W niedzielę rano wstałam wcześnie. Po prostu nie mogłam spać. To prawda, obawiałam się konfrontacji z Lynn. Poza tym miałam dziwne przeczucie, że stanie się coś strasznego. Wypiłam jedną szybką małą czarną, wciągnęłam na siebie spodnie oraz lekki sweter i poszłam do katedry. Właśnie zaczynała się msza o ósmej, przysiadłam więc w ławce.
Modliłam się za ludzi, którzy stracili życie z ręki Neda Coopera, którzy umarli dlatego, że ten człowiek zainwestował w Gen-stone. Modliłam się za wszystkich chorych, którzy umrą, ponieważ doszło do sabotażu szczepionki Nicka Spencera. I za Jacka Spencera, za dziecko, które miało naprawdę kochającego ojca. I za mojego chłopczyka, Patricka. Jest między aniołkami.
Jeszcze nie minęła dziewiąta, kiedy wierni się rozeszli. Ja nadal byłam niespokojna. Poszłam do Central Parku. W ten wspaniały majowy poranek, zapowiadający dzień pełen słońca, pod kwitnącymi drzewami już ludzie spacerowali, jeździli na rolkach i na rowerach. Inni rozkładali koce na trawie, szykując się do pikniku lub opalania.
Znowu pomyślałam o ludziach takich jak ci z Gen-stone, którzy w ubiegłym tygodniu byli jeszcze między żywymi, a teraz już odeszli. Czy przeczuwali, że ich czas się kończy? Mój tata wiedział. Wrócił od drzwi i pocałował mamę, dopiero potem wyszedł na codzienny poranny spacer. Nigdy wcześniej tego nie robił.
Skąd takie myśli w mojej głowie?
Chciałam, żeby ten dzień zniknął, żeby czas minął lotem błyskawicy, żeby już przyszedł wieczór, a ja spotkałabym się z Caseyem. Dobrze nam było razem. Wiedzieliśmy o tym oboje. Wobec tego, skąd brał się we mnie ten przytłaczający smutek, kiedy o nim myślałam? Zupełnie, jakbyśmy mieli podążyć w przeciwne strony, jakby nasze drogi znów miały się rozejść.
Zawróciłam w stronę domu i po drodze zajrzałam jeszcze do pobliskiej knajpki na kawę i bułkę.
Automatyczna sekretarka mrugała, okazało się, że dzwonił Casey, dwa razy. Cudownie. Poprzedniego wieczora był na meczu z kolegą, który miał abonamentowe miejsca na stadionie, więc się nie widzieliśmy i nie słyszeliśmy.
Oddzwoniłam od razu.
– Zaczynałem się martwić – powiedział. – Carley, ten Cooper ciągle jeszcze jest na wolności. Niebezpieczny typ. Nie zapominaj, że napisał do ciebie trzy razy!
– Nie martw się, jestem ostrożna. Na pewno nie ma go w Bedford i wątpię, żeby był w Greenwich.
– Zgoda. Raczej nie ma go w Bedford. Pewnie szuka Lynn Spencer w Nowym Jorku. Policja z Greenwich obserwuje dom państwa Barlowe. Jeżeli facet wini Nicka Spencera za niepowodzenie szczepionki, to może na przykład chcieć skrzywdzić jego syna.
Szczepionka jest jak najbardziej w porządku, chciałam powiedzieć. Ale nie. Nie teraz, nie przez telefon.
– Carley – podjął Casey – chętnie bym cię podrzucił dzisiaj do Bedford i zaczekał tam na ciebie.
– Nie, nie – wyrwało mi się spiesznie. – Nie wiem, ile czasu zajmie mi rozmowa z Lynn, a ty powinieneś być na przyjęciu na czas. Pojadę sama. Widzisz, Casey, nie chcę teraz wchodzić w szczegóły, ale dowiedziałam się wczoraj czegoś, co może prowadzić do oskarżenia o zbrodnię. Szczerze mówiąc, modlę się, żeby Lynn nie była w to uwikłana. Jeżeli coś wie albo podejrzewa, powinna teraz o wszystkim mi powiedzieć. Muszę ją do tego przekonać.
– Bądź ostrożna. – A potem powtórzył słowa, które po raz pierwszy usłyszałam z jego ust tamtej nocy: – Kocham cię.
– Ja ciebie też kocham – szepnęłam.
Wzięłam prysznic, umyłam włosy i umalowałam się staranniej niż zwykle. Wskoczyłam w jasnozielony jedwabny komplet: spodnie plus żakiet. Jeden z tych ciuchów, w których zawsze dobrze się czuję, a w dodatku ludzie mi mówią, że dobrze wyglądam. Kolczyki i naszyjnik, które zwykle wkładam do tego kostiumu, na razie wrzuciłam do torebki. Wydawały mi się zbyt odświętne jak na tę wizytę. W końcu miałam tylko porozmawiać ze swoją przyszywaną siostrą. W uszy włożyłam zwykłe złote kolczyki.
O pierwszej czterdzieści pięć wsiadłam do samochodu i ruszyłam do Bedford. Za dziesięć trzecia wcisnęłam dzwonek przy bramie i Lynn otworzyła mi ją z domku dla gości. Podobnie jak w zeszłym tygodniu, gdy rozmawiałam z Gomezami, okrążyłam zgliszcza domu, by zaparkować obok mniejszego budynku.
Wysiadłam z samochodu, stanęłam na progu, przycisnęłam guzik dzwonka.
Lynn otworzyła mi drzwi.
– Chodź, Carley – powiedziała. – Czekałam na ciebie.