ROZDZIAŁ 26

Dzień był ciepły, powietrze przesycone słoną mgiełką znad oceanu, słońce świeciło wysoko. Cove nigdy nie wyglądało piękniej, pomyślał Quinlan, pomagając Sally wysiąść z wypożyczonego samochodu.

– Jak pocztówkowe zdjęcie – powiedziała, rozglądając się dookoła. – Czterej staruszkowie grają w karty, siedząc wokół beczki. Popatrz, przed Sklepem z Najwspanialszymi Lodami Świata stoi co najmniej sześć samochodów. Z Safewaya wychodzi Mar-tha, niosąc dwie torby zakupów. Jest też wielebny Vorhees, spacerujący ze spuszczoną głową, jakby za chwilę miał wyznać swoje najcięższe grzechy. Czy w takim miejscu mogło się stać coś niedobrego? Wygląda tak idealnie. Taki spokój, nikt nie gania wymachując siekierą, nikt nie wrzeszczy, nie ma dzieci, paskudzących budynki swoimi graffiti.

– Tak – powiedział Quinlan. Zmarszczył czoło.

– Co się stało?

Potrząsnął tylko głową. Intuicja. Szturchnęła go pomiędzy żebra. Złapał ją za rękę i powiedział:

– Zbyt idealnie. Zastanawia mnie dlaczego. W jaki sposób miasteczko stało się takie doskonałe? Popatrz, Sałly. Wszystko świeżo pomalowane. Zupełnie świeżo. Nic nie jest zniszczone. Nie ma nic starego. Wszystko jest w najlepszym porządku. Ale zapomnijmy teraz o tym pocztówkowym widoczku. Mamy się spotkać z Davidem i dwoma agentami z Portland u Thelmy o drugiej po południu. Dochodzi już druga.

– Spotkam się z nimi, a potem pójdę do domu Amabel, dobrze?

Miał zmartwioną minę, więc znów stuknęła go w ramię.

– Sądzisz, że zamknie mnie w piwnicy? Nie bądź niemądry, James. To moja ciotka.

– Zgoda. Dołączę do ciebie najszybciej, jak się da. Uświadom o tym Arnabel.

David Mountebank wyglądał na zmęczonego. I strapionego. Kiedy przedstawiał Quinlana kobiecie i mężczyźnie z biura FBI w Portland, nie miał szczęśliwej miny. Sprawiał wrażenie człowieka, którym zaczęto dyrygować, co zdarzało się od czasu do czasu, gdy wezwani na pomoc agenci federalni zaczynali traktować miejscowych przedstawicieli prawa jak tępych wieśniaków. W przeszłości przypadki takiego traktowania były dość częste, ale nie teraz. Miał nadzieję, że nie dzieje się tak w Cove. Podczas szesnastotygodniowego programu szkoleniowego w Quantico agentów pouczano, aby nigdy nie uzurpowali sobie praw lokalnej władzy.

Może się mylił. Może David był po prostu przygnębiony tymi zabójstwami. Zdawał sobie sprawę, że na jego miejscu byłby diabelnie przybity.

Corey Harper i Thomas Shredder również nie mieli najszczęśliwszych min. Wszyscy uścisnęli sobie dłonie i zasiedli w saloniku Thelmy Nettro. Na ich widok Martha rozpromieniła się i podeszła do nich

– Sally, panie Quinlan. Jakże miło znów was widzieć. Czy macie państwo ochotę na kawę? I na kawałek mojego specjalnego sernika z New Jersey?

– Sernik z New Jersey? – zapytał Quinlan, cmokając ją w policzek.

– Jest lepszy niż jakikolwiek sernik z Nowego Jorku – powiedziała i mocno uścisnęła Sally. – Zajmijcie się teraz swoimi sprawami. Zaraz wrócę.

– Jak się miewa Thelma, Martho? – spytała Sally.

– Właśnie się stroi. Nie dla ciebie, Sally, ale dla pana Quinlana. Wyobraźcie sobie, że kazała mi nawet biec do sklepu i kupić pomarańczową szminkę. – Martha wzruszyła ramionami i wyszła z przestronnego salonu.

– Chciałbym dostać tu pracę – powiedział Thomas Shredder z taką niecierpliwością w głosie, że Quinlan poczuł nieprzepartą chęć rozwalenia się na krześle, z rękami założonymi za głową i ucięcia sobie drzemki, wszystko po to, żeby rozjątrzyć agenta.

Shredder miał koło trzydziestki, był wysoki, smukły i niezwykle skoncentrowany, słowem jeden z tych, których Quinlan starał się unikać jak zarazy. Tacy ludzie działali mu na nerwy, bo nigdy się nie śmiali, nie znali się na żartach i zwykle widzieli las, ale nie dostrzegali pojedynczych drzew.

Natomiast kobieta, agent specjalny Corey Harper, nie odezwała się dotychczas. Była wysoką blondynką o bardzo pięknych szaroniebieskich oczach. Siedząc na brzegu kanapy, z otwartym notatnikiem na kolanach i długopisem w dfoni wyglądała jak przykład gorliwości. Sprawiała wrażenie, jakby niedawno opuściła Quantico. Quinlan gotów był iść o zakład, że biuro w Portłand było jej pierwszym miejscem pracy.

– Corey opowiedziała mi wszystko o waszych podniecających przeżyciach w Waszyngtonie – ignorując Thomasa Shreddera odezwał się David Mountebank. – Jezu, ale mieliście emocje. Dobrze się czujesz, Sally?

– Tak, teraz już w porządku. Nadal nie złapali mojego ojca, ale James obiecał mi, że to zrobią. To tylko kwestia czasu.

Quinlan pomyślał, że Thomas Shredder za chwilę wybuchnie. Uśmiechnął się do niego i powiedział:

– Przyjechałem tutaj, poszukując Sally. Udawałem prywatnego detektywa, wynajętego w celu odnalezienia pary starszych ludzi, którzy zniknęli gdzieś w tych okolicach przed trzema laty. To była prawda. Ci ludzie naprawdę przepadli w tej okolicy. Śmieszne, bo kiedy zadałem kilka pytań, zaczęły się dziać nieprzyjemne rzeczy. Sally, opowiedz im o tych kobiecych krzykach.

Zrobiła to, przemilczając tylko fakt, że Amabel nie uwierzyła, iż był to rzeczywiście krzyk kobiety.

– Następnego dnia rano, kiedy wybraliśmy się na spacer nad urwisko, natknęliśmy się na ciało kobiety – dodał Quinlan. – Została zamordowana i zrzucona z urwiska. Niezbyt sympatyczna rzecz. Trudno nie uwierzyć, że to ta sama kobieta, której krzyk Sally słyszała przez dwie noce. Musiała być więziona gdzieś niedaleko domku ciotki Sally. Czemu ją więziono?

– Nie mamy pojęcia. Ale głowę daję, że morderstwa są bezpośrednio związane z zaginięciem tamtej pary.

– Tak, tak, to wszystko znamy – rzekł Shredder i wykonał ruch, jakby Quinlan był uprzykrzoną muchą, którą trzeba spędzić z pieczywa. – Znamy też twoją opinię, że te sprawy się wiążą ze sobą. Tymczasem jednak nie mamy na to żadnego konkretnego dowodu. Mamy jedynie dwa morderstwa, jedno dokonane na tutejszym mieszkańcu, doktorze Spiverze, drugie zaś na kobiecie z okolicznego osiedla, a więc nie na mieszkance Cove. Szukać więc musimy związku pomiędzy tymi dwoma zabójstwami, a nie między nimi a zaginięciem tamtych staruszków sprzed trzech lat.

– W porządku – odparł Quinlan. – Davidzie, może więc zapoznasz mnie z najnowszymi wynikami śledztwa. Co uzyskałeś od czasu, gdy tydzień temu poleciałem do Waszyngtonu?

Shredder wtrącił ostrym głosem:

– Szeryf Mountebank zrobił niewiele. Pani Harper i ja jesteśmy tu od poniedziałku, za krótko, żeby wyjaśnić zbrodnię, ale jesteśmy naprawdę blisko, bardzo blisko.

Corey Harper chrząknęła.

– Właściwie David zebrał wywiady chyba od wszystkich mieszkańców miasteczka. I nikt nie potrafił mu powiedzieć nic konkretnego. Wszyscy są wstrząśnięci i bardzo przygnębieni tymi śmierciami, zwłaszcza doktora Spivera.

– Zaczęliśmy właśnie powtarzać te rozmowy – powiedział Thomas Shredder. – Ktoś musiał coś widzieć. Wydobędziemy to z nich. Starzy ludzie mają kłopoty z pamięcią, więc trzeba ich właściwie naprowadzać. Aby to umieć, trzeba przejść specjalne szkolenie.

– Bzdura – rzucił Quinlan. – Robiłem to świetnie również przed szkoleniem. Zresztą David zna tych ludzi. Wie, kiedy kłamią i co chcą zataić.

– Więc niech tego dowiedzie – powiedział Shredder. Corey Harper wyglądała na zakłopotaną.

W drzwiach ukazała się Martha z ogromną tacą w rękach. Quinlan poderwał się i wziął od niej tacę.

– Taki miły z niego chłopiec – zwróciła się do Sally. – Tutaj niech pan postawi, panie Quinlan. O tak, tutaj. Wiem, wiem, nie chcecie, żebym się przysłuchiwała waszej ważnej naradzie, więc zostawię was z tym wszystkim. Dacie sobie radę?

– Tak. Dziękuję, Martho – powiedział Quinlan. – Jak się miewa Ed?

– Och, biedny człowiek. Thelma nie może zostawić go w spokoju. Teraz oskarża go, że mnie skompromitował na stole kuchennym i zamierza kupić strzelbę. A Ed jest na badaniach w szpitalu, w związku z jego prostatą. Biedny człowiek.

Thomas Shredder zerknął na Corey Harper, a potem na tacę. Agentka zagryzła wargi i zaczęła rozstawiać filiżanki na talerzykach. Quinlan uśmiechnął się do niej i zaczął robić to samo. Sally nalała kawy do filiżanki i spytała: – Ze śmietanką, Davidzie?

Thomas Shredder siedział sztywno i patrzył, jak pozostali częstują się kawą. Quinłan obdarzył go szerokim uśmiechem i wskazał ostatnią filiżankę. – Obsłuż się, Thomas. Aha, i lepiej się pospiesz, bo pewien jestem, że sernik z New Jersey zniknie w mgnieniu oka.

– Mmmm, to niebywała pycha – dorzuciła Corey Harper, wsuwając do ust ostatni kęs ciasta.

– Zamierzamy z Jamesem poprosić Marthę, żeby pojechała z nami do Waszyngtonu – powiedziała Sally. – Jest najlepszą kucharką, jaką znam. Człowiek płacze z rozkoszy, jedząc jej makaron.

Quinlan wiedział, że Shredder lada chwila może wybuchnąć. No tak, dosyć już sobie poigrali z tym bubkiem. Odezwał się swobodnie:

– Zapomnij o wywiadach, Thomas. Musimy podejść do sprawy od innej strony. Wiem, że twierdzenie, iż zaginięcia ludzi mają coś wspólnego z tymi dwoma morderstwami, brzmi dziwnie, ale prawdą jest, że przed zniknięciem Marge i Harve Jensenów Cove było miasteczkiem zrujnowanych, starych szop. Nic nie było pomalowane, dziury w jezdniach, rozwalające się płoty, nawet drzewa poprzewracane, wszyscy młodzi wyjechali, zostali sami starzy, utrzymujący się z zasiłków socjalnych. Mam pytanie: czemu miasteczko tak bardzo różni się dziś od tego, czym było trzy lata temu? Dlaczego wszyscy nagle obudzili się z letargu w tym samym czasie, gdy zaginęli Jensenowie?

– Mój Boże – mruknęła Corey. – Nie uświadomiłam sobie tej zbieżności czasowej.

– A ja tak – powiedział David – ale nigdy nie analizowałem tego bliżej, Quinlan, gdyż powszechnie wiadomo było, że w tym mniej więcej czasie doktor Spiver odziedziczył mnóstwo pieniędzy. Ponieważ nie miał spadkobierców, zainwestował pieniądze, a wszelkie dochody przeznaczał na poprawę stanu miasta. Ale ty w to nie wierzysz, Quinlan?

– Myślę, że warto byłoby się temu przyjrzeć dokładniej. Przypominam sobie, jak mi mówiłeś, że w swoim testamencie doktor Spiver pozostawił miastu cały swój majątek, coś koło dwudziestu tysięcy dolarów. Jeśli miał tak mało pieniędzy, to wkrótce miasteczko powinno zacząć znowu podupadać, nie sądzicie? To zastanawiające, prawda? Zadzwonię do Dillona, to komputerowy spec w biurze, i namówię go, żeby poszperał. Podaj mi tylko nazwę banku i numer konta, Davidzie. Sally i ja będziemy mieszkać u Thelmy. Zadzwoń do mnie, to przekażę dane Dillonowi.

– Dillon Savich? – unosząc głowę, spytała Corey.

– Tak, to geniusz komputerowy, ale nie mówcie mu tego, bo pomyśli, że mu się podlizujecie.

– Wiem. Powiedziałam mu to, kiedy byłam na szkoleniu w Quantico. Wygłosił wtedy kilka wspaniałych wykładów. Tak, pewnie myśli, że chciałam mu się podlizać.

– Nigdy nie słyszałem o Dillonie – wtrącił Thomas Shredder. – Kogo obchodzi ekspert komputerowy? Tacy ludzie są dobrzy przed monitorami, ale nie w realnym życiu. To my odwalamy robotę, która się liczy naprawdę. Wróćmy więc do tego, dlaczego jesteśmy w tym zapomnianym przez Boga miejscu.

David powiedział powoli:

– Pomijając pytanie, czy zaginięcia ludzi mają jakiś związek z bieżącymi morderstwami, Quinlan, to, co sugerujesz, jest trudne do przełknięcia. Znam tych ludzi niemal przez całe moje życie. To grupa twardych staruszków, którzy musieli jakoś przetrwać wszystkie kryzysy ekonomiczne, będące naszym wspólnym udziałem. Jezu, na samą myśl o tym, że któreś z nich jest mordercą, robi mi się niedobrze. A może kilkoro z nich? Nie ma mowy.

– Owszem, taka koncepcja jest niemożliwa do przełknięcia – rzekł Thomas Shredder z potężną dawką sarkazmu w głosie. – Quinlan, cierpisz na paranoję. To czyste wariactwo.

Quinlan tylko wzruszył ramionami.

– To miasto wygląda jak hollywoodzkie dekoracje. Pamiętam, że taka była moja pierwsza myśl po przyjeździe tutaj. Chcę wiedzieć, dlaczego i w jaki sposób to się stało.

– W porządku, mamy jakąś nić – podsumował David, pochylając się do przodu. – Przyjrzę się dokładniej rachunkom bankowym doktora Spivera. Do tej pory udało mi się też zebrać wszystkie doniesienia o zaginięciu ludzi w tych okolicach w ciągu ostatnich trzech lat. – David głęboko wciągnął powietrze. – Jest ich około sześćdziesięciu.

– Jezu – jęknęła Corey.

– James nie ma racji – powiedziała Sally. – Moja ciotka mieszka tu od ponad dwudziestu lat. Nie może być uczestnikiem morderczego spisku na taką skalę. Nie może.

– Mam nadzieję, że się mylę, Sally – rzekł, biorąc ją za rękę. Nalał jej trochę kawy i włożył w dłonie kruchą filiżankę z chińskiej porcelany, żeby ogrzała ręce. – Ale pojawiło się tutaj wiele pytań. Nie umiem wymyślić innego podejścia do całej sprawy.

– Ja też – dodał David.

– A ja tak – powiedział Thomas Shredder i podniósł się, żeby stanąć koło kominka. Przyjął pozę Herculesa Poirot, szykującego się do przedstawienia rozwiązania zagadki kryminalnej. Brakowało mu jedynie wąsów, które mógłby podkręcać.

– Mam nadzieję, że to coś rozsądnego, Thomas – rzekł Quinlan. – Uiściliśmy już opłatę za widowisko. Zaczynaj więc.

– Przypisywanie tych zabójstw pewnym mieszkańcom miasteczka po prostu nie ma sensu. I zapomnijmy o powiązaniu ich z tymi zaginionymi Davida.

– Ale Thomas… – zaczęła Corey, lecz uciszył ją uniesieniem ręki.

– To tylko teoria, nic więcej. Tymczasem mamy konkretne fakty. Wymieńmy je. Przyjrzałem się wielebnemu Halowi i jego żonie Sherry Vorhees. To prawda, mieszkają tu od dwudziestu siedmiu lat, przedtem jednak żyli w Tempe w Arizonie. Adoptowali dwóch maiych chłopców. Obaj chłopcy zginęli, nie spędziwszy nawet roku w rodzinie Vorheesów. Jeden spadł z drzewa i skręcił sobie kark. Drugi śmiertelnie się poparzył przy zapalaniu gazu w kuchni. W obu razach byty to nieszczęśliwe wypadki, tak przynajmniej zgtoszono i przyjęto. Wszystkim byto smutno, wszyscy mówili, że Yorheesowie to tacy mili ludzie, a w dodatku Hal jest pastorem, czemu więc Bóg zabrał im obu synków. Ale pojawiły się pytania. Wygląda na to, że również inne dzieci uległy nieszczęśliwym wypadkom w czasie, gdy Vorheesowie mieszkali w Tempe. Potem Vorheesowie przenieśli się tutaj. Wypadki dzieci się skończyły. Kto to może wiedzieć?

Czekał na aplauz i doczekał się.

– To już coś – stwierdził David Mountebank. – Dobra robota, Thomas. Masz jeszcze coś?

– Jest jeszcze historia dotycząca Gusa Eisnera, tego staruszka, który naprawia wszystko, co porusza się na kołach w miasteczku. Okazuje się, że jego żona, Velma, nie jest jego pierwszą żoną. Pierwsza żona została zamordowana. Został oskarżony o tę zbrodnię, ale prokuratorowi okręgowemu nigdy nie udało się zebrać wystarczającej liczby dowodów, żeby go postawić przed sądem. Miesiąc później Gus poślubił Velmę i przeprowadzili się tutaj. Z Detroit. Do diabła, musimy sprawdzić każdą duszyczkę w tym mieście. Teraz Corey wzięła pod lupę Keatonów.

– Tak, masz rację. Musimy przyjrzeć się im wszystkim – przyznał Quinlan. Thomas, kompletnie zaskoczony, wbił w niego wzrok, w którym zamigotała iskierka zadowolenia. – Mam nadzieję, że coś się wyjaśni. Ale nadal nie wszystko mi tu pasuje.

– Słuchaj, Quinlan – rzekł Thomas Shredder – po śmierci doktora wszyscy zbadaliśmy jego przeszłość.

– Chwileczkę, Thomas – przerwała mu Corey Harper. – Prawdę mówiąc, to David zajął się przeszłością doktora.

– Owszem – powiedział David, pochylając się do przodu. – Przyjechał tutaj pod koniec lat czterdziestych ze swoją żoną. Umarła w połowie lat sześćdziesiątych na raka piersi. Mieli dwóch synów, obaj już nie żyją, jeden zginął w Wietnamie, drugi w wypadku motocyklowym w Europie. Był też bogaty wuj, który umarł. To wszystko, co udało mi się znaleźć, Quinlan.

– Przekonamy się więc. Jeśli pieniądze nie pochodziły od doktora Spivera, musiały pochodzić z innego źródła.

Od drzwi rozległo się starcze chrząknięcie, które przyciągnęło ich uwagę.

– A więc jesteś z powrotem, Sally, i pan, panie Quinaln. Słyszałam od Amabeł, że FBI wyjaśniło już prawie wszystko w tej waszej stolicy, siedlisku występku.

– Przerwała na chwilę i potrząsnęła głową. – Boże, jakże bym chciała tam pojechać.

Thelma Nettro otworzyła drzwi i stanęła w przejściu, opierając się na lasce. Uśmiechała się promiennie do nich wszystkich, wymalowana pomarańczową szminką, której trochę osiadło na przednich zębach jej sztucznej szczęki.

– Witaj, Thelmo – powiedział Quinlan i podniósł się, żeby do niej podejść. Pochylił się i pocałował ją w policzek. – Wyglądasz jak francuska modelka. Jak to zrobiłaś?

Загрузка...