– Nieźle wpadliśmy – powiedział z przekonaniem Quinlan, nie miał jednak na myśli siebie i pozostałych agentów, tylko Sally. Jeśli jest gdzieś tutaj, musi nadal być nieprzytomna. Albo nie żyje.
Usłyszał chrząknięcie Thomasa Shreddera i „tak" Corey Harper. To prawda. Wpadli po uszy. Było również prawdą, że w pokoju, gdzie ich trzymano, było ciemniej niż w kotle czarownicy.
Nie, to nie był pokój. Raczej szałas z brudną podłogą. Prawdopodobnie szopa za domkiem doktora Spivera.
– Słuchajcie – odezwał się Thomas. – Quinlan ma rację. Jesteśmy w kropce, ale jesteśmy świetnie wyszkolonymi agentami. Wydostaniemy się stąd. Jeśli nam się to nie uda, wyleją nas. Stracimy pracę i rządowe pensje. Daję wam słowo, że nie uśmiecha mi się utrata rządowego ubezpieczenia zdrowotnego.
Pomimo zdrętwiałych nóg Corey Harper wybuchnęła śmiechem. Ręce jej nie zdrętwiały, pewnie dlatego, że jako kobiecie nie związano ich zbyt ciasno. Jednak więzy były solidne, nie było szansy, że się zsuną.
– To najśmieszniejsza rzecz, jaką usłyszałam z twoich ust, Thomas.
Szarpiąc liny na swoich rękach, Quinlan rzucił:
– Jeden z tych pajaców musiał służyć w marynarce w czasie drugiej wojny światowej. Te węzły są doskonałe, żaden nie puszcza. Czy ktoś chciałby spróbować swoich rąk czy zębów?
– Ja – odparła Corey – ale przywiązana jestem do ściany. Tak, jestem przepasana liną, której drugi koniec, jak wyczuwam, jest przywiązany do jednej z belek w ścianie. Tak, solidna robota. Nawet gdybym miała ogromne zęby i długą linę, nie sięgnęłabym do ciebie.
– Też jestem przywiązany – powiedział Thomas. – Psiakrew!
– Przynajmniej wszyscy żyjemy – stwierdził Quinlan. – Martwię się, co się stało z Davidem. – Ale martwił się o Sally. Bał się tylko wypowiedzieć na głos jej imię.
– Prawdopodobnie zjechał z drogi – powiedział beznamiętnie Thomas. – Tutaj go nie ma. Może już nie żyje.
– Albo ktoś go uratował – dopowiedziała Corey.
– Co masz na myśli, mówiąc, że już nie żyje? – spytał Quinlan, marząc o tym, żeby dostrzec choćby jakieś zarysy, kontury czegoś, cokolwiek. Nie przestawał pracować nad więzami, które jednak nie poddawały się jego wysiłkom.
– Sądzicie, że będą nas tu trzymać przez następne dziesięć lat?
– Mam nadzieję, że nie – rzekł Ouinlan. – Wszyscy są tacy starzy, że wcześniej wymrą. Nie zniósłbym tego, żeby pozostać zapomnianym.
– To nie jest śmieszne, Quinlan.
– Może nie, ale się staram.
– Próbuj dalej – odezwała się Corey. – Nie chcę wpadać w panikę. Musimy się zastanowić. Po pierwsze, kto nam to zrobił?
– To dość oczywiste, prawda? – rzuci! Thomas. – Ta przeklęta starucha. Prawdopodobnie kazała Marcie podać amaretto, do którego coś domieszała. Odpłynąłem, gdy tylko położyłem się na łóżku.
– Gdzie jest Sally? – znienacka spytała Corey.
– Nie wiem – odpowiedział Quinlan. – Nie wiem.
Modlił się, żeby była zamknięta razem z nimi, nadal nieprzytomna po zażyciu narkotyku.
– Wyciągnijmy wszyscy nogi przed siebie. Spróbujemy ocenić, jak duży jest ten szałas.
Quinlan ledwo mógł dotknąć palców Thomasa.
– Teraz przechylmy się na jedną, a potem na drugą stronę.
Quinlan musnął bluzkę Corey. Sally nie było.
– Sally nie ma z nami – powiedział. – Gdzie ją zabrali? – O Boże, czemu zadał to pytanie na glos? Nie chciał słyszeć, co ma w tej sprawie do powiedzenia Thomas.
– Dobre pytanie – rzekł Thomas. – I czemu mieliby się zajmować rozdzielaniem nas?
– Ponieważ – Quinlan wolno wymawiał słowa – ciotka Sally, Amabel, macza w tym palce. Może przejęła Sally. Może ją ochrania.
Thomas westchnął. Ku zaskoczeniu Guinlana, rzucił:
– Módlmy się, żebyś miał rację. Cholera, czuję, jakbym zamiast głowy miał bęben zespołu rockowego.
– Ja też – stwierdziła Corey. – Ale nadal jestem w stanie myśleć. To co, Quinlan, uważasz, że cale miasteczko bierze udział w tym spisku? Sądzisz, że w czasie ostatnich trzech, czterech lat całe przeklęte miasteczko zamordowało co najmniej trzydzieści osób? Dla pieniędzy? A potem pochowali je na swoim cmentarzu?
– Sposób okazania szacunku – powiedział Quinlan.
– Nie możesz sobie wyobrazić tych wszystkich staruszków patrzących na parę starszych ludzi, których właśnie usunęli z tego świata, pocierających swoje podbródki i mówiących: „Ha, Ralph Keaton potrafi wszystko przygotować, więc będziemy mogli pięknie ich pochować, a wielebny Vorhees powie śliczne kazanie". Tak, Corey, wszyscy w tym cholernym miasteczku. Czy jest jakaś inna możliwość?
– To obłęd – żachnął się Thomas. – Całe pieprzone miasteczko, zabijające ludzi? Nikt nigdy w to nie uwierzy, zwłaszcza że to sami staruszkowie.
– Ja w to wierzę – rzekł Quinlan. – O tak, wierzę naprawdę. Mogę się założyć, że zaczęło się od jakiegoś wypadku. Dzięki temu wypadkowi dostali pierwsze pieniądze. Dostarczyło im to pomysłu – może tylko jednemu z nich, a może dwójce – jak uratować miasto. A potem sprawy potoczyły się szybko.
Corey powiedziała wolno:
– I ta wielka reklama przy autostradzie, dzięki której zwabiają swoje ofiary.
– Słusznie – zgodził się Quinlan. – Sklep z Najwspanialszymi Lodami Świata. Nawiasem mówiąc, mają najlepsze lody, jakie zdarzyło mi się jeść w życiu.
Musiał żartować, musiał, bo inaczej chybaby oszalał. Gdzie jest Sally? Czy możliwe, że Amabel naprawdę ją osłania? Wątpił w to.
– Wejdź więc do środka i kup sobie ostatniego loda – powiedział Thomas. – Tu jest koniec kolejki.
– A co z tą kobietą, która została zamordowana? I z doktorem Spiverem? – spytała Corey.
Szaleńczo pracując nad krępującymi mu ręce sznurami, Quinlan odparł:
– Kobieta musiała usłyszeć coś, czego nie powinna była słyszeć. Więzili ją co najmniej przez trzy dni, może dłużej. Musiała jakoś oswobodzić się z knebla, bo Sally słyszała jej krzyki pierwszej nocy swojego pobytu w Cove. Dwie noce potem znów ją słyszała. Następnego ranka znaleźliśmy z Sałly jej ciało. Domyślam się, że musieli ją zabić. Nie chcieli tego, ale tak zrobili. Wiedzieli, że albo kobieta pozostanie przy życiu, albo oni. Czyli żadnego wyboru. Zabili ją. Musieli być wściekli – po prostu zrzucili ją z urwiska, nie zaprzątając sobie głowy ceremoniałem pogrzebowym i pochowaniem jej na swoim cmentarzu.
– A co z doktorem Spiverem? – rzucił Thomas. – Cholera, ależ te liny są mocne. Nie ustępują nawet o milimetr.
– Niech każdy nad nimi pracuje – polecił Quinlan. – Co do doktora Spivera, to nie wiem. Może był ich słabym punktem. Byl lekarzem i może całe to zabijanie go odstręczało. Może śmierć tamtej kobiety była ostatnią kroplą, która dopełniła miary. Po prostu nie mógł już więcej znieść. Załamał się. Strzelili mu w usta, starając się, żeby to wyglądało na samobójstwo. Tym razem też uważali, że nie mają wyboru.
– Jezu – powiedziała Corey – czy wiecie, chłopcy, że żaden agent FBI nie znalazł się nigdy w takim bagnie, jak my teraz? Niektórzy nawet nigdy nie użyli swojej broni. Cały swój czas spędzają wyłącznie na przesłuchiwaniu ludzi. Mówiono mi, że wielu agentów po przejściu na emeryturę zajmuje się psychologią – są tacy dobrzy w wyciąganiu od ludzi informacji.
Quinlan roześmiał się.
– Wydostaniemy się stąd, Corey. Musisz w to wierzyć.
– Uważasz, Quinlan, że jesteś taki cholernie sprytny. Jak, u diabła, mamy się uwolnić? Przecież na dodatek pojawi się tu zaraz cały rój staruszków. Myślisz, że uformują pluton egzekucyjny? A może zatłuką nas na śmierć swoimi laseczkami?
Corey odezwała się spokojnie.
– Przestań, Thomas. Spróbujmy się uwolnić. Musi być jakiś sposób. Nie chcę być bezradna, kiedy ktoś tu przyjdzie, a przecież obaj wiecie, że przyjdą.
– Co, do cholery! – wrzasną! Thomas. – Co, do licha możemy zrobić? Jesteśmy związani zbyt mocno. Na dodatek przywiązali nas do ściany, żebyśmy nie mogli zbliżyć się do siebie. Siedzimy tu w ciemnościach. Co więc, do jasnej cholery, mamy robić?
– Musi być jakieś wyjście – rzekła Corey.
– Może jest – mruknął Quinlan.
Sally czuła ból szczęki. Zaczęła na zmianę otwierać i zamykać usta, dopóki ból nie zelżał do tępego ćmienia. Leżała w ciemnościach, jedyne światło docierało poprzez drzwi otwarte na korytarz.
Była sama. Nadal miała związane z przodu ręce. Uniosła je do ust i zaczęła zębami szarpać supeł. Tak bardzo była pochłonięta tym zajęciem, że niemal krzyknęła ze strachu, kiedy obok odezwał się spokojny głos:
– To naprawdę nic nie da, Sally. Odpręż się, dziecinko. Nie ruszaj się. Poleź sobie.
– Nie – szepnęła Sally. – O nie.
– Nie poznajesz, gdzie jesteś, Sally? Myślałam, że natychmiast będziesz wiedziała.
– Nie. Jest za ciemno.
– Spójrz w stronę okna, kochanie. Może znów zobaczysz twarz swojego drogiego ojca.
– Jestem w sypialni w głębi korytarza.
– Tak.
– Dlaczego, Amabel? Co tu się dzieje?
– Och, Sally, dlaczego musiałaś wrócić? Oddałabym wszystko, żebyś tamtego dnia nie zjawiła się na progu mojego domu. Jezu, musiałam cię przyjąć. Naprawdę nie chciałam cię w to mieszać, ale znowu się pojawiłaś i nic nie mogę zrobić.
– Gdzie jest James i pozostała dwójka agentów?
– Nie wiem. Prawdopodobnie siedzą w tej małej szopie na narzędzia za domem doktora Spivera. To solidne więzienie. Nigdy się stamtąd nie wydostaną.
– Co macie zamiar z nimi zrobić?
– To naprawdę nie zależy ode mnie.
– A od kogo?
– Od miasta.
Przez dłuższą chwilę Sałly nie mogła złapać oddechu. A więc to prawda. Całe przeklęte miasteczko.
– Ile osób zabiliście, Amabel?
– Pierwsza para, Harve i Marge Jensenowie, ci, których poszukiwać miał Quinlan, to był nieszczęśliwy wypadek. Oboje dostali zawału serca. W ich samochodzie znaleźliśmy gotówkę. Potem był ten motocyklista. Zaczął bić biednego Hunkera, a Purn, w jego obronie, zdzielił motocyklistę w głowę krzesłem. To go zabiło. Następny wypadek. A potem dziewczyna motocyklisty zrozumiała, że jej chłopak nie żyje. Sherry Vorhees nie miała wyboru – musiała ją zabić. Roztrzaskała jej głowę maszynką do mięsa. Później poszło już łatwiej, wiesz? Ktoś wypatrzył jakąś starszą parę albo osobę sprawiającą wrażenie bogatej. A może po prostu któraś z kobiet, pracujących w Sklepie z Najwspanialszymi Lodami Świata zobaczyła całą masę pieniędzy w C2yimś portfelu. Potem już tylko załatwialiśmy sprawę. Tak, szło coraz łatwiej. To było jak gra, ale nie zrozum mnie źle, Sally. Po śmierci zawsze traktowaliśmy ich z największym szacunkiem. Powiedziałaś mi, że miasto teraz pięknie wygląda. Cóż, wcześniej była to ruina. Teraz jednak nasze inwestycje mają się świetnie, wszystkim żyje się dość wygodnie. a wielu turystów przyjeżdża tu nie tylko ze względu na nasze lody, ale żeby obejrzeć miasto, kupić pamiątki i coś zjeść w kawiarni.
– Doskonale dla was. Więcej ludzi do wyboru. Mogliście dyskutować między sobą. Czy to małżeństwo wygląda zamożniej niż tamto obok? Bawiliście się w rosyjską ruletkę ludzkim życiem. Boże, to obrzydliwe.
– Nie używałabym takich dosadnych sformułowań, ale w miarę tego, jak stawaliśmy się atrakcją turystyczną, mogliśmy sobie pozwolić na większy wybór. Jednak zabijaliśmy tylko starych ludzi, Sally. Takich, którzy mieli już życie za sobą.
– Dziewczyna motocyklisty nie była stara.
Amabel wzruszyła ramionami.
– Nic nie dało się na to poradzić.
Sally kręciła głową na poduszce, w tę i z powrotem, już rozumiejąc, ale jeszcze nie dowierzając.
– Jezu, Amabel, zabijaliście ludzi. Nie rozumiesz tego? Mordowaliście niewinnych ludzi. Ich podeszły wiek niczego nie tłumaczy. Okradaliście ich. Potem grzebaliście ich na cmentarzu, co? Ach, pojmuję. Chowaliście ich po dwoje w każdym grobie. I zapisywaliście tylko dane mężczyzny. Czy któreś z was ma listę identyfikacyjną, kto naprawdę leży w każdym grobie?
– Nie, ale pozostawiliśmy znaki identyfikacyjne na każdym ciele. Nie bądź taka przerażona, Sally. Umieraliśmy razem z naszym miastem. Rozpaczliwie pragnęliśmy przeżyć. I przeżyliśmy. Wygraliśmy.
– Nie, bo teraz wszystko zwaliło wam się na głowę, Amabel. Macie tu trzech agentów FBI, a szeryf David Mountebank wie to samo co oni, a może nawet więcej. Jeśli zabijecie agentów, wylądujecie w komorze gazowej. Nie rozumiecie tego? W sprawę zaangażowane jest FBI!
– Och, Sally, a ty ciągle w kółko o tym, co cię naprawdę nie powinno obchodzić. A co z tobą, dziecino? Co z twoim ojcem?
– Nie jest żadnym pieprzonym ojcem, dzięki Bogu. W końcu dowiedziałam się o tym.
– Dobrze, słyszę w twoim głosie gniew. Bałam się, że nadal będziesz usiłowała wierzyć, że był tylko nawiedzającą cię zmorą senną.
– Chcesz powiedzieć, że mieszka tu z tobą, Amabel? Chcesz go tutaj? – Znała odpowiedź. Ale nie chciała jej usłyszeć.
– Naturalnie, Sally.
Wbiła wzrok w mężczyznę, stojącego w otwartych drzwiach, za ciotką. Jej ojciec. Nie, nie jej ojciec, dzięki Bogu. To drań, który ją wychowywał, drań, który straszliwie bił matkę, który uwięził ją w sanatorium doktora Beadermeyera, który ją bił dla przyjemności.
– Jak się czuje nasz bękart, Ammie? Ammie? Cóż to miało znaczyć?
– Nie jestem bękartem. Ty nim jesteś.
– Sally, nie uderzę cię w obecności twojej ciotki. To ją dręczy, chociaż wie, ile jest w tobie złości i że tylko w ten sposób mogę nad tobą zapanować.
– Amabel, czemu on tu jest? To morderca. Zdradził nasz kraj.
Amabel przysiadła koło niej. Delikatnymi, miękkimi czubkami palców zaczęła przesuwać po czole Sally, odgarniając jej włosy za uszy, leciutko gładząc brwi.
– Proszę, Amabel. Wiem, że to on dzwonił do mnie, kiedy byłam tu poprzednio. Przyznał też, że sam zaglądał przez okno sypialni.
– Tak, kochanie.
– Czemu tu był, Amabel?
– Musiał tu przyjechać, Sally. Musiał cię zabrać z powrotem do sanatorium. Miał nadzieję, że pod wpływem tego teletonu i jego twarzy w oknie zaczniesz wątpić w swoje zdrowe zmysły.
– Ale skąd mógł wiedzieć, że tu jestem?
– To ja dałam mu znać. Zatrzymał się w małym pensjonacie w Oklahoma City. Pierwszym samolotem przyleciał do Portland, skąd przyjechał samochodem. Ale przecież znałaś odpowiedź na to pytanie, jeszcze zanim je zadałaś, prawda. Sally? Tylko że ty wcale nie zwątpiłaś w swoje zdrowe zmysły. W części zawdzięczamy to temu człowiekowi, Quinlanowi. To jego obecność skomplikowała wszystko. Czy to nie dziwne? Quinlan wymyślił tę historię, że przyjechał do Cove szukać śladów tamtych staruszków. A chodziło mu tylko o ciebie. Nie obchodziło go zniknięcie żadnych staruszków. Tylko ty. Uważał, że albo sama zabiłaś ojca, albo też osłaniasz matkę. Zawsze mnie bawiły zmienne koleje iosu. Ale teraz nie czuję się rozbawiona. Teraz mamy poważny problem.
– Sądzisz więc, Ammie, że to los przywiódł tych wszystkich staruszków na Najwspanialsze Lody Świata, żebyście mogli ich zabić i ukraść ich wszystkie pieniądze?
Amabel odwróciła się w jego stronę ze zmarszczonymi brwiami.
– Tego nie wiem, ani ty nie wiesz, Amory. I nie obchodzi mnie, co się stanie z Quinlanem i pozostałymi, ale nie chcę, żeby Sally stała się jakaś krzywda.
– On się z tobą nie zgadza, ciociu Amabel – powiedziała Sally. – On mnie nienawidzi. Wiesz, że nie jest moim ojcem. Nie ma wobec mnie żadnych ukrytych ciepłych uczuć. I czy wiesz, że zmusił Noelle, żeby z nim została?
– Oczywiście że wiem, Sally.
Sally patrzyła na nią z rozdziawionymi ustami. Nie mogła nic na to poradzić. Choć właściwie, dlaczego była taka zaskoczona? W czasie ostatnich siedmiu miesięcy jej świat tyle razy wywracał się do góry nogami, że powinna była się do tego przyzwyczaić. Wyglądało na to, że nigdy nie wiedziała, kim naprawdę jest i dlaczego dzieją się te wszystkie rzecz}'. I nienawidziła matki za jej słabość. O Boże, pogardzała nią, sama miała ochotę nią potrząsnąć, bo pozwalała mężowi poniewierać sobą.
– Kto jest moim ojcem?
– Teraz chce wiedzieć – rzekł Amory St, John, z rękami w kieszeniach wkraczając do małego pokoiku.
– Kto to?
– Cóż, kochanie – odezwała się Amabel – twoim ojcem był mój mąż. Tak, był moim mężem, zanim poznał Noelle i zakochali się w sobie…
– Zaczęli się pożądać, Ammie.
– To też. Tak czy inaczej, Noelle zawsze była dość głupia, a Carl nigdy nie stąpał nogami po ziemi. Znając ich oboje, miałam trudności z wyobrażeniem sobie, kto kogo zwabił do łóżka. Ale jakoś musieli to zrobić. Zaszła w ciążę. Na szczęście spotykała się wtedy z Amorym i sprawy ułożyły się satysfakcjonująco dla wszystkich.
– Nie dla mojej mamy.
– Nieprawda, była zachwycona, że nie musi usuwać ciąży, Sally. Gdyby nie miała męża, musiałaby to zrobić. Sprowadziłam mojego Carla tutaj, do Cove, żeby mógł spędzać swoje nic niewarte życie na malowaniu olejnych krajobrazów, które sprzedawano na lotniskach po dwadzieścia dolarów, razem z wulgarnymi, pomalowanymi na złoto ramami. Carl już nigdy nie miał skoków w bok. Błagał mnie o przebaczenie i gotów był zrobić wszystko, żebym go tylko nie opuściła. Pozwoliłam mu się wykazywać, dopóki nie umarł dwadzieścia lat temu.
– Nie zabiłaś go, prawda?
– Och, nie. Amory się tym zajął, ale Carl był już bardzo chory na raka płuc. Nigdy nie potrafił przestać palić cameli bez filtra. Tak, dla Carla to było błogosławieństwo, że nie zadziałały hamulce w jego samochodzie i umarł tak szybko. Dziękuję ci, Amory.
– Bardzo proszę, Ammie.
– Od jak dawna jesteście kochankami?
Amabel zaśmiała się cichutko i odwróciła się w stronę mężczyzny, stojącego w drzwiach.
– Od bardzo dawna – powiedziała.
– A więc nie przeszkadza ci, że cię tłucze, Amabel?
– Nie, Amory, proszę! – Amabel podeszła szybko do niego i oparła dłoń na jego ramieniu. Rzuciła przez ramię: – Słuchaj, Sally, nie mów tak. Nie ma powodu, żeby denerwować twojego ojca…
– On nie jest moim ojcem.
– Tak czy inaczej, panuj nad swoim językiem. Oczywiście, że mnie nigdy nie uderzył. Tylko Noelle.
– Mnie też bił, Amabel.
– Zasłużyłaś na to – powiedział Amory.
Sally wodziła wzrokiem od jednego na drugie. W przyćmionym świetle nie widziała żadnego z nich dokładnie. Amory wziął Amabel za rękę i przyciągnął ją bliżej do siebie. Cienie zdawały się zagęszczać wokół nich, ogarniać ich i łączyć ze sobą. Sally zadrżała.
– Sądziłam, że mnie kochasz, Amabel.
– Kocham cię, dziecinko, naprawdę. Jesteś dzieckiem mojego męża i moją siostrzenicą. I zgodziłam się z Amorym, że będzie ci lepiej w tym przyjemnym sanatorium. Nie bytaś w najlepszej formie. Opowiedział mi, że stałaś się nieobliczalna, że wygadujesz bzdury o swoim mężu, że wpadłaś w nieodpowiednie towarzystwo i zaczęłaś zażywać narkotyki. Amory powiedział mi, że doktor Beadermeyer ci pomoże. Poznałam doktora Beadermeyera. Wyśmienity lekarz, który stwierdził, że twój stan się poprawia, ale potrzebujesz zupełnego odpoczynku i ciągłego doglądania przez profesjonalistów.
– To wszystko kłamstwo. Nawet jeśli nie chcesz uwierzyć w to, że jest takim potworem, rozważ to, proszę. Czytałaś gazety, oglądałaś wiadomości telewizyjne. Wszyscy go poszukują. Wszyscy wiedzą, że wielu pacjentów w sanatorium doktora Beadermeyera było więźniami, tak jak ja.
– Ojej, dziecinko, nie mów tak. Wcale nie chcę wsadzać ci knebla w usta, ale zrobię to. Nie pozwolę ci mówić o nim w ten sposób.
– Dobrze, lecz czy nie zastanawiałaś się, czy jestem szalona, kiedy Amory pojawił się tutaj, uderzył mnie w głowę i oszołomił narkotykami? Kiedy omal nie zabił Jamesa?
Amory St. John oderwał się od Amabel. Podszedł do łóżka i stanął nad nim, patrząc w dół na Sally.
– W tym przyćmionym świetle nie umiem powiedzieć, czy będziesz miała siniaki, czy nie.
– Naprawdę tak mocno ją uderzyłeś, Amory?
– Nie gryź się tym, Ammie. Zasłużyła na to. Opluła mnie. W czasie tych wszystkich lat nauczyłem się dokładnie dopasowywać siłę uderzenia tak, żeby uzyskać na Noelle konkretny kształt i kolor siniaka. Ale każda skóra jest inna. Musimy po prostu poczekać, to zobaczymy, prawda?
– Jesteście szaleni – powiedziała Sally. – Jesteście pieprznięci.
– Zlałbym cię pasem, gdybyś to powiedziała, mieszkając pod moim dachem.
– To nieważne, Amory. Dziewczyna jest przerażona. Nie wie, co z nią będzie.
– Doskonale wiem, co się ze mną stanie. Nie ma już doktora Beadermeyera, żeby mnie więzić. Nie, teraz zamierza mnie zabić, Amabel. Ty też zdajesz sobie z tego sprawę, w przeciwnym wypadku nie opowiadałabyś mi tego wszystkiego. Nie, nie zaprzeczaj. Już się z tym pogodziłaś. Ale nie liczę na nic. Jedyne, co was naprawdę powstrzyma, to zrobienie krzywdy agentom FBI. Jeśli spróbujecie zabić Jamesa, otworzą się dla was bramy piekła. Znam jego szefa, więc możecie być tego pewni.
– Oni wszyscy są głupi – rzekł Amory. Wzruszył ramionami. – Wiem, że sytuacja stanie się jeszcze trudniejsza, ale damy sobie radę. Już teraz wprawiłem w ruch różne mechanizmy. To prawda, że nie liczyłem się z tym, iż ten drań po raz drugi wykradnie cię doktorowi Beadermeyerowi. To pokrzyżowało moje plany, Sally. Wszystko musiało być zorganizowane od nowa. Znalazłem się w niewygodnym położeniu. Przez was oboje już nie mogę udawać, że nie żyję. Teraz będę musiał na zawsze opuścić kraj.
– Spróbuj tylko. Złapią cię. Dzięki sprzedaży broni Hussajnowi ściągnąłeś sobie na kark FBI, które gotowe jest przeczesać świat, żeby cię znaieźć.
– Wiem. Jaka szkoda. Ale wszystko będzie dobrze. Prawie rok temu wyciągnąłem pieniądze z kont na Kajmanach i w Szwajcarii. Na każdym zagranicznym koncie zostawiłem tylko troszkę, żeby podrażnić się z FBI, uświadomić im, że wiem dokładnie, co robię. To ich doprowadzi do szału, ale i tak mnie nie złapią.
– James cię złapie.
– Twój James Quinłan nie złapie nawet grypy. Nie zdąży, bo zaraz znajdzie się dwa metry pod ziemią.
Opanowała ją taka wściekłość, że nie potrafiła się powstrzymać. Poderwała się do góry i związanymi rękami uderzyła go w twarz. Mocno. Zaklął, popychając ją do tyłu. Uniósł zaciśniętą pięść.
Usłyszała krzyk Amabel.
– Nie rób tego, Amory!
Ale jego pięść kontynuowała drogę w dół, kierując się nie w stronę jej twarzy, lecz żeber.