Jak miło należeć do grona pracowników redakcji „Wall Street Weekly”, mieć własne biurko i własny komputer. Wiem, są ludzie, którzy kochają otwartą przestrzeń i życie w drodze, ale nie ja. Nie żebym nie lubiła podróżować, bo lubię. Robiłam charakterystyki sławnych, a w każdym razie znanych ludzi w Europie, Ameryce Południowej, a nawet w Australii, ale po dwóch tygodniach w dalekim kraju gotowa jestem wracać do domu.
Domem jest dla mnie fantastyczny, cudowny, niezastąpiony, jedyny w swoim rodzaju kawałek świata zwany Manhattanem. Część zachodnia, wschodnia, całość. Uwielbiam spacery po ulicach w spokojną niedzielę, kocham czuć potęgę budynków, które moi pradziadowie ujrzeli, przyjechawszy do Nowego Jorku. Jedno z Irlandii, drugie z Toskanii.
Wszystko to przeleciało mi przez głowę, gdy rozkładałam na biurku kilka osobistych drobiazgów i przeglądałam notatki, przygotowując się do spotkania w biurze Kena.
W świecie napiętych terminów i zaskakujących wiadomości nie ma czasu do stracenia. Przywitaliśmy się krótko i zaraz przeszliśmy do sprawy. Ken usiadł za biurkiem. Ubrany był w sweter oraz koszulę bez krawata. Szczerze mówiąc, wyglądał jak emerytowany piłkarz.
– Don, ty pierwszy – zarządził.
Don, niewysoki i schludny, przekartkował notatki.
– Spencer zaczął pracę w Jackman Medical Supply Company, farmaceutycznej spółce dostawczej, czternaście lat temu, po zrobieniu MBA w Cornell. W tym czasie była to firma rodzinna torująca sobie drogę na rynku. Z pomocą teścia wykupił ją od Jackmanów. Osiem lat temu, zakładając Gen-stone, włączył do tej spółki interes dostawczy i wszedł na giełdę, żeby sfinansować badania. Właśnie z tego działu kradł fundusze. Kupił dom w Bedford i apartament w Nowym Jorku – ciągnął Don. – Za dom zapłacił trzy miliony, ale remont i wzrost cen na rynku nieruchomości spowodowały, że przed pożarem posiadłość była warta znacznie więcej. Mieszkanie nabyto za cztery miliony, urządzenie także trochę kosztowało. Nie jest to jeden z tych astronomicznie kosztownych penthouse’ów czy piętrowych apartamentów, jak twierdzą niektóre czasopisma. Przypadkiem tak się składa, że i dom, i mieszkanie miały hipoteki, które zostały spłacone.
Przypomniałam sobie, jak Lynn powiedziała mi, że musiała mieszkać w domu i mieszkaniu pierwszej żony Nicka.
– Okradanie działu dostaw medycznych zaczęło się rok temu. Półtora roku temu Spencer zaczął pożyczać forsę pod zastaw własnych akcji. Nikt nie wie, dlaczego.
– Wtrącę się tutaj – przerwał mu Ken – żeby zachować chronologię. Od doktora Celtaviniego dowiedziałem się, że w tym właśnie czasie zaczęły się kłopoty w laboratorium. U kolejnych pokoleń myszy, mimo podawania szczepionki, nadal rozwijały się komórki rakowe. Spencer prawdopodobnie zdał sobie sprawę, że domek z kart zaczął się rozpadać i dlatego zaczął okradać firmę. Według pogłosek, spotkanie w Portoryko było tylko krokiem na drodze do ucieczki z kraju. I wtedy szczęście go opuściło.
– Lekarzowi, który kupił dom jego ojca, powiedział, że ma mniej czasu, niż sądził – wtrąciłam swoje trzy grosze. I opowiedziałam im o notatkach, jakie doktor Broderick podobno oddał szatynowi z rudawym odcieniem włosów, rzekomo przysłanemu z biura Spencera. – Najtrudniej mi uwierzyć w to – przyznałam na koniec – żeby jakikolwiek lekarz przekazał taką dokumentację, nie upewniając się, iż trafia ona we właściwe ręce, albo przynajmniej nie zażądał pisemnego potwierdzenia odbioru.
– Czy może ktoś w firmie zdążył zacząć coś podejrzewać? – zapytał Don.
– Biorąc pod uwagę to, co się działo na spotkaniu akcjonariuszy, najwyraźniej nie – oceniłam. – A doktor Celtavini nie wiedział nawet o istnieniu tej dokumentacji. Jeżeli ktokolwiek byłby zainteresowany wczesnymi eksperymentami mikrobiologa amatora, to tylko ktoś podobny do niego.
– Czy doktor Broderick powiedział o zaginionej dokumentacji komuś jeszcze? – spytał Ken.
– Wspomniał coś o rozmowie z policjantami. – Nie zadałam mu tego pytania.
– Pewnie odwiedził go ktoś z biura prokuratora. – Don zamknął notatnik. – Próbują wytropić pieniądze, ale podejrzewam, że ta forsa dawno leży na jakimś szwajcarskim koncie.
– Zdaniem policji właśnie tam Spencer miał zamiar uciec? – spytałam.
– Trudno powiedzieć. Wiele jest miejsc, gdzie ludzie z dużymi pieniędzmi witani są z szeroko otwartymi ramionami i nikt nie zadaje im zbędnych pytań. Spencer lubił Europę, mówił płynnie po francusku i niemiecku, więc nie byłoby mu trudno gdzieś tam osiąść.
Przypomniało mi się, co Nick mówił o swoim synu: „Jest dla mnie najważniejszy na świecie”. Czy rzeczywiście miał zamiar opuścić ukochanego syna, uciekając z kraju, do którego nie mógłby nigdy wrócić, bo groziło mu więzienie? Podsunęłam tę kwestię moim partnerom, ale żaden z nich nie dostrzegł tu najmniejszej sprzeczności.
– Przy takich pieniądzach można zafundować dzieciakowi przelot prywatnym samolotem i synek odwiedza tatusia w każdej chwili. Podam ci całą listę ludzi, utrzymujących bardzo bliskie kontakty z rodziną, chociaż nie mogą wrócić do domu. A jak często widywałby dzieciaka, siedząc za kratkami?
– Pozostaje jeszcze jedna niewiadoma – podsumowałam. – Lynn. Jeśli jej wierzyć, nie brała w tym wszystkim udziału. Czy Nicholas rzeczywiście zamierzał ją zostawić w błogiej nieświadomości i zniknąć? Jakoś nie widzę jej żyjącej na wygnaniu gdzieś w Europie. Ciężko pracowała na aktualną pozycję w elicie towarzyskiej Nowego Jorku. Twierdzi, że została praktycznie bez grosza przy duszy.
– Jej pojęcie o braku gotówki zapewne bardzo się różni od naszego – zauważył z goryczą Don, podnosząc się z miejsca.
– Jeszcze jedno – zatrzymałam go pośpiesznie. – Chciałabym zwrócić uwagę na ważny fakt. Przejrzałam materiały z konferencji prasowych, zwoływanych z powodu bankructwa spółek. Zwykle główny nacisk kładzie się na to, na jakim poziomie żył facet oskarżany o kradzież, i najczęściej rzeczywiście taki osobnik ma kilka samolotów, łodzi oraz przynajmniej pięć domów. Tutaj sytuacja wygląda zupełnie inaczej. Nie mamy bladego pojęcia, co Nick Spencer robił z pieniędzmi. Chciałabym porozmawiać z ludźmi, z akcjonariuszami Gen-stone, zwłaszcza z tym, który został oskarżony o podłożenie ognia. Nawet jeśli jest winny, w co mocno wątpię, to oszalał z rozpaczy, bo jego córeczka umiera na raka, a na dodatek wkrótce straci dom.
– Dlaczego sądzisz, że jest niewinny? – zainteresował się Don. – Dla mnie wygląda na pewniaka.
– Widziałam go na spotkaniu udziałowców. Praktycznie otarliśmy się o siebie, kiedy wystartował z pretensjami do Lynn.
– I jak długo to trwało? – Don podniósł jedną brew. Chciałabym tak umieć.
– Jakieś dwie minuty, nie więcej – przyznałam. – Ale wszystko jedno, nieważne, czy to on podłożył ogień, czy nie, na pewno jest przykładem tego, co przeżywają prawdziwe ofiary bankructwa Gen-stone.
– Pogadaj z paroma – przyklasnął mi Ken. – Zobaczymy, co z tego wyjdzie. Dobra, bierzmy się do roboty.
Wróciłam do swojej klitki i przejrzałam notatki o Spencerze. Po katastrofie samolotu wydrukowano w czasopismach komentarze bliskich mu osób na temat samego Nicka oraz Gen-stone. Vivian Powers, która pracowała u niego jako sekretarka i asystentka, wychwalała go pod niebiosa. Zadzwoniłam do niej do biura w Pleasantville i trzymałam kciuki, żebym zastała ją w pracy.
Odebrała telefon. Głos miała miły, ale od razu oznajmiła stanowczo, że nie może się zgodzić na wywiad, ani przez telefon, ani osobiście. Wpadłam jej w słowo, zanim zdążyła odłożyć słuchawkę.
– Proszę pani, pracuję w „Wall Street Weekly”, mam przedstawić charakterystykę Nicholasa Spencera. Będę z panią szczera. Chciałabym uzyskać jakąś pozytywną opinię, ale ludzie są tak rozgoryczeni z powodu utraty pieniędzy, że rysuje mi się wyjątkowo negatywny portret. Tuż po śmierci Spencera mówiła pani o nim w samych superlatywach. Czy mam rozumieć, że teraz zmieniła pani zdanie?
– Nigdy nie uwierzę, że Nicholas Spencer sprzeniewierzył cokolwiek dla osobistych korzyści – oświadczyła żarliwie. Głos jej się załamał. – Był cudownym człowiekiem – dokończyła prawie szeptem. – Taka jest moja opinia.
Miałam przeczucie, że Vivian Powers boi się podsłuchu.
– Jutro jest sobota – rzuciłam szybko. – Chętnie przyjadę do pani do domu albo gdziekolwiek indziej, gdzie tylko pani zechce.
– Nie, nie jutro. Muszę nad tym pomyśleć. – Usłyszałam kliknięcie i w słuchawce zapanowała cisza.
Co to miało znaczyć, że Nicholas Spencer nie sprzeniewierzyłby niczego dla osobistych korzyści? Ciekawe.
Może nie jutro, ale porozmawiamy, droga pani Powers, przysięgłam sobie. Porozmawiamy z całą pewnością.