupili całą uwagę na zupie jarzynowej, dopóki Martha nie pojawiła się ponownie z ogromną tacą zastawioną półmiskami. Dobiegające zapachy omal nie pozbawiły Quinlana przytomności. Zaczął rozważać, jak długo zachowałby płaski brzuch, gdyby Martha przygotowywała dla niego wszystkie posiłki.

Thelma wzięła do ust duży kawałek kurczaka, zaczęła go żuć, jakby to był jej ostatni kąsek na ziemi, westchnęła, po czym odezwała się:

– Czy mówiłam wam, że mój mąż, Bobby, wynalazł nową, ulepszoną wersję automatycznego pilota i sprzedał go potężnemu koncernowi z San Diego? Bardzo byli tym zainteresowani, bo była wojna i w ogóle. Tak, właśnie tak się stało. Wiem, że dzięki pomysłowi Bobby'ego samoloty mogły latać na lepiej ustabilizowanej wysokości i mniej zbaczały z kursu, niż do tamtej pory. Z pieniędzmi za wynalazek przenieśliśmy się z Bobbym tutaj, do Cove. Nasze dzieci zdążyły tu dorosnąć i wyprowadziły się. – Potrząsnęła głową, uśmiechnęła się i rzekła: – Mogę się założyć, że znalezione przez was ciało było w opłakanym stanie.

– Tak – wiercąc się lekko, odpowiedziała Sally. – Biedaczka została zrzucona ze skalistego urwiska. Najwyraźniej została zabrana przez przypływ.

– Ale kim ona była?

– Nikt jeszcze tego nie wie – odparł Ouinlan. – Szeryf Mountebank się dowie. Czy słyszała pani kobiece krzyki, pani Nettro?

– Mów do mnie Thelmo. Mój drogi Bobby zmarł zimą tysiąc dziewięćset pięćdziesiątego szóstego roku, zaraz po wyborze Eisenhowera – Bobby nazywał mnie Diablicą, ale zawsze się przy tym uśmiechał, więc nie miałam do niego pretensji. Krzyk kobiety? Raczej nie. Lubię, kiedy mój telewizor głośno gra.

– To było w środku nocy – rzekła Sally. – Była już pani w łóżku.

– Mam tak ciasno zwinięte walki na głowie, że nic nie słyszę. Spytajcie Marthę. Kiedy nie usiłuje znaleźć dla siebie chłopa, leży na łóżku i rozmyśla o tym. Może ofia coś słyszała.

– Dobrze – powiedział Quinlan. Odgryzł duży kęs grzanki z czosnkiem, zadrżał z rozkoszy, poczuwszy całe bogactwo smaku czosnku i masła, i odezwał się: – Kobieta krzyczała gdzieś bardzo blisko, może wręcz po drugiej stronie drogi, naprzeciwko domu Amabel. Była czyimś więźniem. A potem ten ktoś ją zabił. Co o tym myślicie?

Thelma żuła następny kawałek kurczaka, a nitka stopionej mozarelli zwisała jej z kącika ust.

– Myślę, że razem z Sally powinniście gdzieś pojechać, żeby się poprzytulać. Nigdy jeszcze nie widziałam tak wystraszonej dziewczyny jak biedna Sally. Jest w opłakanym stanie. Amabel nie powiedziała nic ponad to, że przeżyłaś ciężkie chwile i próbujesz dojść do siebie po nieudanym małżeństwie. Powiedziała, że powinniśmy siedzieć cicho, że potrzebujesz ciszy i spokoju. Nie musisz się martwić, Sally, nikt z Cove nie będzie o tobie paplał.

– Dziękuję pani.

– Mów do mnie Thelmo, Sally. A teraz powiedzcie mi, co każde z was wie o tym znanym waszyngtońskim prawniku, który został zamordowany.

James pomyślał, że Sally zaraz zemdleje i upadnie twarzą prosto w talerz z kurczakiem. Była bledsza niż śmierć. Odezwał się swobodnie:

– Podejrzewam, że nie więcej niż inni. A co ty wiesz, Thelmo?

– Ponieważ jestem jedyną osobą ze sprawnym telewizorem, wiem o wiele więcej niż każdy inny mieszkaniec miasteczka. Czy wiecie, że mąż zaginionej córki prawnika wystąpił w telewizji, błagając ją, żeby wróciła do domu? Powiedział, że martwi się złym stanem jej zdrowia, że nie wiedziała, co robi. Powiedział, ze ona nie ponosi odpowiedzialności, że jest chora. Stwierdził, że naprawdę niepokoi się o nią, że chce, aby wróciła, żeby mógł się nią zaopiekować. Wiedzieliście o tym? Czy to nie imponujące?

Teraz już nie groziło jej wpadnięcie w półmisek z kurczakiem. Quinlan poczuł, że skamieniała.

– Gdzie to słyszałaś, Thelmo? – zapytał spokojnie, wątpiąc jednocześnie, czy kiedykolwiek jeszcze będzie miał ochotę na następny kawałek pieczonego kurczaka.

– Pokazywali w CNN. W programie CNN możesz znaleźć wszystko.

– Czy pamiętasz może, co jeszcze mówił?

– To właściwie wszystko. Naprawdę nieźle przedstawił sprawę. Sprawiał wrażenie bardzo szczerego. Przystojny mężczyzna, ale trochę zanadto gładki. Moim zdaniem ma za miękko zarysowany podbródek. A co wy oboje o tym sądzicie?

– Zupełnie nic – odparła Sally. James był zadowolony, nie słysząc w jej głosie nuty paniki, chociaż zdawał sobie sprawę, że musi być wystraszona.

Thelma zdawała się nie zauważać, że jej otoczenie przerwało jedzenie. Zachichotała.

– Lubię Jamesa. Nie jest taki delikatny i gładki jak mąż tamtej biednej dziewczyny. Nie, James nie smaruje włosów tymi wszystkimi piankami. Mogę się założyć, że mąż tamtej biedaczki nie potrafiłby użyć tego ślicznego, dużego rewolweru, który James nosi pod marynarką. Nie, on wolałby jeden z tych delikatnych pistolecików. Tak, jak na mój gust, facet jest zbyt oślizgły. Sally, skoro na miejscu jest James, radzę ci z niego skorzystać. Tak zawsze mawiał do mnie mój mąż. „Thelmo – mówił – mężczyźni uwielbiają, kiedy się z nich korzysta. Użyj mnie". Nadal brakuje mi Bobby'ego. Wiecie, w tysiąc dziewięćset pięćdziesiątym szóstym nabawił się zapalenia płuc. Zabiło go w cztery dni. Szkoda. – Westchnęła i wzięła do ust następny kawałek kurczaka.

– Czuję się, jakbym właśnie połknął pięć ząbków czosnku – powiedział Quinlan, kiedy udało im się umknąć pod pretekstem bólu brzucha Sally.

– Tak, ale było wspaniale, dopóki Thelma nie wspomniała o Scotcie.

– Chce się tobą zająć.

– Jestem tego pewna.

Pragnął, żeby mu opowiedziała o mężu i o tym, co jej zrobił. Gorycz w jej głosie była wyraźniejsza od strachu. Kiedy otrzymała telefon od kogoś podającego się za jej ojca – tak, wtedy była naprawdę przerażona. Odwróciła się do niego. Była jeszcze bledsza, jeśli to w ogóle było możliwe, i skurczona, jakby uszło z niej życie.

– Byłeś dla mnie bardzo miły i doceniam to, ale teraz muszę stąd zniknąć. Nie mogę tu zostać ani chwili dłużej. Wystąpił w programie telewizyjnym, ktoś mógł go obejrzeć. Ktoś może zatelefonować z informacją. Muszę wyjechać. I wiesz co? Thelma wie. Tylko bawiła się ze mną.

– Nikt nie zadzwoni, bo nikt nie oglądał programu. Gdyby twój mąż oferował jakąś nagrodę za informację, idę o zakład, że Thelma natychmiast rzuciłaby się do telefonu, chichocząc przez cały czas. Owszem, Thelma wie, ale nie uczyni nic poza dogadywaniem ci. Pomyśl, Sally, poza tym nikt nie wie, kim jesteś. Dla wszystkich jesteś tylko siostrzenicą Amabel. Założyłbym się też, że gdyby się dowiedzieli, nikt nie pisnąłby słowa. Lojalność – rozumiesz, co mam na myśli?

– Właściwie nie – odpowiedziała.

Dobry Boże, pomyślał, krocząc u jej boku, jakim piekłem musiało być jej życie. Nie przypominał sobie, czy w pokoju na wieży widział telewizor. Miał nadzieję, że gdzieś stał. Chciał obejrzeć, jak Scott Brainerd prosi swoją żonę, żeby do niego wróciła.

– Nie wyjeżdżaj – odezwał się, kiedy dotarli do domku Amabel. – Wiesz, wcale nie jest trudno być lojalnym, kiedy to cię nic nie kosztuje. Nie musisz uciekać. Pozwól sprawom toczyć się swoim torem i trzymaj się z boku. A poza tym, nie masz przecież pieniędzy, prawda?

– Mam karty kredytowe, ale boję się z nich korzystać.

– Bardzo łatwo je wytropić. Dobrze, że ich nie użyłaś. Posłuchaj, Sally, mam kilku kolegów w Waszyngtonie. Pozwól mi wykonać parę telefonów i dowiedzieć się, co się naprawdę dzieje, dobrze?

– Jakich kolegów?

Uśmiechnął się do niej.

– Nie mogę mieć przed tobą tajemnic, prawda?

– Nie wtedy, kiedy sprawa jest tak oczywista – odparła i też uśmiechnęła się do niego. – Nieważne, James. Jeśli chcesz pogadać z paroma osobami, proszę bardzo. Pamiętaj tylko, że nie mam pieniędzy, żeby ci zapłacić.

– Pro bono – odrzekł. – Słyszałem, że nawet agencje rządowe czasem pracują za darmo.

– Tak, a potem korzystają z pieniędzy podatników. To twoi przyjaciele pracują dla władz?

– Tak, i są naprawdę dobrzy. Powiem ci, co tam piszczy, naturalnie, jeśli tylko będą coś wiedzieli.


– Dziękuję, James. Ale pamiętaj, że jest jeszcze ktoś podszywający się pod mojego ojca. Ten człowiek wie, gdzie jestem.

– Ktokolwiek się pojawi, będzie miał do czynienia z moim wielkim rewolwerem. Nie martw się.

Kiwnęła głową. Marzyła, żeby dotknął jej dłoni, uścisnął, poklepał ją po policzku, żeby zrobił cokolwiek, pozwalającego jej poczuć się mniej zagrożoną, nie tak zaszczutą. Wiedziała jednak, że nie mógł tego zrobić. Zdawała też sobie sprawę, że zupełnie go nie zna.

A więc zostałem jej obrońcą, uświadomił sobie Quin-lan, potrząsając głową. Obroniłby ją przed każdym, kto by się pojawił i chciał ją stąd wywlec silą albo skrzywdzić. Życie spłatało mi niezłego figla, pomyślał, wracając do pensjonatu Thelmy.

To on był jej głównym prześladowcą.

Загрузка...