ROZDZIAŁ 24

Dillon skinął głową w stronę Quinlana i uśmiechnął się do Sally.

– Świetnie to zrobiłaś. Quinlan jest dobry w przywracaniu ludziom pamięci.

Odwrócił się do doktora Beadermeyera.

– Nie sądzę, żeby chciał pan nas już opuszczać. Za chwilę pojawi się tu spora grupka moich kolesiów. Wszyscy oni są agentami specjalnymi, co oznacza, że potrafią strzelić w koniuszek pańskiego różowego palca z odległości stu dwudziestu metrów i zmusić pana do wyśpiewania wszystkich tajemnic, poczynając od tych, które pan miał jako dwulatek. Naprawdę są bardzo dobrzy, więc lepiej niech się pan nie rusza, doktorze Beadermeyer.

Noelle wpatrywała się w doktora Beadermeyera.

– Mam nadzieję, że gnić będziesz w najgłębszym lochu, jaki uda się znaleźć. A teraz mów, ty nędzny bydlaku, gdzie jest mój mąż. Kim był ten nieszczęśnik, którego obaj zamordowaliście?

– Doskonale pytanie – rzeki Quinlan. – Powiedz nam, Norman.

Reszta wydarzyła się błyskawicznie. Doktor Beadermeyer wyciągnął z kieszeni płaszcza mały rewolwer.

– Nic ci nie muszę mówić, ty skurwysynu. Zniszczyłeś mi życie, Guinlan. Nie mam już domu, pieniędzy, niech cię diabli, nic mi nie zostało. Boże, z chęcią bym cię zastrzelił, ale wówczas nigdy nie zaznałbym spokoju, prawda?

Usłyszeli trzask wielu otwieranych drzwi samochodowych.

– Za późno na skomlenie, Norman – powiedział Quinlan. – Teraz idziesz do więzienia. Możesz rozważyć pójście na układ. Powiedz, gdzie się ukrywa Amory St. John. Podaj nazwisko człowieka, którego twarz zmieniłeś. Opowiedz nam całą tę podłą historię.

– Idź do diabła, Quinlan.

– Mam nadzieję, że jeszcze długo tam nie zawitam – odparł Quinlan. – A więc to Amory St. John płacił ci dalej za więzienie Sally. Czy to był naprawdę jej ojciec, tam w Cove, który zaglądał przez jej okno w nocy? Byłeś z nim? Czy razem pozbawiliście nas przytomności i zabraliście Sally z powrotem do twojego wspaniałego sanatorium? Tak, to brzmi prawdopodobnie. To Amory St. John osobiście dzwonił do córki i patrzył na nią przez okno w sypialni.

– To wszystko kłamstwo, wierutne kłamstwo. Podejdź, Noelle. Nie sądzę, żeby ktoś chciał strzelać, kiedy będziesz przy mnie.

Sally odezwała się.

– Mój ojciec musiał być wściekły, kiedy zobaczyłam go wybiegającego z tego pokoju. Pomyślał, że rozpowiem o tym na cały świat. I dlatego chciał, żebyś przetrzymywał mnie w sanatorium.

– Nie bądź śmieszna, Sally – odparł doktor Beadermeyer. – Jesteś wariatką. Uciekłaś ze szpitala dla wariatów. Nawet gdybyś wyrzuciła z siebie wszystkie te brednie natychmiast po przybyciu gliniarzy, nikt by ci nie uwierzył, nikt absolutnie.

– Ale pojawiłyby się pytania – rzekł Quinlan. – Ja na przykład zacząłbym się zastanawiać i analizować sprawę od początku. W takich przypadkach jestem naprawdę dociekliwy. Nie popuściłbym. Sally ma rację co do powodu, z jakiego chcieliście wraz z jej ojcem trzymać ją w zamknięciu. Została na stałe usunięta z drogi. A jej ojciec ciągle był przekonany, że wie o jego zdradzie, a przynajmniej podejrzewa go o to, że nie jest porządnym obywatelem.

– Zamknij się. Chodź tutaj, Noelle, bo inaczej zastrzelę twoją cholerną córeczkę.

– O jakiej sumie mówimy, Norman? O paru milionach? Więcej? Właśnie zrozumiałem, dlaczego tak bardzo potrzebna ci była Sally. Była twoją polisą ubezpieczeniową, prawda? Mając ją, nie musiałeś się martwić, że Amory St. John wpadnie na pomysł, żeby cię zabić. Naturalnie mógłby zabić także Sally, ale to nieuchronnie prowadziłoby do podejrzeń. Nie, zdecydowanie wygodniej mu było opłacać cię dalej, dopóki nie wpadnie na pomysł, jak sprawnie mógłby się ciebie pozbyć. Czy coś pokręciłem, Norman? Ubóstwiam takie z życia wzięte, pokręcone intrygi. Nawet w powieści czegoś takiego by nie wymyślono.

Doktor Beadermeyer machnął bronią.

– Podejdź tu, Noelle.

Scott poruszył się na podłodze, pokręcił głową i powoli usiadł. Jęknął i zaczął masować sobie żebra.

– Co się dzieje? Co pan robi, doktorze Beadermeyer?

– Znikam stąd. Jeśli chcesz, możesz zabrać się ze mną. Mamy Noelle. Policja nie będzie ryzykować strzelania, żeby jej nie zranić. Chodź tutaj, Noelle. – Wycelował rewolwer w Sally. – Już.

Ociągając się, Noelle podeszła do miejsca, gdzie stał. Chwycił ją za lewą rękę i przyciągnął blisko do siebie.

– Teraz wychodzimy przez drzwi balkonowe. Grzecznie i powoli, Noelle, grzecznie i powoli. Ach, Scott, może zostaniesz? Nigdy cię naprawdę nie lubiłem, zawsze uważałem, że jesteś nic nie znaczącym robakiem. Tak, zostań tutaj.

– To, co robisz, nie jest mądre, Norman – odezwał się Quinlan. – Uwierz mi, to wcale nie jest mądre.

– Zamknij się, ty draniu. – Kopnięciem otworzył drzwi balkonowe i wyszedł, wlokąc za sobą Noelle.

Quinlan nie poruszył się, tylko pokręcił głową. Dillon powiedział:

– Ostrzegałeś go, Quinlan.

Rozległy się jakieś głosy, potem dwa strzały. I martwa cisza. Dillon wybiegł na zewnątrz.

– Noelle! – Sally wybiegła przez otwarte drzwi na patio, w kółko wykrzykując imię matki.

Gdy się odwrócili, ujrzeli Noelle, która potykając się biegła w stronę córki. Uścisnęły się.

– Ubóstwiam szczęśliwe zakończenia – stwierdził Quinlan. – A teraz, Scott, może nam powiesz, kto jest twoją kochanką – Jill czy Monica?

– Żadna! Jestem gejem!

– Jezu, a to dopiero – rzekł Quinlan.

Dillon wrócił do środka. Na jego twarzy widniał szeroki uśmiech.

– Biednego poczciwinę Normana Lipsy'ego kawałek ołowiu trafił w ramię. Wyliże się z tego.

– Cieszę się – odparł Quinlan.

– Scott jest gejem, James? – Sally wbiła wzrok w swojego męża. – Ożeniłeś się ze mną, będąc gejem?

– Musiałem – odpowiedział Scott. – Twój ojciec jest bezlitosny. Troszkę pomanipulowalem z rachunkami paru klientów, ale odkrył to. Wtedy właśnie wciągnął mnie w handel bronią i kazał mi się z tobą ożenić. Poza tym zapłacił mi, ale uwierz, to było nic wobec konieczności znoszenia cię przez te sześć miesięcy.

Quinlan roześmiał się i przyciągnął do siebie Sally.

– Mam nadzieję, że to cię za bardzo nie martwi.

– Chyba podskoczę do góry z radości.

Usłyszeli przekleństwa doktora Beadermeyera, a potem jęki i głośne wyrzekanie, że umrze z upływu krwi, że dranie chcą jego śmierci.

Potem ich uszu dobiegł głośny śmiech Dillona i jego wyraźny głos:

– Sprawiedliwość. Lubię, jak sprawiedliwości staje się zadość.

– Rachunki jeszcze nie są wyrównane, James – zauważyła Sally. – Gdzie jest mój ojciec?

Pocałował ją w usta i mocno przytulił.

– Najpierw sprawdzimy, co się stało z jego paszportem. Jeśli nie zabrał go ze sobą, szybko go złapiemy.

– Jest jeszcze jedna rzecz – dorzucił Dillon. – Gdzie jest ten cholerny pistolet RothSteyr?

– Pamiętam, że wybiegłam za ojcem przez drzwi balkonowe. Potem cisnęłam go w krzaki.

– Policja przeszukiwała teren, znaleźliby go.

– A więc oznacza to, że Amory widział, jak wyrzuca broń i wrócił, żeby ją zabrać – stwierdził Quinlan. I uśmiechnął się. – Ten pistolet identyfikuje go lepiej niż odciski palców.

– A kim był ten biedak, którego zoperował doktor Beadermeyer?

– Nie wiem, czy kiedykolwiek się dowiemy, Sally, chyba że Beadermeyer zacznie mówić. Został skremowany. Psiakrew, miałem przed nosem wszystkie klucze do tej zagadki. Jakieś osiem miesięcy temu twój ojciec spisał nowy testament, w którym po śmierci życzył sobie natychmiastowej kremacji. Norman Lipsy był chirurgiem plastycznym. Ty byłaś pewna, że to głos ojca słyszałaś przez telefon. Powinienem był ci uwierzyć, tymczasem byłem przekonany, że słyszałaś spreparowane nagranie jego głosu. Złapiemy go, obiecuję ci, Sally.

Quinlan zabrał ją do domu i wymusił na niej obietnicę, że nigdzie stamtąd nie ucieknie. Musiał udać się do biura, żeby zobaczyć, jak postępuje śledztwo.

– Ale jest już po północy.

– Sprawa jest poważna. Budynek FBI będzie oświetlony od góry do dołu, no, przynajmniej światło będzie się paliło we wszystkich oknach na czwartym piętrze.

– Mogę iść z tobą?

Wyobraził sobie trzydzieści osób, mówiących jednocześnie, wertujących sterty papierów, jednych relacjonujących, co znaleźli w biurze Amory'ego St. Johna, innych analizujących dokumenty Beadermeyera.

Pozostawało jeszcze przesłuchanie Beadermeyera. Och, jakże chciał znaleźć się w pokoju sam na sam z Beadermeyerem i włączonym magnetofonem. Mało brakowało, a zatarłby ręce z radości.

– Tak – powiedział – możesz iść, ale pamiętaj, że agenci przyczepią się do ciebie i będą cię wypytywać, aż będziesz miała ochotę zwinąć się jak embrion i zasnąć.

– Jestem gotowa, żeby mówić – odparła i uśmiechnęła się do niego. – Och, James, tak mi ulżyło. Scott jest gejem, a moja mama nie była w nic zamieszana. Poza tobą jest jeszcze ktoś, komu na mnie zależy.


*

Marvin Brammer, wicedyrektor i szef Wydziału Dochodzeń, chciał, żeby została zbadana przez lekarzy i psychiatrów z FBI.

Quinlan odwiódł go od tego zamiaru. Sally nie widziała, jak to zrobił, ale była pewna, że był świetny. Skończyło się na tym, że odbyła długą rozmowę z Marvinem Brammerem, który był wobec niej zdecydowanie miły.

Pod koniec trwającego godzinę przesłuchania wydobył z niej jeszcze więcej szczegółów wydarzeń tamtej nocy. Brammer był jednym z najlepszych śledczych w FBI, organizacji słynnej z niezwykłych umiejętności prowadzenia przesłuchań. Może nawet był lepszy od Quinlana, chociaż wątpiła, czy James by to przyznał.

Kiedy wyszła z gabinetu w towarzystwie Brammera, lekko podtrzymującego ją pod ramię, na korytarzu ujrzała śpiącą Noelle. Sally doszła do wniosku, że matka wygląda dokładnie tak, jak powinna. Martwiła się jednak ojcem. Co będzie, jeśli znowu dopadnie Noelle? A jeśli dopadnie ją, Sally? Powiedziała to wszystko panu Brammerowi, który nie ustawał w zapewnieniach, że obie będą miały ochronę. Amory St. John nie będzie miał cienia szansy, żeby się do którejś z nich zbliżyć. Zresztą trudno sobie wyobrazić, żeby byl aż tak głupi. Nie, wszystko będzie dobrze.

– To moja matka – rzekła Sally. – Czyż nie jest piękna? Zawsze mnie kochała. – Obdarzyła Brammera uśmiechem, który rozbroiłby nawet największego cynika.

Brammer chrząknął. Lekko przesunął palcami po siwej czuprynie. Krążyły pogłoski, że jego zdolności w prowadzeniu przesłuchań niepomiernie wzrosły z chwilą, gdy po strzelaninie, w czasie której omal nie został zabity, w ciągu jednej nocy kompletnie osiwiał. Teraz jego wygląd wzbudzał zaufanie.

– Z tego, co mówił mi Quinlan – nalegał na rozmowę ze Scottem Brainerdem – wygląda, że Scott rzeczywiście na niewielką skalę sprzeniewierzał pieniądze klientów, a pani ojciec go przyłapał. Potem załatwił dla niego parę brudnych spraw, więc ojciec naprawdę trzymał go już w garści. Aha, mieliście rację, miał kochanka, faceta, który się nazywa Allen Falkes, z ambasady brytyjskiej. Przykro mi.

– Szczerze mówiąc, wszystko to sprawia mi ulgę. Nie czuję się zraniona, panie Brammer – powiedziała i była to prawda. – Raczej mnie to wszystko zdumiewa. Naprawdę zostałam wykorzystana, czyż nie tak?

– Owszem, ale codziennie wielu ludzi jest jakoś wykorzystywanych. Nie tak bardzo jak pani, są jednak manipulowani przez silniejszych od siebie, sprytniejszych, którzy mają więcej pieniędzy. Ale, jak wcześniej powiedziałem, ten problem już pani nie dotyczy, pani Brainerd.

– Proszę na mnie mówić Sally. Po tym wszystkim nie sądzę, żebym kiedykolwiek chciała mieć coś wspólnego z nazwiskiem Brainerd.

– Sally. Ładne imię. Cieple, śmieszne i miłe. Quinlanowi podoba się pani imię. Powiedział, że takie imię powoduje, iż zawsze ma pod ręką uśmiech, a może i dużo więcej, ale tego już nie dodał. Czasami Quinlan bywa dyskretny, przynajmniej wtedy, gdy czymś się zajmuje, a raczej kiedy rozmawia ze mną, swoim szefem.

Nic na to nie odpowiedziała.

Brammer naprawdę nie pojmował, czemu to robił, ale ta szczupła, młoda kobieta, która przeszła już więcej niż inni przechodzą przez całe życie, która nie miała zielonego pojęcia o wyciąganiu z ludzi informacji, zmusiła go do powiedzenia tego wszystkiego, choć sama nie powiedziała ani słowa.

Naprawdę pragnął zabrać ją ze sobą do domu, nakarmić i tak długo opowiadać jej dowcipy, aż nie będzie mogła przestać się śmiać.

Pod wpływem instynktu opiekuńczego, który w nim budziła, powiedział:

– Znam Quinlana od sześciu lat. Jest sprytny i ma intuicję. Ma ten rodzaj szóstego zmysłu, dzięki któremu potrafi się znaleźć niemal w mózgu drugiego człowieka, a może raczej w jego sercu. Czasem nie jestem pewien gdzie. Zdarza się, że muszę go hamować i krzyczeć na niego, bo gra na własną rękę, czego nie lubimy. Agenci federalni przechodzą przeszkolenie, żeby pracować w zespole, poza agentami z Nowego Jorku, oczywiście, no i poza Quinlanem. Ale zawsze wiem, kiedy rozwiązuje sprawy samotnie, nawet jeśli wydaje mu się, że mnie oszukał. Ma też umiejętność przypominania ludziom tego, co dawno pogrzebali w pamięci. Dzisiejszej nocy przećwiczył to z tobą, prawda?

– Tak, ale pan, panie Brammer, wyciągnął ze mnie jeszcze więcej.

– Ale tylko dlatego, że Quinlan otworzył, nazwijmy to, zawór. Poza tym Quinlan jest nie tylko jednym z najlepszych agentów w biurze, jest też bardzo utalentowanym człowiekiem. Gra na saksofonie. Pochodzi z licznej rodziny, rozsianej po całym wschodnim wybrzeżu. Dwa lata temu jego ojciec, jeden z najlepszych szefów, jakich miało biuro, przeszedł na emeryturę. Jego małżeństwo z Teresą było ogromną pomyłką, ale ma to już za sobą. Na jakiś czas przycichł, przemyślał wiele spraw i wyszedł z tego obronną ręką. Teraz spotkał ciebie i jedyne, co dziś potrafi, to uśmiechać się, zacierać ręce i mówić o przyszłości. Traktuj go dobrze, Sally.

– To znaczy, mam być łagodna?

Marvin Brammer wybuchnął śmiechem.

– Nie, tłucz go, niech zapracuje na ciebie, nie pozwalaj mu na żadne sprytne sztuczki.

– Sprytne sztuczki?

Obrzucił ją zdziwionym spojrzeniem, po czym potrząsnął głową.

– Nie znasz go jeszcze zbyt długo. Zobaczysz po ślubie. A może nawet jeszcze przed ślubem. Ojciec Quinlana był dokładnie taki sam. Ale Quinlan ma coś, czego jego ojciec nie miał.

– Co to takiego?

– Ty – powiedział Marvin Brammer. Delikatnie dotknął dłonią jej policzka. – Nie martw się, Sally. Dorwiemy twojego ojca i zapłaci za wszystko, co zrobił. Quinlan mówił z prędkością tysiąca słów na minutę, żeby mnie wprowadzić w całą sprawę. Opowiedział mi o dwóch telefonach od ojca i o jego twarzy w oknie twojej sypialni, kiedy przebywałaś w domu ciotki w małym miasteczku o nazwie Cove. Naturalnie sądził, że był to ktoś podszywający się pod twojego ojca, albo też sfabrykowane nagranie. Powiedział, że byłaś pewna, iż to twój ojciec. I że cię to przeraziło. Oświadczył mi, że już nigdy nie będzie wątpił w to, co mówisz. Teraz jednak, Sally, porozmawiajmy szczerze. Nie chodzi nam tylko o sprawę morderstwa nieznanego mężczyzny ani o to, co ci zrobił ojciec, chociaż mdli mnie na samą myśl o tym. Chodzi też o brudne interesy, które prowadził przez kilka lat, o sprzedaż broni bardzo niewłaściwym ludziom. Agencje rządowe będą go za to ścigać i dlatego zostaliśmy wciągnięci w sprawę zaraz po morderstwie. Przykro mi, że to twój ojciec. Sądzimy, że zamknął cię w sanatorium Beadermeyera również w związku ze swoimi interesami. Zgodnie z zeznaniami Scotta Brainerda, twój ojciec był przekonany, że widziałaś jakieś obciążające go dokumenty. Nie pamiętasz żadnych papierów, które mogłyby wskazywać na udział twojego ojca w nielegalnym handlu bronią?

Pokręciła głową.

– Naprawdę nie, panie Brammer. Ale sądzi pan, że to jeden z powodów, dla których ojciec umieścił mnie w ośrodku doktora Beadermeyera?

– To jest bardzo prawdopodobne. Ta druga sprawa, zemsta, wydaje się również możliwa, ale szczerze mówiąc nie sądzę, żeby sama była wystarczającym motywem. Nie, uważam, że w grę wchodził cały wachlarz różnych spraw, zwłaszcza zaś to, że Scott cię tracił, co wiązało się z tym, że twój ojciec tracił nad nim kontrolę.

No i wierzył też, iż widziałaś jakieś obciążające go papiery, dotyczące handlu bronią. Więcej nie trzeba, Sally. Co dla twojego ojca było najważniejsze? Nie wiem. Nigdy się nie dowiemy.

– Nie ma pan pojęcia, jak bardzo mnie nienawidził. Mogę się założyć, że nawet moja matka zgodziłaby się, iż to wystarczający motyw.

– Dowiemy się, kiedy go złapiemy – rzekł Marvin Brammer. – A potem każemy mu za wszystko zapłacić. Naprawdę bardzo mi przykro z powodu tego wszystkiego, Sally. Nie miałaś zbyt radosnego dzieciństwa, ale w niektórych ludziach tkwi wiele podłości i tak już po prostu jest.

– Co się stanie z doktorem Beadermeyerem?

– Aha, Norman Lipsy… Gdybyśmy tylko pomyśleli wcześniej i poprosili Dillona, żeby się nim zajął… Dillon potrafi czynić cuda z komputerem. Zawsze żartujemy, że nie jest samotny, tak jak Quinlan, bo swój komputer trzyma pod pachą, a modem ma przewieszony na szyi jak stetoskop. Potrafi się dostać do dowolnego systemu na świecie. Jest zdumiewający. Przekomarzamy się z nim, że nawet śpi z komputerem. Myślę, że gdyby ktoś dał mu aparat telefoniczny z początku naszego wieku, potrafiłby zmusić go do współpracy z modemem. Agenci z FBI nie mają partnerów, jak policjanci, ale Quinlan i Dillon zawsze dobrze ze sobą współdziałali. Dobry Boże, czemu zboczyłem z tematu? Przecież pytałaś o Normana Lipsy'ego. Spędzi w więzieniu wiele lat. Nie marnuj na niego czasu. Odmówił składania zeznań. Oświadczył, że Holland to kretyn i kłamca. Ale to nieważne. Mamy dowody świadczące przeciwko niemu.

Wzdrygnęła się i oplotła się rękami. Pragnął ją jakoś pocieszyć, ale nie wiedział, co ma zrobić.

– Uwierz mi, Lipsy naprawdę się pogrążył – powiedział. – Jeszcze nie znamy wszystkich, których przetrzymywał wbrew ich woli. Nasi ludzie spotkają się z każdym z nich, przejrzą ich kartotekę, porozmawiają ze wszystkimi krewnymi. Taka praca szybko przyniesie owoce. Myślę, że kiedy wszystko wreszcie się skończy, mnóstwo bogatych i stawnych ludzi będzie miało powody do zmartwienia. Lipsy jest również wspólnikiem morderstwa. Wpadł na dobre, Sałly. Nie musisz się nim przejmować.

Jezu, co też ten człowiek jej zrobił? Nie był w stanie sobie tego wyobrazić. I wcale nie chciał.

Wchodzącemu do pokoju Quinlanowi oczy się rozjaśniły na widok Sally, wychudzonej i bladej, z potarganymi włosami, która też cała się rozpromieniła.. Marvin Brammer opuścił ich i wrócił do swojego gabinetu, zastanawiając się, kiedy ostatnim razem zdarzyło mu się tak dużo mówić.

Wyciągnęłaby każdy sekret z Quinlana i nawet by się nie zorientował. A co ciekawsze, wcale nie zdawała sobie sprawy z tego, jak działa na ludzi.

Dobrze, że nie jest szpiegiem, bo byliby w opałach. A poza tym Brammerowi wielce ulżyło, że matka Sally nie była po stronie występku.

Загрузка...