Gdyby Annie żyła, nie pozwoliłaby mu pić. Mówiła, że alkohol źle się komponuje z jego lekarstwem. Ale wczoraj, wracając z Greenwood Lake, Ned wstąpił do sklepu monopolowego i kupił po butelce burbona, szkockiej oraz czystej wódki. Nie brał lekarstwa od dnia śmierci Annie, więc chyba nie byłaby zła, że pije.
– Annie, muszę się przespać – wyjaśnił, otwierając pierwszą butelkę. – Wódeczka pomoże mi zasnąć.
Rzeczywiście, pomogła, usnął w fotelu. Wkrótce jednak coś mu przeszkodziło. Nie potrafił określić, czy to nadal był sen, czy wspomnienie z nocy pożaru. Stał w kępie drzew, z bańką w ręku, gdy jakiś cień oderwał się od ściany domu i żwawo ruszył podjazdem.
Wiał silny wiatr, kołysząc gałęzie drzew… Ned pomyślał z początku, że to właśnie cień drzewa. Ale po chwili niewyraźny kształt przybrał postać mężczyzny, a we śnie Nedowi wydawało się, że widział jego twarz.
Czy to było coś takiego jak sny o Annie, tak prawdziwe, że czuł nawet zapach jej brzoskwiniowego balsamu do ciała?
Chyba tak. To był tylko sen.
O piątej rano, akurat gdy pierwsze światło porannego brzasku torowało sobie drogę przez nocny mrok, Ned wstał. Po nocy spędzonej w fotelu wszystko go bolało, ale najgorszy był ból w sercu. Tęsknił za Annie. Pragnął jej, potrzebował… Nie było jej. Przeszedł przez pokój i wziął do rąk strzelbę. Długie lata leżała schowana za górą różnych nikomu niepotrzebnych gratów zaśmiecających ich połowę garażu. Usiadł ponownie, w dłoniach ściskał kolbę.
Dzięki tej strzelbie na nowo połączy się z Annie. Kiedy już skończy z tamtymi wszystkimi ludźmi, którzy byli winni jej śmierci, sam do niej pójdzie. Znowu będą razem.
I nagle przypomniała mu się postać nocnego gościa. Twarz widziana na podjeździe w Bedford. Widział ją rzeczywiście czy tylko wyśnił?
Położył się i próbował zasnąć na nowo, ale już nie mógł. Oparzenie na dłoni wyglądało coraz gorzej i bardzo bolało. Nie mógł z tym pójść do szpitala. Słyszał w radiu, że facet, którego aresztowano za podpalenie, został oskarżony, ponieważ miał poparzoną rękę.
Ned miał szczęście, spotkawszy doktora Ryana w szpitalnym korytarzu. Gdyby się zgłosił do gabinetu zabiegowego, ktoś pewnie doniósłby na niego policji. I wtedy dowiedzieliby się, że zeszłego lata pracował u ogrodnika, który opiekował się posiadłością w Bedford. Szkoda tylko, że zgubił receptę od doktora Ryana.
Może wystarczy posmarować masłem. Matka tak się kiedyś ratowała, gdy sparzyła się w rękę, przypalając papierosa od węgla w piecu.
A gdyby tak poprosić doktora Ryana o drugą receptę? Można do niego zadzwonić.
Tylko czy wówczas doktor Ryan nie uświadomi sobie, że kilka godzin po wybuchu pożaru w Bedford Ned pokazywał mu poparzoną dłoń?
Trudna decyzja.