Lynn była naprawdę piękną kobietą. Zwykle nosiła włosy gładko zaczesane do tyłu i upięte w kok, ale dzisiaj złote pasma otaczały jej twarz, łagodząc nieco lodowaty błękit kobaltowych oczu. Miała na sobie idealnie dopasowane białe spodnie i białą jedwabną bluzkę. A ja się obawiałam, że będę wyglądała zbyt elegancko! Ona najwyraźniej nie miała takich zahamowań. Włożyła też biżuterię; wąski złoty naszyjnik lśniący diamentami, złote kolczyki ozdobione tymi samymi kamieniami oraz jeden pierścionek – także z diamentem. Ten sam, który zauważyłam na pamiętnym zebraniu akcjonariuszy.
Obdarzyłam ją szczerym komplementem, a ona rzuciła od niechcenia coś o tym, że za jakiś czas wybiera się na przyjęcie po sąsiedzku. Poszłam za nią do salonu. Byłam tutaj w ubiegłym tygodniu, ale nie miałam zamiaru jej o tym informować. Na pewno nie spodobałaby jej się wiadomość, że wypytywałam Manuela i Rosę.
Usiadła na kanapie, lekko pochylona, tylko tyle, żeby brakiem sztywności dać znać, iż oczekuje relaksującej pogawędki. Jednocześnie było zupełnie jasne, że nie jestem niecierpliwie wyczekiwanym gościem. Wprawdzie nie miałam ochoty na nic do picia, nawet wodę, ale mogła zdobyć się chociaż na pozory gościnności i coś mi zaproponować. Zrozumiałam oczywiście zawarte w tym przesłanie, które brzmiało: „Mów swoje i zjeżdżaj”.
Jak sobie chcesz, pomyślałam. Wzięłam głęboki oddech.
– Lynn, nie jest mi łatwo. Szczerze mówiąc, przyjechałam tu i chcę ci pomóc tylko dlatego, że moja mama wyszła za twojego ojca.
Skupiła na mnie wzrok i skinęła głową. No dobra, porozumienie osiągnęłyśmy.
– Nie przepadamy za sobą – podjęłam – i nie ma sprawy, nie musimy się kochać. Ale wykorzystałaś powiązania rodzinne… jeśli można to tak nazwać i powołałaś mnie na swojego rzecznika. Odgrywałaś wdowę w żałobie, niemającą pojęcia, jakim człowiekiem był jej mąż, macochę kochającą pasierba, kobietę, która straciła środki do życia oraz przyjaciół i znalazła się na krawędzi załamania. Ale to wszystko tylko gra.
– Naprawdę? – zdziwiła się uprzejmie.
– Tak sądzę. Nick Spencer w ogóle cię nie obchodził. W jednym tylko nie skłamałaś: ożenił się z tobą, bo przypominałaś mu pierwszą żonę. To prawda. Ale wszystko jedno, nie po to tu przyjechałam. Chcę cię ostrzec. Niedługo rozpocznie się dochodzenie, mające wyjaśnić, dlaczego nagle pojawiły się problemy ze szczepionką. Ja wiem, że ten środek działa. Wczoraj na własne oczy widziałam żywy dowód. Poznałam człowieka, który trzy miesiące temu stał na progu śmierci, a teraz nie ma ani jednej komórki nowotworowej.
– Kłamiesz! – warknęła.
– Nie kłamię. Ale nie to jest najważniejsze. Chcę ci powiedzieć coś innego: wiemy, że Vivian Powers została porwana i naszpikowana lekami powodującymi zanik pamięci.
– Co za bzdura!
– To nie bzdura. Tak samo jak fakt, że notatki doktora Spencera zostały skradzione doktorowi Broderickowi, u którego Nick je przechowywał. I ja wiem, kto je ukradł. Wczoraj znalazłam jego zdjęcie wśród członków zarządu Gafner Pharmaceuticals. To Lowell Drexel.
– Lowell? – W jej głosie brzmiało zdenerwowanie.
– Doktor Broderick powiedział mi, że notatki starszego Spencera wziął od niego człowiek o rudawobrązowych włosach. Nie domyślił się, że były farbowane, bo zrobiono to naprawdę bardzo dobrze. Oto zdjęcie z zeszłego roku, kiedy Drexel nie był siwy. Zamierzam powiadomić o tym prowadzących śledztwo. Doktor Broderick o mało nie stracił życia w wypadku samochodowym, który niekoniecznie był wypadkiem. W każdym razie ja mam ogromne wątpliwości. Na szczęście ranny wraca do zdrowia i policjanci pokażą mu to zdjęcie. Przypuszczam, że kiedy już zidentyfikuje Drexela, policja zacznie się też bliżej interesować katastrofą samolotu. Pokłóciłaś się z Nickiem w kafejce na lotnisku, tuż przed startem. Kelnerka usłyszała, jak pytał cię, dlaczego w ostatniej chwili zmieniłaś zdanie i z nim nie lecisz. Powinnaś mieć odpowiedź na to pytanie, kiedy zada ci je policja.
Lynn była wyraźnie zdenerwowana.
– Starałam się naprawić nasze małżeństwo… Dlatego zamierzałam z nim lecieć. Poprosiłam go też, żeby zabrał ze sobą Jacka innym razem. Zgodził się, chociaż bez entuzjazmu. Ale przez cały piątek był dla mnie tak nieprzyjemny, że kiedy mieliśmy jechać na lotnisko, postanowiłam jednak nie brać walizki. Nie powiedziałam mu o tym od razu, dopiero w drodze, stąd jego wybuch. A mnie nie przyszło do głowy, że mógłby w ostatniej chwili wpaść po Jacka i zabrać go ze sobą.
– Kiepska ta twoja historyjka – oceniłam. – Chcę ci pomóc, ale wcale mi nie ułatwiasz zadania. Wiesz, nad czym policja zacznie się zastanawiać w następnej kolejności? Na przykład nad tym, czy przypadkiem w kafejce na lotnisku nie wrzuciłaś Nickowi czegoś do szklanki. Sama zaczynam o tym myśleć.
– Jesteś śmieszna!
– Moim zdaniem twoja sytuacja jest bardzo poważna. Policja skoncentrowała się na Nicku. Masz sporo szczęścia, że do tej pory nie znaleziono jego ciała. Kiedy rozejdzie się wieść, że szczepionka jednak działa, kierunek śledztwa się zmieni, a wtedy twoja sytuacja będzie bardzo nieciekawa. Dlatego jeżeli wiesz o czymś, co się działo w laboratorium, choć nie powinno było mieć miejsca, albo jeśli ktoś ci podszepnął, żebyś nie wsiadała wtedy do samolotu z Nickiem, lepiej sobie wszystko przypomnij i idź na ugodę z prokuratorem.
– Carley, musisz zrozumieć, że ja kochałam Nicka. Naprawdę chciałam naprawić nasze małżeństwo. Wszystko przekręcasz.
– Nie, Lynn, to bez sensu. Czegoś takiego mi nie wmówisz. Ten świr, Ned Cooper, który powystrzelał tylu ludzi, ma na sumieniu także podpalenie waszego domu. Tego jestem pewna. Widział jakiegoś mężczyznę wychodzącego z domu. Napisał mi o tym w liście elektronicznym, który przekazałam policji. Moim zdaniem romansujesz z Wallingfordem, a kiedy to wyjdzie na jaw, twoje alibi nie będzie wiele warte.
– Ja romansuję z Charlesem? – Zaczęła się śmiać. Wydawała z siebie zduszone piskliwe dźwięki, pozbawione wesołości, za to wskazujące na zdenerwowanie. – Carley, przeceniłam twoją inteligencję. Charles jest tylko tchórzliwym złodziejem, okradającym własną firmę. Robił to już wcześniej, dlatego synowie nie chcą go znać, a potem, kiedy zdał sobie sprawę, że Nick zaciąga pożyczki pod zastaw własnych akcji, zaczął okradać także Gen-stone. Postanowił uszczknąć coś dla siebie, defraudując fundusze przeznaczone dla dostawczej gałęzi spółki.
Patrzyłam na nią twardo.
– Pozwolono mu kraść! Wiedziałaś, że kradnie, i nic nie zrobiłaś?
– Carley, to naprawdę nie był jej problem – odezwał się niski, męski głos.
Zza moich pleców.
Zabrakło mi tchu i aż podskoczyłam ze strachu. W drzwiach stał Lowell Drexel. Miał broń.
– Siadaj – powiedział cicho, głosem wypranym z emocji.
Kolana nagle mi zmiękły, osunęłam się na fotel i pytająco spojrzałam na Lynn.
– Miałam nadzieję, że do tego nie dojdzie – westchnęła. – Naprawdę bardzo mi przykro, ale… – Spojrzała na coś za mną, w głębi pokoju, oczy jej się rozszerzyły, a pogardliwy wyraz twarzy zmienił się w grymas przerażenia.
Odwróciłam głowę. Na progu jadalni stał Ned Cooper. Włosy miał w straszliwym nieładzie, na twarzy trzydniowy zarost, ubranie wymięte i brudne, a w oczach o rozszerzonych źrenicach malowało się szaleństwo. W dłoniach trzymał strzelbę. Na moich oczach uniósł ją i pociągnął za spust.
Huk wystrzału, gryzący zapach prochu, ostry krzyk Lynn, łoskot padającego na ziemię ciała Drexela. Odebrałam to wszystkimi zmysłami.
Troje! Przeleciało mi przez głowę. Troje w Greenwood Lake, troje w tym pokoju. Zabije mnie!
– Proszę… – mamrotała Lynn. – Błagam…
– E, tam. Niby dlaczego miałabyś żyć? – zapytał Ned Cooper. – Wszystko słyszałem. Jesteś wredna.
Wymierzył. Ukryłam twarz w dłoniach.
– Bła…
Znowu wystrzał, znowu proch i wiedziałam, że Lynn jest martwa. Teraz moja kolej. Teraz mnie zabije. Czekałam na uderzenie kuli.
– Wstawaj. – Potrząsnął mnie za ramię. – Rusz się. Bierzemy twój wózek. Przyfarciło ci się. Pożyjesz jeszcze z pół godziny.
Z trudem stanęłam na nogach. Nie mogłam spojrzeć na kanapę. Nie chciałam widzieć ciała Lynn.
– Nie zapomnij kluczyków – powiedział ze straszliwym spokojem.
Torebka leżała na podłodze, obok fotela. Schyliłam się i zgarnęłam ją niezgrabnym ruchem. Cooper chwycił mnie pod ramię, pociągnął w stronę jadalni, a potem przez kuchnię.
– Otwórz drzwi – rozkazał.
Zatrzasnął je za nami i pchnął mnie w stronę miejsca dla kierowcy.
– Wsiadaj. Poprowadzisz.
Najwyraźniej wiedział, że nie zamknęłam samochodu. Śledził mnie? O Boże, po co ja tu przyjechałam? Powinnam była potraktować jego groźby poważnie!
Obszedł samochód od przodu, nie spuszczając ze mnie oczu i cały czas trzymając mnie na muszce. Wsiadł na miejsce pasażera.
– Otwórz torebkę i wyjmij kluczyki.
Nie mogłam sobie poradzić z zamkiem. Palce miałam kompletnie bez czucia. Cała się trzęsłam, tak bardzo, że kiedy wreszcie udało mi się otworzyć torebkę i wyjąć kluczyki, z ogromnym trudem trafiłam właściwym w stacyjkę.
– Jedź do bramy. Otworzysz kodem. Dwadzieścia osiem zero osiem. Skręć od razu w prawo. I jeśli będą gliny, nic nie kombinuj.
– Nie będę – obiecałam. Ledwo wykrztusiłam te słowa.
Pochylił się, żeby nie było go widać z ulicy. Ale i tak nie dostrzegłam tam żadnych innych samochodów.
– Na rogu w lewo.
Gdy minęliśmy zwęgloną ruinę, zobaczyłam wolno jadący radiowóz. Patrzyłam twardo przed siebie. Wiedziałam, że Ned Cooper nie żartował: gdyby policjanci się zbliżyli, zabiłby ich, a potem mnie.
Cooper siedział cały czas skulony, ze strzelbą między nogami, odzywał się tylko po to, żebym jechała tam, gdzie sobie zaplanował.
– Tutaj w prawo. Teraz w lewo. – Aż w pewnym momencie odezwał się całkiem odmiennym tonem: – Już skończone, Annie. Jadę do ciebie. Cieszysz się, kochanie, prawda?
Annie. Jego zmarła żona. Zwracał się do niej, jakby była w samochodzie. Może spróbować o niej porozmawiać? Powiedzieć mu, jak mi żal ich obojga? Czy zyskam dzięki temu jakąś szansę? Może mnie nie zabije? Chciałam żyć. Chciałam spędzić całe długie i szczęśliwe życie z Caseyem. Chciałam urodzić dziecko.
– Teraz w lewo, a potem dłuższy kawałek prosto.
Unikał głównych tras, gdzie mogliśmy się natknąć na szukających go policjantów.
– Dobrze, Ned, już skręcam – odpowiedziałam. Głos tak mi drżał, że musiałam często zagryzać wargi, żeby w ogóle cokolwiek powiedzieć. – Wczoraj w telewizji dużo słyszałam o Annie. Wszyscy mówili, że była wspaniałą kobietą.
– Nie odpowiedziałaś na jej list.
– Ned, czasami, jeśli to samo pytanie napływa od wielu osób, odpowiadam na nie, nie zwracając się do nikogo w szczególności, bo to by było nie w porządku w stosunku do innych piszących. Na pewno odpowiedziałam na pytanie Annie, choć nie adresowałam odpowiedzi tylko do niej.
– Nie wiem.
– Ned, ja też kupiłam akcje Gen-stone. I straciłam pieniądze tak samo jak ty. Właśnie dlatego zbieram materiały do artykułu w gazecie, żeby wszyscy dowiedzieli się o ludziach takich jak my, którzy zostali oszukani. Wiem, jak bardzo chciałeś sprawić Annie piękny, duży dom. Ja też kupiłam udziały w Gen-stone za pieniądze odkładane na moje cztery kąty. Mieszkam w wynajętym mieszkanku, bardzo małym, podobnym do twojego.
Słuchał mnie w ogóle? Nie miałam pojęcia.
Zadzwoniła moja komórka. Była w torebce, którą ciągle trzymałam na kolanach.
– Czekasz na telefon?
– To pewnie mój chłopak. Mamy się spotkać.
– Odbierz. Powiedz mu, że się spóźnisz.
Rzeczywiście dzwonił Casey.
– Wszystko w porządku?
– Tak, opowiem ci później.
– Kiedy przyjedziesz?
– Za jakieś dwadzieścia minut.
– Dwadzieścia minut?
– Dopiero ruszyłam. – Jak mu dać znać, że potrzebuję pomocy? – Powiedz wszystkim, że już jadę. Cieszę się, że niedługo zobaczę Patricka.
Cooper wyjął mi telefon z dłoni. Wcisnął klawisz kończący rozmowę i rzucił komórkę na tylne siedzenie.
– Niedługo to ty zobaczysz Annie, a nie Patricka.
– Dokąd jedziemy?
– Na cmentarz. Do Annie.
– Na który cmentarz?
– W Yonkers.
Do Yonkers było najwyżej dziesięć minut jazdy.
Czy Casey zrozumiał, że go potrzebuję? Czy zawiadomi policję i poprosi, żeby szukali mojego samochodu? Ale jeśli nas znajdą i pojadą za nami, to zginę nie tylko ja, ale i policjanci.
Miałam pewność, że Cooper zamierza się zastrzelić na cmentarzu. I najpierw zabije mnie. Jedyną szansą na ocalenie było przekonanie go, żeby darował mi życie. Musiałam wobec tego wzbudzić w nim współczucie.
– Wczoraj w telewizji mówili okropne rzeczy o tobie. To niesprawiedliwe.
– Słyszałaś, Annie? Ona też uważa, że to niesprawiedliwe. Oni nie wiedzą, jak się czułaś, kiedy przez te ich kłamstwa straciłaś dom. Nie wiedzą, jak ja się czułem, kiedy patrzyłem, jak umierasz, kiedy śmieciarka walnęła w twoje auto. I nie wiedzą, że ci wszyscy ludzie, dla których zawsze byłaś taka miła, zadbali, żebyś się nie zorientowała, że chcę sprzedać dom. Nie lubili mnie, więc pozbyli się nas obojga.
– Ned, chciałabym o tym napisać – odezwałam się. Bardzo się starałam, żeby moje słowa nie brzmiały jak błaganie, co nie było łatwe.
Już jechaliśmy przez Yonkers. Ruch był spory, więc Cooper skulił się jeszcze niżej na siedzeniu.
– Chciałabym napisać o tym, jak Annie potrafiła się zająć ogrodem, o tym, że co roku był coraz piękniejszy – ciągnęłam.
– Cały czas prosto. Już blisko.
– Wszyscy się dowiedzą, że pacjenci w szpitalu ją uwielbiali. I napiszę, jak bardzo kochała ciebie.
Na drodze było coraz mniej samochodów. Kawałek przed nami, po prawej stronie zobaczyłam cmentarz.
– Zatytułowałabym to „Historia Annie”.
– Skręć na szutrówkę. I prosto do cmentarza. Powiem ci, kiedy stanąć. – W jego głosie nie było żadnych emocji.
– Annie – odezwałam się – wiem, że mnie słyszysz. Wytłumacz Nedowi, że najlepiej będzie, jeśli zostaniecie razem tylko we dwoje, a ja wrócę do domu i napiszę o tobie, o tym, jak bardzo się kochacie. Powiedz mu, że nie chcesz, żeby ktoś wam przeszkadzał, kiedy nareszcie znowu go obejmiesz.
Nie wyglądało na to, żeby mnie usłyszał.
– Zatrzymaj i wysiadaj – rozkazał.
Szłam przed nim aż do grobu niedawno zasypanego błotnistą ziemią. Na środku pagórka widniało podłużne wgłębienie.
– Annie powinna mieć piękny grób ze śliczną tablicą, na której jej imię okalałyby wyrzeźbione kwiaty – powiedziałam. – Ned, ja o to zadbam.
– Siadaj. Tam. – Wskazał mi miejsce jakieś dwa metry od grobu. Sam usiadł na mogile i wymierzył we mnie ze strzelby. Lewą ręką ściągnął but i skarpetkę.
– Odwróć się.
Zabije mnie. Próbowałam się modlić, ale moje usta szeptały tylko jedno słowo, to samo, z którym umarła Lynn.
– Błagam…
– No i co, Annie, jak myślisz? – odezwał się Ned. – Co robić? Powiedz.
– Błagam… – Byłam tak sparaliżowana strachem, że nawet nie poruszałam wargami. Gdzieś z oddali usłyszałam zbliżające się wycie syren.
Za późno, pomyślałam. Za późno.
– Dobrze, Annie. Niech będzie po twojemu.
Usłyszałam huk wystrzału i wokoło zapadła ciemność.
Odnoszę wrażenie, że pamiętam jakiegoś gliniarza mówiącego: „Jest w szoku”. I chyba widziałam ciało Neda leżące na grobie Annie. A potem, zdaje się, znowu zemdlałam.
Gdy następnym razem odzyskałam przytomność, znajdowałam się w szpitalu. Nie zastrzelił mnie. Żyłam. Annie powiedziała Nedowi, żeby mnie nie zabijał.
Pewnie byłam po uszy naszpikowana środkami nasennymi, bo znów zasnęłam.
Potem ktoś powiedział: „Obudziła się, proszę wejść”.
W następnej chwili znalazłam się w ramionach Caseya i wreszcie poczułam się bezpieczna.