ROZDZIAŁ 33

– Panie Quinlan, czy pan mnie słyszy?

– Tak – powiedział niezwykle wyraźnie. – Słyszę, ale wcale nie chcę słyszeć. Cierpię i pragnę cierpieć w samotności. Wiele lat temu mój druh drużynowy powiedział mi, że mężczyzna może jęczeć i stękać jedynie w samotności.

– Twardziel z pana, panie Quinlan. Ale ja ulżę panu w tym bólu. Jak bardzo boli?

– W skali od jednego do dziesięciu, jakieś trzynaście punktów. Proszę sobie iść. Proszę mi dać pojęczeć sobie w spokoju.

Pielęgniarka uśmiechnęła się do Sally.

– Zawsze taki jest?

– Nie wiem. Po raz pierwszy zdarzyło mi się być przy nim, kiedy został postrzelony.

– Mam nadzieję, że to się już nie powtórzy.

– Na pewno – stwierdziła Sally. – Jeśli jeszcze kiedyś dopuści do tego, zabiję go.

Pielęgniarka wstrzyknęła morfinę do kroplówki Quinlana.

– Już – mruknęła, lekko masując mu rękę ponad zgięciem w łokciu. – Wkrótce przestanie boleć. Jak tylko pan oprzytomnieje, będzie pan mógł sam brać środki przeciwbólowe, gdy poczuje pan taką potrzebę. Ach, przyszedł doktor Wiggs.

Chirurg był wysoki, chudy jak szczapa, obdarzony najpiękniejszymi czarnymi oczami, jakie Quinlan spotkał w życiu.

– Czy jestem w Portland?

– Tak, w szpitalu uniwersyteckim stanu Oregon. Jestem doktor Wiggs. To ja wyjąłem panu ten pocisk z piersi. Świetnie pan daje sobie radę, panie Guinlan. Słyszałem, że jest pan bardzo dzielny. To przyjemność uratować życie odważnemu człowiekowi.

– Wkrótce będę musiał wykazać się jeszcze większą odwagą – powiedział Guinlan troszkę bełkotliwie pod wpływem morfiny. Czuł się już zupełnie dobrze. W gruncie rzeczy, gdyby nie był przywiązany do tego przeklętego łóżka plątaniną tych wszystkich rurek, zamocowanych do wszelkich otworów jego ciała, mógłby chyba tańczyć, a może nawet zagrać na swoim saksofonie. Miałby ochotę zadzwonić do pani Lilly, a nawet opowiedzieć jakiś kawał Marvinowi Wykidajle. Zrozumiał, że jego mózg nie pracuje zupełnie normalnie. Musi pamiętać, żeby poprosić Fuzza Barmana, aby zrobił zapas jakiegoś przyzwoitego białego wina dla Sally.

– Dlaczego, panie Quinlan? – zapytała pielęgniarka.

– Co dlaczego?

– Dlaczego będzie pan musiał być jeszcze odważniejszy?

Zmarszczył czoło, po czym, przypomniawszy sobie, rozjaśnił się w uśmiechu. Najdumniejszym i najszczęśliwszym głosem odpowiedział:

– Żenię się z Sally.

Obrócił głowę i obdarzył ją najgłupszym uśmiechem, jaki zdarzyło jej się widzieć.

– Nasz miesiąc miodowy spędzimy w moim domku letniskowym w Delaware. Nad jeziorem Louise Lynn. To piękne miejsce, pełne zapachów, od których serce topnieje jak wosk i…

Stracił świadomość.

– To dobrze – rzekł doktor Wiggs. – Potrzebuje teraz dużo snu. Niech się pani nie martwi, pani Brainerd. Wyzdrowieje. Trochę się niepokoiłem w czasie operacji, ale to silny, młody człowiek, obdarzony wyjątkową wolą przeżycia. Proszę mi teraz pozwolić go zbadać. Może wyjdzie pani na chwilę? Pan Shredder i pani Harper siedzą w poczekalni. Aha, jest tam jeszcze pan Marvin Brammer i człowiek, który siedzi na kanapie z laptopem na kolanach.

– Pan Brammer jest szefem Jamesa. To zastępca dyrektora FBI. A facet z komputerem…

– Ten seksowny.

– Tak. To Dillon Savich. Też z FBI.

– Pan Brammer ma ten błysk w oczach – stwierdził doktor Wiggs. – Natomiast pan Savich, bez względu na swój wspaniały wygląd, chyba nie jest nawet świadomy tego, gdzie się znajduje. Słyszałem, jak mówił, nie zwracając się do nikogo w szczególności, „Eureka" i nic więcej. Proszę już iść, pani Brainerd i zostawić mnie z moim pacjentem.

Poczekalnia była usytuowana w końcu korytarza. Sally wpadła wprost w objęcia Marvina Brammera.

– Nic mu nie będzie – zaczęła powtarzać w kółko. – Wyzdrowieje. Zaczął już narzekać. Opowiadał o swoim drużynowym, który mówił mu, że prawdziwy mężczyzna może jęczeć i płakać jedynie w samotności. Wyzdrowieje. Pobierzemy się i dopilnuję, żeby już nigdy nie został postrzelony.

– Świetnie – odparł Marvin Brammer, mocno ją przytulając do siebie. Potem obrócił ją w kierunku Dillona, który obdarzył ją roztargnionym uściskiem i cmoknięciem w policzek. – Znalazłem ich, Sally – powiedział. – Znalazłem tego przeklętego świra, który nie jest twoim ojcem.

– Eureka? – spytał Marvin Brammer.

– Otóż to. Muszę się połączyć z biurem FBI w Seattle. Są teraz na lotnisku. Tak, głupek kupił dwa bilety do Budapesztu, przez Nowy Jork. Posłużył się fałszywą kartą kredytową i fałszywym paszportem.

– Jak więc go dopadłeś? – zapytał Thomas Shredder, podchodząc bliżej. Rękę miał na temblaku. Normalny koloryt powrócił mu na policzki. Wyszedł już z szoku. – Przecież teraz zupełnie nie jest podobny do dawnego Amory'ego St. Johna.

– To nie było trudne – rzekł Dillon, klepiąc swój laptop. – Razem z moim komputerem jesteśmy w stanie zrobić wszystko. Ciotka Sally posłużyła się swoim własnym paszportem. Czy to nie świetne? Podejrzewam, że musiała i że bardzo się modlili, żeby jej się udało. Powinni byli gdzieś przycupnąć do czasu, aż zdobędą dla niej fałszywe dokumenty. Corey, musieliście z Thomasem śmiertelnie ich wystraszyć. Nie mogli się doczekać wyjazdu z kraju.

– A więc – wolno powiedziała Sally, podczas gdy Dillon zaczął dzwonić do biura FBI w Seattle. – To już prawie koniec. Co się stanie z miasteczkiem, panie Brammer?

– Cmentarz pełen jest naszych agentów. Tak jak staruszkowie mówili, wszystkich, których zamordowali, pochowali z kartami identyfikacyjnymi, więc nie ma problemu z rozpoznaniem zwłok. Po prostu zbiorowe morderstwo, nie sposób tego nazwać inaczej, w wykonaniu gromadki staruszków. – Potrząsnął głową. – Myślałem, że widziałem już wszystko w życiu, ale to bije wszelkie rekordy. Zło – dodał, pocierając podbródek – zło potrafi rozplenić się wszędzie. Nikt ze staruszków nic nie mówi. Są lojalni wobec siebie, trzeba im to przyznać, nawet jeśli ta lojalność nie ma specjalnego znaczenia. Martha Crittlan dojdzie do siebie, chociaż mógłbym się założyć, że wolałaby umrzeć. Aż trudno sobie wyobrazić, że ta słodka staruszka była mózgiem i dowódcą całego miasteczka.

– A do tego najwspanialszą kucharką – dodała Corey Harper i westchnęła. – Ta ostatnia kolacja była najcudowniejszym posiłkiem, jaki kiedykolwiek zdarzyło mi się jeść.

– Tak – rzekł Thomas Shreddre – i mógł to być ostatni posiłek w naszym życiu, bo poczęstowała nas trucizną.

– Ale przeżyliście – powiedział Marvin Brammer. – A właśnie, jeden z agentów znalazł dzienniki, które Thelma Nettro prowadziła przez cały czas pobytu w Cove.

– Tak – odezwała się Sally. – Zawsze miała je przy sobie. Czy wie pan, że miała czarną kropkę na języku od lizania stalówki wiecznego pióra przed rozpoczęciem pisania?

– Znając naszych ludzi, jestem pewien, że to sprawdzą. Stara Thelma była bardzo dokładna w opisie, w jaki sposób wszystko się odbywało. To prawdopodobnie najlepsze świadectwo i opis wydarzeń, jakie można mieć. Opisała wszystko, poczynając od lat czterdziestych, kiedy to przybyła z mężem do Cove. Teraz wszystko zależy od prokuratora. Gotów jestem się założyć, że w jego biurze nienawidzą każdej minuty tej sprawy. Nawet sobie nie wyobrażacie, co media z niej robią. Zresztą może i możecie. Istny obłęd. Na pocieszenie mogę wam tylko powiedzieć, że dzisiaj rano szeryf Mountebank odzyskał przytomność. Jego trzej zastępcy też dochodzą do siebie. Zostali naszpikowani środkami usypiającymi, związani i umieszczeni w tej samej szopie, w której was przetrzymywano.

– A Amory St. John i moja ciocia Amabel – powiedziała Sałly. – Panie Brammer, co się z nimi stanie, kiedy ich aresztujecie?

– Zostanie skazany na dożywocie trzykrotnie. Zaś jeśli chodzi o twoją ciotkę, Sally, nie wiem, czy postawią jej te same zarzuty co staruszkom, czy też dodadzą oskarżenie o porwanie i zdradę stanu. Zobaczymy.

– Eureka po raz drugi!

Wszyscy zwrócili się do Dillona. Ten oderwał wzrok od monitora i patrzył nieco błędnie.

– Cóż, chciałem tylko, żebyście wszyscy wiedzieli, że proces rozwodowy Sally zakończy się za pół roku. Powiedzmy, że w połowie października. Zarezerwowałem termin w kościele prezbiteriańskim w Waszyngtonie, przy Elm Street, na czternastego października. Wszystko jest już ustalone.

– Wyjdziesz za mnie, Corey? – zapytał Thomas Shredder.

Omiotła go szybkim spojrzeniem.

– Musisz mnie przekonać, że już nie jesteś seksistą. To spokojnie może zająć rok, nawet jeśli będziesz się bardzo starał. I nie zapominaj, że warunkiem jest, żebym została szefem biura w Portland.

– Zawsze możesz postrzelić go w drugie ramię, jeśli zboczy z właściwej drogi – rzekł Brammer. – Zaś co do szefostwa biura w Portiand, panno Harper, obiecuję poważnie nad tym pomyśleć.

Sally uśmiechnęła się do nich wszystkich, którzy teraz stali się jej przyjaciółmi na całe życie, i udała się z powrotem do pokoju Jamesa. Będzie żył. Jeśli zaś chodzi o całą resztę, to cóż, po prostu nie będzie o tym myśleć, dopóki nie musi.

Miała życie przed sobą, doszła do wniosku w czasie podróży helikopterem do Portiand, z Jamesem bladym jak śmierć, leżącym obok niej na noszach, z wystającymi wszędzie rurkami. Będzie się starała skoncentrować na twarzy Jamesa. Piękna twarz, taka seksowna. Nie mogła się doczekać chwili, kiedy będą mogli wybrać się do klubu „Bonhomie", żeby James zagrał na saksofonie.

Następnego dnia rano Quinlan rozłożył gazetę „Oregonian", którą przyniosła mu pielęgniarka. Główna wiadomość brzmiała;

AMORY ST. JOHN ZABITY W CZASIE UCIECZKI PRZED FBI.

Jakby na to nie zasłużył, pomyślał Quinlan.

– Tak, biedaczek – powiedział głośno i zagłębił się w lekturze. Ewidentnie Amory St. John próbował uciekać, ale mu się nie udało. W jednej chwili zostawił Arnabel, wskoczył na wózek bagażowy, ciosem ogłuszył kierowcę i odjechał, mając tuż za sobą agentów FBI. Nie uciekł daleko. Był jeszcze na tyle głupi, że zaczął strzelać do agentów, nie słuchając poleceń, żeby się zatrzymał i rzucił broń.

Był martwy. W końcu drań nie żyje. Saliy nie będzie musiała stawać przed sądem. Nawet nie będzie musiała więcej go oglądać.

A co z Amabel?

Najwyraźniej „Oregonian" nie wiedział, która sprawa jest bardziej sensacyjna – morderstwa w Cove czy Amory St. John. Ponieważ wczorajsze wydanie pełne było wiadomości o Cove, widocznie w redakcji doszli do wniosku, że teraz przyszła kolej na Amory'ego.

Przeczytał, że Amabel Perdy oświadczyła, iż jest niewinna zarówno w sprawie Amory'ego St. Johna jak i Cove. Powiedziała, że w obu przypadkach nie miała pojęcia, co się działo. Utrzymywała, że jest artystką. Pomagała sprzedawać Najwspanialsze Lody Świata. I to wszystko, co zrobiła.

Poczekajmy, aż prasa dotrze do dziennika Thelmy, pomyślał Quinlan. Tamte rewelacje przypieczętują jej los. I los pozostałych staruszków. Był zmęczony, pierś bolała go wściekle, więc wstrzyknął sobie w ramię niewielką dawkę morfiny.

Wiedział, że wkrótce zaśnie i będzie spał jak niemowlę, wolny od tych wszystkich bredni. Chciałby tylko jeszcze, zanim zaśnie, zobaczyć Sally.

Kiedy stanęła uśmiechnięta przy łóżku, był pewien, że śni.

– Wyglądasz jak anioł.

Usłyszał jej śmiech i poczuł na swoich ustach jej wargi, miękkie i gorące.

– Przyjemnie – rzekł. – Jeszcze.

– Śpij już, chłopczyku – odpowiedziała. – Kiedy się obudzisz, będę tutaj.

– I każdego ranka?

– Tak. Zawsze.

Загрузка...