ROZDZIAŁ 19

– Tylko nie znów to samo, Sally – powiedział, ale nie ruszał się, zachowując ostrożność.

– Znowu ma cię na muszce twojego pistoletu, Quinlan?

– Tak, ale wszystko w porządku. Myślę, że nauczyła się czegoś od ostatniego razu. Sally, wszystko już za nami. Chodź, kochanie, odłóż ten straszak. Cokolwiek zrobisz, nie zapominaj, że spust jest bardzo czuły.

Chyba przy najbliższej wizycie w Quantico będę musiał trochę go zmodyfikować. Byłbym bardzo wdzięczny, gdybyś mogła wsunąć pistolet do mojej kabury, kiedy znajdziemy się w samochodzie. Odkąd ukradłaś mi broń, moja kabura jest pusta i czuję się nie do końca ubrany.

– Nie chcę do ciebie strzelać, James, ale chcę się od ciebie uwolnić. Zdradziłeś moje zaufanie. Wiesz, że nie mogę ci wierzyć. Pozwól mi odejść, proszę.

– O nie, już nigdy więcej. Wiesz, że możesz mi zaufać. Twoje zastrzeżenia doprowadzają mnie do szału. Posłuchaj, Sally. Dopóki to się nie skończy, będziesz ze mną. A może wolałabyś zaufać swojej mamie albo dziadkom? O tak, z twojej drobniutkiej, milutkiej babci jest niezły numer.

– Nie, nie ufam nikomu. A właściwie mam zaufanie do Noelle, ale ona jest cała skołowana i nie wie, w co ma wierzyć, czy jestem wariatką, czy też nie. Jestem pewna, że wszyscy telefonowali już do Beadermeyera, nawet Noelle. Ale ona dzwoniła nie po to, żeby mnie wydać, ale aby uzyskać odpowiedź na parę pytań. O Boże, czy Beadermeyer może jej zrobić krzywdę?

Quinlan sądził, że Beadermeyer mógłby skrzywdzić Noelle tylko wtedy, gdyby jego skóra znalazła się w poważnym niebezpieczeństwie, czyli już niedługo, ale jeszcze nie w tej chwili. Odpowiedział jednak:

– Nie wiem. Beadermeyera stać na wszystko, gdy czuje się zagrożony, a teraz, kiedy wyrwaliśmy cię z jego sanatorium, pewnie tak się czuje. Hej, czy wiesz, że rzucałem psom kawałki mięsa, żeby cię uratować?

Spojrzała na niego w ciemności.

– Jakim psom?

Wtrącił się Dillon.

– Sanatorium pilnowały psy, Sally. James rzucał im mięso, żeby nie dobrały się nam do gardeł. Jeden z psów usiłował złapać Jamesa za kostkę, kiedy przenosił cię przez ogrodzenie.

Widziała rozmyte kontury jego twarzy.

– No cóż – rzuciła w końcu, świadoma, że nie da rady dłużej trzymać pistoletu, bo ramię diabelnie ją bolało. – Co za gówno.

– Od sześciu godzin jesteśmy tego samego zdania stwierdził Dillon. – Daj już spokój, Sally. Quinlan jest zdecydowany, żeby ci pomóc. Jest zdeterminowany, żeby cię chronić. Pozwól mu na tę opiekuńczość. Nigdy nie widziałem go w takim stanie. To poważna sprawa. No chodźcie już, moi drodzy. Zbierajmy się stąd, zanim motocykliści dojdą do siebie i zatrzymają się, albo, co gorsza, ktoś wezwie miejscowych gliniarzy.

Niewiele myśląc, Quinlan złapał ją na ręce i zaniósł do porsche'a.

– Nie jesteś supermanem – powiedziała najbardziej zgorzkniałym głosem, jaki kiedykolwiek słyszał. – To był tylko dwumetrowy spacerek. Nawet karzeł dałby radę.

– To ze względu na mój pistolet – rzekł, pochylając się i leciutko całując ją w ucho. – Jest bardzo ciężki. -Kiedy posadził ją sobie na kolanach na siedzeniu dla pasażera, wyciągnął rękę po broń.

Bardzo długo patrzyła na niego.

– Naprawdę czujesz się za mnie odpowiedzialny?

– Ukradłaś moje pieniądze, mój samochód, moje karty kredytowe i zdjęcia moich siostrzenic i siostrzeńców. Musiałem cię złapać, żeby to wszystko odebrać.

– Ty draniu. – Oddała mu broń.

– Owszem, jestem nim – zgodził się. – Dziękuję, Sally. Koniec z próbami ucieczki ode mnie? – zapytał, rzucając pistolet na tylne siedzenie.

– Nie wiem.

– Wiesz co, nie będę ryzykował. Przykuję cię do siebie, co ty na to?

Nie odpowiedziała, siedziała z głową przyciśniętą do jego ramienia. Zrozumiał, że cierpi, podczas gdy on sobie z niej dworuje.

– Spróbuj się odprężyć – powiedział. Zerknął na Dillona. – Co sądzisz o znalezieniu jakiegoś sympatycznego motelu?

– To są sprzeczne pojęcia. Ty płacisz czy FBI?

– A niech tam. Teraz, kiedy odzyskałem karty kredytowe, jestem bogaty. Płacę za wszystko poza twoim pokojem, Dillon.

– Jutro kupimy jakieś ubranie, które będzie na ciebie pasować.

Stała, przyglądając się wnętrzu ogromnego pokoju motelowego. Mieścił się w nim kącik wypoczynkowy, telewizor i podwójne łóżko. Odwróciła się, żeby spojrzeć na niego.

– Czy przyszedł czas zapłaty?

Przechylił głowę na bok.

– Co masz na myśli?

Wskazała głową łóżko.

– Domyślam się, że mam z tobą spać w tym łóżku.

– Miałem zamiar poprosić cię, żebyś spała na kanapie. Dla mnie jest za krótka.

Obrzuciła go zakłopotanym spojrzeniem, po czym udała się do łazienki, rzucając przez ramię:

– Nie rozumiem cię. Czemu nie jesteś na mnie wściekły? Czemu nie krzyczysz? Nie jestem przyzwyczajona do zrównoważonych ludzi, zwłaszcza mężczyzn. Popatrz na siebie, jesteś wcieleniem długo cierpiącego Hioba.

Na jej policzku pojawił się siniec. Zastanowiło go, jak mocno boli ją ramię.

– Byłbym na ciebie wkurzony, gdybym nie widział, jak lecisz z tego motocykla. Takim hamowaniem przyprawiłaś mnie o siwe włosy.

– Wpadłam w poślizg. Nic już nie mogłam zrobić.

– Weź długi prysznic. To powinno złagodzić ból.

Pięć minut później rozległo się pukanie do drzwi, łączących pokój z sąsiednim. Quinlan otworzył je.

– Jest pod prysznicem. Wchodź.

Dillon niósł dużą torbę z Burger Kinga i pojemnik z trzema napojami. Postawił wszystko na stole i opadł na kanapę.

– Co za bajzel. Jedno przynajmniej jest dobre, a mianowicie to, że nie zamierza znowu uciekać. Nie wiedziałem, że tak umiesz oczarować.

– Trzymaj się w pobliżu, to może się czegoś nauczysz.

– Co, u licha, mamy teraz zrobić, Quinlan? Musimy zadzwonić do Brammera. Nawet nie wiemy, jak przebiega pozostała część śledztwa.

– Właśnie dotarło do mnie, że mamy weekend. Jest piątek w nocy, a właściwie sobota rano. W pewnym sensie nie jesteśmy już na służbie. Dopiero w poniedziałek musimy być przykładnymi pracownikami, prawda?

Dillon leżał wyciągnięty na sofie z przymkniętymi oczami.

– Brammer zażyczy sobie naszych jaj na śniadanie.

– Nie. Zażyczyłby ich sobie, gdybyśmy zgubili Sally. Ale nie zgubiliśmy jej. Teraz już wszystko będzie dobrze.

– Nie mogę uwierzyć w twój szalony optymizm – rzekł Dillon i usiadł, otwierając oczy, gdyż usłyszał odgłos zakręcania prysznica. – W łazience mają całą baterię najróżniejszych małych opakowań szamponów, odżywek i tym podobnych rzeczy.

– Twoje zdanie?

Zawarczała suszarka.

– Naprawdę nie mam zdania. Jedzmy – powiedział Dillon. Ugryzł spory kęs hamburgera i z pełnymi ustami rzekł: – Jestem zmęczony. Muszę wszystko przemyśleć. Na szczęście jutro mamy sobotę. Szkoda tylko, że siłownia będzie zatłoczona.


*

Dochodziła trzecia nad ranem. W pokoju było cicho i ciemno. Wiedział, że nadal nie śpi. Doprowadzało go to do szaleństwa.

– Sally? – odezwał się w końcu. – Co się dzieje?

– Co się dzieje? – Zaczęła się śmiać. – Masz wyczucie nosorożca. Mnie się pytasz, co się dzieje?

– W porządku, masz rację, ale oboje potrzebujemy snu. Nie mogę zasnąć przed tobą.

– To głupota. Nie wydałam żadnego dźwięku.

– Wiem, i dlatego jest to szalone. Wiem, że jesteś śmiertelnie przerażona, ale jeśli sobie przypominasz, obiecałem przecież, że będę cię chronił. Obiecałem, że uporządkujemy cały ten bałagan. Wiesz, że bez ciebie nie dam rady tego zrobić.

– Mówiłam ci już, James, że nie pamiętam wydarzeń tamtej nocy. Ani jednego. Są tylko jakieś obrazy i dźwięki, ale nic konkretnego. Nie wiem, kto zabił mojego ojca. Może nawet był jeszcze żywy, kiedy tam byłam. Z drugiej jednak strony, ja również mogłam go zabić. Nienawidziłam go bardziej, niż mógłbyś to sobie wyobrazić. Noelle przysięgła mi, że nie ona go zabiła. Było jeszcze coś, ale nie zdążyła mi o tym powiedzieć, jeśli w ogóle miała taki zamiar.

– Wiesz, że byłaś tam, kiedy został zastrzelony. Wiesz dobrze, że to nie ty go zabiłaś. Ale wrócimy do tego później.

– Sądzę, że moja matka nie powiedziała mi prawdy, bo wie, że to ja go zabiłam. Próbuje mnie osłaniać, nic innego.

– Nie, ty go nie zastrzeliłaś. Może nie zdążyła nic więcej ci powiedzieć, bo zjawiliśmy się my. A może osłania kogoś innego. Wszystkiego się dowiemy. Zaufaj mi. Powiedziała policji i nam, że przez cały wieczór była poza domem, sama w kinie.

– Cóż, mnie oświadczyła, że była ze Scottem. A to oznacza, że ma świadka, mogącego potwierdzić, iż nie zabiła mojego ojca.

– Scott? Twój mąż?

– Nie bądź taki mądry. Wiesz, że to mój mąż, ale już wkrótce nim nie będzie.

– Dobrze. Zajmiemy się tą sprawą. Ale teraz jest już późno. Musimy mieć trochę snu. Muszę ci tylko jeszcze powiedzieć, że twoja eskapada była naprawdę świetna, Sally. Kiedy zauważyłem cię przypadkiem, opuszczającą tamten motel na motocyklu, mało mi szczęka nie opadła. Bardzo sprytnym posunięciem z twojej strony było porzucenie samochodu i zakup motocykla. Zupełnie nas to zaskoczyło.

– Owszem, ale kiedy doszło co do czego, i tak nie miało to znaczenia, prawda?

– Dzięki Bogu nie. Dillon i ja jesteśmy dobrzy. I mamy kupę szczęścia. Gdzie się wybierałaś?

– Do Bar Harbor. Dziadek dał mi trzysta dolarów. Wszystkie pieniądze, jakie miał w portfelu. Kiedy je policzyłam, uświadomiłam sobie ogrom ironii.

– Żartujesz. Dokładnie trzysta dolarów?

– Co do centa.

– Twoi dziadkowie nieszczególnie przypadli mi do gustu. Służąca wprowadziła nas do gabinetu na tyłach domu. Oglądali jakąś reklamę z telezakupów. Muszę przyznać, że było to dla mnie zaskoczeniem. Pan Franklin Oglwee Harrison i jego żona, oglądający taki plebejski program.

– Mnie by to też zaskoczyło.

– Sally, może chciałabyś przyjść do łóżka? Nie, nie zamieraj. Widzę stąd, że skostniałaś z zimna. I pewnie na dodatek boli cię ramię, prawda?

– Trochę. Właściwie bardziej piecze niż boli. Miałam dużo szczęścia.

– Masz rację. Chodź już, obiecuję, że się na ciebie nie rzucę. Pamiętasz, jak dobrze się nam spało w Cove, w moim pokoju na wieży? Musiało cię to specjalnie nie martwić, skoro gotowa byłaś opowiedzieć o tym motocyklistom.

Przez całą minutę panowała cisza.

– Tak, pamiętam – odezwała się wreszcie. – Nie wiem, dlaczego otworzyłam usta i wypaplałam to kompletnie obcym ludziom. Miałam wtedy ten koszmar senny.

– Nie, po prostu przypominałaś sobie, co się z tobą działo. To był koszmar, ale miał miejsce w rzeczywistości. To był twój ojciec. W końcu mi to powiedziałaś. Chodź tutaj, Sally. Jestem wykończony i nawet ty, superkobieta, musisz chyba balansować na krawędzi wytrzymałości.

Ku ogromnej uldze i zadowoleniu Jamesa w następnej chwili stała obok łóżka, patrząc na niego. Miała na sobie jeden z jego białych podkoszulków. Odchylił kołdrę. Wsunęła się pod nią i ułożyła na plecach.

Leżał na plecach dziesięć centymetrów od niej.

– Podaj mi rękę.

Wyciągnęła rękę. Uścisnął jej palce.

– Prześpijmy się.

Niespodziewanie dla siebie samych zasnęli.

Kiedy Quinlan obudził się następnego dnia wczesnym rankiem, leżała rozciągnięta na nim, otaczając ramionami jego szyję, z rozchylonymi nogami. Podkoszulka podjechała jej do pasa.

O cholera, pomyślał, próbując wmówić sobie, że jest to jeszcze jedna sytuacja, z którą profesjonalnie wyszkolony agent FBI musi sobie poradzić. Cóż z tego, że sześciotygodniowy kurs w Quantico takich sytuacji nie obejmował. Nic wielkiego. Miai przecież doświadczenie. I nie miał już szesnastu lat. Wciągnął powietrze przez zęby.

Tak, podejdzie do sprawy ze swobodą i opanowaniem. Przez spodenki czuł ciepło jej ciała. Dzieliła go od niej tylko cieniutka warstwa materiału, nic więcej. Zrozumiał, że opanowanie w takim momencie będzie dużą sztuką.

– Sally?

– Mmmm?

Był teraz twardszy niż czarodziejska różdżka wuja Alexa. Nie mógł jej przestraszyć. Najostrożniej jak się dało odepchnął ją od siebie i usiłował położyć na plecach. Tyle tylko, że nie zamierzała go puścić. Nie miał innego wyjścia – musiał opaść na nią. Teraz czarodziejska różdżka wuja Alexa znalazła się tam, gdzie powinna, między jej nogami.

I po co cała swoboda i opanowanie? W tym momencie nie wydawały się na miejscu.

– Sally, niewygodnie mi. Puść mnie, dobrze?

Rozluźniła uchwyt na jego szyi, ale nie rozplotła palców.

Z łatwością mógł się od niej odsunąć, ale nie potrafił się do tego zmusić. Była taka drobna i ciepła. Uścisk jej rąk wokół karku był taki przyjemny. Tak samo jak jej gorący oddech na szyi. Pomyślał, że mógłby tak leżeć, mając ją pod sobą, aż do śmierci.

Popatrzył na nią. Otworzył usta i powiedział:

– Sally, wyjdziesz za mnie?

Jej oczy otwarły się natychmiast.

– Co powiedziałeś?

– Poprosiłem cię o rękę.

– Nie wiem, James. Jestem przecież mężatką.

– Zapomniałem o tym. Proszę, Sally, nie ruszaj się. Chcesz zdjąć ręce z mojej szyi?

– Nie, właściwie nie. Jesteś ciepły, James, i tak przyjemnie czuć na sobie ciężar twojego ciała. Czuję się bezpieczna i przekonana, że wszystko będzie dobrze. Teraz każdy, kto by chciał mnie dostać, musi najpierw rozprawić się z tobą. A to się nigdy nie uda, bo jesteś zbyt potężny, za silny. Proszę nie staczaj się ze mnie.

Był potężny i silny? Jeszcze bardziej stwardniał od tego.

– Na pewno się nie boisz? Po tym wszystkim, co ci się zdarzyło w sanatorium, nie chciałbym cię przestraszyć.

Zadrżała i mocniej oplotła ramionami jego szyję.

– Dziwne, ale nigdy mnie nie przestraszyłeś, poza tym razem, kiedy jak byk wpadłeś z wrzaskiem przez drzwi Amabel tamtego dnia, gdy mój ojciec pierwszy raz do mnie zatelefonował. Ale później już zupełnie nie, nawet wtedy, kiedy wpadłeś na mnie wychodzącą spod prysznica.

– Byłaś taka piękna, że straciłem głowę.

– Ja? Piękna? – prychnęła, oczarowując go. – Jestem jak patyk, ale miło z twojej strony, że tak powiedziałeś.

– Ależ to prawda. Patrzyłem na ciebie i myślałem „ona jest doskonalą". Naprawdę podoba mi się ten maleńki pieprzyk na twoim lewym biodrze.

– O Boże, aż tyle widziałeś?

– Tak. Męskie oczy potrafią się przesuwać naprawdę szybko, jeśli mają odpowiednią motywację. Czemu nie rzucisz Scotta Brainerda, żeby móc wyjść za mnie?

– Nie sądzę, żeby mu to przeszkadzało – powiedziała po chwili. – Właściwie on mnie już dawno rzucił mimo tych telewizyjnych apeli. – Pocierała palcami jego ramiona i kark. Miał gorącą, gładką skórę. -Wkrótce po ślubie przekonałam się, że to był błąd. Prowadziłam tak samo aktywne życie jak on, zawsze w pędzie, stale jakieś spotkania, przyjęcia, obowiązki wieczorami, ciągłe rozmowy telefoniczne, każde z nas było otoczone innymi ludźmi. Ubóstwiałam to i na początku jemu też się to podobało. Ale potem oświadczył mi, że myślał, iż po ślubie zrezygnuję z takiego życia. Najwyraźniej oczekiwał, że będę siedziała w domu, czekając na jego powrót z pracy, żeby go nakarmić, może rozmasować mu kark i posłuchać opowieści o tym, jak spędził dzień, a potem rozbiorę się, jeśli będzie miał ochotę na seks. Naprawdę tego oczekiwał. Nigdy się nie dowiem, skąd mu to przyszło do głowy. Próbowałam z nim o tym rozmawiać, ale zawsze tylko powtarzał, że jestem marną żoną, że jestem nieodpowiedzialna. Twierdził, że go okłamałam. To nieprawda. Byłam kompletnie zaszokowana, kiedy po ślubie zaczął się wściekać na moje codzienne zajęcia. W okresie narzeczeńskim miałam tyle samo zajęć i nigdy nie powiedział ani słowa. A raz oświadczył nawet, że jest ze mnie dumny. Kiedy w końcu powiedziałam, że wiem o jego romansie i że chcę rozwodu, stwierdził, że mam bujną wyobraźnię. Powiedział, że jestem głupia, przynajmniej na początku tak mówił. Ale po jakimś czasie zaczął twierdzić, że wariuję, że mam paranoję, ale nie rozwiedzie się ze mną tylko dlatego, że to choroba. To nie byłoby w porządku. Nie, nie mógłby mi tego zrobić. O czym mówił, zrozumiałam dopiero cztery dni później. Sypiał z inną kobietą, James. Mogłabym dać głowę. Odkąd mnie zamknięto w sanatorium Beadermeyera nie mam pojęcia, co robił. Miałam nadzieję, że już nigdy nie będę musiała go oglądać. I nie widziałam go dotąd. Przychodził tylko mój ojciec. Ale Scott musiał też być w to uwikłany. Mimo wszystko był i jest moim mężem. I to on pierwszy powiedział, że jestem wariatką.

Ciekawe, pomyślał Quinlan.

– Tak – rzekł. – Siedział w tym aż po swoje krętackie, prawnicze uszy. Z kim romansował?

– Nie wiem. Prawdopodobnie z kimś z pracy, z TransCon. Scott ma tam władzę.

– Przykro mi – powiedział Quinlan, nachylił się i pocałował jej ucho – ale będziesz musiała znów się z nim spotkać, chociaż raz. Na pocieszenie mogę ci tylko powiedzieć, że teraz ja jestem twoim idolem, a że jestem osobą urzędową, więc nie musisz się martwić. Sally, może to Scott zabił twojego ojca, a twoja matka go osłania?

– Nie. Scott to robak. Mały, żądlący, tchórzliwy robak. Nie stać by go było na zabicie mojego ojca.

– Zgoda. – Tyle cierpienia, za wiele cierpienia. Wszystko jakoś się ułoży, musi.

Pochylił się nad nią i tym razem pocałował ją w usta. Jej wargi rozchyliły się i zapragnął, bardziej niż czegokolwiek, zagłębić się w jej usta, zagłębić się w jej ciało. Rozumiał jednak, że w tej chwili świat wymykał jej się spod kontroli. Nie chciał wprowadzać dodatkowego zamieszania w jej życie. Dobry Boże, oświadczył się jej.

– Może to dobry pomysł – odezwała się i pociągnęła go w dół, żeby go pocałować.

– O czym mówisz? – wypowiedział prosto w jej usta.

– Żeby wyjść za mąż. Za ciebie. Jesteś taki normalny, taki duży i normalny. Nie miałeś trudnego dzieciństwa, prawda?

– Nie. Mam dwie starsze siostry i starszego brata. Bytem najmłodszy w rodzinie. Wszyscy mnie rozpieszczali. Moja rodzina nie była specjalnie patologiczna. Nikt nikogo nie bił. My, dzieci, tłukliśmy się zawzięcie, ale to dość normalne. Byłem dobry w różnych sportach, ale moją pasją była i nadal pozostała piłka nożna. Niedziele były przeznaczone na piłkę nożną. Lubisz futbol?

– Tak. W szkole miałam nauczycielkę wychowania fizycznego, która pochodziła z San Francisco. Miała bzika na punkcie piłki nożnej i nauczyła nas grać. Byłyśmy bardzo dobre. Jedynym problemem był brak w okolicy jakiejkolwiek innej żeńskiej drużyny, z którą mogłybyśmy rozgrywać mecze. Nie lubię koszykówki ani baseballu.

– Jakoś to przeżyję. Z tobą mogę się bawić nawet w berka.

Pocałowała go w szyję. Zadrżał, czując, że pod ciężarem jego ciała jeszcze bardziej się otwiera. Powiedział szybko:

– Moją największą pomyłką było małżeństwo z Teresą Ragian, kiedy miałem dwadzieścia sześć lat. Pochodziła z Ohio i wydawała się stworzona dla mnie. Jest prawnikiem, tak jak twój mąż i kochany ojczulek. Okazało się, że zakochała się w facecie z marynarki, który sprzedawał tajemnice wojskowe każdemu, kogo tylko one interesowały. To ja go wytropiłem. Ona go broniła. Wybroniła go, a potem rzuciła mnie i wyszła za niego za mąż.

– To zadziwiające, James. Co się z nią dzieje?

– Mieszkają w Annandale w stanie Wirginia. Mają dwoje dzieci, facet został jakimś dobrze płatnym działaczem związkowym i chyba nieźle im się powodzi. Od czasu do czasu widuję się z nimi. Nie, niech ci się nie zdaje, że to jakaś romantyczna historia, a ja zostałem ze złamanym sercem. Nie mam złamanego serca.

Przez pewien czas byłem zaszokowany i wściekły, dopóki Dillon nie ukazał mi całego absurdu tej historii. Oto pozytywny bohater dopada bandytę. Żona pozytywnego bohatera broni bandytę, uwalnia go od zarzutów, a potem za niego wychodzi. Niezwykle pouczająca historia. Miał rację. Wszystko to przypomina kiepski melodramat albo scenariusz serialu telewizyjnego.

– James, jesteś wspaniały. Nawet przy całym tym bałaganie potrafisz się śmiać i umiesz mnie rozśmieszyć. I nie byłeś zły, że przyłożyłam ci do brzucha lufę pistoletu i że ukradłam twój samochód. Musiałam porzucić samochód, James. Potem kupiłam motocykl. Musiałam uciec. Myślę, że najlepiej by było, gdybyś umiał zapomnieć, kim jesteś i pojechał ze mną do Bar Harbor. Kiedyś cieszyłam się życiem, James… ale to teraz nie jest ważne.

– To jest ważne. Chcesz jeszcze coś usłyszeć? Coś, co pokaże, jaki jestem wspaniały?

– Co mianowicie?

– Nie wściekłem się nawet wówczas, kiedy powtórnie wymierzyłaś we mnie broń.

– Cóż, to chyba przesądza sprawę, prawda? – Poruszyła się pod nim i pomyślał, że za chwilę nie wytrzyma. Był cały twardy, serce biło mu mocno i szybko tuż przy jej piersiach.

Nie leżało w jego planach, żeby sprawa tak dalece wymknęła mu się z rąk, przynajmniej do chwili, w której przesunęła się pod nim, szeroko rozkładając nogi, aż jego nogi znalazły się pomiędzy nimi.

Pocałował ją i wyszeptał prosto w jej usta:

– Jesteś piękna i czujesz, jak bardzo cię pragnę. Ale nie możemy dopuścić do tego, żeby to się stało. Nie mam prezerwatywy. A ciąża jest ostatnią rzeczą, która jest ci teraz potrzebna. Usłyszał, że Dillon porusza się w sąsiednim pokoju. – A poza tym Dillon już się obudził i wstał. Dochodzi siódma. Musimy wracać do domu.

Odwróciła od niego twarz. Miała zamknięte oczy. Pomyślał, że musi ją boleć ramię albo głowa. Bez namysłu uniósł się i ściągnął jej podkoszulek przez głowę. Zamrugała i zrobiła ruch, jakby chciała się zasłonić.

Pomyślał, że nie jest jeszcze na to gotowa.

– Spokojnie. Chcę sprawdzić, co jest z twoim ramieniem. Nie ruszaj się.

Klęcząc pomiędzy jej nogami pochylił się i delikatnie dotknął jej lewego ramienia. Skrzywiła się.

– Tutaj. Dobrze, leż spokojnie. Muszę jeszcze sprawdzić. – Wyglądała jak flaga włoska, z krwawymi otarciami, ciągnącymi się przez piersi aż po pachę i przedramię. Niektóre kolory sińców przenikały się nawzajem, ale dominowała zieleń.

Nachylił się i pocałował ją w ramię. Zauważył, że zacisnęła ręce na jego ramionach.

– Przykro mi, że tak się poobijałaś. – Znów ją pocałował, tym razem w lewą pierś. Przyłożył policzek do jej biustu i wsłuchał się w rytm jej serca, wyraźny i mocny, który teraz lekko przyspieszył. Czemu nie, pomyślał. Uniósł głowę i uśmiechnął się do niej.

– Kobieta, która żyła w takim stresie, musi mieć chwilę odprężenia. To najlepsze lekarstwo. – Pocałował ją jeszcze raz i położył się obok niej na boku. Przesunął dłoń po jej ciele, delikatnie pieszcząc jej brzuch, aż wreszcie jego palce ją znalazły. Pieścił ją całując, świadomy, że jest przestraszona, nerwowa, nie przestawał jednak. Jego palce zagłębiły się bardziej, zmieniły rytm, aż poczuł, że się rozluźniła, gdy podniecenie wywołane tym, co jej robił, przezwyciężyło skrępowanie.

Odchylił głowę i uśmiechnął się wprost w jej oszołomioną twarz,

– Wszystko w porządku, kochanie. Potrzebujesz tego. Bogiem a prawdą ja też.

Znów zaczął ją całować, szepcąc miłosne słowa, bezceremonialne, surowe i podniecające. Kiedy szczytowała, połykał jej krzyk i mocno przytulał do siebie, szaleńczo pragnąc, by mógł w nią wejść. Cierpiał, gdy twardy jak deska wbijał się w jej udo. Ale nie mógł.

Dillon lekko zapukał do drzwi.

– Quinlan, Sally już się obudziliście?

Spojrzał w dół w najbłękitniejsze oczy, jakie widział w życiu. Patrzyła na niego, jakby nie mogła uwierzyć w to, co się stało.

– Dobrze się czujesz?

Nadal patrzyła na niego bez słowa.

– Hej, Quinlan, wstałeś? Zbierajcie się, przed nami długa droga.

– Ten facet jest właścicielem porsche'a – powiedział Quinlan. – Musimy się go trzymać. – Pocałował ją w czubek nosa i zmusił się, aby się od niej oderwać.

Загрузка...