ROZDZIAŁ 15

– Nigdzie nie wyjedziesz, Sally. Nie mogę ci na to pozwolić.

Obdarzyła go spojrzeniem tak pełnym potępienia, że nie mógł tego znieść.

– Proszę, Sally, posłuchaj. Przepraszam cię. Zrobiłem to, co wydawało mi się słuszne. Nie mogłem ci powiedzieć, proszę, zrozum to. Zaczynałaś mi ufać. Nie mogłem ryzykować, że zachowasz się tak, jak teraz reagujesz.

Roześmiała się. Po prostu się roześmiała. Nie powiedziała ani słowa.

Dillon podniósł się i oświadczył:

– Idę się przejść. Wracam za godzinę, żeby przygotować obiad.

Sally obserwowała, jak wąską ścieżką podąża w stronę wody. Dobrze się prezentował, choć oczywiście nie tak dobrze, jak James. Nie podobały jej się jego rozrośnięte muskuły, ałe podejrzewała, że na niektórych ludziach sprawia to wrażenie.

– Sally.

Nie chciała się odwrócić w stronę Jamesa. Nie chciała już nigdy z nim rozmawiać, poświęcać mu uwagi i wysłuchiwać jego przeklętych słów, które jemu wydawały się tak rozsądne, ją zaś całkowicie zniszczyły.

Nie, wolała obserwować Dillona albo dwie łódki kołyszące się leniwie na spokojnej wieczornej wodzie. Niedługo zacznie się zachód słońca. Woda zaczynała przybierać barwę dojrzałych wiśni.

– Sally, nie mogę pozwolić ci odejść. Zresztą dokąd byś poszła? Nie wiem, gdzie byłabyś bezpieczna. Sądziłaś, że znalazłaś schronienie w Cove, a okazało się, że byłaś w błędzie. Twoja kochana ciotunia Amabel maczała w tym palce.

– Nie, to niemożliwe.

– Uwierz w to. Nie ma żadnego powodu, żebym kłamał. Obaj z Davidem złożyliśmy jej wizytę, gdy tylko znów stanąłem na nogi. Utrzymywała, że zobaczyłaś mnie nieprzytomnego i zdecydowałaś się na ucieczkę. Powiedziała, że prawdopodobnie uciekłaś na Alaskę, że nie możesz pojechać do Meksyku, bo nie masz paszportu. Stwierdziła też, że byłaś chora, przebywałaś w zamkniętym ośrodku i że nadal jesteś niezrównoważona, nadal cierpisz na zaburzenia umysłowe. Intuicja mi podpowiada, że twoja cioteczka tkwi w tym całym bagnie po uszy.

– Przyjęła mnie. Była szczera. Mylisz się, James, albo zwyczajnie kłamiesz.

– Może na początku była szczera, ale potem ktoś na nią wpłynął. A co z dwoma morderstwami w Cove, Sally? Co z krzykami kobiety, które słyszałaś, a które Amabel bagatelizowała, kładąc na karb wiatru albo twojej choroby umysłowej?

– A więc wykorzystałeś tych staruszków, Marge i Harve, którzy przyjechali do Cove swoim samochodem, a potem zniknęli, jako… jak to się mówi? O, mam, jako pretekstu. Szeryf całkowicie ci uwierzył, prawda?

– Tak. I co więcej, śledztwo zostanie wznowione, gdyż całe mnóstwo innych ludzi również zniknęło w tej okolicy. Owszem, rola prywatnego detektywa, wynajętego przez syna zaginionych z Los Angeles była tylko pokrywką. I to zadziałało. Po tamtych morderstwach nie wiedziałem, co myśleć. Wiedziałem tylko, że nie mają żadnego bezpośredniego związku z tobą.

Przerwał i przeczesał palcami włosy.

– Kurczę, zbaczamy z tematu, Sally. Zapomnij o Cove. I o Amabel. Zarówno ona, jak i to miasteczko są o trzy tysiące kilometrów stąd. Chcę, żebyś zrozumiała, dlaczego musiałem zachować milczenie w sprawie mojej tożsamości i prawdziwego powodu przyjazdu do Cove.

– Chcesz, żebym przyznała, że twoje kłamstwa i krętactwa były w porządku?

– Tak. Zresztą jeśli sobie przypominasz, ty też mnie oszukiwałaś. Wystarczyło, że zaczęłaś wrzeszczeć, kiedy tak zwany ojciec zatelefonował do ciebie, a wpadłem po uszy. Piękna kobieta przemówiła do mojej męskiej duszy. Tak, od tej chwili jestem zgubiony.

Patrzyła na niego, jakby postradał zmysły.

– Jezu, Sally, wpadłem jak burza do pokoju, zobaczyłem cię na podłodze, wpatrzoną w ten przeklęty telefon, jakby to był jadowity wąż szykujący się do ataku, i przepadłem.

Zlekceważyła jego słowa.

– Ktoś na mnie polował, James. Nikt nie czyhał na ciebie.

– To nie ma znaczenia.

Wybuchnęła śmiechem.

– Tak naprawdę to aż dwie osoby mnie prześladowały, i ty byłeś tą drugą osobą. Po prostu byłam zbyt głupia, zbyt zrozpaczona i wdzięczna, żeby to sobie uświadomić. Wyjeżdżam, James. Nie chcę cię więcej widzieć. Trudno mi uwierzyć, że uważałam cię za bohatera. Boże, kiedy przestanę być taka głupia?

– Dokąd pojedziesz?

– Nie twój interes, panie Quinlan. Od tej chwili nic, co zrobię, nie będzie twoim interesem.

– Do diabła, Sally! Powiedz mi prawdę. Kiedy wdarliśmy się z Dillonem do twojego pokoju w sanatorium, na twoim łóżku siedział i gapił się na ciebie jak bęcwał taki żałosny mały człowieczek. Czy skrzywdził cię kiedykolwiek? Bił cię? Zgwałcił?

– Holland był w moim pokoju?

– Tak. Byłaś naga, a on pochylał się nad tobą. Wydaje mi się, że rozczesywał i układał ci włosy. Czy cię zgwałcił?

– Nie. – Głos miała nieobecny. – Nikt mnie nie zgwałcił. Jeśli chodzi o Hollanda, robił różne inne rzeczy, które kazał mu robić Beadermeyer. Nigdy mnie nie skrzywdził, tylko… nie, to nieistotne.

– Więc kto cię skrzywdził, do cholery? Ten przeklęty Beadermeyer? Twój mąż? Kim jest ten człowiek, który pojawiał się w twoich snach?

Obrzuciła go długim spojrzeniem, które i tym razem przepełnione było zimną wściekłością.

– Jesteś już dla mnie nikim. To wszystko nie twoja sprawa. Idź do diabła, James!

Odwróciła się od niego i zaczęła schodzić po drewnianych schodkach. Zrobiło się już chłodno. Miała na sobie jedynie za ciasną koszulę i dżinsy.

– Wracaj, Sally. Nie pozwolę ci odejść. Nie chcę, żeby ktoś znów cię skrzywdził.

Nawet nie zwolniła kroku, szła dalej, w tenisówkach, które pewnie też były dla niej za ciasne. Nie chciał, żeby zrobiły się jej pęcherze na stopach. Zaplanował, że następnego dnia kupi trochę ubrań w odpowiednim rozmiarze, że… Cholera, przegrywał.

Zobaczył Dillona stojącego nad wodą, nieświadomego faktu, że Sally odchodzi.

– Sally, nie wiesz nawet, gdzie jesteś. Nie masz pieniędzy.

Wtedy się zatrzymała. Kiedy się do niego obróciła, miała na twarzy uśmiech.

– Masz rację, ale szybko rozwiążę ten problem. Naprawdę nie obawiam się już żadnego mężczyzny. Nie martw się. Zdobędę wystarczającą ilość pieniędzy, żeby wrócić do Waszyngtonu.

To go wyprowadziło z równowagi. Oparł rękę o balustradę i przeskoczył ją, lądując miękko zaledwie o parę kroków od niej.

– Nikt już cię nie skrzywdzi. Nie będziesz ryzykować, że jakiś drań cię zgwałci. Zostaniesz ze mną, dopóki się to wszystko nie skończy. A potem, jeśli będziesz chciała odejść, pozwolę ci odejść.

Zaczęła się śmiać. Cała trzęsła się ze śmiechu. Powoli opadła na kolana, obejmując się i śmiejąc bez końca.

– Sally!

Spojrzała na niego, z dłońmi opartymi na biodrach. Zaśmiała się jeszcze raz, po czym powiedziała:

– Pozwolisz mi odejść? Zatrzymasz, jeśli nie będę chciała odejść? Jak żałosnego przybłędę? To dobre, James. Już bardzo dawno nie spotkałam człowieka, któremu by na mnie choć odrobinę zależało, choć to teraz nieważne. Koniec z kłamstwami, bardzo proszę. Jestem dla ciebie wyłącznie ciekawą sprawą. Jeśli ją rozwiążesz, pomyśl o swojej reputacji. W FBI mianują cię pewnie dyrektorem. Będą cię całowali po rękach. A prezydent wręczy ci medal.

Zasapała się, dusząc się śmiechem, który wydobywał się z jej gardła.

– Powinieneś uwierzyć w informacje, zawarte w mojej teczce. Tak, jestem pewna, że FBI ma o mnie mnóstwo papierów, zwłaszcza o pobycie w domu wariatów. Jestem szalona, James. Nikt nie uwierzy, że jestem wiarygodnym świadkiem, choćbyś nie wiem jak bardzo chciał kogoś wsadzić do pudła, obojętnie kogo. Nic ci nie powiem. Nie ufam ci, ale wdzięczna ci jestem, że mnie wyciągnąłeś z tamtego miejsca. A teraz pozwól mi odejść, zanim się stanie coś strasznego.

Ukląkł przed nią. Bardzo powoli zmusił ją, by opuściła ręce wzdłuż boków. Przyciągnął ją do siebie, aż twarzą dotknęła jego ramienia. Głaskał ją po plecach, w górę i w dół.

– Wszystko będzie dobrze, przysięgam. Przysięgam, że już więcej nic nie zepsuję.

Nie poruszyła się, nie oparła o niego, nie uwolniła tej potwornej złości, która tkwiła w głębi niej od tak dawna. Bała się stanąć z nią twarzą w twarz, bała się o niej mówić, gdyż łatwo mogłoby to ją zniszczyć, ba, mogłoby też zniszczyć innych.

Ta złość gotowała się w niej już od dawna, a teraz doszło do niej poczucie zdrady. Zaufała mu, a on ją zdradził. Była głupia, że uwierzyła mu tak szybko, tak całkowicie.

Sally była zdumiona, że odczuwa takie namiętności, taką ohydną żądzę zadania komuś bólu, tak jak jej zadawano ból. Myślała, że już od dawna pozbawiona jest tak gwałtownych uczuć. Cudownie było znów poczuć złość, pot spływający po ciele, chęć działania, pragnienie zemsty. Tak, pragnęła zemsty.

Wspierając się na nim analizowała, zastanawiała się, próbowała uspokoić, ale i tak nie wiedziała, co ma zrobić.

– Musisz mi teraz pomóc, Sally.

– A jeśli ci nie pomogę, zabierzesz mnie do lochów FBI, gdzie zaaplikują mi następne prochy, zmuszające do mówienia prawdy?

– Nie, ale wcześniej czy później FBI i tak dojdzie prawdy. Zwykle nam się to udaje. Morderstwo twojego ojca to grubsza afera, nie tylko samo zabójstwo, ale całe mnóstwo innych, powiązanych z nim spraw. Wiele osób pragnie złapać jego mordercę. Jest to ważne z różnych powodów. I koniec już tych bzdur o twojej niewiarygodności. Jeśli mi teraz pomożesz, uwolnisz się od tego całego piekła.

– Śmieszne, że nazwałeś to piekłem.

– Nie wiem, czemu tak powiedziałem. Zabrzmiało to trochę melodramatycznie, ale tak jakoś mi wyszło. Czy to piekło, Sally?

Nie odzywała się, patrzyła tylko prosto przed siebie, nieobecna myślami. Nie mógł tego znieść. Chciał wiedzieć, o czym myśli. Wyobrażał sobie, że o niczym przyjemnym.

– Jeśli mi pomożesz, zdobędę dla ciebie paszport i zabiorę cię do Meksyku.

Dzięki tej uwadze na chwilę powróciła do rzeczywistości. Z przekornym uśmiechem, który pewnie od bardzo dawna nie gościł na jej twarzy, odparła:

– Nie chcę jechać do Meksyku. Byłam tam już trzy razy i za każdym razem byłam potwornie chora.

– Jest środek, który należy zażyć przed wyjazdem. Chroni układ pokarmowy przed drobnoustrojami. Korzystałem z niego raz, kiedy pojechałem z kumplami na ryby do La Paz. Nie zachorowałem ani razu, chociaż większość czasu spędzaliśmy na wodzie.

– Nie wyobrażam sobie, żebyś mógł być chory z jakiegokolwiek powodu. Żadna bakteria nie miałaby ochoty zadomowić się u ciebie. Za duże ryzyko.

– Odzywasz się do mnie.

– No tak. Mówienie mnie uspokaja. Sprawia, że żółć przestaje się gotować. Zresztą posłuchaj sam siebie, swoich słów, skierowanych do biednej ofiary, mających ją ukoić, uspokoić, ułatwić zdobycie zaufania. Naprawdę jesteś w tym bardzo dobry, świetnie operujesz głosem, tonem, dobierasz słowa. Daj spokój, James. Mam jeszcze więcej do powiedzenia. Prawdę mówiąc, wszystko już mam opanowane. Bądź łaskaw zauważyć, panie Quinlan, źe trzymam twój pistolet wymierzony w twój brzuch. Spróbuj tylko mnie ścisnąć, zrobić mi jakąś krzywdę, albo zastosować jeden z twoich efektownych chwytów, żeby mi go wyrwać, a nacisnę spust.

Istotnie poczuł wylot lufy swojego SIG-sauera przyciśnięty do brzucha. Jeszcze przed sekundą go nie czuł. Do diabła, w jaki sposób wydostała go z kabury? Fakt, że wydobyła go niezauważenie przeraził go bardziej niż świadomość, iż pistolet jest odbezpieczony, a ona trzyma palec na cynglu.

Wyszeptał w jej włosy:

– Chyba to oznacza, że nadal jesteś na mnie wkurzona, tak?

– Owszem.

– I domyślam się, że nie masz więcej ochoty rozmawiać o Meksyku? Nie lubisz łowić ryb pod wodą?

– Nigdy tego nie robiłam. Ale czas na rozmowę już się skończył.

– Ten pistolet jest niezwykle czuły i zareaguje niemal na twoje myśli – powiedział powoli i spokojnie. – Proszę, Sally, zachowaj ostrożność, nie myśl o niczym gwałtownym, dobrze?

– Postaram się, ale mnie nie prowokuj. A teraz, James, połóż się na plecach i niech ci nawet przez głowę nie przemknie myśl, żeby mnie kopnąć. Nie, nie naprężaj się tak, bo strzelę. Nie zapominaj, że nie mam nic do stracenia.

– To nie jest dobry pomysł, Sally. Porozmawiajmy jeszcze.

– KŁADŹ SIĘ NA PLECACH!

– Już dobrze. – Opuścił ręce wzdłuż tułowia i przewrócił się do tylu. Mógł spróbować kopnąć pistolet w jej dłoni, ale nie miał pewności, czybyjej przy tym mocno nie pokiereszował. Leżąc na plecach obserwował, jak się podnosi i staje nad nim z tym cholernym pistoletem w dłoni. Operowała bronią bardzo fachowo. Ani na chwilę nie odrywała wzroku od Jamesa, nawet na sekundę.

– Czy kiedykolwiek strzelałaś z jakiejś broni?

– O tak. Nie powinieneś się martwić, że się postrzelę w nogę. A teraz James, nawet nie drgnij. – Tyłem odsunęła się od niego, tyłem weszła po schodkach werandy. Chwyciła jego kurtkę i z kieszeni na piersi wyciągnęła portfel. – Mam nadzieję, że masz dość pieniędzy – rzekła.

– Cholera, zanim ruszyłem ci na ratunek podjąłem pieniądze w bankomacie.

– To miłe z twojej strony. Nie martw się, James. – Zasalutowała mu jego pistoletem, po czym zarzuciła sobie marynarkę na ramiona. – Dillon niedługo wróci, żeby ci zrobić obiad. Wydaje mi się, że słyszałam, jak wspominał coś o halibucie. Jezioro wygląda na czyste, więc może się nie otrujesz. Czy mówiłam ci kiedykolwiek, że mój ojciec przewodniczył komitetowi obywatelskiemu protestującemu przeciw zanieczyszczaniu środowiska? Nawet napisałam artykuł na ten temat, który sam prezydent Reagan określił jako wyśmienity. Ale kogo to teraz obchodzi? Nie, nic nie mów, teraz mówię ja. Właściwie jest to całkiem przyjemne. Widzisz więc, bez względu na to, co jeszcze zrobił ten bydlak, dokonał też czegoś dobrego. No tak, panie Quinlan, chciał pan poznać pikantne szczegóły związane z tym, kto i co mi robił w sanatorium. Umierasz z ciekawości, kto to zrobił i kto mnie tam umieścił. Cóż, nie był to ani doktor Beadermeyer, ani mój mąż. To był mój ojciec.

A teraz, pomyślała, czy kiedykolwiek będzie mogła się zemścić na człowieku, który nie żyje? Ruszyła błyskawicznie, biegnąc szybciej, niż ją o to podejrzewał, aż piasek tryskał spod tenisówek.

Była przy samochodzie, kiedy zerwał się na nogi. Bez zastanowienia ruszył najszybciej jak mógł w stronę oldsmobila. Zobaczył, że stanęła przy drzwiach kierowcy, szybko wymierzyła i poczuł grad żwiru na nogawce dżinsów, gdy pocisk uderzył niespełna trzydzieści centymetrów od jego prawego buta. Już była w środku. Silnik zapalił. Boże, ależ jest szybka.

Patrzył, jak rusza tyłem i wąskim duktem wyjeżdża na małą, wiejską drogę. Nieźle jej to szło, podjechała bardzo blisko wiązu, ale nie otarła się samochodem o pień. Miłe z jej strony, gdyż władze nigdy nie były zadowolone, kiedy musiały lakierować służbowe samochody.

Znów gnał za nią, świadomy, że musi coś zrobić, ale nie miał pojęcia co. Godził się z faktem, że jest głupcem i niekompetentnym idiotą. I biegł, biegł.

Jej ojciec bił ją, dotykał i upokarzał w sanatorium? To ojciec ją tam umieścił? Dlaczego?

Cała ta sprawa była czystym szaleństwem. I dlatego nic mu nie powiedziała. Jej ojciec nie żył, nie można go przycisnąć, a cała ta historia wyglądała na wariactwo.

– Wyhamuj, Qumlan – zawołał za nim Dillon. – Wracaj. Odjechała na dobre.

Odwrócił się i ujrzał biegnącego za nim Dillona. -Kiedy ostatnim razem mierzyłem ci czas na bieżni, nie byłeś w stanie prześcignąć przyspieszającego oldsmobila.

– Tak, tak. Psiakrew, to moja wina! Nie musisz mi tego mówić.

– Tego wcale nie trzeba mówić. Skąd wzięła twoją broń?

Quinłan odwrócił się twarzą do swojego długoletniego przyjaciela, wsunął ręce do kieszeni dżinsów i odezwał się najbardziej zdumionym głosem, jaki kiedykolwiek zdarzyło się Bilionowi usłyszeć.

– Przytulałem ją i próbowałem przekonać, że zrobiłem to, co musiałem, że nie zdradziłem jej zaufania, naprawdę nie zdradziłem, i myślałem, że zaczyna to rozumieć. Wygląda na to, że tym razem spieprzyłem sprawę. Nic nie poczułem. Absolutnie nic. A potem oświadczyła, że trzyma pistolet wycelowany w mój brzuch. Trzymała.

– Nie wiem, czy cieszyć się z partnera, który tak zgłupiał, że nie potrafi utrzymać w kaburze swojej własnej broni.

– Czy to ma być jakaś dziwaczna aluzja seksualna?

– Zupełnie nie. Chodźmy do telefonu. Mam nadzieję, że nie przecięła kabla.

– W ogóle nie wchodziła do domku.

– Dzięki ci, Boże, za drobne łaski. Był już najwyższy czas, żeby nam się jakaś przytrafiła.

Quinlan zapytał:

– Czy twoje koneksje są na tyle dobre, żebyśmy mieli szansę na następną? Jeśli nie, zadzwonię do ciotki Paulie. Wspólnie z wujkiem Abe mają lepsze dojścia niż sam papież.

Загрузка...