„Dosyć ma dzień swojej biedy”, jak mówi Biblia.
Tak właśnie uważałam, gdy dotarłam do domu po spotkaniu z Martym i Rhodą Bikorskymi. Dochodziła dziewiąta. Nie miałam ochoty na pizzę. Nie miałam ochoty na chińszczyznę. Zajrzałam do lodówki i to też mi nie pomogło. Powitał mnie żałosny widok jakiejś resztki sera wyschniętej na brzegach, dwóch jajek, oklapniętego pomidora, nadgniłej sałaty i ćwiartki chleba, o którym kompletnie zapomniałam.
Julia Child wyczarowałaby z tego wykwintny posiłek.
Z obrazem tej uroczo ekscentrycznej kucharki przed oczami wzięłam się do roboty i w końcu osiągnęłam nie najgorszy rezultat. Najpierw nalałam sobie kieliszek chardonnay. Potem oberwałam brązowe liście z sałaty, zmieszałam trochę czosnku, oliwy i octu i już miałam sałatkę. Chleb pokroiłam cieniutko, posypałam parmezanem i włożyłam do piekarnika. Ser oraz pomidor poszły do omletu. Okazał się fantastyczny.
Nie każdy potrafi usmażyć omlet, więc szczerze sobie pogratulowałam.
Ustawiłam jedzenie na tacy i usadowiłam się w klubowym fotelu, który stał w salonie rodziców, kiedy dorastałam. Stopy oparłam na podnóżku. Dobrze mi było w domu. Otworzyłam gazetę, którą miałam zamiar przeczytać, ale nie mogłam się na niej skoncentrować, bo w głowie wciąż kłębiły mi się wydarzenia mijającego dnia.
Vivian Powers. Znów zobaczyłam ją stojącą w drzwiach domu, tak jak widziałam ją wtedy, gdy odjeżdżałam. Nietrudno mi było zrozumieć, dlaczego Manuel Gomez był zadowolony, że Nick poznał taką kobietę. Jakoś nie mogłam jednak sobie wyobrazić tych dwojga ludzi, którzy stracili swoich bliskich z powodu raka, jak żyją sobie spokojnie w Europie z pieniędzy, które powinny być przeznaczone na badania mające na celu wynalezienie szczepionki chroniącej przed tą chorobą.
Ojciec Vivian przysięgał, że jego córka nie trzymałaby rodziny w niepokoju, nie pozwoliłaby, aby bliscy się o nią martwili. Syn Nicka Spencera wbrew wszystkiemu chciał wierzyć, że jego ojciec żyje. Czy Nick naprawdę pozwoliłby dziecku, które już straciło matkę, żyć z dnia na dzień kruchą nadzieją, że ojciec kiedyś się do niego odezwie?
Najwcześniejsze lokalne wiadomości telewizyjne zaczynały się o dziesiątej. Włączyłam telewizor, spragniona kolejnych rewelacji na temat Spencera albo Vivian Powers. Poszczęściło mi się. Barry West, ów akcjonariusz, który utrzymywał, że widział Nicka w Szwajcarii, miał udzielić wywiadu. Nie mogłam się doczekać. Najpierw jednak musiałam obejrzeć zwyczajową porcję reklam, dopiero potem było czego posłuchać. Barry West został wytypowany na gwóźdź programu.
Nie wyglądał na Sherlocka Holmesa. Średniego wzrostu, pękaty mężczyzna, miał kluchowate nadęte policzki i postępującą łysinę. Siedział w ogródku kafejki, w tym samym miejscu co wówczas, gdy – jak twierdził – zobaczył Nicholasa Spencera.
Korespondent „Fox News” w Zurychu przeszedł od razu do rzeczy.
– Panie West, czy to tutaj pan siedział, gdy odniósł pan wrażenie, że widzi Nicholasa Spencera?
– To nie było żadne wrażenie – sprostował West zdecydowanie. – Ja go rzeczywiście widziałem.
Nie mam pojęcia dlaczego, ale spodziewałam się po nim głosu nosowego lub świszczącego. Nic podobnego. Głos miał mocny i sprawnie modulowany.
– Musieliśmy z żoną mocno się zastanowić, czy nie odwołać tego wyjazdu – podjął. – Od dawna planowaliśmy podróż w dwudziestą piątą rocznicę ślubu, ale potem straciliśmy niebagatelne fundusze zainwestowane w Gen-stone. W końcu jednak przyjechaliśmy do Zurychu. Dotarliśmy tu w zeszły piątek. A we wtorek po południu siedzieliśmy tutaj i rozmawialiśmy o tym, jak bardzo się cieszymy, że nie zostaliśmy w domu. I wtedy spojrzałem tam. – Wskazał stolik przy samym ogrodzeniu. – Tam siedział. Nie wierzyłem własnym oczom. Bywałem na spotkaniach akcjonariuszy Gen-stone i wiem, jak wygląda Spencer. Ufarbował włosy, przedtem był ciemnym blondynem, a teraz jest brunetem, ale to nic nie dało. W czapce też bym go poznał. Twarz została ta sama.
– Podobno chciał pan z nim porozmawiać.
– Zawołałem do niego: „Hej, Spencer! Mam parę pytań!”.
– Co się wtedy stało?
– Zerwał się na równe nogi, rzucił trochę drobnych na stół i uciekł. I tyle go widziałem.
Dziennikarz wskazał stolik, przy którym podobno widziano Spencera.
– Ocenę sytuacji zostawiamy widzom. Teraz, w czasie nagrywania programu, warunki pogodowe i czas są takie same jak we wtorkowy wieczór, kiedy pan Barry West ponoć zobaczył Nicholasa Spencera siedzącego przy tamtym stoliku. Jeden z naszych pracowników, mniej więcej wzrostu i budowy pana Spencera, siedzi teraz na tamtym miejscu. Czy pan widzi go wyraźnie?
Z pewnej odległości pracownik telewizji mógłby rzeczywiście zostać uznany za Nicholasa Spencera. Nawet rysy twarzy miał podobne. Z drugiej strony, nie potrafiłabym wytłumaczyć, jak ktokolwiek z takiej odległości i patrząc pod takim kątem mógłby rozpoznać Nicka z całkowitą pewnością.
Kamera wróciła do Barry’ego Westa.
– Widziałem Nicholasa Spencera – oznajmił stanowczo. – Wsadziliśmy w jego firmę sto pięćdziesiąt tysięcy dolarów. Żądam, żeby nasz rząd przysłał tu ludzi, którzy go wytropią i wydobędą z niego informację, co zrobił z pieniędzmi. Ciężko na nie pracowałem i chcę je odzyskać.
Korespondent „Fox News” kontynuował:
– Zgodnie z naszymi informacjami, wątek szwajcarski podjęło niezależnie kilka różnych instytucji. Podobnie rzecz ma się ze zniknięciem Vivian Powers, kobiety uważanej za kochankę Nicholasa Spencera.
Zadzwonił telefon, więc wyłączyłam telewizor. Nawet gdyby nie zadzwonił i tak nie oglądałabym dalej. Miałam już serdecznie dosyć wysłuchiwania nieprawdopodobnych teorii.
– Halo – odezwałam się trochę niecierpliwie.
– Czy ktoś ci może dzisiaj nadepnął na odcisk? Jesteś, zdaje się, trochę podminowana. Casey.
Zaśmiałam się lekko.
– Jestem trochę zmęczona – przyznałam. – I może odrobinę smutna.
– Dlaczego? Opowiedz mi.
– Panie doktorze, mam wrażenie, jakby pan pytał: gdzie panią boli?
– W pewnym sensie właśnie o to pytam.
Streściłam mu w zarysach swój dzień.
– Moim zdaniem – zakończyłam – Marty Bikorsky jest niewinny, a z Vivian Powers dzieje się coś złego. Ten facet, który twierdzi, że widział Nicka Spencera w Zurychu, może mieć rację, ale bardzo, bardzo trudno byłoby to udowodnić.
– Gliny oczywiście znajdą faceta, który przysyła ci e-maile?
– Chyba że trafiłam na jakiegoś cybergeniusza. W każdym razie tak twierdzą.
– Więc jeśli to nie jakiś wariat, to z tego co mówiłaś, wkrótce może nastąpić przełom, który zadziała na korzyść Bikorsky’ego. A z innej beczki, gdybyśmy się w niedzielę nie wybrali do Greenwich, co chciałabyś robić? Może przy ładnej pogodzie pojechalibyśmy sobie gdzieś brzegiem oceanu i zjedli obiad w jakiejś sympatycznej restauracyjce?
– Czy twoi przyjaciele odwołali przyjęcie? Zdawało mi się, że to jakaś rocznica albo urodziny?
Zawahał się wyraźnie.
– Nie, nie odwołali, ale kiedy zadzwoniłem do Vince’a i powiedziałem, że możesz ze mną przyjść, zacząłem mu opowiadać o twojej nowej pracy, no i o tym, że piszesz o Nicholasie Spencerze.
– I…?
– Coś zazgrzytało. Gdy wcześniej mówiłem, że postaram się ciebie zaprosić, widział w tobie dziennikarkę prowadzącą kącik porad finansowych. Wyobraź sobie, rodzice pierwszej żony Nicka Spencera, Reid i Susan Barlowe, mieszkają z Vince’em po sąsiedzku, no i oczywiście też przychodzą na to przyjęcie. I tak jest im teraz bardzo ciężko…
– To u nich mieszka syn Nicka, dobrze pamiętam?
– Tak. Mało tego, Jack Spencer jest najlepszym przyjacielem syna Vince’a.
– Posłuchaj, nie chcę, żeby cię przeze mnie ominęło przyjęcie. Wypisuję się z tej imprezy.
– Nie ma mowy – odparł tonem nieznoszącym sprzeciwu.
– Możemy się spotkać w sobotę, w poniedziałek albo kiedykolwiek indziej. Ale, szczerze mówiąc, oddałabym prawą rękę, żeby móc porozmawiać z byłymi teściami Nicka. Nie chcą udzielać wywiadów, a moim zdaniem nie pomagają tym swojemu wnukowi. Daję słowo honoru, że nawet nie napomknę o Nicku Spencerze, nie zadam ani jednego pytania ani wprost, ani owijając w bawełnę. Jeżeli będą mieli ochotę, mogą później do mnie zadzwonić.
Milczał.
– Casey, Vivian Powers, asystentka Nicka, zniknęła. – Mówiłam napiętym głosem. – Opowiadałam ci, co się stało z doktorem Broderickiem. Nadal jest w stanie krytycznym. Dom w Bedford spłonął. Nick cały czas utrzymywał ścisły kontakt z byłymi teściami. Powierzył im swojego syna. Może usłyszeli od niego coś, co rzuciłoby na tę sprawę trochę światła?
– To rzeczywiście ma sens – przyznał spokojnie. – Porozmawiam z Vince’em. Z tego, co od niego słyszałem, państwo Barlowe sami czują się już skołowani tymi wszystkimi rozbieżnymi doniesieniami na temat Spencera. Jeżeli wkrótce nie dojdzie do jakiegoś definitywnego wyjaśnienia zagadki, jego syn, Jack, zacznie chyba mieć problemy psychiczne. Może Vince przekona ich, żeby z tobą porozmawiali.
– Trzymam kciuki.
– Dobra. To tak czy inaczej, jesteśmy umówieni na niedzielę.
– Wspaniale, panie doktorze.
– Jeszcze jedno.
– Aha.
– Zadzwoń do mnie, jak się dowiesz, kto ci przysłał te e-maile. Moim zdaniem masz rację. Jestem gotów się założyć, że wszystkie pochodzą z tego samego źródła i nie podoba mi się wzmianka o dniu sądu. Facet robi wrażenie wariata, a jeśli jakiś świrus wziął cię na celownik, jest się czego obawiać. Bądź ostrożna.
Mówił to tak poważnie, że poczułam się w obowiązku go rozweselić.
– Nie sądź, a nie będziesz sądzony – rzuciłam.
– Mądrej głowie dość dwie słowie – sparował. – Dobrej nocy, Carley.