Nie zamierzałam tego dnia odwiedzać Lynn, ale minąwszy sczerniałe ruiny, które tak niedawno były jej domem w Bedford, zdałam sobie sprawę, że jestem raptem dziesięć minut od szpitala. Postanowiłam tam zajrzeć. Przyznam się szczerze: widziałam zdjęcia tego pięknego domu i teraz widok zwęglonych ścian wzbudził we mnie przekonanie, że Lynn przeżyła cudem. Tamtej nocy w garażu oprócz jej samochodu stały jeszcze dwa inne. Gdyby strażak nie zwrócił uwagi na czerwonego fiata, gdyby o niego nie zapytał, Lynn byłaby już martwa.
Miała dużo szczęścia.
Więcej niż jej mąż, pomyślałam, zatrzymując się na szpitalnym parkingu.
Dzisiaj nie musiałam się obawiać, że wpadnę na kamerzystów. W obecnym świecie, gdzie wydarzenia gonią jedno za drugim z zawrotną szybkością, historia Lynn była już przestarzała. Jej bliskie spotkanie ze śmiercią mogło ponownie wzbudzić zainteresowanie jedynie wówczas, gdyby kogoś aresztowano za podłożenie ognia albo gdyby się okazało, że Lynn była wplątana w okradanie Gen-stone.
Odebrałam plakietkę gościa i zostałam skierowana na najwyższe piętro. Gdy wyszłam z windy, natychmiast zdałam sobie sprawę, że jestem w miejscu przeznaczonym dla pacjentów z dużą forsą. Korytarz wyłożony był dywanem, a wolne pokoje, które minęłam po drodze, spokojnie mogłyby się znajdować w pięciogwiazdkowym hotelu.
Przyszło mi do głowy, że powinnam była zadzwonić. Nie zrobiłam tego, bo w pamięci został mi obraz Lynn sprzed dwóch dni: cierpiącej, z przewodami tlenowymi w nozdrzach, z zabandażowanymi rękami i stopami… żałośnie wdzięcznej, że przyszłam się z nią zobaczyć.
Drzwi pokoju były uchylone. Zajrzałam i zawahałam się w progu, bo Lynn rozmawiała przez telefon. Leżała na otomanie pod oknem i wyglądała zupełnie, ale to zupełnie inaczej niż we wtorek. Przewody tlenowe zniknęły. Bandaże na dłoniach i stopach były znacznie cieńsze. Zamiast białej szpitalnej koszuli miała na sobie bladozielony atłasowy szlafroczek, a włosy zostały upięte w nienaganny kok.
– Ja też cię kocham – usłyszałam.
Jakoś wyczuła moją obecność, bo zamykając klapkę telefonu komórkowego, obróciła się w moją stronę. Co zobaczyłam na jej twarzy? Zaskoczenie? A może przez ułamek sekundy wydawała się zaniepokojona, a nawet przestraszona?
Zaraz jednak uśmiechnęła się promiennie.
– Carley, jak miło, że zajrzałaś – powitała mnie ciepło. – Właśnie rozmawiałam z tatusiem. Nie potrafię go przekonać, że naprawdę nic mi nie jest.
Podeszłam do niej, poniewczasie uświadamiając sobie, że raczej nie powinnam jej podawać ręki, wobec czego niezgrabnie poklepałam ją po ramieniu i usiadłam na dwuosobowej kanapce naprzeciwko. Na stoliku, na toaletce i szafce nocnej stały kwiaty. Żaden z tych bukietów nie należał do tych, które kupuje się w pośpiechu w szpitalnym holu. Jak wszystko inne wokół Lynn – były drogie.
Zezłościłam się na siebie, bo miałam wrażenie, że Lynn pozbawiła mnie pewności siebie. Przez chwilę jak gdybym oczekiwała, że to ona ustali nastrój wizyty. Przy naszym pierwszym spotkaniu, na Florydzie, była łaskawą damą. Przedwczoraj – słabą kobietą wzbudzającą współczucie. A dzisiaj?
– Carley, nie wiem, jak ci dziękować za twoje słowa podczas wywiadu.
– Powiedziałam tylko, że cierpisz i że cudem uszłaś z życiem.
– Zadzwoniło do mnie kilkoro przyjaciół, którzy przestali się do mnie odzywać po zniknięciu Nicka. Podejrzewam, że po obejrzeniu wywiadu zdali sobie sprawę, że padłam ofiarą oszustwa tak samo jak oni.
– Lynn, co teraz myślisz o swoim mężu? – Musiałam zadać to pytanie. Właściwie po to tutaj przyszłam.
Spojrzała w dal nad moim ramieniem. Twarz jej stężała. Splotła palce i zacisnęła dłonie, ale zaraz się skrzywiła i rozłożyła ręce.
– Wszystko stało się tak szybko… Katastrofa lotnicza… Trudno mi uwierzyć w śmierć Nicka. Był kwintesencją życia. Poznałaś go, więc na pewno wiesz, co mam na myśli. Wierzyłam mu. Był dla mnie człowiekiem pełnym ideałów. Mówił mi: „Lynn, pokonam raka, ale to dopiero początek. Kiedy widzę te wszystkie dzieci, które urodziły się głuche, niewidome albo z rozszczepem kręgosłupa, a wiem, jak blisko jesteśmy zapobieganiu takim defektom, szlag mnie trafia, że jeszcze nie skończyliśmy badań nad tą szczepionką”.
Spotkałam Nicholasa Spencera tylko raz, ale wiele razy widywałam go w telewizji. Świadomie czy nieświadomie Lynn naśladowała charakterystyczną nutę jego głosu, ową potężną pasję, która zrobiła na mnie tak ogromne wrażenie.
Wzruszyła ramionami.
– Teraz mogę się tylko zastanawiać, czy moje całe życie z tym człowiekiem nie było przypadkiem jednym wielkim oszustwem. Czy nie ożenił się ze mną wyłącznie po to, by zyskać dostęp do ludzi, do których inaczej nie mógłby się zbliżyć.
– Jak się poznaliście?
– W firmie public relations, w której pracowałam. Obsługiwaliśmy wyłącznie klientów z najwyższej półki. Chciał rozpocząć kampanię reklamową, zawiadomić świat o testowanej szczepionce. Potem zaczęliśmy się spotykać prywatnie. Wiedziałam, że jestem podobna do jego zmarłej żony. Popatrz, jak to człowiek nigdy nie wie… Nawet mój tata stracił oszczędności na emeryturę, bo uwierzył Nickowi. Jeżeli Nick z premedytacją oszukał mojego tatę i tych wszystkich ludzi, którzy stracili pieniądze, to człowiek, którego pokochałam, w ogóle nie istniał. – Zamilkła na chwilę. – Wczoraj odwiedziło mnie dwóch członków zarządu. Im więcej się dowiaduję, tym bardziej nie mogę się pozbyć myśli, że Nick był bardzo sprytnym oszustem.
Uznałam, że najwyższy czas zawiadomić ją o moim zawodowym zleceniu, więc powiedziałam o zbieraniu materiałów dla „Wall Street Weekly”.
– Musimy się z tym śpieszyć – zakończyłam.
– Najwyższy czas odkryć prawdę.
Zadzwonił telefon stojący przy łóżku. Podałam Lynn słuchawkę. Ujęła ją w czubki palców, chwilę milczała skupiona, potem ciężko westchnęła.
– Tak, mogą przyjść – oddała mi telefon. – Dwóch policjantów z wydziału dochodzeniowego w Bedford chce ze mną porozmawiać na temat pożaru. Nie będę cię zatrzymywała.
Chętnie uczestniczyłabym w tym spotkaniu, ale zostałam grzecznie wyproszona. Odłożyłam słuchawkę i wzięłam do ręki torebkę. Nagle coś jeszcze przyszło mi do głowy.
– Jutro jadę do Caspien.
– Dokąd?
– Do rodzinnego miasteczka Nicka. Czy znasz kogoś, z kim szczególnie powinnam tam porozmawiać? Czy Nick wspominał o przyjaciołach z młodych lat?
Jakiś czas myślała nad moim pytaniem, wreszcie pokręciła głową.
– Nikogo takiego sobie nie przypominam. – Podniosła wzrok na kogoś za moimi plecami i gwałtownie nabrała tchu ze strachu.
Spojrzałam i ja, ciekawa, co ją tak wystraszyło.
W drzwiach stał jakiś łysiejący mężczyzna. Jedną rękę schował pod kurtką, drugą trzymał w kieszeni. Cerę miał bladą, policzki zapadnięte. Wyglądał na chorego. Kilka chwil patrzył na nas obie, potem spojrzał w głąb korytarza.
– Przepraszam, chyba pomyliłem piętra – mruknął i zniknął.
W następnej chwili na progu pojawiło się dwóch policjantów, a ja wyszłam.