ROZDZIAŁ 13

Plotka o kolejnym pozwie w sprawie Patricka Lanigana, który miał być złożony po południu, tuż przed zamknięciem kancelarii, rozeszła się lotem błyskawicy. Dodatkowo atmosferę elektryzowała wiadomość, że sam Lanigan nazajutrz około południa ma zostać przewieziony do aresztu miejskiego.

Sandy poprosił kilku pismaków o zjawienie się w holu sądu okręgowego w porze, kiedy będzie składał pozew. Następnie rozdał wszystkim łowcom sensacji kopie przygotowanych dokumentów. Czekała na niego gromadka dziennikarzy z miejscowej prasy, dwóch reporterów z przenośnymi kamerami i jeden sprawozdawca lokalnej rozgłośni radiowej.

Panowało powszechne przekonanie, że chodzi o kolejne wystąpienie przeciwko Laniganowi, przygotowane przez złaknionego rozgłosu adwokata, któremu głównie zależy na umieszczeniu własnego nazwiska w prasie. Sytuacja zmieniła się diametralnie, kiedy Sandy obwieścił zebranym, iż reprezentuje Patricka. Niemal w jednej chwili tłum zgęstniał, przybiegli urzędnicy kancelarii, miejscowi prawnicy, nawet woźni. Stanowczym tonem McDermott poinformował wszystkich, że w imieniu swego klienta złożył właśnie pozew przeciwko służbom federalnym o fizyczne znęcanie się i torturowanie pojmanego.

Sandy spokojnym, zrównoważonym tonem odczytał główne punkty skargi, po czym z namysłem, pełnymi zdaniami zaczął odpowiadać na pytania, patrząc prosto w obiektywy kamer. Najważniejsze zachował na koniec. Sięgnął do aktówki i wyjął dwie kolorowe fotografie, specjalnie do tego wystąpienia powiększone do formatu trzydzieści na czterdzieści centymetrów i przyklejone do plastikowej tabliczki.

– Oto co zrobiono Patrickowi – oznajmił dramatycznym tonem.

Kamerzyści przysunęli się bliżej, żeby wykonać zbliżenia. W całej grupie zapanowało skrajne podniecenie.

– Naszprycowano go narkotykami, a następnie podłączono mu do ciała elektrody. Był torturowany tak, że skóra niemal paliła się na nim płomieniem, ponieważ nie mógł, nie potrafił odpowiedzieć na zadawane pytania. Szanowni państwo, tak działają przedstawiciele naszych władz, w taki właśnie sposób traktuje się amerykańskich obywateli. Mam tu na myśli tych funkcjonariuszy, którzy mienią się agentami FBI.

Nawet najbardziej sceptyczni dziennikarze byli zaszokowani. Prezentacja odniosła pożądany skutek.

Lokalne stacje telewizyjne przedstawiły ten materiał już o szóstej wieczorem, poprzedzając go sensacyjnymi zapowiedziami. Połowę dzienników zajmowało wystąpienie McDermotta, drugą połowę informacje dotyczącego jutrzejszego przyjazdu Lanigana.

Późnym wieczorem sieć CNN zaczęła co pół godziny emitować komunikat, w którym rolę gwiazdora pełnił Sandy. Sformułowane przez niego oskarżenia okazały się na tyle rewelacyjne, że nie sposób było ich pominąć.


Hamilton Jaynes właśnie raczył się z przyjaciółmi drinkami w ekskluzywnym klubie golfowym na obrzeżach Alexandrii, kiedy zwrócił uwagę na wiadomości płynące ze stojącego w rogu sali telewizora. Wcześniej rozegrał długą partię golfa na osiemnastodołkowej trasie i był w pogodnym nastroju, zdołał się bowiem oderwać od spraw biura oraz problemów, jakich przysparzała mu praca zawodowa.

Ale teraz wyniknął kolejny kłopot. Patrick Lanigan wystąpił do sądu z oskarżeniem skierowanym przeciwko FBI. Jaynes przeprosił znajomych, przeniósł się na stołek przy barze i zaczął ze złością wciskać klawisze przenośnego telefonu.

W głębi olbrzymiego gmachu Hoovera przy Pennsylvania Avenue znajduje się długi ciąg pozbawionych okien pokoi, w których technicy śledzą audycje telewizyjne z całego świata. W innych salach prowadzony jest nasłuch i rejestracja informacyjnych programów radiowych. W jeszcze innych pracownicy czytają gazety i czasopisma. Przez kierownictwo FBI cała ta działalność nazywana jest po prostu gromadzeniem wiadomości.

Jaynes połączył się z oficerem dyżurnym nadzorującym techników i już po kilku minutach została sporządzona kopia zapisu prezentowanego przez CNN materiału. Pospiesznie wyszedł z klubu i pojechał do swego biura, mieszczącego się na drugim piętrze gmachu Hoovera. Stamtąd zadzwonił do prokuratora generalnego, który, jak można się było spodziewać, już od pewnego czasu usiłował złapać z nim kontakt. Krótka rozmowa nie była zbyt przyjemna, Jaynes nawet nie miał możliwości powiedzenia czegokolwiek. Zdołał jedynie zapewnić prokuratora, że FBI nie ma absolutnie nic wspólnego z domniemanym torturowaniem Patricka Lanigana.

– Domniemanym?! – ryknął prokurator. – Czyż nie pokazywano w telewizji jego ran?! Do diabła, chyba cały świat już je widział!

– Ale to nie nasza sprawka, panie prokuratorze – odparł spokojnie Jaynes, mając pełną świadomość, że tym razem nie musi się uciekać do wykrętów.

– W takim razie czyja?! Czyżbyś i tego nie wiedział?

– Wiem.

– To dobrze. Jutro o dziewiątej rano ma się znaleźć na moim biurku trójstronicowy raport w tej sprawie.

– Będzie na pana czekał.

Prokurator cisnął słuchawkę na widełki. Jaynes zaklął pod nosem i wymierzył solidnego kopniaka swemu biurku. Pospiesznie przeprowadził następną rozmowę, w wyniku której dwóch agentów opuściło swój posterunek i zapukało do drzwi domu państwa Stephano.

Jack również oglądał wieczorne wiadomości telewizyjne, toteż wcale go nie zaskoczyła błyskawiczna reakcja służb federalnych. Zaraz po pierwszej emisji wyszedł na patio i z telefonu komórkowego skontaktował się ze swoim adwokatem. Później doszedł do wniosku, że to nawet zabawne: za czyny jego ludzi miało odpowiadać FBI. Przyznał jednak w duchu, że to posunięcie Lanigana i jego pełnomocnika było iście mistrzowskie.

– Dobry wieczór – rzekł uprzejmie, otworzywszy drzwi. – Pozwolę sobie zgadywać. Zapewne sprzedajecie panowie pączki na cele dobroczynne.

– FBI – rzucił pierwszy z agentów, sięgając do kieszeni.

– Daruj to sobie, synu. Od razu was rozpoznałem. Kiedy widziałem was ostatnio, siedzieliście w samochodzie zaparkowanym przed skrzyżowaniem i pochylaliście głowy, żebym was nie dostrzegł. Czy naprawdę wierzyliście przed wstąpieniem do służby, że będziecie wykonywać tak odpowiedzialne zadania?

– Dyrektor Jaynes chciałby się z panem zobaczyć.

– Po co?

– Nie wiem. Polecił nam tylko przywieźć pana do jego biura.

– Hamilton często pracuje o tak późnej porze?

– Tak. Czy zechce pan pójść z nami?

– Mam rozumieć, że znowu jestem aresztowany?

– Nie, skądże!

– Więc o co tu chodzi? Chyba wiecie, że znam wielu doskonałych adwokatów. Bezzasadne aresztowanie może być podstawą wystąpienia do sądu.

Agenci popatrzyli na siebie. Niezbyt wiedzieli, jak się zachować.

Stephano ani trochę się nie bał spotkania z Jaynesem, gotów był rozmawiać nawet z wyżej postawionymi urzędnikami. Nie lękał się żadnych oskarżeń, jakie dyrektor biura mógł mu postawić.

Przypomniał sobie jednak, że już wcześniej wysunięto przeciwko niemu zarzuty o charakterze kryminalnym. W gruncie rzeczy nie miał innego wyjścia, jak pójść na współpracę.

– Będę gotowy za pięć minut – rzekł, zamykając drzwi.


Kiedy wprowadzono go do gabinetu Jaynesa, dyrektor stał przy biurku i przeglądał jakieś grube sprawozdanie.

– Siadaj – rzucił opryskliwie, wskazując krzesło.

Dochodziła północ.

– Ja również ci życzę miłego wieczoru, Hamiltonie – rzekł Stephano, uśmiechając się szeroko.

Jaynes cisnął sprawozdanie na biurko.

– Może mi wytłumaczysz, co zrobiliście temu porwanemu facetowi?

– Nie wiem. Podejrzewam, że któryś z Brazylijczyków potraktował go trochę za ostro. Wyliże się z ran.

– Kto za to odpowiada?

– Czy nie powinienem wezwać swojego adwokata? Coś mi się zdaje, że jestem przesłuchiwany.

– Sam jeszcze nie zdecydowałem, czy należy cię przesłuchać. Dyrektor naczelny siedzi w domu, przy telefonie, i naradza się z prokuratorem generalnym, który bardzo źle przyjął ostatnie wiadomości. Obaj dzwonią tu co jakieś dwadzieścia minut i kawałek po kawałku obdzierają mnie ze skóry. To poważna sprawa, Jack. Jasne? Wysunięte przeciwko nam oskarżenia są śmieszne, ale teraz cały świat ogląda w telewizji te przeklęte zdjęcia i na pewno się zastanawia, dlaczego torturowaliśmy obywatela amerykańskiego.

– Jest mi cholernie przykro.

– Zaraz uwierzę. Może mi jednak powiesz, kto to zrobił?

– Tamtejsi wywiadowcy. Moi ludzie po otrzymaniu poufnych wskazówek na miejscu wynajęli grupę Brazylijczyków. Nie znam ani jednego nazwiska.

– Kto dał wam cynk?

– Naprawdę chciałbyś to wiedzieć?

– Tak, chciałbym.

Jaynes poluzował krawat i przysiadł na brzegu biurka, spoglądając z góry na Stephano. Ten zaś patrzył mu w oczy śmiało, bez cienia lęku. Widocznie był gotów pójść na każdy układ z FBI, bo z pewnością miał do dyspozycji wyśmienitych adwokatów.

– Chcę ci przedstawić pewną propozycję – zaczął Jaynes. – Podsunął ją zresztą sam naczelny.

– Zamieniam się w słuch.

– Już jutro możemy aresztować Benny’ego Aricię. Starannie przygotowaliśmy listę zarzutów. Zwołamy konferencję prasową i ujawnimy, że to on stracił dziewięćdziesiąt milionów dolarów, dlatego też zatrudnił twoich agentów do odnalezienia Lanigana. Ci zaś poddali schwytanego torturom, lecz i tak nie zdołali się dowiedzieć, gdzie są pieniądze.

Stephano nie odpowiedział, słuchał z kamienną twarzą.

– A później aresztujemy obu prezesów towarzystw ubezpieczeniowych, Attersona z Monarch-Sierra Insurance oraz Jilla z Northern Case Mutual. W ten sposób zlikwidujemy całe twoje konsorcjum. W ślad za funkcjonariuszami do gabinetów wkroczą ekipy reporterskie, a my, przed kamerami, skutych kajdankami prezesów wpakujemy do czarnych furgonetek i odstawimy do aresztu. Chyba się domyślasz, jaki będzie szum w mediach. Wszystkim damy jasno do zrozumienia, że właśnie ci prezesi wydatnie wspierali finansowo zlecenie Aricii, w ramach którego twoi ludzie w Brazylii naszprycowali Lanigana narkotykami. Przemyśl to, Stephano. Twoim klientom grozi aresztowanie i osadzenie w więzieniu.

W pierwszej chwili Jack chciał zapytać, jakim to sposobem FBI zdołało tak precyzyjnie zidentyfikować skład owego „konsorcjum”, ale zaraz przyszło mu do głowy, że nie było to aż tak trudne. Wystarczyło sporządzić listę osób, które straciły najwięcej na zniknięciu Lanigana.

– Nie muszę ci chyba tłumaczyć, że tym samym wyeliminujemy cię z interesu – dodał Jaynes.

– A czego chcecie?

– Warunki umowy są dość proste. Ty nam powiesz wszystko: jak go odnaleźliście, ile wam powiedział i tak dalej. A mamy mnóstwo pytań. W zamian zrezygnujemy z wysuwania oskarżeń pod adresem twoim i twoich klientów.

– Rzekłbym, iż można to nazwać szantażem.

– Owszem, ale to my dyktujemy warunki. Jeśli ujawnimy knowania twoich klientów, ty zostaniesz wyeliminowany z interesu.

– To wszystko?

– Nie. Przy odrobinie szczęścia możemy zapuszkować również ciebie.

Z rozlicznych powodów należało przyjąć proponowaną ugodę, a wcale nie najbłahszym z nich była postawa pani Stephano, która czuła się upokorzona ciągłą obecnością przed ich domem agentów federalnych. Denerwowały ją telefony na podsłuchu, czego natychmiast się domyśliła, zaobserwowawszy, iż mąż wszelkie sprawy służbowe załatwia przez aparat komórkowy, wychodząc z nim na tylne podwórze. Była na pograniczu załamania nerwowego. Bez przerwy powtarzała Jackowi, że są przecież uczciwymi, praworządnymi obywatelami.

Z drugiej strony – udając, że wie znacznie więcej niż w rzeczywistości – Stephano znalazł się dokładnie na takiej pozycji w kontaktach z FBI, na jakiej pragnął się znaleźć. Mógł bowiem bez trudu wymigać się od stawianych mu zarzutów, ochronić dobre imię swoich klientów i co najważniejsze, wykorzystać agentów federalnych do odnalezienia zdefraudowanych pieniędzy.

– Będę się musiał naradzić z adwokatem – odparł.

– Proszę bardzo. Masz czas do piątej po południu.


Patrick obejrzał swe budzące grozę rany w wieczornym serwisie informacyjnym CNN, uśmiechając się na widok Sandy’ego, który przedstawiał dziennikarzom zdjęcia z dumną miną boksera prezentującego kibicom swój nowo zdobyty pas mistrzowski. Materiał wyemitowano mniej więcej w środku godzinnego dziennika. Przedstawiciele FBI nie chcieli wygłosić żadnego oficjalnego komentarza, jak oznajmił reporter sfilmowany na tle waszyngtońskiego gmachu Hoovera.

Akurat w tym czasie Luis robił porządki w sali. Zastygł w bezruchu i nastawił ucha, zerkając to na ekran telewizora, to na uśmiechniętego pacjenta. Dopiero po chwili zapytał niepewnym głosem, łamaną angielszczyzną:

– To moje zdjęcia?

– Tak – odparł Lanigan, z trudem powstrzymując wybuch gromkiego śmiechu.

– Moje zdjęcia! – z dumą powtórzył sanitariusz.


Wieść o amerykańskim prawniku, który upozorował własną śmierć, okradł swoją kancelarię z dziewięćdziesięciu milionów dolarów, a cztery lata później został odnaleziony na pograniczu Brazylii, błyskawicznie obiegła cały świat zachodni. Najświeższe wiadomości w tej sprawie Eva przeczytała w amerykańskiej gazecie, popijając z wolna kawę pod rozłożystym parasolem w „Les Deux Garons”, swojej ulubionej kafejce w Aix. Tego dnia pogoda się zepsuła, opadła mgła, stoliki i krzesełka wokół niej były mokre od siąpiącego deszczu.

Początek artykułu wydrukowanego na pierwszej stronie opisywał rozległe oparzeliny trzeciego stopnia, ale nie dołączono do niego fotografii. Mimo to opis był tak wstrząsający, że Eva włożyła ciemne okulary, by zamaskować łzy cisnące się jej do oczu.

Patrick wracał do Stanów. Poraniony i skrępowany niczym dzikie zwierzę miał wyruszyć w tę jedyną, ostatnią podróż, której nieuchronność przeczuwał od dawna. Ona zaś musiała pozostać w ukryciu i dalej robić to, czego od niej żądał, modląc się najwyżej o bezpieczeństwo ich obojga. A podczas bezsennych nocy, podobnie jak on, wpatrywać się w sufit obcego pokoju i zadawać sobie w duchu nie kończące się pytania dotyczące ich wspólnej przyszłości.

Загрузка...