46

W sobotę Ned mniej więcej co godzinę włączał radio samochodowe i słuchał wiadomości. Cieszył się, że tamtego wieczora Annie namówiła go na kupno jedzenia. Teraz nie mógłby pójść do sklepu. Jego zdjęcie na pewno pokazywano w telewizji i Internecie.

Uzbrojony i niebezpieczny. Tak powiedzieli.

Czasami po kolacji Annie kładła się na kanapie i zasypiała, a on podchodził i ją przytulał. Otwierała oczy, w pierwszej chwili przestraszona, ale zaraz zaczynała się śmiać.

– Ned, ty jesteś niebezpieczny. Teraz było zupełnie inaczej.

Mleko, przechowywane w cieple, skwaśniało. Wszystko jedno, mógł zjeść płatki na sucho. Od chwili gdy zastrzelił Peg, odzyskiwał apetyt. Miał wrażenie, że wielki głaz, leżący mu na sercu, zaczął pękać. Gdyby nie miał płatków, chleba i masła orzechowego, poszedłby do domku dla gości, zabił Lynn Spencer i wziął sobie z kuchni coś do jedzenia. Mógłby nawet wyjechać stąd jej samochodem i tyle by go widzieli.

Ale z drugiej strony, gdyby ten przyjaciel wrócił i ją znalazł, zaraz by wiedzieli, że zginął jej samochód. Gliny szukałyby go wszędzie. Rzucał się w oczy, wart był kupę szmalu. Szybko by go znaleźli.

– Nie śpiesz się, Ned – powiedziała Annie. – Odpocznij. Masz czas.

– Wiem – szepnął.

O trzeciej, obudziwszy się z kilkugodzinnej drzemki, postanowił wyjść. W garażu było ciasno, nie miał gdzie się przespacerować, a zaczęły mu już drętwieć nogi. Na dłuższej ścianie znajdowały się zwykłe, małe drzwi. Otworzył je powoli, nadsłuchując, czy na zewnątrz coś się nie dzieje. Wszystko w porządku. W tej części posiadłości nie było nikogo. Dałby w zastaw własną głowę, że Lynn Spencer w życiu tutaj nie dotarła, ale na wypadek jakichś kłopotów zabrał ze sobą strzelbę.

Obszedł domek nad basenem od tyłu, i to z daleka, trzymając się linii drzew oddzielających basen od domku dla gości. Teraz, gdy liście już wyszły z pąków, z domku dla gości nikt by go nie zobaczył, nawet gdyby ktoś patrzył dokładnie w jego stronę.

Widział budynek dokładnie, choć spoglądał między gałęziami. Żaluzje były podniesione, kilka okien otwarto. Srebrny kabriolet Spencerów stał na podjeździe. Dach miał opuszczony. Ned usiadł na ziemi i skrzyżował nogi. Czuł wilgoć, ale mu to nie przeszkadzało.

Ponieważ czas nie miał dla niego znaczenia, nie wiedział, jak długo czekał, aż drzwi domu się otworzyły i wyszła z nich Lynn Spencer. Zamknęła je za sobą na klucz, a potem ruszyła w stronę samochodu. Ubrana była w czarne spodnie i czarno-białą bluzkę. Wyglądała na wystrojoną. Może wybierała się na drinka i proszoną kolację. Wsiadła do wozu, uruchomiła silnik. Cichutki, ledwo go było słychać. Ominęła zgliszcza dużego budynku i wyjechała z posiadłości.

Ned odczekał jeszcze kilka minut, żeby się upewnić, że zniknęła na dobre, a potem szybkim krokiem pokonał otwartą przestrzeń dzielącą go od ściany domku. Skradał się od okna do okna. Wszystkie żaluzje były podniesione i, o ile dobrze widział, budyneczek świecił pustkami. Próbował otwierać okna na bocznej ścianie, ale wszystkie były zamknięte. Skoro miał się dostać do środka, musiał zaryzykować i wejść od frontu, gdzie mógł go dojrzeć każdy, kto by się pojawił na podjeździe.

Dłuższy czas czyścił podeszwy, żeby nie zostawić śladów ziemi na parapecie albo wewnątrz. Wreszcie szybkim ruchem pchnął do góry lewe okno od frontu, oparł strzelbę o ścianę i podciągnął się w górę. Siedząc okrakiem na parapecie, sięgnął po broń. Chwilę później zasunął okno dokładnie tak, jak było, zanim je otworzył.

Upewnił się, że nie zostawił nigdzie brudnych śladów, a następnie szybko przeszukał dom. W dwóch sypialniach na górze też pusto. Teraz na pewno był sam, ale przypuszczał, że Lynn Spencer niedługo wróci, choć była wystrojona. Mogła właściwie wrócić w każdej chwili, na przykład po jakiś zapomniany drobiazg.

Dotarł akurat do kuchni, gdy rozległ się przenikliwy dzwonek telefonu. Chwycił strzelbę mocniej, położył palec na spuście. Dźwięk zabrzmiał trzy razy, potem włączyła się automatyczna sekretarka. Słuchał wiadomości, przeszukując szuflady. Odezwał się kobiecy głos:

– Lynn, mówi Carley. Dzisiaj wieczorem zaczynam szkicować artykuł, mam do ciebie jeszcze ze dwa pytania. Zadzwonię później. Jeśli cię nie złapię, zobaczymy się jutro o trzeciej. Gdybyś zmieniła plany i wracała do Nowego Jorku wcześniej, daj mi znać. Mój numer komórki 917-555-8420.

Aha, czyli Carley DeCarlo będzie tu jutro, pomyślał Ned. To dlatego Annie poradziła mu zaczekać i dzisiaj odpocząć. Jutro będzie po wszystkim.

– Dziękuję ci, Annie.

Postanowił wrócić do garażu, ale najpierw musiał znaleźć to, czego szukał.

Większość ludzi przechowuje zapasowe klucze gdzieś w kuchni.

W końcu je znalazł. W jednej z ostatnich szuflad. W kopercie. Pewnie, musiały gdzieś tu być. Małżeństwo, które jeszcze niedawno mieszkało w domku, musiało przecież mieć dwa komplety. W drugiej kopercie znalazł następne klucze. Na jednej napisano: „Domek dla gości”, na drugiej „Domek przy basenie”. Dom przy basenie go nie obchodził, więc wziął tylko jeden komplet.

Otworzył tylne drzwi, sprawdził, który klucz do nich pasuje. Jeszcze tylko parę drobiazgów i mógł wracać do garażu. W lodówce znalazł sześć puszek coca-coli, sześć lemoniady i sześć butelek wody mineralnej, ustawionych w rzędach po dwie. Chętnie by się napił, ale wiedział, że ta Spencer od razu by zauważyła, gdyby czegoś brakowało. W jednej z górnych szafek ustawiono pudełka z krakersami, torebki chipsów ziemniaczanych, precelki i puszki orzeszków. Stąd mógł zabrać, co chciał.

Barek też był pełen. Samej szkockiej – cztery nietknięte flaszki. Wziął jedną, stojącą z tyłu. Nikt nie dostrzeże braku.

Miał wrażenie, że jest w domku dla gości bardzo długo, choć w rzeczywistości minęło zaledwie kilka minut. Tak czy inaczej, musiał zrobić jeszcze jedno. Na wszelki wypadek, gdyby wróciwszy tutaj, zastał kogoś w kuchni, zwolnił blokadę okna w pokoju telewizyjnym.

Idąc korytarzem, zerknął jeszcze na podłogę i schody. Musiał się upewnić, że nie zostawił choćby jednego śladu buta.

– Potrafisz być porządny, jeśli tylko chcesz, Ned – mawiała Annie. Gdy już okno na bocznej ścianie było odblokowane, długimi krokami poszedł do kuchni, a następnie z butelką szkockiej w ręku oraz pudełkiem krakersów pod pachą otworzył tylne drzwi. Zanim je za sobą zamknął, jeszcze się obejrzał. Jego wzrok przyciągnęło mrugające czerwone oko automatycznej sekretarki.

– Zobaczymy się jutro, Carley – powiedział cicho.

Загрузка...