38

Zostałam z Allanem Desmondem jeszcze cztery godziny, aż dotarła do szpitala Jane, która przyleciała z Bostonu. Starsza od Vivian rok czy dwa, była do niej tak podobna, że widząc ją w progu poczekalni, przeżyłam prawdziwy wstrząs.

Oboje nalegali, żebym z nimi została, żebym była przy tym, kiedy Jane porozmawia, a przynajmniej spróbuje porozmawiać z Vivian.

– Słyszała pani, co sądzi policja – powiedział Allan Desmond. – Jest pani dziennikarką. Niech pani uzyska własną opinię.

Stałam razem z nim u stóp łóżka Vivian, gdy Jane pochyliła się nad siostrą i pocałowała ją w czoło.

– Hej, mała, co ty wyprawiasz? Martwimy się o ciebie.

Z ramienia Vivian wystawał wenflon, kroplami odmierzający jakiś płyn. Tętno i ciśnienie błyskały zielono na monitorze umieszczonym nad jej głową. Twarz miała kredowobiałą, ciemne włosy kontrastowały mocno z cerą i szpitalną pościelą. Otworzyła oczy: wielkie, brązowe i zamglone.

– Jane? – Jej głos miał inny tembr, inną barwę.

– Tak, to ja.

Vivian rozejrzała się błędnym wzrokiem, wreszcie skupiła spojrzenie na ojcu.

– Dlaczego tatuś płacze? – zdziwiła się cicho.

Sprawia wrażenie nastolatki, pomyślałam.

– Tatusiu, nie płacz – powiedziała Vivian i oczy jej się zamknęły.

– Viv, czy pamiętasz, co się stało? – spytała Jane Desmond, przesuwając palcami po twarzy siostry, próbując ją zatrzymać w świecie przytomnych.

– Co się stało? – Vivian z trudem zbierała myśli. Na jej twarzy pojawił się wyraz niepewności. – Nic. Wróciłam ze szkoły.

Kilka chwil później Jane i Allan Desmond odprowadzili mnie do windy.

– Naprawdę policja ma czelność twierdzić, że ona udaje? – spytała Jane z oburzeniem.

– Jeśli tak uważają, to się mylą – odparłam ponuro. – Vivian nie udaje.


* * *

O dziewiątej wreszcie znalazłam się w domu.

Casey zostawił mi wiadomość na sekretarce o czwartej, szóstej i o ósmej. Wszystkie były takie same: „Zadzwoń do mnie koniecznie, obojętne o której wrócisz”.

Złapałam go w domu.

– Właśnie weszłam – wytłumaczyłam się. – Dlaczego nie zadzwoniłeś na komórkę?

– Dzwoniłem. Kilkakrotnie.

No tak. Posłuszna szpitalnym wymogom wyłączyłam aparat i zapomniałam potem włączyć.

– Przekazałem Vince’owi, że chciałabyś porozmawiać z byłymi teściami Nicka. Albo byłem przekonujący, albo wstrząsnęły nimi wieści na temat Vivian Powers, tak czy inaczej, chcą się z tobą zobaczyć, w każdej chwili, kiedy ci będzie wygodnie. Zakładam, że słyszałaś o Vivian.

Opowiedziałam mu o wizycie w szpitalu.

– Tyle mogłabym się od niej dowiedzieć! – Westchnęłam na zakończenie. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że jestem bliska płaczu, póki nie usłyszałam własnego zdławionego głosu. – Ona też chciała ze mną szczerze porozmawiać, ale nie wiedziała, czy może mi zaufać. Wreszcie podjęła decyzję i zostawiła wiadomość. Jak długo ukrywała się w domu sąsiadki? Może ktoś zobaczył, jak tam szła? – Wylewałam z siebie potok słów tak szybko, że zaczęłam mówić niewyraźnie. – Dlaczego nie zadzwoniła stamtąd po pomoc? Czy sama wsiadła do tego samochodu, czy ktoś ją tam wsadził? Casey, ona się bała! Ukryła się i dzwoniła do Nicka Spencera pod jego numer komórkowy. Uwierzyła w doniesienia, że widziano go w Szwajcarii? Kiedy u niej byłam, przysięgam ci, miała pewność, że on nie żyje. Nie spędziła tych trzech dni w samochodzie. Dlaczego jej nie pomogłam? Od razu wiedziałam, że coś jest stanowczo nie tak, jak powinno!

– Zaraz, nie tak szybko! – przerwał mi. – Zaczynasz gubić watek. Będę u ciebie za dwadzieścia minut.

Dokładnie rzecz biorąc, zajęło mu to dwadzieścia trzy. Otworzyłam drzwi, a Casey mnie objął i wtedy, przynajmniej na tę jedną chwilę przerażający ciężar poczucia winy, że zawiodłam Vivian Powers, został zdjęty z moich barków.

Chyba właśnie w tamtym momencie przestałam walczyć ze swoją miłością do Caseya i uwierzyłam, że on także mnie pokochał. W końcu przecież przyjaciół – i osoby ukochane – poznaje się w biedzie, prawda?

Загрузка...