ROZDZIAŁ 22

– Wiesz, co mnie doprowadza do szału? – rzucił Dillon, odrywając się od klawiatury i przeciągając się. – Chciałbym wiedzieć, czemu Beadermeyer nadal cię prześladuje. Przecież to twój ojciec umieścił cię u niego. Ojciec nie żyje. Dlaczego, u diabła, Beadermeyerowi miałoby jeszcze na tobie zależeć? Kto idzie śladem twojego ojca? Wspominałaś, że Scott musiał maczać palce w tej sprawie. Ale czemu miałby się nadal w to angażować? Czy nie wystarczyłby mu rozwód, by rozpocząć nowe życie? Jesteś pewna, że chcesz to wszystko wiedzieć, Sally?

– Tak, jestem gotowa. Prawdę mówiąc, nie mogę się doczekać. Chcę napłuć Beadermeyerowi w twarz. Jeśli zaś chodzi o pytanie, dlaczego znowu mnie uwięzili, długo się nad tym zastanawiałam, ale nie znalazłam żadnej sensownej odpowiedzi. A teraz pozwólcie mi wykonać te telefony.

Podniosła słuchawkę i wybrała numer. Nie musiała wcale czekać.

– Mama? To ja, Sally. Zastanawiałam się, czy mogę wpaść. Muszę z tobą porozmawiać. Tak, teraz. Zgadzasz się?

Powoli nacisnęła guzik kończący połączenie. Zaczęta wybierać numer Scotta. Quinlan lekko dotknął ręką jej dłoni i pokręcił głową.

– Nie, sądzę że twoja mama prawdopodobnie sama zawiadomi pozostałych.

– On ma rację – powiedział Dillon. – A jeśli tego nie zrobi, porozmawiamy tylko z nią. I tak musimy to zrobić. Musimy dokładnie znać jej stanowisko w całym tym rozgardiaszu.

– James ma słuszność – zgodziła się Sally i z trudem przełknęła ślinę. – Inni będą na miejscu. Jedno tylko chcę powiedzieć: zawsze mnie ochraniała. Głowę za to daję.

Miał ochotę ją przytulić, ale nie zrobił tego. Patrzył, jak walczy ze łzami, jak je połyka, dopóki nie odzyskała panowania nad sobą. Sally ma twardy charakter. I ma jego.

Odezwał się:

– Dobrze. Teraz ja zadzwonię w parę miejsc, a potem zaczynamy przedstawienie.


*

Pół godziny później James zastukał kołatką w kształcie głowy gryfa do drzwi siedziby St. Johnów.

Noelle St. John otworzyła osobiście. Ubrana była w jasnoniebieską, jedwabną sukienkę. Włosy, jaśniejsze niż Sally, upięte miała w zgrabny kok. Wyglądała elegancko, była bardzo spięta i blada. Na moment zawahała się, po czym wyciągnęła ręce ku córce. Sally ani drgnęła. Noelle St. John sprawiała wrażenie, jakby za chwilę miała wybuchnąć płaczem. Opuściła ręce.

Powiedziała szybko, aż słowa zlepiały się jedno z drugim, jakby nie nadążała ich wypowiadać:

– Och, Sally, przyszłaś. Tak się martwiłam. Nie wiedziałam, co robić, kiedy zadzwonili do mnie twoi dziadkowie. Wejdź, moje kochanie, wejdź. Wszystko sobie wyjaśnimy. – I wtedy dostrzegła w mroku Quinlana.

– Pan…

– Tak, proszę pani. Czy mogę również wejść?

– Nie, nie może pan. Sally, co tu się dzieje?

– Przykro mi, ale jeśli ja nie wejdę, Sally także nie wejdzie.

Popatrzyła na Sally i na Quinlana, potrząsając głową. Wyglądała na zakłopotaną.

– Noelle, wszystko jest w najlepszym porządku, wpuść nas.

Potrząsała głową, do przodu i do tyłu.

– Ale on jest z FBI, Sally. Nie chcę go tutaj. Był już poprzednio z innym mężczyzną i obaj przeszukali cały dom w poszukiwaniu ciebie. Czemu miałabyś go chcieć u swego boku? To nie ma sensu. Policjant jest ostatnią osobą, z którą chciałabyś się spotkać. Okłamał cię. Manipuluje tobą. Wszystko po to, żebyś czuła się bardziej niepewnie.

– Nie, Noelle. Wcale nie czuję się niepewnie.

– Ależ, Sally, kiedy zadzwonili do mnie twoi dziadkowie, powiedzieli mi, że deptał ci po piętach, a ty utrzymywałaś, iż wiesz o tym. Oświadczyłaś, że jest sprytny. Ale dziadkowie powiedzieli mi, że chciałaś przed nim uciec i gdzieś się ukryć. Mnie powiedziałaś to samo. Dlaczego teraz przyjechałaś w jego towarzystwie? Dlaczego chcesz być z nim?

– Dopadł mnie. Jestem amatorką, a on zawodowcem. Poza tym, uwierz mi, ty też chcesz, żebym była z nim. – Sally zrobiła mały krok do przodu i delikatnie oparła palce na ramieniu matki.

– Jestem naprawdę sprytny, proszę pani. Agent specjalny James Quinlan. Miło mi, że mnie pani pamięta.

– Wolałabym nie pamiętać – odparła Noelle. Zerknęła przez ramię do tyłu. James uśmiechnął się, uzyskawszy w ten sposób informację, że w salonie był jeszcze ktoś. Scott Brainerd? Doktor Beadermeyer? A może obaj? Miał cholerną nadzieję, że będą obaj. – Albo wchodzimy razem, albo żadne z nas – powiedział, – Na dworze jest chłodno. Proszę się zdecydować, proszę pani.

– Dobrze, chociaż nie rozumiem, dlaczego jej pan towarzyszy. Nie ma pan żadnego prawa. Sally jest moją córką, jest chora. FBI nie może jej zatrzymać, bo jest niezrównoważona umysłowo, policja również nie ma prawa. Ja jestem za nią odpowiedzialna, jestem jej opiekunem i to ja zdecydowałam, że powinna wrócić do sanatorium. To jedyny sposób, żeby ją ochronić.

– To wszystko? – zapytał James zdumionym głosem. Noelle spojrzała na niego, jakby miała ochotę go spoliczkować. – Moim zdaniem Sally nie wygląda na niezrównoważoną. Idę o zakład, że zniosłaby lanie gumowym kablem, a nawet wyrywanie paznokci. Sally nie ma w swoim mózgu ani jednej niezrównoważonej komórki.

– Przez ostatnie pół roku była bardzo chora – powiedziała Noelle, odsuwając się do tyłu.

Minęli ją i weszli do przedpokoju. Na pięknym, antycznym stoliku, nad którym wisiało ogromne, pozłacane lustro, stały świeże kwiaty. W tym obrzydliwym, orientalnym wazonie zawsze stały świeże kwiaty, pomyślała Sally, zwykle były to białe i żółte chryzantemy.

– Chodź do gabinetu ojca, Sally. Miejmy to już za sobą. A potem dopilnuję, żebyś znowu była bezpieczna.

– Znowu bezpieczna? – szepnęła Sally. – Czy ona zwariowała?

Quinlan pospiesznie przytulił ją do siebie, a kiedy podniosła na niego wzrok, mrugnął porozumiewawczo.

– Nie martw się.

– No, no, co za niespodzianka – powiedział na widok doktora Beadermeyera, stojącego przy kominku. Tak długo przyglądał się zdjęciu tego człowieka, że miał wrażenie, jakby już go przesłuchiwał, chociaż naprawdę nigdy dotąd nie spotkali się osobiście. Czy to ten drań rąbnął go w głowę w Cove? Wkrótce się dowie.

Zwrócił się do drugiego mężczyzny.

– A to, jak rozumiem, jest twój mąż, Sally? Słynny pośrednik w kontraktach handlowych, Scott Brainerd? Który pracował dla twojego ojca? I który poślubił cię prawdopodobnie na polecenie twojego ojca?

– Ona ma na imię Susan – odparł mężczyzna. – Sally to zdrobnienie pasujące do małej dziewczynki. Nigdy mi się nie podobało. – Uczynił krok do przodu i zatrzymał się. – Wyglądasz na bardzo napiętą, Susan, i trudno się dziwić. Czemu jesteś z nim? Noelle właśnie powiedziała mi, że to agent FBI i…

– Agent specjalny – uzupełnił Quinlan, pałając chęcią drażnienia tego cholernego typa, aż zacznie zgrzytać zębami. – Zawsze byłem agentem specjalnym.

– Dogonił ją – wyjaśniła Noelle – i przywiózł z powrotem. Nie wiem, czemu tu jest, ale musimy go przekonać, że ze względu na zły stan zdrowia Sally nie może odpowiadać za zabicie ojca. Możemy ją obronić. Doktor Beadermeyer może zabrać ją z powrotem do sanatorium, gdzie będzie bezpieczna.

– Po śmierci ojca – odezwała się Sally, patrząc matce prosto w oczy – pojawiło się wiele pytań. Choćby takie: kto, wobec jego nieobecności, będzie przychodził co tydzień, żeby mnie bić, dotykać i upokarzać?

Matka wbiła wzrok w Sally, poruszając ustami, z których jednak nie wydobywało się żadne słowo. Z jej twarzy odpłynęły wszelkie kolory. Sprawiała wrażenie chorej i niepewnej.

– O Boże, Sally, nie, to niemożliwe. Twój ojciec, Scott i doktor Beadermeyer co tydzień opowiadali mi, jak dobrze się czujesz, jaką masz świetną opiekę. Nie, to nie może być prawda.

– Nie powinna tak mówić o swoim zmarłym ojcu – rzekł doktor Beadermeyer.

– Doktor ma rację. To pokazuje, jak bardzo jest chora – dodał Scott. – Wymyśliła wszystko. Amory miałby bić swoją własną córkę? Dotykać? To szalone, ona jest szalona, właśnie to udowodniła.

– Klasyczny przypadek – rzucił doktor Beadermeyer, upozowany przy kominku. – Niektórzy pacjenci zmyślają tak skutecznie, że zaczynają wierzyć we wszyst-^ ko, co podsuwa im wyobraźnia. Zwykle są to rzeczy, których gdzieś w głębi duszy zawsze pragnęli. Twój ojciec był przystojnym mężczyzną, Sally. Dziewczynki darzą swoich ojców seksualnymi uczuciami. Nie ma się czego wstydzić. Jedyną przyczyną wywołującą twoje fantazje o jego wizytach byi fakt, że tak bardzo ich pragnęłaś. A wyobrażenia bicia i upokorzenia powstały dlatego, żebyś mogła wybaczyć sobie tamte pragnienia i mogła poczuć się bezradna, bez szans na zapobieżenie im.

– Co za stek bzdur – powiedział Quinlan. – Rozumiem, że to pan jest doktorem Beadermeyerem. Co za przyjemność móc pana wreszcie poznać.

– Przykro mi, ale nie mogę powiedzieć tego samego o panu. Jestem tutaj, żeby zabrać Sally z powrotem i żaden agent FBI nic na to nie poradzi.

– Dlaczego trzy godziny temu próbował pan ją porwać z klubu „Bonhomie"?

– Alfredzie! O czym on mówi?

– Drobne nieporozumienie, moja droga Noelle. Odkryłem, gdzie przebywa Sally. Pomyślałem, że po prostu zabiorę ją spokojnie, bez rozgłosu, ale się nie udało.

– Nie udało się? – powtórzyła Sally. – Próbowałeś mnie porwać i zrobić mi zastrzyk w ramię, a teraz mówisz zwyczajnie, że się nie udało?

Uśmiechnął się do niej i wzruszył ramionami.

– Przyprowadził ze sobą dwóch goryli, Noelle – wtrącił Quinlan. – We trzech zdybali Sally wychodzącą z ubikacji i usiłowali coś jej wstrzyknąć. – Odwrócił się do Beadermeyera. Naprawdę miał ogromną ochotę przetrącić mu kark. – Niewiele brakowało, żebyśmy cię złapali, ty nędzna kreaturo. Przez nas musiałeś wymieniać tylną szybę w samochodzie.

– Żaden problem – odparł Beadermeyer. – To nie był mój wóz.

– Co tu się dzieje? – spytał Scott. – Noelle powiedziała mi, że Sally uciekła. Teraz pojawiła się z agentem FBI. Doktor Beadermeyer wspominał mi, że Sally spotkała tego faceta w tym zabitym dechami miasteczku w Oregonie i że są kochankami. To niemożliwe. Susan, jesteś nadal moją żoną. Co się dzieje?

Quinlan obdarzył wszystkich łagodnym uśmiechem.

– Czemu nie chcecie mnie traktować jako pewnego rodzaju adwokata Sally? Jestem tutaj, bo pilnuję, żebyście wszyscy na nią nie napadli lub żeby poczciwy doktor nie próbował znów wbić jej igły w ramię.

Obserwował Scotta Brainerda. Wysoki, szczupły, pięknie ubrany, jednak w jego przystojnej twarzy kryło się zmęczenie. Pod oczami rysowały się cienie. Nie wyglądał na uradowanego sytuacją, co więcej, sprawiał wrażenie przestraszonego. Powinien się bać.

Quinlan był pewien, że facet nie nosi broni. Był nerwowy, stale się poruszał, przebierał palcami. Z kieszeni pięknej angielskiej marynarki wyciągnął fajkę. Kabura pistoletu zniweczyłaby elegancką linię marynarki. Drań.

Quinlan nie dodał nic więcej, tylko przyglądał się, jak Scott zapala fajkę. Pomyślał, że Brainerd musiał wykorzystywać takie opóźnienie w swoich handlowych negocjacjach. Ponadto dostarczało mu to zajęcia dla rąk, kiedy był zdenerwowany czy śmiertelnie przerażony.

– To pan zabrał ode mnie Sally, prawda? To pan wtargnął do sanatorium?

James uśmiechnął się do Beadermeyera.

– W obu przypadkach odpowiedź jest twierdząca. Jak się miewają owczarki alzackie? Świetne psy, lubią świeże, smakowite steki.

– Nie ma pan prawa włamywać się do mojego ośrodka. Zaskarżę pana.

– Uspokój się, Alfredzie – odezwała się Noelle. – I pan też, panie Quinlan. Czemu nie usiądziesz, Sally? Masz ochotę na herbatę? Wyglądasz na wyczerpaną. Potrzebujesz odpoczynku. Jesteś taka chuda.

Sally spojrzała na matkę i wolno pokręciła głową.

– Przykro mi, Noelle, ale boję się, że pozwoliłabyś doktorowi Beadermeyerowi dodać jakiegoś środka usypiającego do herbaty.

Noelle wyglądała, jakby ją ktoś uderzył. Była jak oszalała. Z wyciągniętymi rękami postąpiła parę kroków w stronę Sally.

– Nie, Sally, jestem twoją matką. Nie skrzywdziłabym cię. Proszę, nie rób tego. Chcę dla ciebie jak najlepiej.

Sally zaczęła dygotać. James ujął mocno jej ramię i poprowadził do małej kanapki. Usiadł blisko niej, wiedząc, jakie to dla niej ważne czuć go koło siebie, czuć jego ciepło, jego sitę. Założył ręce za głowę i spod spuszczonych rzęs obserwował wszystkich.

Odezwał się do Scotta Brainerda, który jak szalony pykał ze swojej fajki. – Proszę mi opowiedzieć, jak poznał pan Sally.

– Tak, Scott, opowiedz mu – dodała Sally.

– Jeśli mu opowiem, czy każesz mu się wynieść z naszego życia?

– Możliwe – odparł Quinlan. – Powiem wam, co mogę obiecać na pewno. Nie wsadzę Sally do pierdla.

– To dobrze – stwierdziła Noelle. – Musi być bezpieczna. Doktor Beadermeyer dopilnuje tego. Obiecał mi.

Znów ta ich litania, przeklęta litania, pomyślał Quinlan. Czy Noelle w tym uczestniczy? A może jest aż tak łatwowierna? Czy naprawdę nie może przyjrzeć się Sally i zauważyć, że z dziewczyną wszystko jest w najlepszym porządku?

Scott zaczął się przechadzać, zerkając na Noelle, która wpatrywała się w swoją córkę, jakby chciała odczytać jej myśli, to znów na Beadermeyera, rozpartego w ogromnym bujanym fotelu, usiłującego naśladować tego cholernego agenta.

– Spotkałem ją na wystawie Whistlera w National Gallery of Art. To był niezapomniany wieczór. Pokazywano szesnaście japońskich obrazów Whistlera. Tak czy inaczej, Sally była tam na przyjęciu z przyjaciółmi. Znajomy prawnik przedstawił nas sobie. Rozmawialiśmy, potem poszliśmy na kawę. Zaprosiłem ją na kolację. I tak to się zaczęło, nic dodać, nic ująć. Odkryliśmy, że mamy wiele wspólnego ze sobą. Pokochaliśmy się. Wzięliśmy ślub.

Beadermeyer wstał i przeciągnął się.

– Niezwykle romantyczne, Scott. Ale teraz jest już późno i Sally musi odpocząć. Musimy już ruszać, Sally.

– Nie wydaje mi się – powiedziała Sally maksymalnie spokojnym głosem. James czuł drżenie jej ramion. – Mam dwadzieścia sześć lat. Jestem zupełnie zdrowa. Nie możesz mnie zmusić, żebym z tobą pojechała. Scott, dlaczego nie powiedziałeś Jamesowi, że przed naszym ślubem ani słowem nie wspomniałeś, iż pracujesz dla mojego ojca?

– Przecież nigdy o to nie pytałaś, Sally. Byłaś pochłonięta swoją pracą zawodową, tymi wszystkimi przyjęciami, zawsze zajęta ze swoimi szalonymi przyjaciółmi. Nie obchodziło cię naprawdę, czym się zajmuję. Cholera, nigdy mnie nie spytałaś.

– Pytałam, ale nigdy nie udzieliłeś mi odpowiedzi wprost. Powiedziałeś, że pracujesz w firmie prawniczej i na tym poprzestałeś. Pamiętam, że wypytywałam o szczegóły, ale ty nigdy nic więcej nie zdradziłeś.

Quinlan poczuł pulsowanie w ręce Sally. Ścisnął ją lekko, ale nie interweniował. Świetnie dawała sobie radę. Był z niej zadowolony i pełen optymizmu. Szybko mógł wyrobić sobie opinię o całej trójce. Już niedługo, bardzo niedługo, pomyślał.

Sally przerwała na chwilę, po czym rzekła spokojnym głosem:

– Oczywiście, że mnie nie obchodziło, dopóki nie odkryłam, że masz romans.

– To kłamstwo! Nie miałem żadnego romansu. Byłem ci wierny. Zawsze, nawet w czasie ostatnich sześciu miesięcy.

Noelle chrząknęła.

– Ta rozmowa do niczego nie prowadzi. Sally, twierdzisz, że jesteś zdrowa, że naprawdę twój ojciec cię wykorzystywał w sanatorium…

– Tak jak doktor Beadermeyer. Miał w sanatorium takiego oślizłego, małego pielęgniarza, Hollanda, który lubił mnie kąpać, rozbierać i czesać, a także siadać na brzegu mojego łóżka i wpatrywać się we mnie.

Noelle zwróciła się do Beadermeyera.

– Czy to prawda?

Doktor wzruszył ramionami.

– Częściowa. Miała pielęgniarza o imieniu Holland. Już nie pracuje w sanatorium. Może kiedyś zdarzyło mu się przekroczyć uprawnienia. To się zdarza, Noelle, zwłaszcza gdy pacjent jest tak chory jak Sally. Zaś co do reszty, to po prostu odzywa się jej choroba. Ułudy, mroczne fantazje. Uwierz mi, tak jak wierzyłaś swojemu mężowi i Scottowi. Scott z nią mieszkał. Widział, jak się załamuje. Prawda, Scott?

Scott skinął głową.

– To było przerażające. Nie oszukujemy, Noelle.

Noelle St. John uwierzyła im. Quinlan mógł to odczytać z jej twarzy, na której pojawił się wyraz zdecydowania, nowego przekonania i głębokiego bólu.

Odezwała się do córki.

– Posłuchaj, Sally, kocham cię. Zawsze cię kochałam. Wyzdrowiejesz. Nie obchodzi mnie, ile to będzie kosztowało. Będziesz miała najlepszą opiekę. Jeśli nie lubisz doktora Beadermeyera, znajdziemy innego lekarza. Ale na razie, proszę, wróć z nim do sanatorium, gdzie będziesz bezpieczna. Sędzia Harkin orzekł twoją niepoczytalność. Nawet nie pamiętasz tego badania, prawda? Cóż, nic dziwnego. Byłaś taka chora, przez całe badanie siedziałaś bez słowa, patrząc gdzieś przed siebie. Mówiłam coś do ciebie, ale zwracałaś na mnie niewidzące oczy. Nawet mnie nie poznawałaś. To było okropne. Teraz, po śmierci twojego ojca, ja zostałam twoim opiekunem prawnym. Dokładnie mówiąc, oboje ze Scottem. Zaufaj mi, Sally, proszę. Chcę tylko dla ciebie dobrze. Kocham cię.

– Panie Quinlan – rzekł Scott – może mógłby ją pan zatrzymać jeszcze jeden dzień, ale to wszystko. Sędzia już orzekł, że nie odpowiada za swoje czyny.

Nie może jej pan nic zrobić. Nikt nawet nie będzie brał pod uwagę możliwości postawienia jej przed sądem, oskarżonej o zamordowanie ojca.

Nie opuściła głowy, choć Quinlan wiedział, że te słowa nią wstrząsnęły. Co za towarzystwo. Nadał nie potrafił ocenić jej matki. Wydawała się taka szczera, troskliwa, ale… Wszyscy teraz zdawali się przekonani, że Sally zamordowała swojego ojca. Właściwie nadszedł czas na jego interwencję, ale za chwilę.

Sally zabrała głos, unosząc rękę, żeby przerwać potok słów matki.

– Noelle, czy wiedziałaś, że przez cały czas doktor Beadermeyer faszerował mnie narkotykami? To dlatego nie pamiętam badania. Mówiłam już, że ojciec przychodził mnie bić dwa razy w tygodniu, ale czy wiesz, że doktor Beadermeyer się temu przyglądał? Tak, tak, doktorku, wiem o lustrze weneckim. Wiem też, że pozwalałeś innym patrzeć przez okno, jak mój ojciec onanizował się, podczas gdy ja leżałam naga na łóżku.

Zerwała się na nogi i Quinlan był pewien, że zaraz rzuci się na Beadermeyera. Lekko dotknął jej ramienia. Cała była zesztywniała. Wrzasnęła:

– Podobało ci się to, ty plugawy gadzie?

Obróciła się, żeby widzieć matkę.

– Nie pamiętam badania, bo przez cały czas trzymał mnie oszołomioną lekami, żebym nie walczyła z nim ani z jego sługusami. Nie rozumiesz tego? Nie było sposobu, żeby zrezygnowali z narkotyków. Wykopałabym ich nawet spod ziemi. Czy wiedziałaś również, że czasem mój ojciec kazał mu zmniejszać dawkę leków, żebym była przytomniejsza, gdy przychodził mnie upokarzać? To prawda, Noelle, uwierz mi. Mój ojciec, a twój mąż. Nie oszukuję cię. Nie zmyślam, żeby bronić mej zrujnowanej jaźni. Mój ojciec byl potworem, Noelle. Ale przecież wiedziałaś o tym, prawda?

Matka krzyknęła na nią:

– Dość już, Sally! Dość już tych twoich kłamstw. Nie mogę tego znieść, po prostu nie mogę.

– Matka ma rację, Sally – zawołał Scott Brainerd. – Powiedziałaś o wiele za dużo. Przeproś ją za te straszne rzeczy, które wygadujesz o jej mężu.

– Ale to wszystko jest prawda, i ty o tym dobrze wiesz, Scott. Ojciec nie uwięziłby mnie w sanatorium bez twojej pomocy. Dlaczego chciałeś mnie usunąć z drogi, Scott?

– Umieszczenie cię w ośrodku niemal mnie wykończyło – rzekł Scott. – Naprawdę byłem u kresu. Musieliśmy jednak tak postąpić. Mogłaś sobie zrobić krzywdę.

Ku ogromnej uldze Quinlana Sally udało się roześmiać.

– Och, to naprawdę świetne, Scott. Jesteś wrednym kłamcą. Posłuchaj teraz, Noelle. Kiedy ojciec mnie bił, albo tylko przytrzymywał, stojąc nade mną, śmiał się i mówił mi, że w końcu ma mnie tam, gdzie chce, w miejscu, na które zasłużyłam. Boże, przypominam sobie teraz to wszystko. Mówił, że to zemsta za wszystkie te lata, kiedy usiłowałam cię chronić, Noelle. Powtarzał, że mój pobyt w tym miłym miejscu zamknie mi usta na inne tematy, ale nie wiem, co miał na myśli.

– Za to ja wiem – wtrącił Quinlan. – Później do tego wrócimy.

Uśmiechnęła się do niego i skinęła głową, po czym zwróciła się do matki.

– Czy mówił ci, jak bardzo mnie nienawidzi? Podejrzewam jednak, że zamknięcie mnie w zakładzie mu nie wystarczyło. Chyba nie bił cię wystarczająco, bo musiał przychodzić, żeby mnie także bić. Dwa razy w tygodniu. Z dokładnością zegarka. Był człowiekiem o stałych przyzwyczajeniach. Czasem byłam tak oszołomiona prochami, że nic nie wiedziałam, ale Holland, ten żałosny padalec, mówił mi: „Tak, w każdy wtorek i piątek stary tu jest, żeby cię szarpać i bić". Naturalnie, sama pamiętam też wiele ciosów, zwłaszcza gdy zmniejszali mi dawkę środków odurzających. Sprawiało mu przyjemność, gdy wiedział, iż świadoma jestem, że to on, i że jestem bezradna, nie mogę uczynić nic, żeby przeszkodzić mu robić to, na co tylko miał ochotę.

Noelle St. John odwróciła się w stronę doktora Beadermeyera.

– Ona jest chora, prawda, Alfredzie? Nie może mówić prawdy. I to nie tylko Amory, ale również Scott. Przecież przysięgał mi, że jest bardzo chora. Ty też dawałeś mi słowo.

Beadermeyer wzruszył ramionami. Wyraźnie ulubiona odpowiedź tego człowieka, pomyślał Quinlan.

– Sądzę, że wierzy w to, co mówi. Naprawdę jest bardzo chora. Wierząc, że ojciec zrobił jej to wszystko, musiała go zamordować, żeby złagodzić poczucie winy. Opowiadałem wam, jak udało jej się schować środki uspokajające pod językiem i uciec z sanatorium. Przyjechała prosto tutaj, jak gołąb pocztowy, wyjęła pistolet z szuflady biurka ojca i kiedy wszedł, zastrzeliła go. Słyszałaś strzał, Noelle. Ty też, Scott. Kiedy tam przybyłem, stała nad nim i patrzyła na krew spływającą po jego piersi, a wy wpatrywaliście się w nią. Chciałem jej pomóc, ale wymierzyła broń we mnie i znowu uciekła.

Quinlan pochylił się do przodu na kanapie. Ha, teraz usłyszy. Najwyższy czas. Nic go nie zdziwiło. A za parę minut Sally także przestanie się dziwić.

Beadermeyer zwrócił się do Sally głosem łagodnym jak szum lekkiego deszczu na okiennym parapecie:

– Chodź, moja droga, osłonię cię przed policją. Osłonię cię też przed FBI, przed prasą, przed każdym. Musisz zostawić tego człowieka. Nawet nie wiesz, kim naprawdę jest.

– Susan – dodał Scott – przykro mi, że tak się stało, ale wiem, że to było silniejsze od ciebie. Te wszystkie twoje ułudy, sny, fantazje, o których opowiedział nam doktor Beadermeyer. Zastrzeliłaś Amory'ego, miałaś w ręce pistolet. I ja, i Noelle widzieliśmy cię z tym pistoletem, pochyloną nad nim. Chcemy ci tylko pomóc, ochronić cię. Nic nie powiedzieliśmy policji. Doktor Beadermeyer wyszedł, zanim przybyli. Nikt cię nie oskarżył. Przez cały czas cię osłanialiśmy.

– Nie zabiłam mojego ojca.

– Ale przecież powiedziałaś mi, że nic nie pamiętasz – wtrąciła Noelle. – Powiedziałaś, że uciekłaś, bo bałaś się, że to ja zrobiłam. Żeby cię osłonić, zachowywałam się, jakbym była nie wiem jak winna, chociaż to nie ja go zabiłam. Policja zaczęła mnie podejrzewać. Ocaliło mnie jedynie to, że nie mogli znaleźć broni. Ani ja, ani Scott nie powiedzieliśmy im nigdy, że właściwie byliśmy nieomal świadkami strzału. Prawdę mówiąc, Scott nie przyznał się im nawet, że w ogóle był wtedy w domu. To robiło ze mnie lepszą podejrzaną. Nie mogli cię znaleźć. Policja jest przekonana, że ty wiesz, iż to ja zabiłam męża i dlatego uciekłaś. Ale ja go nie zabiłam, Sally, nie ja. Ty go zamordowałaś.

– Ja też wiem, że to nie ona – powiedział Scott Brainerd, trzymając w luźno zwieszonej prawej ręce zimną już fajkę. – Spotkałem ją w przedpokoju i razem weszliśmy do salonu. Byłaś tam, z bronią w ręku pochylałaś się nad nim. Musisz wracać z doktorem Beadermeyerem, bo inaczej skończysz za kratkami.

– No tak – rzucił Quinlan – z poczciwym doktorem Beadermeyerem, a może powinienem powiedzieć z Normanem Lipsy z Kanady, krainy naszych miłych północnych sąsiadów?

– Wolę doktor Beadermeyer – z niezwykłym spokojem odparł wywołany. Wygodniej rozparł się w fotelu, ucieleśnienie człowieka zrelaksowanego, swobodnego, nie przejmującego się.

– O czym on mówi? – spytał Scott.

– Wasz poczciwy doktor jest hochsztaplerem – wyjaśnił Quinlan. – A jego ośrodek odosobnienia jest niczym innym jak więzieniem, gdzie przetrzymywani są ludzie, którzy przeszkadzali swojej rodzinie albo komuś innemu. Ciekaw jestem, ile zapłacił mu ojciec Sally za przetrzymywanie jej? Może ty wiesz, Scott? Może część tych pieniędzy pochodziła od ciebie? Gotów jestem się założyć, że tak właśnie było.

– Jestem lekarzem, szanowny panie. Oskarżę pana o zniesławienie.

– Byłam w sanatorium – powiedziała Noelle. – To czysta, nowoczesna placówka. Trudno o milszy personel. Nie widziałam się z Sally dlatego, że była bardzo chora. Co pan chciał powiedzieć przez to, że ludzie płacili za przetrzymywanie tam swoich wrogów?

– Tylko prawdę, pani St. John, zwyczajną prawdę. Pani mąż chciał usunąć Sally. Czy była to ostateczna zemsta za jej próby osłaniania pani? Z pewnością w jakiejś części tak.

Quinlan zwrócił się do Sally.

– Chyba marnowałaś czas, osłaniając mamę, Sally. Wydaje mi się, że chciałaby jak najszybciej rzucić cię lwom na pożarcie.

– To nieprawda – krzyknęła Noelle, nerwowo zaciskając pięści. – Nie wierz mu, Sally.

Quinlan tylko uśmiechnął się do niej.

– Tak czy inaczej pani mąż, pani St. John, płacił co miesiąc obecnemu tu Normanowi Lipsy worki pieniędzy za przetrzymywanie swojej córki, na faszerowanej narkotykami po uszy, aby móc odwiedzać swoją małą dziewczynkę i wykorzystywać ją. O tak, wykorzystywał ją, upokarzał, traktował jak niewolnicę w haremie. Mamy na to świadka.

Загрузка...