ROZDZIAŁ 43

Obudził się jeszcze przed wschodem słońca, w tym samym łóżku, w którym nie sypiał już od dwunastu lat, i w pokoju, do którego nie zaglądał od dziesięciu. Odegnał jednak od siebie wspomnienia należące do innego życia. Pokoik wydał mu się teraz znacznie niniejszy i niższy, niż widział go kiedyś. Zniknęły też wszystkie pamiątki z lat szkolnych, plakietki baseballowej drużyny Saints i plakaty z blond pięknościami w obcisłych kostiumach kąpielowych.

Jak każde dziecko ludzi, którzy ledwie zamieniają ze sobą po kilka słów, uczynił kiedyś z tego pokoju swoje sanktuarium. Już jako parolatek starannie zamykał za sobą drzwi, a rodzice mogli tu wchodzić tylko wtedy, gdy im na to pozwolił.

Matka krzątała się w kuchni, cały dom wypełniał zapach smażonego bekonu. Mimo że siedzieli do późnej nocy, ona była już na nogach, jakby nie mogła się doczekać dalszej rozmowy. Zresztą trudno ją było za to winić.

Przeciągnął się ostrożnie. Pergaminowata skóra wokół największych oparzelin, ściągnięta i spękana, trzeszczała cicho przy każdym ruchu. Musiał uważać, bo każde głębsze pęknięcie oznaczałoby ponowne krwawienie. Delikatnie pomasował opuszkami palców ranę na piersiach, chociaż miał ochotę podrapać ją silnie paznokciami. Wyciągnął przed siebie nogi, skrzyżował stopy i splótł dłonie za głową. Uśmiechnął się szeroko do sufitu, jakby i jemu chciał okazać swą radość z pełni odzyskanej swobody. Nie było już Patricka, ale nie było też Danilo Silvy. Mroczne cienie z przeszłości zostały pokonane w ostatecznej walce. Można było wreszcie zapomnieć o Stephano, Aricii, Boganie i pozostałych wspólnikach, jak również o agentach federalnych i Parrishu, wraz z wywalczonym przez niego mało znaczącym, wręcz śmiesznym wyrokiem. Nie było już nikogo, kto potajemnie podążałby jego śladem.

Kiedy promienie słońca wkradły się do pokoju, jak gdyby jeszcze bardziej go zmniejszając, Patrick wziął prysznic, a następnie posmarował swoje rany maścią i nałożył świeże opatrunki.

Uroczyście obiecał matce, że będzie miała gromadkę wnucząt, które zajmą w jej sercu miejsce Ashley Nicole, gdyż bardzo za nią tęskniła. Opowiedział jej za to najpiękniejsze rzeczy o Evie i przysiągł, że w najbliższej przyszłości zawita wraz z nią do Nowego Orleanu. Nie miał jeszcze skonkretyzowanych planów małżeńskich, niemniej ślub powinien się odbyć niedługo.

Zjedli na śniadanie grzanki z bekonem, po czym usiedli z kawą na patio wychodzącym na starą ulicę, powoli budzącą się do życia. Z obawy przed tym, że lada moment mogą zacząć ich odwiedzać sąsiadki złaknione sensacyjnych opowieści, namówił matkę na długą, wspaniałą przejażdżkę. W dodatku chciał zobaczyć rodzinne miasto, choćby pobieżnie.

Dokładnie o dziewiątej wkroczyli razem do salonu braci Robilio przy ulicy Canal, gdzie Patrick zaopatrzył się w nowe spodnie i koszule, kupił także elegancką skórzaną walizkę. Wpadli na francuskie rogaliki do „Café du Monde” przy ulicy Decatur, a później zjedli lunch w pobliskim barze.

W poczekalni lotniska siedzieli ponad godzinę, trzymając się za ręce. Niewiele już rozmawiali. Kiedy zapowiedziano jego lot, Patrick serdecznie uściskał matkę i obiecał codziennie do niej telefonować. Bardzo chciała zobaczyć swoje wnuczęta, i to jak najszybciej, dodała ze smutnym uśmiechem.

Udał się do Atlanty, stamtąd zaś – posługując się prawdziwym paszportem na nazwisko Lanigan, który Eva przekazała mu za pośrednictwem Sandy’ego – odleciał do Nicei.


Od ich ostatniego spotkania w Rio, kiedy to spędzili razem długi, upojny weekend, nie odstępując się ani na krok, upłynął miesiąc. Patrick już wtedy przeczuwał, że pościg jest blisko, zbliżał się nieuchronny koniec.

Właśnie dlatego przytuleni do siebie chodzili po zatłoczonych plażach w Ipanema oraz Leblon, ignorując zaciekawione spojrzenia obcych. Na obiady rezerwowali sobie miejsca w ulubionych restauracjach, „Antiquariusie” oraz „U Antonia”, chociaż żadne z nich nie miało apetytu. Porozumiewali się zaś krótkimi, urywanymi zdaniami, a jedyna dłuższa dyskusja zakończyła się obopólnymi łzami.

Niewiele brakowało, by Eva namówiła go wówczas do podjęcia nowych wysiłków, wspólnego wyjazdu i wynajęcia czy to starego zamczyska w górach Szkocji, czy też małego mieszkanka w śródmieściu Rzymu, gdzie nikt nigdy nie mógłby ich odnaleźć. On jednak nie dał się skusić, rola zbiega doszczętnie mu obrzydła.

Późnym popołudniem wjechali kolejką linową na szczyt górującej nad Rio „Głowy Cukru”, by popatrzeć na zachód słońca. Po zmroku roztaczał się stamtąd niezwykle malowniczy widok na miasto, ale w tych okolicznościach żadne z nich nie umiało się nim cieszyć. Właśnie wtedy, tuląc Evę do siebie i zasłaniając ją przed porywami chłodnego wiatru, przysiągł jej, że pewnego dnia, kiedy cały ten koszmar dobiegnie końca, ponownie staną w tym samym miejscu i oglądając zachód słońca, będą wspólnie układać plany na przyszłość. Nie był pewien, czy mu uwierzyła.

Pożegnali się na chodniku, nieopodal bloku, w którym mieszkała. Po ojcowsku pocałował ją w czoło, odwrócił się i odszedł, szybko znikając w tłumie. Zostawił ją zapłakaną na ulicy, chciał bowiem uniknąć rzewnych scen w poczekalni lotniska. Odleciał na zachód, kilkakrotnie przesiadając się z jednego samolotu do drugiego w coraz mniejszych miastach. Dotarł do Ponta Porã następnego dnia po zmroku, wsiadł do swego „garbusa” czekającego na parkingu przed terminalem i pojechał opustoszałą Rua Tiradentes do swego skromnego domku, gdzie po załatwieniu ostatnich spraw nie zostało mu już nic innego, jak podjąć od nowa denerwujące oczekiwanie.

Dzwonił do Evy codziennie między czwartą a szóstą po południu, za każdym razem przedstawiając się innym nazwiskiem.

Aż w końcu i te telefony się urwały.

Został schwytany.


Pociąg z Nicei przybył do Aix punktualnie, kilka minut przed dwunastą, w niedzielne południe. Patrick wysiadł na peron i zaczął się uważnie rozglądać. Nie liczył na to, że Eva będzie tu na niego czekała, choć w głębi duszy miał taką nadzieję. Niosąc swoją nowiutką walizkę z nowiutkimi ubraniami, przeszedł na postój taksówek i zamówił krótki kurs do „Villa Gallici” na skraju miasta.

Pokój był zarezerwowany na dwa prawdziwe nazwiska: Evy Mirandy i Patricka Lanigana. Nie zdążył się jeszcze nacieszyć możliwością podróżowania z podniesionym czołem, bez konieczności ukrywania twarzy za ciemnymi okularami czy postawionym kołnierzem płaszcza, bez lęku o wiarygodność podrobionego paszportu na fałszywe nazwisko, kiedy zmroziła go wiadomość recepcjonisty, że pani Miranda jeszcze nie przyjechała. Przez całą drogę marzył o tym, iż w pokoju padną sobie w objęcia i zasypią się nawzajem pocałunkami. Niemalże czuł dotyk i zapach jej ciała.

– Kiedy zrobiono rezerwację? – zapytał, nieco zmieszany.

– Wczoraj. Pani Miranda dzwoniła z Londynu i powiedziała, że przyjedzie dziś rano. Widocznie musiało jej coś przeszkodzić.

Zamknął się w pokoju i wziął prysznic. Rozpakował swoje rzeczy, po czym zamówił herbatę i przekąskę. Zasnął, kołysany marzeniami o pukaniu do drzwi i nagłym pojawieniu się Evy w przejściu.

Później zostawił dla niej wiadomość w recepcji i poszedł na długi spacer ulicami tego pięknego, zabytkowego miasta. Powietrze było nadzwyczaj orzeźwiające, jak zwykle w listopadzie w Prowansji. Przyszło mu nawet na myśl, że mogliby tu zamieszkać. Spoglądając na piętra kamienic stłoczonych przy wąziutkich uliczkach, powtarzał w duchu, iż życie tutaj powinno być bardzo urocze. W końcu było to miasto uniwersyteckie, gdzie pielęgnowano wszystkie rodzaje sztuk pięknych. Eva doskonale znała francuski, a i jemu by się przydało podszlifować ten język. Tak, warto by sobie przypomnieć francuski. Mogliby zostać przez tydzień, a potem wrócić na jakiś czas do Rio. Przecież nie musieliby na stałe mieszkać w Brazylii. Wciąż oszołomiony odzyskaniem wolności, Patrick gotów był zamieszkać w dowolnym miejscu, byle tylko poznawać inne kultury, uczyć się obcych języków.

Osaczyła go grupa emisariuszy jakiejś sekty mormonów, toteż uwolnił się od nich szybko i skręcił w Cours Mirabeau. Wypił kawę z ekspresu w tej samej kafejce, w której kiedyś trzymali się za ręce, obserwując pary spacerujących, zakochanych studentów.

Nie poddawał się jeszcze panice, ostatecznie z byle powodu można się spóźnić na samolot. Toteż zmusił się do dalszego spaceru i dopiero po zmroku, z udawaną obojętnością, wkroczył z powrotem do hotelu.

Evy wciąż nie było, nie nadeszła też żadna wiadomość. Zadzwonił do hotelu w Londynie, lecz powiedziano mu, że pani Miranda wymeldowała się wczoraj, w sobotę, jeszcze przed południem.

Znalazł sobie miejsce w kącie tarasu sąsiadującego z salą restauracyjną, skąd mógł przez okno obserwować recepcję. Zamówił dwa podwójne koniaki, żeby się rozgrzać. Postanowił czekać tam na przyjazd Evy.

Coś mu podpowiadało, że gdyby tylko spóźniła się na samolot, do tej pory pewnie by zadzwoniła. Zrobiłaby to samo, gdyby znów przydarzyły się jakieś kłopoty z fałszywym paszportem. W każdym wypadku, czy to ze względu na paszport, wizę, bilety, czy cokolwiek innego, powinna była zadzwonić.

Przecież nikt jej już nie ścigał. Wszystkie zbiry zostały albo wyłączone z gry, albo przekupione.

Kolejne porcje koniaku na pusty żołądek sprawiły, że zaszumiało mu w głowie, toteż zamówił mocną gorącą kawę, żeby się otrzeźwić.

Wrócił do pokoju dopiero po zamknięciu baru. W Rio była już ósma rano, pokonując więc psychiczne opory, zadzwonił do ojca Evy, Paulo, którego spotkał do tej pory dwukrotnie. Eva przedstawiła go jako kanadyjskiego klienta, a zarazem przyjaciela. Patrick doskonale wiedział, ile biedny profesor musiał wycierpieć, doszedł jednak do wniosku, że nie ma innego wyjścia. Powiedział, że przebywa obecnie we Francji i musi przedyskutować pewne szczegóły ze swą brazylijską prawniczką, której nigdzie nie może znaleźć. Przeprosił, że zakłóca profesorowi spokój, oświadczył jednak, że chodzi tu o bardzo ważną i pilną sprawę. Paulo początkowo w ogóle nie chciał rozmawiać, ale uderzyło go, że tajemniczy przyjaciel bardzo dużo wie o jego córce.

Przyznał więc, że Eva musi być w Londynie, bo w sobotę rano dzwoniła do niego stamtąd, z hotelu. Nic więcej jednak nie wiedział.

Patrick odczekał dwie koszmarnie długie godziny i zadzwonił do Sandy’ego.

– Zniknęła – wyznał z bólem, starając się nie okazywać przerażenia.

Adwokat także nie miał od niej żadnych wiadomości.


Przemierzał ulice Aix przez trzy dni, łażąc tu i tam bez celu. Sypiał o najróżniejszych porach, nic nie jadł, raczył się koniakiem i mocną kawą, dzwonił do McDermotta i niepokoił biednego Paulo ciągłymi telefonami. Miasto całkowicie straciło dla niego urok. Kiedy był sam w pokoju, szlochał nad swym złamanym sercem, a kiedy chodził samotnie po ulicach, przeklinał pod nosem tę kobietę, którą nadal kochał do szaleństwa.

Recepcjoniści hotelu patrzyli na niego z coraz większą podejrzliwością. Początkowo rozpytywał regularnie, czy nie ma dla niego jakichś wiadomości, ale później przemykał przez hol, ledwie pozdrawiając ich skinieniem głowy. Przestał się golić, zaczynał przypominać włóczęgę. No i pił zdecydowanie za dużo.

Wymeldował się po trzech dniach pobytu, oznajmiwszy, że wraca do Ameryki. Poprosił najbardziej zaprzyjaźnionego recepcjonistę o zachowanie listu w zaklejonej kopercie, na wypadek, gdyby pani Miranda się jednak pojawiła.

Poleciał do Rio, choć sam nie umiał powiedzieć, w jakim celu. Zdawał sobie sprawę, że choć Eva była bardzo przywiązana do rodzinnego miasta, to z pewnością tu jej nie znajdzie. Była zbyt sprytna na to, aby tam wracać. Doskonale wiedziała, gdzie może się ukryć, jak bezustannie przenosić pieniądze z jednego banku do drugiego i jak je wydawać, żeby nie zwracać niepotrzebnie uwagi.

Wiele skorzystała z udzielonych lekcji. A Patrick przybliżał jej ze szczegółami trudną sztukę zachowania bezpieczeństwa w roli zbiega. Dlatego też był teraz pewien, że nikt jej nie odnajdzie, dopóki ona sama do tego nie dopuści.

Przeżył tragiczne spotkanie z Paulo, podczas którego wyznał mu całą prawdę. Profesor na jego oczach niemalże postarzał się o kilka lat. Płakał i przeklinał Patricka za sprowadzenie jego ukochanej córki na drogę przestępstwa. Ten zaś, zdecydowawszy się na szczerą rozmowę w przypływie skrajnej desperacji, nie odniósł z niej najmniejszych korzyści.

Mieszkał w podrzędnych hotelikach niedaleko budynku, w którym niegdyś Eva mieszkała, chodził w kółko tymi samymi ulicami i zaglądał ludziom w twarze. Nieoczekiwanie role się odmieniły. Nie był już ofiarą, lecz myśliwym, do tego pozostającym w rozpaczy.

Ale w głębi duszy wcale nie liczył na to, że gdziekolwiek dostrzeże znajomą postać, bo przecież on sam nauczył Mirandę, jak należy ukrywać swoje rysy.

Wreszcie skończyły mu się pieniądze, zadzwonił więc do Sandy’ego z pokorną prośbą o pożyczenie pięciu tysięcy dolarów. McDermott zgodził się natychmiast, zaproponował nawet większą sumę.

Lanigan poddał się po miesiącu. Kupił bilet na autobus i ruszył w długą podróż do Ponta Porã.

Przez całą drogę się zastanawiał, czy sprzedać dom i samochód, za które łącznie mógł uzyskać około trzydziestu tysięcy dolarów, czy też zamieszkać tam i znaleźć sobie jakieś zajęcie. Ostatecznie przeważyła chęć pozostania w drugiej ojczyźnie, w tym uroczym, niewielkim miasteczku, z którym czuł się już związany. Mógł podjąć pracę nauczyciela jeżyka angielskiego i wrócić do spokojnego trybu życia przy Rua Tiradentes, gdzie bosonodzy chłopcy zawsze tak samo kopali piłkę na chodnikach.

No bo dokąd miałby jeszcze podróżować? Jego wielka przygoda dobiegła końca. Należało ostatecznie zamknąć drzwi odgradzające go od przeszłości.

Poza tym był pewien, że któregoś dnia Eva przyjedzie tam do niego.

Загрузка...