Milly powitała mnie jak starą przyjaciółkę. Zjawiłam się w knajpce akurat w porze późnego lunchu.
– Opowiadałam wszystkim, że pani zbiera materiały o Nicku Spencerze – oznajmiła rozpromieniona. – Co pani myśli o najnowszych wieściach? Podobno on jest w Szwajcarii! Dwa dni temu dzieciaki wyłowiły skrawek koszuli i wszyscy myśleli, że Nick jest martwy. Jutro okaże się jeszcze co innego. A ja cały czas powtarzam: jeśli człowiek ma tyle rozumu, żeby ukraść takie pieniądze, będzie potrafił tak się urządzić, żeby z nich żyć długo i szczęśliwie.
– Trudno się sprzeczać – uznałam. – Sałatka z kurczakiem dobra dzisiaj?
– Niebo w gębie.
To dopiero prawdziwa rekomendacja. Zamówiłam sałatkę i kawę. Ponieważ czas lunchu się kończył, w knajpce było dość tłoczno. Kilka razy usłyszałam nazwisko Nicka, padające przy różnych stolikach, ale nie udało mi się usłyszeć, co ludzie o nim mówili.
Gdy Milly pojawiła się z moim zamówieniem, zapytałam ją o stan doktora Brodericka.
– Trochę mu lepiej – odparła, przeciągając głoskę „o”. – To znaczy, ciągle jest w stanie krytycznym, ale podobno próbował rozmawiać z żoną. To chyba dobrze, prawda?
– Tak, na pewno. Bardzo mnie to cieszy.
Jedząc sałatkę, rzeczywiście cudownie pełną selera, za to cokolwiek wybrakowaną w kwestii kurczaka, pogrążyłam się w myślach. Czy doktor Broderick potrafiłby zidentyfikować kierowcę, który go przejechał? Czy w ogóle będzie pamiętał wypadek?
Zanim dotarłam do drugiej filiżanki kawy, knajpka raptownie opustoszała. Odczekałam, aż Milly skończy sprzątać ze stolików, i dopiero wtedy ją zawołałam. Miałam ze sobą zdjęcie zrobione w czasie uroczystej kolacji, na której uhonorowano Nicka medalem. Pokazałam je kelnerce.
– Zna pani tych ludzi?
Włożyła na nos okulary i uważnie przyjrzała się grupie siedzącej przy głównym stole, na podwyższeniu.
– Pewno, że znam. – Wskazała palcem pierwszą kobietę. – To jest Delia Gordon. To jej mąż, Ralph. Miła z niej kobieta, tylko trochę sztywna. Tutaj siedzi Jackie Schlosser. Jest naprawdę bardzo sympatyczna. Obok niej wielebny Howell, nasz prezbiteriański duchowny. Tutaj ten oszust i złodziej, oczywiście… Mam nadzieję, że go złapią. To prezes zarządu szpitala. Biedny człowiek, to on przekonał pozostałych członków do zainwestowania takich wielkich pieniędzy w Gen-stone. Z tego, co słyszałam, przy następnych wyborach do zarządu straci pracę, a może i wcześniej. Mnóstwo ludzi uważa, że powinien sam się usunąć. I pewnie tak zrobi, jeśli udowodnią, że Nick Spencer żyje. Z drugiej strony, jeśli zostanie aresztowany, to może się dowiedzą, gdzie ukrył pieniądze. Tutaj siedzi Dora Whitman z mężem, Nilsem. Oboje pochodzą z najstarszych rodzin tego miasta. Mają duże pieniądze. Wspierają organizacje charytatywne i tak dalej. Wszyscy ich wielbią za to, że nikt z ich rodziny nie opuścił Caspien, ale ja tam słyszałam, że mają też domek letni w Martha’s Vineyard. A tutaj na końcu jeszcze Kay Fess, szefowa wolontariuszy pracujących w szpitalu.
Robiłam notatki, usiłując nadążyć za komentarzami Milly, lecącymi w tempie pocisków wystrzeliwanych z broni maszynowej.
– Chciałabym porozmawiać z paroma osobami – odezwałam się, gdy zamilkła – ale udało mi się dotrzeć tylko do wielebnego Howella. Pozostali albo mają zastrzeżone numery telefonów, albo do mnie nie oddzwonili. Ma pani jakiś pomysł, co powinnam zrobić? Jak do nich dotrzeć?
– Głowy nie dam, ale Kay Fess siedzi teraz pewnie w recepcji w szpitalu. Nawet jeśli nie oddzwoniła, na pewno chętnie panią pozna.
– Jest pani kochana – uznałam. Skończyłam kawę, uregulowałam rachunek, zostawiając szczodry napiwek i sprawdziwszy drogę na mapie, pojechałam do szpitala, znajdującego się cztery przecznice dalej.
Chyba podświadomie oczekiwałam widoku skromnej lokalnej lecznicy, tymczasem tutejszy szpital okazał się imponującym gmachem otoczonym kilkoma mniejszymi budynkami połączonymi z głównym blokiem. Ogrodzona część terenu oznaczona była tablicą z napisem: „Miejsce przyszłego centrum pediatrycznego”.
Miałam absolutną pewność, że planowana budowa zostanie wstrzymana – z powodu pechowych inwestycji w Gen-stone.
Zaparkowałam i weszłam do holu. W recepcji siedziały dwie kobiety, od razu rozpoznałam Kay Fess. Robiła wrażenie piękną opalenizną, choć przecież był dopiero kwiecień. Miała krótko przycięte siwiejące włosy, ciemnobrązowe oczy ukryte za babcinymi okularami, nos o doskonałym kształcie i wąskie usta. Ogólnie rzecz biorąc, wyglądała na osobę kompetentną i znajdującą się na właściwym miejscu. Poważnie wątpiłam, czy ktokolwiek miał szansę prześlizgnąć się bez przepustki oraz identyfikatora gościa podczas jej dyżuru. Siedziała bliżej zagrodzonego liną wejścia do wind, co świadczyło, że jest tu najważniejsza.
Gdy weszłam, w kolejce przy ladzie stały cztery osoby. Odczekałam, aż zostanę z dwiema recepcjonistkami sama, i dopiero wtedy podeszłam.
– Pani Fess?
Natychmiast się ożywiła, czujna i zaalarmowana, jakby podejrzewała, że zamierzam prosić o pozwolenie na wpuszczenie z wizytą do jakiegoś pacjenta przynajmniej dziesięciorga dzieci.
– Nazywam się Carley DeCarlo, pracuję dla „Wall Street Weekly”. Chciałabym porozmawiać z panią o uroczystej kolacji, wydanej w lutym na cześć Nicholasa Spencera. O ile mi wiadomo, siedziała pani przy stole blisko niego.
– Dzwoniła pani do mnie jakiś czas temu.
– Dzwoniłam.
Druga kobieta w recepcji przyglądała nam się z wyraźną ciekawością, ale po chwili zaabsorbowali ją następni goście.
– Droga pani, skoro do pani nie oddzwoniłam, powinna pani wyciągnąć z tego słuszny wniosek, iż nie mam zamiaru z panią rozmawiać. – Mówiła uprzejmie, ale też głosem nieznoszącym sprzeciwu.
– Poświęca pani szpitalowi wiele czasu. Równie dobrze jak ja wie pani, że z powodu inwestycji w Gen-stone trzeba będzie odłożyć budowę centrum pediatrycznego. Chciałabym z panią porozmawiać, ponieważ moim zdaniem prawdziwa historia zniknięcia Nicholasa Spencera nie ujrzała jeszcze światła dziennego, a co za tym idzie, może uda się odzyskać pieniądze.
Widziałam w jej oczach wahanie i powątpiewanie.
– Nicholas Spencer widziany był w Szwajcarii – odezwała się w końcu. – Ciekawa jestem, czy właśnie tam kupił sobie dom za pieniądze, które miały ratować życie przyszłym pokoleniom.
– Zaledwie dwa dni temu gazety krzyczały o dowodach wskazujących na jego śmierć – przypomniałam jej. – A teraz nagle wszyscy są przekonani o prawdzie dokładnie odwrotnej. W rzeczywistości nadal niczego nie wiemy na pewno. Proszę, niech mi pani poświęci kilka minut.
Po południu w szpitalu nie było tłumu odwiedzających.
– Margie – zwróciła się pani Fess do swojej współpracownicy – wrócę za chwilę.
Usiadłyśmy w kącie holu. Moja rozmówczyni wyraźnie oczekiwała, że od razu przejdę do sedna, i nie zamierzała poświęcić mi wiele czasu. Ja natomiast nie zamierzałam zdradzać się z podejrzeniem, że to, co przytrafiło się doktorowi Broderickowi, mogło nie być wypadkiem. Zamierzałam natomiast, jak najbardziej, powiedzieć jej, iż moim zdaniem Nicholas Spencer usłyszał podczas tamtej uroczystej kolacji coś, co sprawiło, że zaraz następnego ranka popędził do doktora Brodericka po stare zapiski swojego ojca. A potem zdecydowałam się posunąć jeszcze krok dalej.
– Nicholas Spencer był wyraźnie zirytowany, gdy się dowiedział, że ktoś zabrał te notatki, na dodatek twierdząc, iż działa na jego polecenie. Gdybym doszła do tego, kto udzielił mu owych niepokojących informacji tamtego wieczora, a także, do kogo poszedł po wyjściu od doktora Brodericka następnego dnia rano, moglibyśmy zyskać jakieś pojęcie, co naprawdę stało się i z nim, i z pieniędzmi. Czy rozmawiała pani wtedy ze Spencerem?
Pogrążyła się w zamyśleniu. Wyglądała mi na osobę, która niczego nie przeoczy.
– Goście siedzący przy głównym stole zebrali się pół godziny wcześniej w pokoju recepcyjnym, gdzie zrobiono kilka zdjęć. W tym czasie podano drinki. Nicholas Spencer znajdował się, oczywiście, w centrum zainteresowania.
– Jak by go pani określiła na początku wieczoru? Czy robił wrażenie spokojnego?
– Tak. Był serdeczny, bardzo uprzejmy… zachowywał się tak, jak powinna się zachowywać osoba, która ma zostać uhonorowana zaszczytnym odznaczeniem. Przekazał prezesowi zarządu szpitala czek na sto tysięcy dolarów ze swoich prywatnych pieniędzy, z przeznaczeniem na fundusz budowy centrum pediatrycznego. Nie ogłosił tego w czasie kolacji. A wręczając ten dar, powiedział, że kiedy szczepionka zostanie zaaprobowana przez Instytut Żywności i Leków, będzie mógł ofiarować nam czek na dziesięciokrotnie większą sumę. – Zacisnęła usta. – Był bardzo przekonującym oszustem.
– Czy wtedy rozmawiał z kimś dłużej?
– Nie wiem. Natomiast tuż przed podaniem deseru uciął sobie dłuższą pogawędkę z Dorą Whitman. Trwało to przynajmniej dziesięć minut i Spencer wydawał się bardzo przejęty tym, co od niej słyszał.
– Czy domyśla się pani, o czym rozmawiali?
– Dostałam miejsce po prawej stronie wielebnego Howella, a on wstał i podszedł do przyjaciół. Dora siedziała po jego lewej stronie, więc słyszałam ją dość wyraźnie. Cytowała kogoś, kto wychwalał doktora Spencera, ojca Nicholasa. Opowiadała o pewnej kobiecie, która twierdziła, że doktor wyleczył jej dziecko urodzone z jakąś wadą, która zrujnowałaby mu życie.
Na to właśnie czekałam. Jednocześnie zdałam sobie sprawę, że nie zdołałam się skontaktować z Whitmanami, ponieważ mieli zastrzeżony numer.
– Jeśli ma pani numer telefonu pani Whitman, proszę, niech pani do niej zadzwoni i poprosi w moim imieniu o rozmowę, nawet teraz, jeśli tylko jest to możliwe.
Popatrzyła na mnie z powątpiewaniem i pokręciła przecząco głową. Nie dałam jej szansy, by mnie spławiła.
– Proszę pani, jestem dziennikarką. Tak czy inaczej dowiem się, gdzie mieszka pani Whitman, i pójdę z nią porozmawiać. A im szybciej się dowiem, co powiedziała Nicholasowi Spencerowi tamtego wieczora, tym większa będzie szansa, że wreszcie wyjdzie na jaw, dlaczego zniknął i gdzie są pieniądze.
Przyglądała mi się uważnie. Wcale jej nie przekonałam. Jedyne, co do niej trafiło, to przypomnienie, że jestem dziennikarką. Nadal miałam w rękawie asa w postaci historii doktora Brodericka i jego tak zwanego wypadku, ale na razie zagrałam inną kartą:
– Rozmawiałam wczoraj z Vivian Powers, osobistą asystentką Nicholasa Spencera. Podobno podczas tej uroczystej kolacji stało się coś, co go zirytowało albo wyjątkowo podekscytowało. Także wczoraj, ale późnym popołudniem, ładnych parę godzin po naszej rozmowie, ta młoda kobieta zniknęła, może została porwana. Coś tu się wyraźnie dzieje, ktoś gorączkowo usiłuje zapobiec rozprzestrzenianiu się informacji o zaginionych zapiskach i nie chce, żeby wiadomość o nich dotarła do policji. Niech pani mi pomoże skontaktować się z Dorą Whitman.
Wstała.
– Proszę zaczekać, zadzwonię do niej – oznajmiła.
Podeszła do recepcji, wzięła do ręki telefon i wystukała numer. Oczywiście nie musiała go szukać w notesie. Gdy zaczęła mówić, wstrzymałam oddech i z zapartym tchem obserwowałam, jak notuje na kartce jakąś krótką informację. W holu znów pojawili się odwiedzający i ruszyli do recepcji. Kay Fess skinęła na mnie, więc podeszłam do niej spiesznie.
– Pani Whitman jest teraz w domu, ale za godzinę wybiera się do miasta. Przekazałam, że chciałaby pani porozmawiać z nią jak najszybciej, więc czeka na panią. Napisałam tu jej adres, numer telefonu i kilka wskazówek, jak do niej trafić.
Zaczęłam jej dziękować, ale pani Fess patrzyła już na kogoś za moimi plecami.
– Dzień dobry, pani Broderick – odezwała się serdecznie. – Jak się ma dzisiaj pani mąż? Mam nadzieję, że coraz lepiej?