41

W drodze powrotnej do Bedford Ned zatrzymał się na stacji benzynowej. Dolał paliwa, a potem w całodobowym sklepie tuż obok zrobił zakupy: jakiś napój gazowany, obwarzanki, chleb i masło orzechowe. Takie właśnie jedzenie lubił najbardziej, zwłaszcza kiedy oglądał telewizję, a Annie kręciła się po domu w Greenwood Lake. Nie przepadała za telewizją. Oglądała tylko takie programy jak „Koło fortuny” i zwykle odpowiadała na pytania szybciej niż uczestnicy konkursu.

– Powinnaś do nich napisać i wystąpić w takim programie – namawiał ją. – Wygrałabyś wszystkie nagrody.

– Stałabym tam jak niemota i tyle. Gdyby wszyscy ci ludzie na mnie patrzyli, nie powiedziałabym słowa.

– E tam.

– Wiem, co mówię.

Ostatnio bywało, że wystarczyło mu o niej pomyśleć, a czuł się zupełnie, jakby z nim rozmawiała. Na przykład wtedy, gdy robił zakupy. Już miał płacić za wybrane towary, kiedy usłyszał jej głos. Kazała mu kupić na rano mleko i płatki.

– Powinieneś się prawidłowo odżywiać – tak powiedziała.

Lubił, jak się o niego troszczyła, a nawet kiedy go karciła.

Była z nim, gdy się zatrzymał po benzynę i jedzenie, ale potem, wracając do Bedford, już jej nie widział w samochodzie ani nie czuł jej obecności. Nie widział nawet jej cienia, ale to może dlatego, że zrobiło się ciemno.

Dojeżdżając do posiadłości Spencerów, uważnie rozglądał się wokół, by zyskać pewność, że jest na drodze sam. Dopiero wtedy podjechał pod bramę i wystukał kod. Tamtej nocy, gdy podpalił dom, włożył rękawiczki, żeby nie zostawić odcisków palców na klawiszach. Teraz nie miało to żadnego znaczenia. Zanim na dobre stąd się wyniesie, wszyscy będą wiedzieli, kim jest i co zrobił.

Zaparkował samochód w garażu dla służby, tak jak zaplanował. W środku było górne światło, ale choć wiedział, że nie jest widoczne z drogi, nie chciał go zapalać, żeby niepotrzebnie nie ryzykować. W schowku na rękawiczki samochodu pani Morgan była latarka, ale kiedy wyłączył reflektory, okazało się, że jej nie potrzebuje. Wystarczająco dużo światła księżyca przedostawało się do środka przez okno. Wyraźnie widział poskładane meble ogrodowe. Podszedł do tych długich rozkładanych krzeseł, zdjął jedno i ustawił je pomiędzy samochodem a ścianą z półkami.

Jak się nazywało takie krzesło? Nie kanapa.

– Annie, jak to się nazywa?

– Leżak. – Usłyszał w myślach odpowiedź.

Poduszki do kompletu były na najwyższej półce, więc musiał się trochę natrudzić, żeby jedną ściągnąć. Okazała się ciężka i gruba. Położył ją na leżaku, wypróbował. Było mu równie wygodnie jak w fotelu, w którym ostatnio sypiał. Na razie jednak nie zamierzał jeszcze układać się do snu, więc otworzył butelkę szkockiej.

Gdy w końcu zachciało mu się spać, zrobiło się chłodno, toteż wyjął z bagażnika strzelbę owiniętą w koc i razem z nią umościł się na leżaku. Dobrze się czuł, mając ją pod ręką. Będą spali razem otuleni jednym kocem.

W garażu był bezpieczny, mógł spokojnie zasnąć.

– Potrzebujesz snu – szeptała Annie.

Obudziwszy się, poznał po cieniach, że nadchodzi wieczór. Przespał cały dzień. Wstał, poszedł pod prawą ścianę garażu, otworzył drzwi do maleńkiej łazienki, w której mieściła się także toaleta.

Nad umywalką wisiało lustro. Ned spojrzał na siebie i zobaczył zaczerwienione oczy oraz zarost na policzkach. Ogolił się nie dalej jak wczoraj, a już miał doskonale widoczną brodę. Kładąc się poprzedniego wieczora, poluzował krawat i rozpiął górny guzik koszuli, ale chyba powinien był zdjąć garnitur. Teraz pogniecione ubranie wyglądało nieporządnie.

Co za różnica? – spytał sam siebie.

Spryskał twarz zimną wodą i spojrzał w lustro ponownie. Odbicie było niewyraźne. Zamiast swojej twarzy widział na zmianę raz oczy Peg, raz oczy pani Morgan. Szeroko otwarte, wytrzeszczone i przerażone. Wtedy, kiedy każda z nich już wiedziała, co się z nią stanie. Kiedy zrozumiała, że przyszedł ją wykończyć.

Za wcześnie jeszcze na jazdę do Greenwood Lake. Jeśli wyruszy z garażu o dziesiątej, to na miejsce dotrze mniej więcej kwadrans po jedenastej. Zeszłego wieczora, gdy czekał na powrót Harników do domu, nie zachował się zbyt rozsądnie, krążąc po okolicy. Gliniarze mogli zwrócić na niego uwagę.


* * *

Napój nie był już zimny, ale mu to nie przeszkadzało. Zjadł chipsy i zaspokoił głód. Nie potrzebował chleba, masła orzechowego ani nawet płatków. Włączył radio samochodowe, odszukał stację nadającą wiadomości. Ani o dziewiątej wieczorem, ani pół godziny później nie było słowa o znalezieniu martwej wścibskiej właścicielki domu w Yonkers. Pewnie gliniarze zadzwonili do drzwi, a ponieważ nie otwierała i samochodu nie było w garażu, doszli do wniosku, że gdzieś pojechała.

Jutro nie zrezygnują tak łatwo. W dodatku jutro jej syn zacznie się zastanawiać, dlaczego tak nagle zamilkła. Ale to będzie jutro.

Za piętnaście dziesiąta przesunął w górę drzwi garażu. Na zewnątrz zrobiło się chłodno, ale był to miły chłód, jaki nastaje po bardzo ciepłym, słonecznym dniu. Postanowił przejść się kawałek, by rozprostować nogi.

Ruszył ścieżką między drzewami, potem przez ogród. Dalej był basen.

Raptem stanął.

Co to?

Spod opuszczonych żaluzji domku dla gości wdzierały się w mrok smugi światła. Ktoś był w środku.

Na pewno nie ci, którzy tutaj dawniej mieszkali. Oni chcieliby wstawić wóz do garażu.

Przemykając od cienia do cienia, minął basen, obszedł rząd iglaków i ostrożnie, krok po kroku zbliżył się do domku dla gości. Jedna z żaluzji w bocznym oknie pozostała nieco uniesiona. Zachowując się tak cicho jak wówczas, gdy w lesie czatował na wiewiórki, Ned podkradł się do tego okna i zajrzał do środka.

Na kanapie zobaczył Lynn Spencer z drinkiem w ręku. Naprzeciwko niej siedział ten sam facet, którego widział na podjeździe tamtej nocy, gdy podpalił dom. Nie słyszał rozmowy, ale po wyrazie ich twarzy poznał, że się czegoś bali.

Gdyby wyglądali na szczęśliwych, natychmiast wróciłby po strzelbę i wykończył ich na miejscu, od ręki. Tymczasem podobał mu się ich strach. Szkoda, że nie słyszał, o czym rozmawiali.

Lynn wyraźnie miała zamiar zostać w domku jakiś czas. Ubrana była w spodnie i sweter, takie ciuchy, jakie bogaci ludzie noszą poza miastem. Niedbale. Tak oni to nazywali. Annie czytała o tych „niedbałych” ubiorach i śmiała się w głos.

– Ja to się dopiero ubieram niedbale! Mam byle jaki fartuch do noszenia tac, wkładam dżinsy i t-shirty, kiedy sprzątam, a jak się zajmuję ogrodem, no to wtedy już jestem ubrana wyjątkowo niedbale!

Zasmuciło go to wspomnienie. Kiedy stracili dom w Greenwood Lake, Annie wyrzuciła grube rękawice ogrodnicze i wszystkie narzędzia. Nie słuchała, gdy wciąż na nowo powtarzał obietnice, że kupi jej nowy dom. Tylko ciągle płakała.

Odwrócił się od okna. Było już późno. Lynn Spencer nie wróci dziś do domu. Jutro też tutaj będzie. Na pewno. Czas jechać do Greenwood Lake i zająć się sprawami zaplanowanymi na tę noc.

Drzwi od garażu otworzyły się bezszelestnie, brama też nie wydała żadnego dźwięku. Para w domku dla gości nie miała pojęcia, że ktoś w ogóle tutaj był.


* * *

Wróciwszy trzy godziny później, Ned wstawił samochód do garażu, zamknął drzwi i położył się na leżaku, razem z bronią. Czuć ją było prochem – cudowny zapach, przywodzący na myśl ogień na kominku. Objął strzelbę, naciągnął koc, opatulił i ją, i siebie, a potem kołysał się lekko, aż zrobiło mu się ciepło i poczuł się bezpiecznie.

Загрузка...