Wracałam do domu, delikatnie mówiąc, niespecjalnie zadowolona z przedstawienia, jakie dałam podczas tej niespodziewanej konferencji prasowej przed wejściem do szpitala. Zdecydowanie wolałam sama stawiać pytania. Tak czy inaczej, zdałam sobie sprawę, że niezależnie od tego, czy mi się to podoba, będę teraz postrzegana jako rzeczniczka Lynn i jej obrończyni. Nie odpowiadała mi ta rola, nie czułam się w niej dobrze. Wcale nie byłam przekonana, iż moja przyszywana siostra istotnie była tak ufna i naiwna, że nie miała pojęcia o oszustwach męża.
Tylko czy on rzeczywiście był oszustem? Leciał na spotkanie w interesach firmy. Czy wsiadając do samolotu, nadal wierzył w Gen-stone? Czy wyszedł na spotkanie śmierci, przekonany o swojej racji?
Trasa szybkiego ruchu Cross Bronx tym razem pokazała swoje prawdziwe oblicze. Wypadek zablokował ruch na długości prawie kilometra, przez co zyskałam mnóstwo czasu na myślenie. Możliwe, że było go nawet trochę za dużo, bo zaczęłam sobie uświadamiać, że mimo wszystkich ostatnio dokonanych odkryć na temat Nicka Spencera oraz jego spółki nadal czegoś tu brakowało, coś mi nie pasowało. Wszystko poszło zbyt gładko. Samolot Nicka się rozbija. Zaraz potem okazuje się, że szczepionka jest nic niewarta. I brakuje paru milionów dolarów.
Czy katastrofa lotnicza była sfingowana i Nick rzeczywiście leżał na słońcu gdzieś w Brazylii, jak sugerował Sam? Czy samolot pilotowany przez Spencera trafił w środek burzy? A jeśli tak, gdzie się podziały te wszystkie pieniądze, z których dwadzieścia pięć tysięcy dolarów należało do mnie?
„Carley, on cię lubił”, powiedziała Lynn.
Cóż, ja też go lubiłam. Dlatego właśnie miałam nadzieję, że istnieje jakieś inne wyjaśnienie.
Minęłam wreszcie wypadek, przez który Cross Bronx zmieniła się w ulicę jednopasmową. Drogę blokowała wywrócona ciężarówka. Połamane skrzynki pełne grejpfrutów i pomarańczy zepchnięto na pobocze, żeby oczyścić choć jeden pas ruchu. Kabina ciężarówki wydawała się nietknięta. Miałam nadzieję, że kierowcy nic się nie stało.
Skręciłam w Harlem River Drive. Chciałam już być w domu. Zamierzałam jeszcze raz przeczytać artykuł naszykowany do niedzielnego wydania, zanim wyślę go e-mailem do redakcji. Chciałam też zadzwonić do ojca Lynn i zapewnić go, że wszystko będzie dobrze. No i ciekawa byłam, czy są jakieś nowe wiadomości na sekretarce, zwłaszcza od wydawcy „Wall Street Weekly”. Ależ bym chciała pracować w tym czasopiśmie!
Reszta drogi minęła dość szybko. Najgorsze, że w wyobraźni stale widziałam szczere spojrzenie Nicka, kiedy opowiadał mi o szczepionce. I pamiętałam własną reakcję na tego mężczyznę: rewelacyjny facet.
Czy byłam naiwna, głupia, czy też popełniłam niewybaczalną pomyłkę? Żadna z tych cech nie przystoi bystremu reporterowi, za jakiego chciałam się uważać. A może istniała jakaś inna odpowiedź? Wjeżdżając do garażu, uświadomiłam sobie, że martwi mnie coś jeszcze. Odezwał się we mnie szósty zmysł. Podpowiadał mi, że Lynn była znacznie bardziej zainteresowana oczyszczeniem własnego imienia niż poznaniem prawdy, czy jej mąż rzeczywiście nie żyje.
Na sekretarce, owszem, była wiadomość, w dodatku taka, na jaką czekałam. Prośba, żebym się skontaktowała z Willem Kirbym z „Wall Street Weekly”.
Will Kirby jest redaktorem naczelnym. Drżącymi palcami wystukałam numer. Spotkałam Kirby’ego kilka razy przy okazji różnych większych spotkań, ale w zasadzie nigdy z nim nie rozmawiałam. Kiedy sekretarka mnie połączyła, pierwszą moją myślą było spostrzeżenie, że głos tego człowieka pasuje do jego wyglądu. Był potężnym mężczyzną po pięćdziesiątce, a głos miał głęboki i serdeczny. Mówił sympatycznym, ciepłym tonem, choć ogólnie wiadomo, że nie bawi się w sentymenty.
Nie tracił czasu na zbędne uprzejmości.
– Carley, możesz do mnie zajrzeć jutro z rana?
Jasne, pomyślałam.
– Tak, proszę pana.
– Dziesiąta ci odpowiada?
– Jak najbardziej.
– Świetnie. No to, do zobaczenia.
Stuknęła odłożona słuchawka.
Prześwietlało mnie już dwóch ludzi z jego gazety, wobec tego jutrzejsze spotkanie to będzie z całą pewnością wóz albo przewóz. Myślami powędrowałam do szafy. Żakiet, a do niego spodnie – będą lepsze niż spódnica. Ten kostium w szare pasy, który pod koniec zeszłego lata kupiłam na wyprzedaży w Escada, tak, w sam raz. Gorzej, jeśli zrobi się zimno, jak wczoraj, bo będzie za lekki. Wtedy włożę ciemnoniebieski.
Dawno już nie czułam takiej mieszanki lęku i niecierpliwego wyczekiwania. Chociaż chętnie pisywałam do kącika porad finansowych, dawało mi to za mało satysfakcji. Gdyby to była rubryka w codziennej gazecie, to co innego, ale cotygodniowy dodatek, zwykle mocno spóźniony w stosunku do wydarzeń, nie stanowi wielkiego wyzwania dla kogoś, kto opanował podstawy księgowości. I chociaż od czasu do czasu jako wolny strzelec pisywałam do różnych czasopism o ludziach finansjery, ciągle mi było mało.
Zadzwoniłam do Boca. Mama przeprowadziła się po ślubie do Roberta, ponieważ od niego roztaczał się wspaniały widok na ocean, a poza tym jego dom był większy. Tylko jedno mi się w tym wszystkim nie podobało: kiedy wpadałam ją odwiedzić, nocowałam w „pokoju Lynn”.
Co wcale nie oznaczało, że kiedykolwiek tam nocowała. Jeśli zaglądała do ojca, meldowali się z Nickiem w wynajętym apartamencie w Boca Raton Resort. Natomiast dla mnie przeprowadzka mamy oznaczała tyle, że kiedy przyjeżdżałam do niej na weekend, mieszkałam w pokoju, który aż krzyczał, że urządziła go dla siebie Lynn, jeszcze przed ślubem z Nickiem. Spałam w jej łóżku, w jej bladoróżowej pościeli, na jej poduszkach w poszwach obrzeżonych koronką, a po wyjściu spod prysznica owijałam się kosztownym ręcznikiem z jej inicjałami.
O wiele lepiej sypiało mi się na rozkładanej kanapie w dawnym mieszkaniu. Ważnym plusem nowej sytuacji był oczywiście fakt, że mama była teraz ogromnie szczęśliwa, a i ja szczerze polubiłam Roberta Hamiltona. Mamy wybranek to spokojny sympatyczny mężczyzna, całkowicie pozbawiony choćby śladu arogancji, którą kłuła w oczy jego córka przy naszym pierwszym spotkaniu. Dowiedziałam się od mamy, że Lynn próbowała go wyswatać z jedną z bogatych wdów z Palm Beach, ale okazał brak zainteresowania.
Podniosłam słuchawkę, wcisnęłam jedynkę. Automatyczne wybieranie numeru zrobiło swoje. Odebrał Robert. Oczywiście bardzo się martwił o Lynn, więc z przyjemnością go zapewniłam, że nic jej nie będzie i za kilka dni wyjdzie ze szpitala.
Pomijając fakt, że niepokoił się o córkę, wyraźnie gnębiło go coś jeszcze. Wreszcie zebrał się w sobie:
– Carley, ty znałaś Nicka. Czy twoim zdaniem był oszustem? Boże jedyny, ulokowałem w Gen-stone prawie wszystkie oszczędności! Chyba nie namawiałby własnego teścia do inwestowania w trefny interes?
Następnego ranka, gdy usiadłam po drugiej stronie biurka Willa Kirby’ego, pierwsze pytanie zwaliło mnie z nóg.
– O ile mi wiadomo, jesteś przybraną siostrą Lynn Spencer?
– To prawda.
– We wczorajszych wiadomościach pokazywali cię przed szpitalem. Szczerze mówiąc, zmartwiłem się, że nie będziesz mogła podjąć się zadania, które chciałbym ci zlecić, ale Sam twierdzi, że nie utrzymujesz z tą kobietą bliskich kontaktów.
– Rzeczywiście. Szczerze mówiąc, byłam mocno zaskoczona, że chciała się ze mną zobaczyć. No, ale faktycznie miała powód. Prosi mnie o udowodnienie, że nie miała nic wspólnego z przekrętami męża.
Powiedziałam mu też, że Spencer namówił ojca Lynn do zainwestowania w Gen-stone lwiej części życiowych oszczędności.
– Byłby z niego prawdziwy drań, gdyby naciągał własnego teścia – zgodził się Kirby.
Wreszcie oświadczył, że mnie zatrudnia i że pierwszym moim zadaniem będzie sporządzenie dogłębnej charakterystyki Nicholasa Spencera. Miał okazję zapoznać się z moimi wcześniejszymi artykułami przedstawiającymi sylwetki różnych finansistów, przyznał, że mu się podobały.
– Będziesz pracowała w zespole – oznajmił. – Don Carter jest specjalistą od kwestii finansowych, Ken Page to nasz ekspert medyczny. Ty naszkicujesz tło dotyczące osobowości i spraw prywatnych. A na koniec we troje zrobicie z całości zgrabny tekst. Don właśnie ustala spotkania z prezesem zarządu Gen-stone i kilkoma dyrektorami, powinnaś dotrzymać mu towarzystwa w czasie tych wizyt. – Kirby wskazał leżące na biurku kopie kilku moich artykułów. – Oczywiście nie widzę przeciwwskazań, żebyś robiła także to, co do tej pory. Idź teraz, poznaj Cartera i doktora Page’a, a potem zajrzyj do kadr, powinnaś wypełnić parę druczków.
Koniec spotkania. Sięgnął po słuchawkę, ale kiedy wstawałam, jeszcze się do mnie odezwał.
– Cieszę się, że do nas przystałaś. – Uśmiechnął się lekko. – Zaplanuj sobie podróż do Connecticut, zdaje się, że gdzieś stamtąd pochodził Spencer. Podobało mi się w twoich pracach między innymi to, że rozmawiałaś z mieszkańcami rodzinnych miejscowości ludzi, o których pisałaś.
– Spencer pochodzi z Caspien – odrzekłam. – To niewielka miejscowość pod Bridgeport.
Doskonale pamiętałam opowieści o Nicku Spencerze, pracującym w domowym laboratorium razem z ojcem lekarzem. Miałam nadzieję, że po przyjeździe do Caspien przekonam się, iż przynajmniej to było prawdą. I wtedy właśnie zastanowiłam się, dlaczego nie potrafię uwierzyć w jego śmierć.
Nietrudno było odpowiedzieć na to pytanie. Lynn wydawała się bardziej zainteresowana ratowaniem własnego wizerunku niż losem Nicholasa Spencera i nie sprawiała wrażenia wdowy pogrążonej w żałobie. Albo wiedziała, że jej mąż nie umarł, albo jego śmierć w ogóle jej nie obchodziła. Miałam zamiar dotrzeć do prawdy.