„Dzisiaj śniło mi się, że znów jestem w Manderley”. Pierwsze słowa pierwszego rozdziału „Rebeki” Daphne du Maurier brzęczały mi w uszach niczym natrętna mucha. Zjechałam z drogi w Bedford, zatrzymałam wóz przed bramą i zapowiedziałam się przez domofon.
Drugi raz tego dnia składałam niezapowiedzianą wizytę. Gdy głos z hiszpańskim akcentem grzecznie spytał, kim jestem, przedstawiłam się jako przybrana siostra pani Spencer. Na chwilę zapadła cisza, a potem wyjaśniono mi, jak mam ominąć pogorzelisko, trzymając się prawej strony.
Jechałam bardzo wolno, bo podziwiałam przepiękny i doskonale utrzymany teren wokół poczerniałych ruin. Na tyłach znajdował się odkryty basen, a wyżej, na tarasie – kryty. Po lewej stronie widziałam coś, co przypominało angielski ogród. Jakoś nie potrafiłam sobie wyobrazić Lynn na kolanach, dłubiącej w ziemi. Ciekawa byłam, czy to Nick z pierwszą żoną przyczynili się do takiego kształtu otoczenia, czy też może stworzył to wszystko poprzedni właściciel.
Dom, w którym mieszkali Manuel i Rosa Gomez, okazał się interesującą architektonicznie budowlą z wapienia, zwieńczoną ukośnym dachem. Ściana wiecznie zielonych roślin osłaniała go od strony głównego budynku, zapewniając obu miejscom prywatność. Od razu zrozumiałam, dlaczego w zeszłym tygodniu zatrudnieni tu ludzie nie zauważyli powrotu Lynn. Na pewno przyjechawszy późno w nocy, otworzyła sobie bramę kodem. Wprowadziła samochód do garażu i jakby jej nie było. Trochę natomiast zdziwił mnie brak jakichkolwiek zabezpieczeń na terenie posiadłości – ani śladu kamer czy strażników. Może wystarczał alarm w samym domu.
Zaparkowałam, weszłam na ganek i zadzwoniłam do drzwi. Otworzył Manuel Gomez, przystojny mężczyzna wzrostu nieco ponad metr siedemdziesiąt, z ciemnymi włosami i pociągłą inteligentną twarzą. Zaprosił mnie do środka. Weszłam do przedpokoju i od razu podziękowałam, że zgodzili się ze mną porozmawiać, choć zjawiłam się bez uprzedzenia.
– Niewiele brakowało, a już by nas pani tu nie zastała – odrzekł sztywno. – Zgodnie z poleceniem pani siostry wyjeżdżamy o trzynastej. Rzeczy już wywieźliśmy. Żona zrobiła zakupy zlecone przez panią Spencer i właśnie poszła się upewnić, że na piętrze wszystko w porządku. Czy zechce pani sprawdzić?
– Państwo się wyprowadzają? Dlaczego?
Chyba zdał sobie sprawę, że jestem szczerze zdumiona.
– Pani Spencer nie potrzebuje teraz służby na stałe, a poza tym zamierza mieszkać w domku dla gości, do czasu, gdy zdecyduje, czy odbudowywać dom.
– Pożar był zaledwie tydzień temu! – wykrzyknęłam. – Czy państwo mają już nową pracę?
– Nie mamy. Wybierzemy się na krótki urlop do Portoryko, w odwiedziny do krewnych. Potem zamieszkamy u córki i będziemy szukali nowego zajęcia.
Lynn chciała zamieszkać w Bedford. Zrozumiałe. Na pewno miała tutaj przyjaciół. Ale żeby tak bezwzględnie wyrzucać tych ludzi na ulicę? Nieludzkie.
Mężczyzna zdał sobie sprawę, że ciągle stoimy w przedpokoju.
– Przepraszam panią – powiedział. – Zapraszam do salonu.
Idąc za nim, szybko rozejrzałam się dookoła. Dosyć strome schody prowadziły z korytarza na piętro. Na lewo było coś, co wydało mi się gabinetem z regałami na książki i odbiornikiem telewizyjnym. Salon miał całkiem przyzwoite rozmiary, tynkowane ściany pomalowane na kremowo, kominek i okna w srebrzystych ramach. Był wygodnie umeblowany; potężną sofę oraz fotele obito tkaniną o gobelinowym wzorze. Wszystko razem budziło skojarzenie z angielskim domkiem na wsi.
Wnętrze było nieskazitelnie czyste, na stoliku do kawy stał wazon ze świeżymi kwiatami.
– Proszę usiąść – odezwał się Gomez. On sam stał nadal.
– Jak długo pan tu pracuje? – spytałam.
– Od czasu gdy państwo Spencer się pobrali. To znaczy… pan Spencer z pierwszą żoną. Dwanaście lat temu.
Dwanaście lat służby i tydzień wymówienia! Dobry Boże! Umierałam z ciekawości, jaką odprawę wypłaciła im Lynn, ale nie miałam śmiałości zapytać. W każdym razie nie tak z marszu.
– Proszę pana – odezwałam się – nie przyszłam oglądać domu. Przyszłam, bo chciałabym porozmawiać z panem i pańską żoną. Jestem dziennikarką z „Wall Street Weekly”, pomagam przy stworzeniu charakterystyki Nicholasa Spencera. Pani Spencer wie o moim zleceniu. Wiele osób wypowiada się o Nicholasie w sposób wręcz zjadliwy, a ja chcę być całkowicie bezstronna. Mogę państwu zadać kilka pytań na jego temat?
– Poproszę żonę – powiedział cicho. – Jest na piętrze.
Czekając, zajrzałam przez łukowato sklepione przejście do dalszej części domu. W głębi otwierała się jadalnia, jeszcze dalej była kuchnia. Odniosłam wrażenie, że budynek został raczej zaprojektowany jako domek dla gości, a nie dla służby. Pachniał luksusem.
Usłyszałam kroki na schodach, więc wróciłam na miejsce, gdzie posadził mnie Gomez. Wstałam, żeby przywitać się z Rosą Gomez, ładniutką, nieco zbyt pulchną kobietą, której podpuchnięte oczy świadczyły niezbicie o niedawnych łzach.
– Usiądźmy może – zaproponowałam i w tej samej chwili poczułam się jak idiotka. W końcu to jednak ja tu byłam gościem.
Nakłoniłam ich do mówienia o Nicholasie i Janet Spencerach bez najmniejszego wysiłku.
– Byli tacy szczęśliwi – opowiadała Rosa Gomez, a twarz jej się rozchmurzyła na wspomnienie dawnych dni. – A kiedy urodził im się Jack, to pomyślałaby pani, że nie ma innego dziecka na całym świecie. Biedny chłopaczek, stracił oboje rodziców. Byli wspaniałymi ludźmi.
Łzy zalśniły jej w oczach. Niecierpliwie otarła je wierzchem dłoni. Dowiedziałam się, że Spencerowie kupili dom kilka miesięcy po ślubie, a zaraz potem zatrudnili Gomezów.
– Wtedy mieszkaliśmy w głównym domu – ciągnęła Rosa. – Jest tam bardzo miłe mieszkanko przy kuchni. Ale kiedy pan Spencer ożenił się po raz drugi, pani siostra…
Przybrana!!!
Chciałam to wrzasnąć na całe gardło.
– Muszę pani przerwać – odezwałam się zamiast tego całkiem spokojnie. – Powinnam wyjaśnić, że pani Spencer i ja nie jesteśmy rodzonymi siostrami. Jej ojciec i moja mama pobrali się dwa lata temu. Wprawdzie jesteśmy przybranymi siostrami, ale nie łączą nas żadne bliskie więzi. Przyszłam do państwa jako dziennikarka, a nie krewna pani domu.
Tyle jeśli chodzi o działanie w imieniu i na korzyść Lynn. Musiałam usłyszeć od tych ludzi prawdę, a nie grzeczne, starannie wyważone słowa. Manuel Gomez spojrzał na żonę i przeniósł wzrok na mnie.
– Pani Lynn Spencer nie chciała nas w tamtym domu. Wolała, jak wielu innych pracodawców, żeby służba mieszkała osobno. Przekonała pana Spencera, że pięć pokoi gościnnych w dużym domu to więcej niż dość dla wszelkich gości, jakich chcieliby zapraszać. Pan nie miał nic przeciwko temu, abyśmy się przeprowadzili do tego domku, a my byliśmy zachwyceni, że możemy zamieszkać w takim pięknym miejscu. Jack mieszkał, oczywiście, z rodzicami.
– Czy Nicholas Spencer był blisko związany z synem? – spytałam.
– Bardzo – odparł Manuel stanowczo. – Ale dużo podróżował, a nie chciał zostawiać Jacka pod opieką niani.
– A kiedy ożenił się po raz drugi, Jack nie chciał mieszkać w domu razem z panią Lynn Spencer – stwierdziła Rosa bez ogródek. – Powiedział mi kiedyś, że ona go nie lubi.
– Naprawdę?
– Naprawdę. Proszę pamiętać, że znaliśmy go od urodzenia. Dobrze mu było z nami. Traktował nas jak rodzinę. A w ojcu… – Uśmiechnęła się do wspomnień i pokręciła głową. – W ojcu miał najlepszego przyjaciela. Jaka to straszna tragedia dla tego dziecka. Najpierw matka, teraz ojciec… Rozmawiałam niedawno z babcią Jacka… Mówi, że chłopiec nie wierzy w śmierć ojca.
– Dlaczego? – spytałam szybko.
– Pan Nicholas był doskonałym pilotem, latał już w college’u. Jack uchwycił się nadziei, że ojciec jakoś wydostał się z samolotu przed katastrofą.
Proroctwo niewiniątka?
Dłuższą chwilę słuchałam, jak Manuel i Rosa jedno przez drugie opowiadali anegdoty o dawnych latach spędzonych z Nickiem i Janet oraz Jackiem, aż wreszcie przeszłam do pytań, które musiałam zadać.
– Dostałam list elektroniczny od kogoś, kto twierdzi, że na chwilę przed wybuchem pożaru z domu wyszedł jakiś mężczyzna. Czy któreś z państwa coś o tym wie?
Oboje wyglądali na wstrząśniętych.
– My nie mamy poczty elektronicznej – odrzekł Manuel. – A gdybyśmy zobaczyli kogoś przed wybuchem pożaru, na pewno powiedzielibyśmy o tym policji. Sądzi pani, że list wysłał podpalacz?
– Możliwe – przytaknęłam. – Różni wariaci chodzą po świecie. Nie wiem natomiast, dlaczego ten list został wysłany do mnie, a nie do policji.
– Czuję się winny, że nie pomyśleliśmy o sprawdzeniu garażu – przyznał się cicho Manuel. – Zazwyczaj pani Spencer nie wracała do domu w środku nocy, czasami się to jednak zdarzało.
– Jak często Spencerowie tutaj bywali? – zapytałam. – Co weekend, w tygodniu czy nieregularnie?
– Pierwsza pani Spencer uwielbiała ten dom. Państwo przyjeżdżali tu co weekend, a pani często zostawała na tydzień czy dwa, jeśli pan Spencer był w podróży. Natomiast pani Lynn Spencer zamierzała sprzedać i ten dom, i nowojorski apartament. Powiedziała panu Spencerowi, że chce zacząć wszystko od początku, a nie mieszkać w miejscu urządzonym według gustu innej kobiety. Nawet się o to pokłócili.
– Roso, nie powinnaś plotkować – ostrzegł żonę Manuel.
Wzruszyła ramionami.
– Mówię samą prawdę. Dom jej się nie podobał. Pan Spencer poprosił, żeby zaczekała na zatwierdzenie szczepionki przez Instytut Żywności i Leków, zanim zaangażuje się w jakieś projekty budowlane. Ostatnio pojawiły się kłopoty ze szczepionką i pan chodził bardzo zmartwiony. Dużo podróżował. Kiedy wracał do domu, często od razu jechał do Greenwich, żeby być z Jackiem.
– O ile wiem, Jack mieszka z dziadkami. Czy przyjeżdżał tutaj na weekendy, jeśli Nicholas Spencer był w domu?
– O, nieczęsto. Zawsze robił się bardzo cichy przy nowej pani Spencer. Ona nie potrafi postępować z dziećmi. Jack stracił matkę, kiedy miał pięć lat. Pani Lynn Spencer przypominają z wyglądu, ale oczywiście nią nie jest. Przez to jest mu trudniej. Myślę, że to podobieństwo go denerwuje.
– Czy powiedzieliby państwo, że Lynn i pan Spencer byli sobie bardzo oddani? – Wiedziałam, że zaczynam być, delikatnie mówiąc, niedyskretna, ale musiałam zyskać pojęcie o ich układach.
– Cztery lata temu, jak tylko się pobrali… to tak – przyznała Rosa. – Przynajmniej jakiś czas. Ale zdaje mi się, że to nie trwało długo. Ona często przyjeżdżała tutaj ze swoimi gośćmi, kiedy pan był w podróży albo w Greenwich, z Jackiem.
– Powiedziała pani, że pani Spencer nie miała w zwyczaju przyjeżdżać tu późną nocą, ale czasami się to zdarzało. Czy wtedy najpierw do państwa dzwoniła?
– Czasami rzeczywiście dzwoniła wcześniej i uprzedzała, żeby przygotować jej jakieś przekąski albo kolację na zimno. Bywało też, że rano dostawaliśmy telefon już z głównego budynku, dowiadywaliśmy się, że pani jest i o której sobie życzy śniadanie. Normalnie i tak szliśmy tam około dziewiątej i zaczynaliśmy sprzątanie. O taki duży dom trzeba dbać stale, wszystko jedno, czy ktoś w nim akurat przebywa, czy nie.
Najwyższy czas się zbierać. Czułam, że Manuel i Rosa Gomez nie chcą przedłużać bolesnego rozstania z domem. A przecież tak niewiele dowiedziałam się o życiu mieszkających tu ludzi.
– Nie zauważyłam na terenie posiadłości żadnych kamer – rzuciłam na koniec.
– Przedtem państwo mieli labradora, dobry był z niego stróż – wyjaśnił Manuel. – Teraz Shep mieszka razem z Jackiem w Greenwich, bo pani Lynn Spencer nie życzyła sobie psa. Mówiła, że jest uczulona.
Bez sensu. Przecież w mieszkaniu jej ojca w Boca Raton widziałam mnóstwo zdjęć coraz doroślejszej Lynn z najróżniejszymi psami i końmi.
– Gdzie trzymano tego psa? – spytałam.
– Właściwie zawsze był w ogrodzie, chyba że czasem zdarzyła się wyjątkowo zimna noc.
– Szczekał na obcych?
Uśmiechnęli się oboje.
– O, tak – powiedział Manuel. – Pani Spencer narzekała, że Shep jest strasznie hałaśliwy.
Strasznie hałaśliwy, bo obwieszczał wszystkim o jej późnych powrotach, czy dlatego, że alarmował, gdy pojawiali się inni nocni goście? Wstałam.
– Bardzo dziękuję, że poświęcili mi państwo tyle czasu. Żałuję, że sprawy ułożyły się tak fatalnie.
– Ja się modlę – oznajmiła Rosa. – Modlę się, żeby Jack miał rację i żeby pan Spencer przeżył. Modlę się też, żeby ta szczepionka w końcu się udała i żeby się skończyły wszystkie kłopoty z pieniędzmi. – W oczach kobiety znowu pojawiły się łzy i potoczyły po policzkach. – I modlę się o cud. Matka Jacka już nie wróci, ale modlę się, żeby pan Spencer zszedł się z tą śliczną kobietą, która u niego pracuje.
– Cicho, Rosa – burknął Manuel.
– Nie będę cicho! – odparła wyzywająco. – Co komu zaszkodzi, jeśli teraz to powiem? – Przeniosła wzrok na mnie. – Parę dni przed katastrofą samolotu pan Spencer przyjechał tutaj po południu, zaraz po pracy, bo zapomniał wziąć walizkę. Była z nim ta dziewczyna. Nazywa się Vivian Powers. Gołym okiem było widać, że bardzo się kochają. I dobrze. Pan Spencer nie miał szczęścia w życiu. Pani Lynn Spencer nie jest dobrą kobietą. Jeżeli pan Spencer rzeczywiście nie żyje, to będę się cieszyła, że przynajmniej zdążył poznać kogoś, kto go tak pokochał.
Zostawiłam im swoją wizytówkę i wyszłam, układając sobie w głowie nowe informacje.
Vivian rzuca pracę, sprzedaje dom i wstawia meble do magazynu. Powiedziała, że zamierza rozpocząć nowe życie. W drodze do domu uznałam, iż mogę spokojnie dać głowę, że nie będzie tego życia zaczynała w Bostonie. A co z listem od kobiety, której córkę wyleczył ponoć doktor Spencer? Gdzie się podział? Gdzie zniknęły najwcześniejsze zapiski ojca Nicka? Czy historia o awarii samochodu była częścią skomplikowanego planu mającego na celu stworzenie wrażenia, że Nick Spencer padł ofiarą spisku?
Przypomniał mi się nagłówek z „Teh News”: „Żona szlocha: nie wiem, co myśleć”.
Mogłam dorzucić do tego podtytuł: „Przybrana siostra żony także nie ma bladego pojęcia”.