ROZDZIAŁ 7

Kiedy zadzwonił telefon, Sally była w kuchni, gdzie kroiła pierś z indyka, którą Amabeł przywiozła do domu z Safewaya. Ciotka zawołała:

– To do ciebie, Sally.

James, pomyślała i z uśmiechem wytarła ręce. Gdy weszła do salonu, zobaczyła Marthę i ciotkę, które uśmiechały się do niej, nie mówiąc ani słowa, co było niezwykle uprzejme z ich strony, zważywszy, że pewnie rozmawiały o niej, zanim wkroczyła do pokoju.

– Halo?

– Jak się miewa moja mała dziewczynka? Zamarła. Serce zaczęło jej bić szybko i boleśnie mocno. To był on. Zbyt dobrze zapamiętała ten głos, żeby uwierzyć, iż ktoś udaje Amory'ego St. Johna.

– Nie chcesz ze mną rozmawiać? Nie chcesz wiedzieć, kiedy zamierzam przyjechać i cię dopaść, Sally?

Powiedziała wyraźnie.

– Ty nie żyjesz. Od dawna. Nie wiem, kto cię zamordował, szkoda, że nie ja. Idź do diabła, bo tam jest twoje miejsce.

– Już niedługo, Sally. Nie mogę się doczekać, a ty? Już wkrótce będę cię miał u mojego boku.

– Nie, nie będziesz! – wrzasnęła i cisnęła słuchawkę.

– Sally, co się dzieje? Kto to był?

– Mój ojciec – powiedziała i roześmiała się. Śmiała się jeszcze, idąc na górę po schodach.

Amabel zawołała za nią:

– Ależ Sally, to chyba nie był ktoś próbujący cię przekonać, że jest twoim ojcem. Przecież odzywała się kobieta. Martha powiedziała, że głos był bardzo niewyraźny, ale kobiecy. Pomyślała nawet, że był podobny do głosu Thelmy Nettro, ale to niemożliwe. Nic mi nie wiadomo o żadnej kobiecie, która wiedziałaby, że jesteś tutaj.

Sally zatrzymała się na przedostatnim schodku. Schody były wąskie, a stopnie za wysokie. Powoli odwróciła się i spojrzała w dół. Nie mogła stąd dojrzeć ciotki ani Marthy. Nie chciała ich widzieć. Kobieta? Może Thelma Nettro? Nie ma mowy.

Zbiegła w dół po schodach do saloniku. Zwykle spokojna Martha wyglądała na zaniepokojoną, nerwowo odpinała i zapinała swoje perły, okulary zsuwały jej się z nosa.

– Moja droga – zaczęła, ale przerwała na widok dzikiego gniewu, malującego się na twarzy dziewczyny. – Coś jest nie w porządku? Amabel ma rację. To dzwoniła kobieta.

– Kiedy ja wzięłam słuchawkę, to nie była kobieta. To był mężczyzna, udający mojego ojca. – To był jej ojciec. Była o tym przekonana, do głębi. Czuła się tak przerażona, że nawet zaczęła się zastanawiać, czy człowiek może umrzeć z samego strachu.

– Dziecinko – unosząc się powiedziała Amabel wszystko to jest takie zagmatwane. Chyba obie powinnyśmy później sobie porozmawiać.

Nie powiedziawszy już słowa, Sally powoli ruszyła w górę po schodach. Zaraz musi wyjechać. Nieważne, czy będzie musiała iść piechotą, czy poruszać się autostopem. Znane jej byiy wszelkie opowieści o niebezpieczeństwach czyhających na samotne kobiety, ale byiy one niczym wobec grozy tego, co właśnie nad nią zawisło. Ile osób mogło wiedzieć, że przebywa tutaj? Mężczyzna podający się za jej ojca i jeszcze ta kobieta? Pomyślała o tamtej pielęgniarce. Tak bardzo jej nienawidziła. Sally nie mogia sobie teraz przypomnieć nawet jej imienia. I wcale nie chciała. Czy to mogła być tamta pielęgniarka?

Wcisnęła ubrania do worka podróżnego i dopiero wtedy pojęła, że musi poczekać. Nie chciała walczyć z Amabel. Słyszała, jak Amabel zamyka dom. Słyszała, jak wchodzi na górę, stawiając energicznie, mocno nogi. Sałly szybko wskoczyła do łóżka i nakryła się po szyję.

– Sally?

– Słucham, Amabel? O Boże, już prawie zasypiałam. Dobranoc.

– Tak, dobranoc, dziecinko. Śpij smacznie.

– Dobrze.

– Sally, jeśli chodzi o ten telefon…

Czekała bez słowa.

– Martha mogła się mylić. To całkiem możliwe. Nie ma już najlepszego słuchu. Starzeje się. A mógł to być również mężczyzna udający kobietę, na wypadek gdyby telefon odebrał ktoś inny, nie ty. Nie potrafię sobie wyobrazić, żeby to mogła być Thelma. Dziecinko, nikt nie wie, kim jesteś, naprawdę nikt. Amabel przerwała. Sally widziała zarys jej sylwetki w futrynie drzwi, oświetlony przyćmionym światłem z korytarza. – Wiesz, kochanie, przeszłaś strasznie dużo, za dużo. Jesteś przerażona. Też bym była na twoim miejscu. Kiedy człowiek jest przerażony, umysł może mu płatać różne figle. Zdajesz sobie z tego sprawę, prawda?

– Tak, rozumiem, Amabel. – Nie zamierzała mówić Amabel, że Thelma zna jej tożsamość.

– Świetnie. Spróbuj teraz zasnąć, dziecinko. – Sally była wdzięczna, że ciotka nie podeszła, żeby pocałować ją na dobranoc. Leżała i czekała, czekała bez końca.

Wreszcie wyśliznęła się z łóżka, założyła tenisówki, wzięła swój worek podróżny i na palcach podkradła się do okna. Wychyliła głowę i uważnie przyjrzała się ziemi. To byt sposób opuszczenia domu. Do ziemi nie było daleko, a wiedziała przecież, że nie zeszłaby po schodach tak, aby Amabel nie usłyszała.

Tak, da sobie radę. Wdrapała się na okno i usiadła na wąskim parapecie. Zrzuciła swój worek z ubraniami i popatrzyła, jak wpada w niewysoką, gęstą kępę krzaków pod oknem. Wzięła głęboki oddech i skoczyła.

Wylądowała na Jamesie Quinlanie. Oboje upadli. James potoczy! się, mocno przytulając ją do siebie. Kiedy się zatrzymali, Sally uniosła się na rękach i spojrzała na niego. Sierp księżyca dawał aż nadto światła, aby wyraźnie widzieć jego twarz.

– Co tutaj robisz?

– Wiedziałem, że po tym telefonie będziesz chciała wyjechać.

Stoczyła się z niego i wstała, ale tylko na moment, bo od razu upadła znowu. Skręciła w kostce tę cholerną nogę. Zaklęła.

Roześmiał się.

– Kiepsko, jak na dziewczynę, która nie skończyła szkoły w Szwajcarii. Czyżbyś nie znała jakichś ordynarnych, ulicznych przekleństw?

– Idź do diabła. Przez ciebie skręciłam sobie tę przeklętą nogę. Czemu nie zajmiesz się swoimi sprawami?

– Nie chciatem, żebyś się włóczyła autostopem z jakimiś podejrzanymi typami, które mogłyby cię zgwałcić albo poderżnąć ci gardło.

– Przemyślałam to. Wolę podjąć to ryzyko niż pozostać tutaj. James, on wie, że tu jestem, zdajesz sobie z tego sprawę. Nie mogę zostać i czekać, żeby przyjechał i mnie zabrał. Właśnie to mi zapowiedział. Powiedział, że już niedługo po mnie przybędzie.

– Czytałem gazetę, kiedy wróciła bardzo zmartwiona Martha i zaczęła opowiadać Thelmie o kobiecie, która do ciebie dzwoniła, o kobiecie, która nie była kobietą, tylko twoim ojcem. Stwierdziła, że byłaś naprawdę bardzo strapiona. Nie mogła zrozumieć, dlaczego tak się przejęłaś telefonem od swojego ojca. Domyśliłem się, że będziesz próbowała uciec i dlatego teraz jestem tutaj, wbity przez ciebie w ziemię.

Usiadła obok niego i zaczęła masować nogę w kostce, potrząsając głową. – Nie jestem wariatką.

– Wiem – powiedział cierpliwie. – Musi być jakieś wyjaśnienie. I dlatego nigdzie nie wyjedziesz. To dopiero byłoby wariactwo.

Uklękła i pochylając się ku niemu, chwyciła go za klapy marynarki. – Posłuchaj, James. To był mój ojciec. Żadne oszustwo, żadne naśladowanie. To był mój ojciec. Amabel powiedziała, że mógł to być jakiś mężczyzna celowo mówiący kobiecym głosem, na wypadek gdybym to nie ja odebrała telefon. A zaraz potem zmieniła zdanie i zaczęła mi opowiadać, w jakim napięciu żyję. Innymi słowy, jestem wariatką.

Ujął jej ręce i przytrzymał bez słowa. Wreszcie odezwał się.

– Mówiłem już, że zawsze jest jakieś wyjaśnienie. Prawdopodobnie telefonował mężczyzna. Sprawdzimy to. A jeśli nie, jeśli naprawdę była to kobieta, też damy sobie z tym radę. Uwierz mi, Sally.

Opada się na rękach. Kostka przestała pulsować. Może mimo wszystko nie była skręcona.

– Powiedz mi coś.

– Tak?

– Jak myślisz, czy ktoś mógł próbować cię nabrać? Co wiedział? Wypatrywała na jego twarzy śladów krętactwa, wiedzy, ale nic nie dostrzegła.

– Czy to możliwe? Czy ktoś mógł próbować zrobić z ciebie wariatkę? Sprawić, żebyś zwątpiła w swoje zdrowe zmysły?

Zerknęła na swoje splecione dłonie, na paznokcie. Zauważyła, że od przybycia do Cove nie obgryzała paznokci. Od chwili, gdy go spotkała. Nie miały już takiego okropnego wyglądu. Odezwała się w końcu, nie patrząc na Quinlana, bo przecież to, kim była, kim być może jest nadal, nawet w tym momencie, było okropne.

– Dlaczego?

– Wygląda na to, że ktoś się ciebie boi, obawia się tego, co możesz wiedzieć. Ten człowiek pragnie, że tak powiem, wyeliminować cię z gry. – Przerwał, patrząc w stronę oceanu, wyobrażając sobie, że słyszy fale uderzające o brzeg, chociaż było to nierealne, bo domek Amabel byl nieco za bardzo oddalony. – Pozostaje pytanie, czemu ten ktoś postępuje w ten sposób. Jesteś chyba najzdrowszą na umyśle osobą, jaką znam, Sally. Kto mógłby uważać, że przekona cię, iż jesteś szalona?

Kochała go za to. Kochała go bez żadnych zahamowań, bez żadnych wątpliwości. Obdarzyła go szerokim uśmiechem. Uśmiechem, który pochodził z głębi duszy, z miejsca, które tak długo było puste, że zdążyła zapomnieć, iż można się czuć tak dobrze, mieć takie zaufanie do siebie i do innych.

– Byłam szalona – rzekła, nadal się uśmiechając. Czuła nieprawdopodobną ulgę, że może komuś powiedzieć prawdę, ze może wszystko opowiedzieć właśnie jemu. – A przynajmniej chcieli, żeby wszyscy w to uwierzyli. Trzymali mnie oszołomioną lekami przez sześć miesięcy, dopóki w końcu nie nauczyłam się tak chować proszków pod językiem, żeby ich nie połykać. Pielęgniarka zawsze na siłę otwierała mi usta i palcami dokładnie sprawdzała, czy połknęłam pigułkę. Nie mam pojęcia, jak udało mi się ją ukryć, ale jakoś to zrobiłam. Robiłam tak przez dwa dni, aż odzyskałam siły. Wtedy uciekłam. A potem ściągnęłam z palca obrączkę i cisnęłam ją do rowu.

Wiedział, że była w sanatorium, bardzo drogim, eleganckim, małym ośrodku w Maryland. Niezwykle dyskretnym. Ale coś takiego? Była więźniem? Po uszy naszpikowanym narkotykami?

Przyglądał jej się przez dłuższą chwilę. Jej uśmiech zaczął przygasać. Potrząsnął głową, ujął ją pod brodę i rzekł:

– Co sądzisz o tym, żeby wrócić ze mną do Thelmy i dzielić ze mną pokój na wieży? Prześpię się na sofie, a ty możesz skorzystać z łóżka. Przysięgam, że w żaden sposób nie będę na ciebie nastawał. Nie możemy tu tak siedzieć przez całą noc. Jest mokro i nie chcę, żeby któreś z nas się przeziębiło.

– A co potem?

– Jutro coś wymyślimy. Jeśli telefonowała kobieta, musimy się zastanowić, kto by to mógł być. Chciałbym się też dowiedzieć, dlaczego spędziłaś w sanatorium sześć miesięcy.

Mówił jeszcze, kiedy zaczęła kręcić głową. Wiedział, że teraz żałuje tego, co mu wyjawiła. W końcu jest dla niej obcym człowiekiem, nie miała pojęcia, czy może mu zaufać.

– Wiesz, mam inne pytanie – powiedziała. – Dlaczego telefon odebrała Martha, a nie Amabel?

– Dobre pytanie, ale odpowiedź na nie pewnie jest niezwykle prosta: może Martha stała bliżej telefonu. Nie popadaj w paranoję, Sally.

Niósł jej worek podróżny, wolną ręką prowadził ją pod ramię. Utykała, ale nie wyglądało to groźnie. Nie chciał jej ciągnąć znowu do doktora Spivera. Tylko sam Bóg wiedział, co staruszek mógłby wymyślić. Może chciałby zrobić dziewczynie sztuczne oddychanie.

Miał klucze od drzwi wejściowych pensjonatu Thelmy. Wszystkie światła były zgaszone. Dotarli do pokoju na wieży, nie budząc Thelmy ani Marthy. James wiedział, że w hoteliku przebywał jeszcze tylko jeden gość, który zameldował się zaledwie poprzedniego dnia, miła i stale uśmiechająca się starsza pani, która przyjechała tutaj w odwiedziny do mieszkającej w pobliżu córki, ale zawsze chciała zamieszkać w pokoju na wieży. Dzięki Bogu, że są dwa takie pokoje, powiedziała. A to oznaczało, że mieszkała na drugim krańcu domu.

Dopiero kiedy opuścił żaluzje, zapalił lampę przy łóżku.

– Proszę bardzo. Czarująco tu, prawda? I nie ma telewizora.

Nie patrzyła ani na niego, ani na okno. Szybko jak strzała ruszyła w stronę drzwi. Wiedziała, że nie kocha go już ani trochę. Bała się. Znalazła się w pokoju mężczyzny, mężczyzny, którego nie znała, który okazał jej życzliwość. Tak dawno nie zaznała niczyjej życzliwości, że zaufała mu bez zastanowienia, nie zadając żadnych pytań. James Quinlan bardzo się mylił. Była zupełną wariatką.

– Sally, co się stało?

Szarpała gwałtownie za klamkę, usiłując otworzyć drzwi, ale na próżno. Dotarło do niej, że klucz nadal tkwi w drzwiach. Poczuła się jak idiotka.

Nie wykonał żadnego ruchu. Nawet nie wyciągnął ręki w jej stronę. Powiedział tylko spokojnym, niskim głosem:

– Już w porządku. Rozumiem, że jesteś wystraszona. Chodź, siadaj przy mnie. Porozmawiamy. Nie zrobię ci krzywdy. Jestem po twojej stronie.

Kłamstwo, pomyślał, kolejne przeklęte kłamstwo. Prawdopodobieństwo, że kiedykolwiek znajdzie się po jej stronie, było bliskie zeru.

Powoli odeszła od drzwi, zahaczyła o stoliczek i ciężko opadła na sofę, obitą połyskliwym płótnem w bladoniebieskie i kremowe kwiaty. Zacieram ręce jak lady Mackbeth, pomyślała. Uniosła twarz.

– Przepraszam.

– Nie bądź głuptasem. Spróbujesz się zdrzemnąć czy wolisz przez chwilę porozmawiać?

Już i tak za dużo mu powiedziała. Pewnie powtórnie będzie musiał zastanowić się nad swoją opinią, że nie zna człowieka zdrowszego od niej. Chciał się dowiedzieć, dlaczego znalazła się w tamtym miejscu? Boże, nie zniesie tego. Nie mogła o tym myśleć. Nie mogła sobie wyobrazić, aby była w stanie o tym mówić. Gdyby to zrobiła, byłby to dowód jej paranoi.

– Nie jestem wariatką – odezwała się, wpatrując się w niego, świadoma, że oboje siedzą w półmroku i nie mogą widzieć wyrazu swoich twarzy.

– No cóż, może ja jestem wariatem. Ciągle nie wiem, co się stało z Harve i Marge Jensenami i wiesz co? Wcale mnie to już tak bardzo nie interesuje. Zadzwoniłem do kolegi z FBI. Nie, nie patrz tak, jakbyś miała ochotę znowu rzucić się do drzwi. To mój bardzo dobry przyjaciel, od którego uzyskałem trochę informacji. – Kłamstwa mieszały się z prawdą. A sprawą zawodowych umiejętności było, aby jego kłamstwa były bardziej przekonujące niż kłamstwa przestępców.

– Jak się nazywa?

– Dillon Savich. Powiedział mi, że FBI wszędzie cię szuka, na razie bez skutku. Są przekonani, iż w noc zabójstwa ojca musiałaś coś widzieć, prawdopodobnie człowieka, który go zamordował, że najpewniej była to twoja matka, więc uciekłaś, aby ją chronić. A jeśli to nie była twoja matka, to ktoś inny albo ty sama. Twój ojciec nie był najsympatyczniejszym człowiekiem, Sally. Okazuje się, że był obserwowany przez FBI w związku ze sprzedażą broni do krajów, do których obowiązuje embargo, takich jak Irak i Iran. Tak czy inaczej, są przekonani, że coś wiesz. – Nie zapytał jej, czy to prawda. Przysiadł jedynie na drugim końcu sofy w niezwykłe kobiece niebieskie i kremowe kwiaty. I czekał.

– Skąd znasz tego Dillona Savicha?

Pojął wówczas, że dziewczyna może być półżywa ze strachu, ale na pewno nie jest głupia. Zdołał wyjaśnić co trzeba, nie zdradzając się. Sałły była niewzruszona. Nadał mu nie ufała i podziwiał ją za to.

– W polowie lat osiemdziesiątych byliśmy razem w Princeton. Zawsze chciał być agentem federalnym, zawsze. Pozostaliśmy w kontakcie. Jest dobry w tym, co robi. Ufam mu.

– Trudno uwierzyć, że zdradził ci to wszystko.

Quinlan wzruszył ramionami.

– Jest zawiedziony. Jak inni. Chcą cię dorwać, a tymczasem zniknęłaś bez śladu. Pewnie miał nadzieję, że coś wiem i wygadam się, gdy odpowiednio rozbudzi mój apetyt.

– Nie wiedziałam, że mój ojciec był zdrajcą. Ale nie jestem tym zdziwiona. Chyba od dłuższego czasu wiedziałam, że jest zdolny niemal do wszystkiego.

Siedziała bardzo spokojnie, co chwilę tylko zerkała w stronę drzwi, choć nic nie mówiła. Wyglądała na wyczerpaną, była potargana. Brudna smuga przecinała policzek, a na nogawce niebieskich dżinsów widniała rozległa plama z trawy. Zapragnął, żeby powiedziała mu, o czym myśli. Zapragnął, żeby okazała się niewinna i wszystko mu opowiedziała.

Nagle przyszło mu do głowy, żeby zaprosić ją na kolację. Roześmiał się. To on jest szalony. Polubił ją. Wcale tego nie chciał. Chciał postrzegać ją jedynie jako główny element łamigłówki, klips spinający wszystko w spójną całość.

– Powiedziałeś coś temu swojemu przyjacielowi?

– Powiedziałem, że już się więcej nie umówię z jego szwagierką. Zawsze ma w ustach gumę balonową.

Zamrugała oczami i uśmiechnęła się – ostrożnie, z zaciśniętymi ustami, ale jednak.

Podniósł się i podał jej rękę.

– Jesteś zmordowana. Połóż się do łóżka. Możemy dalej zajmować się sprawą jutro rano. Łazienka jest za tamtymi drzwiami. Luksusowe miejsce, całe w marmurach, z różową ubikacją z zamontowanym systemem oszczędzania wody. Weź długi prysznic, na pewno złagodzi opuchliznę w kostce. Są tam nawet puszyste białe szlafroki.

Przestał ją przypierać do muru, chociaż podejrzewał, że wyciągnąłby z niej jeszcze więcej, gdyby tylko popróbował troszkę dłużej. Ale była bliska załamania, i to nie tylko z powodu tego przeklętego telefonu.

Kim, do cholery, była kobieta, której ciało znaleźli, targane przez fale u podnóża skalistego brzegu?

Загрузка...