ROZDZIAŁ 3

Kolejny zastrzyk wyrwał go ze snu. Następny błyskawicznie pobudził.

Trzasnęły zamykane drzwi, w pokoju niespodziewanie zapaliło się górne światło. Wokół niego wszczął się ruch, ludzie szurali nogami, tupali, porozumiewali się półgłosem. Guy wydawał rozkazy, ktoś tłumaczył je na portugalski.

Patrick otworzył oczy, lecz szybko je zamknął. Po chwili, gdy środek zaczął działać, zamrugał energicznie. Mężczyźni tłoczyli się wokół niego, wyciągali ręce. Bez ceregieli rozcięto mu spodenki i je zerwano. Leżał teraz nagi, wystawiony na ich spojrzenia. Zabrzęczała elektryczna maszynka do golenia. Poczuł jej dotknięcia w pewnych miejscach na piersi, udach, łydkach i w kroczu. Przygryzł wargi i skrzywił się boleśnie, chociaż nie odczuwał jeszcze żadnego cierpienia.

Guy wszystko nadzorował. Stał nad nim z rękoma założonymi na piersi, obserwując uważnie każdą czynność.

Patrick nawet nie jęknął, ale chyba na wszelki wypadek ktoś zakleił mu usta kawałkiem szerokiej, połyskującej srebrzyście taśmy. W ogolonych miejscach poczuł uszczypnięcia, kiedy do skóry przyczepiono mu elektrody zakończone krokodylkowymi uchwytami. Ktoś w kącie pokoju powiedział coś głośniej, wyraźnie dotarło do niego słowo „prąd”. Elektrody zabezpieczono taśmą samoprzylepną. Wydawało mu się, że zostały podłączone aż w ośmiu miejscach na jego ciele, może nawet dziewięciu. Nerwy miał napięte jak postronki. Mimo oszołomienia bardzo wyraźnie czuł dotyk szykujących go na tortury ludzi. Taśma silnie ściągała skórę wokół elektrod.

Dwaj lub trzej mężczyźni w rogu pokoju szykowali jakąś aparaturę, której Patrick nie mógł dostrzec. Po kilku minutach czuł, że przewody elektryczne oplatają go niczym choinkę ustrojoną na Boże Narodzenie.

Powtarzał sobie w duchu, iż tamci wcale nie zamierzają go zabić, chociaż podejrzewał, że już za kilka godzin będzie gorąco pragnął śmierci. W ciągu ostatnich czterech lat wielokrotnie przeżywał podobne chwile w sennych koszmarach. Modlił się, aby nigdy do tego nie doszło, ale w głębi ducha przeczuwał, że to nieuniknione. Domyślał się, że płatni agenci wciąż węszą jego trop, sprawdzają wszelkie kryjówki, niemal zaglądają pod kamienie.

Był przekonany, że do tego dojdzie. Tylko Eva nie wierzyła.

Zamknął oczy i zaczął głębiej oddychać, próbując powstrzymać paniczne myśli oraz przygotować swe ciało na zbliżające się katusze. Ale środki farmakologiczne podtrzymywały szybsze bicie serca i powodowały mimowolne napięcie mięśniowe.

Nie wiem, gdzie są pieniądze! Nie wiem, gdzie są pieniądze!

Omal nie wykrzyknął tego na głos. Dzięki Bogu, że mam usta zaklejone taśmą – pomyślał. Nie wiem, gdzie są pieniądze.

Dzwonił do Evy codziennie między czwartą a szóstą po południu. Czynił to zawsze, w dni powszednie i święta, bez wyjątków, chyba że wcześniej zaplanowali inaczej. W głębi ducha miał pewność, że Miranda zdążyła do tej pory przelać pieniądze na inne konta, ukryte bezpiecznie w którymś z tysięcy banków na całym świecie. A on rzeczywiście nie miał pojęcia, dokąd zostały przesłane.

Obawiał się jednak, że tamci mu nie uwierzą.

Drzwi otworzyły się ponownie, kilka osób wyszło. Stopniowo krzątanina wokół jego drewnianego leża zamierała. Wreszcie zapadła cisza. Patrick otworzył oczy i spostrzegł, że zniknął stojak z zawieszonym plastikowym woreczkiem.

Guy popatrzył mu w twarz. Ostrożnie chwycił za róg połyskliwej taśmy klejącej i szarpnięciem zerwał ją z ust więźnia, aby ten mógł swobodnie mówić.

– Dzięki – mruknął Lanigan.

Znowu po jego lewej stronie zjawił się brazylijski lekarz i wbił mu igłę w przedramię. Tym razem zrobił duży zastrzyk z lekko zabarwionej wody, ale pojmany nie mógł się tego domyślić.

– Gdzie są pieniądze, Patricku? – spytał Guy.

– Nie mam żadnych pieniędzy.

Odczuwał narastający ból z tyłu głowy przyciśniętej więzami do sztywnego podłoża. Miał wrażenie, że elastyczna taśma biegnąca przez czoło pali mu skórę prawdziwym żarem. Leżał bez ruchu już od paru godzin.

– Powiesz mi prawdę, Patricku. Obiecuję ci to. Równie dobrze możesz mi wyznać wszystko teraz, jak i za dziesięć godzin, kiedy będziesz już w stanie agonalnym. Pomyśl, czy nie warto sobie ułatwić życia.

– Nie chcę umierać, jasne? – wycedził Patrick, a jego źrenice rozszerzyły się pod wpływem przerażenia.

Przecież nie możecie mnie zabić – dodał w myślach.

Guy uniósł ze stołu i podetknął mu pod nos odrapane metalowe pudełko z wystającą chromowaną dźwigienką zakończoną czarną gumową gałką. Wychodziły z niego dwa grube przewody i ginęły gdzieś poza zasięgiem wzroku.

– Przyjrzyj się dobrze – powiedział, jak gdyby skrępowany Patrick mógł robić cokolwiek innego. – Kiedy ta dźwignia znajduje się w górze, obwód jest przerwany. – Guy delikatnie ujął gałkę dwoma palcami i zaczął ją powoli przesuwać w dół. – Ale kiedy opadnie do tej czarnej kreski, zewrą się styki i przewodami do elektrod zamocowanych na twoim ciele popłynie prąd.

Zatrzymał dźwignię parę milimetrów przed kreską namalowaną na obudowie. Patrick wstrzymał oddech. W pokoju zapanowała martwa cisza.

– Chcesz zobaczyć, co się stanie, kiedy zamknę obwód?

– Nie.

– Gdzie są pieniądze?

– Nie wiem. Przysięgam.

Dwadzieścia centymetrów przed jego twarzą Guy przesunął dźwigienkę do kreski. Wstrząs okazał się paraliżujący. W miejscach przymocowania elektrod jak gdyby rozżarzone ostrza wbiły się głęboko w jego ciało. Patrick szarpnął się w więzach, mimowolnie zamknął oczy i zacisnął zęby, usiłując powstrzymać okrzyk bólu, ale już po sekundzie nie wytrzymał i zawył, aż jego głos odbił się echem od ścian pokoju.

Guy wyłączył prąd, odczekał chwilę, dając więźniowi czas na złapanie oddechu, wreszcie oznajmił:

– To był zaledwie pierwszy stopień, najsłabszy prąd. Mam do dyspozycji pięć poziomów, które wykorzystam bez wahania, jeśli mnie do tego zmusisz. Osiem sekund pełnej mocy generatora na pewno cię zabije, więc zostawiam sobie tę ewentualność na koniec. Słyszysz mnie, Patricku?

Całe ciało, od szyi po kostki nóg, wciąż piekło go niemiłosiernie. Serce łomotało jak oszalałe. W piersiach brakowało tchu.

– Słyszysz? – powtórzył głośniej Guy.

– Tak.

– Twoja sytuacja jest dosyć klarowna. Jeśli powiesz mi, gdzie są pieniądze, wyjdziesz z tego pokoju żywy. Odwieziemy cię z powrotem do Ponta Porã i będziesz mógł dalej żyć tak, jak ci się podoba. Nie zamierzamy powiadamiać FBI. – Teatralnie zawiesił głos, muskając palcami chromowaną dźwigienkę. – Lecz jeśli odmówisz wyznania prawdy, nie ujrzysz już więcej światła dziennego. Rozumiemy się, Patricku?

– Tak.

– Doskonale. Więc gdzie są pieniądze?

– Przysięgam, że nie wiem. Powiedziałbym, gdybym wiedział.

Guy bez słowa przesunął dźwignię w dół. Ukłucia prądu ponownie wgryzły się w ciało więźnia niczym żrący kwas.

– Nie wiem! – krzyknął rozpaczliwie Lanigan. – Przysięgam! Nie wiem!

Guy wyłączył urządzenie i odczekał kilka sekund, aż więzień złapie oddech. Wreszcie powtórzył pytanie:

– Gdzie są pieniądze?

– Przysięgam, że nie wiem.

Po raz kolejny dziki wrzask torturowanego wypełnił niewielki pokój, wydostał się przez otwarte okna budynku i wypełnił echem górską kotlinę, dopóki ostatecznie nie zamilkł w gąszczu tropikalnej dżungli.


Mieszkanie w Kurytybie znajdowało się niedaleko lotniska. Eva poleciła taksówkarzowi zaczekać przed wejściem. Zostawiła swoją walizkę w bagażniku, zabrała ze sobą jedynie aktówkę.

Wjechała windą na ósme piętro. W mrocznym korytarzu panowała cisza. Dochodziła godzina dwudziesta trzecia. Miranda na palcach zbliżyła się do drzwi, lękliwie zerkając na wszystkie strony. Szybko otworzyła zasuwę i specjalnym kluczykiem wyłączyła urządzenie alarmowe.

Tutaj także nie było Danilo. I chociaż nie spodziewała się go tu zastać, poczuła rozczarowanie. Na automatycznej sekretarce nie została nagrana żadna wiadomość. Wszystko wskazywało na to, że nikt nie korzystał z tego mieszkania od dłuższego czasu. A zatem zniknięcie Silvy pozostawało tajemnicą.

Nie mogła zostać dłużej, podejrzewała bowiem, że prześladowcy Danilo mogą w każdej chwili się tu zjawić. Wiedziała dokładnie, co powinna zrobić, ale w duchu nakazywała sobie, żeby zachować spokój. W mieszkaniu były tylko trzy pokoje, toteż przeszukanie ich nie zajęło jej zbyt wiele czasu.

Dokumenty, których szukała, znajdowały się w biurku stojącym w gabinecie. Wyciągnęła trzy ciężkie szuflady, wyjęła papiery i ułożyła je starannie w eleganckim skórzanym neseserze, trzymanym na taką okazję w szafie. Głównie przechowywali tu sprawozdania finansowe, choć jak na tak pokaźną fortunę było ich stosunkowo niewiele. Starali się ograniczać dokumentację do niezbędnego minimum. Silva raz w miesiącu przyjeżdżał do Kurytyby z bieżącą korespondencją i z taką samą częstotliwością przeglądał wcześniejsze papiery.

Obecnie zaś nie mógł się nawet domyślać, gdzie jest ta cała dokumentacja.

Przed wyjściem Eva włączyła ponownie system alarmowy. Chyba nikt z mieszkańców nie zauważył jej krótkiej wizyty. Następnie wynajęła pokój w skromnym hoteliku w centrum miasta, niedaleko Muzeum Sztuki Współczesnej. Banki wschodniej Azji były już otwarte, a w Zurychu dopiero dochodziła czwarta nad ranem. Wypakowała przenośny telefaks i podłączyła go do gniazdka telefonicznego. Wkrótce cały tapczan jednoosobowego pokoiku został zasłany wstęgami wydruków, pisemnych zleceń przelewów oraz bankowych potwierdzeń operacji.

Odczuwała narastające zmęczenie, lecz nie mogła sobie pozwolić na luksus choćby krótkiej drzemki. Danilo powtarzał, że agenci z pewnością zaczną jej szukać. Nie miała więc po co wracać do domu. Zresztą jej głowę zaprzątały nie pieniądze, lecz myśli o Silvie. Czy jeszcze żył? A jeśli tak, to czy bardzo cierpiał? Ile im do tej pory powiedział i jak wiele go to kosztowało?

Przetarła zaczerwienione oczy i zaczęła porządkować papiery. Nie miała nawet czasu na łzy.


Tortury przynoszą najlepsze rezultaty trzeciego dnia bezustannych cierpień. Nawet najtwardsze charaktery wówczas powoli topnieją. Udręka bez reszty wypełnia sen oraz jawę, oczekiwanie na kolejną porcję bólu przeradza się w majaczenie. Trzy dni tortur niszczą wszelkie psychiczne bariery człowieka.

Ale Guy chciał uzyskać efekty wcześniej. Jego więzień nie był wrogiem schwytanym podczas działań wojennych, lecz obywatelem amerykańskim poszukiwanym przez FBI.

Tuż przed północą zostawił Patricka na kilka minut samego, aby mógł się zastanowić nad swoim dalszym postępowaniem. Tamten był cały zlany potem, skóra wokół elektrod poczerwieniała mu silnie od oparzeń. Spod samoprzylepnej taśmy na piersiach pociekła strużka krwi, gdyż w tym miejscu zaciski krokodylkowe założono zbyt mocno i ich ząbki powbijały się w ciało. Lanigan spazmatycznie łapał ustami powietrze i oblizywał spierzchnięte, popękane wargi. Nylonowa linka krępująca mu ręce w nadgarstkach i nogi w kostkach poprzecierała skórę do żywego.

Po powrocie Guy usiadł na stołku obok prowizorycznego miejsca tortur. Przez chwilę trwał w milczeniu, w pokoju rozlegał się tylko chrapliwy oddech więźnia, który usiłował nad sobą zapanować. Z całej siły zaciskał powieki.

– Jesteś bardzo uparty – odezwał się w końcu agent.

Lanigan nie odpowiedział.

Pierwsze dwie godziny kaźni nie przyniosły rezultatów. Każde pytanie dotyczyło pieniędzy i na każde padała powtarzana setki razy odpowiedź: „nie wiem”.

– Nie mam żadnych pieniędzy – twierdził stanowczo Patrick.

– Więc co się z nimi stało?

– Nie wiem.

Guy nie miał specjalnego doświadczenia w wydobywaniu zeznań siłą. Wcześniej przeprowadził długą rozmowę z fachowcem, pewnym szaleńcem, który uwielbiał zadawać ból innym. Przeczytał też dość obrzydliwy podręcznik z tego zakresu. Niemniej prowadzenie tortur wcale nie przychodziło mu z łatwością.

Postanowił jednak zastosować się do rad i teraz, kiedy więzień już dobrze wiedział, co go czeka, przeznaczyć trochę czasu na luźniejszą rozmowę.

– Gdzie byłeś w czasie własnego sfingowanego pogrzebu? – spytał.

Patrick wyraźnie się rozluźnił. Po raz pierwszy od dłuższego czasu padło pytanie nie związane z pieniędzmi. Zawahał się jednak, rozmyślając gorączkowo. O co mu chodzi? Ostatecznie został schwytany, tak czy inaczej cała prawda musiała wyjść na jaw. Może więc okazać trochę pokory i zaoszczędzić sobie cierpień?

– W Biloxi – odpowiedział.

– Ukrywałeś się?

– Tak, oczywiście.

– Ale obserwowałeś przebieg pogrzebu?

– Tak.

– Skąd?

– Siedziałem na drzewie, z lornetką.

Nadal jednak zaciskał powieki i kurczowo zwierał palce dłoni.

– Dokąd później wyjechałeś?

– Do Mobile.

– Miałeś przygotowaną kryjówkę?

– Tak. Jedną z kilku.

– Jak długo tam przebywałeś?

– Parę miesięcy… Z przerwami.

– To dość długo, no nie? A gdzie dokładnie mieszkałeś w Mobile?

– Wynajmowałem pokoje w tanich hotelach. Przenosiłem się z miejsca na miejsce, krążyłem po całym wybrzeżu zatoki. Destin, Panama City Beach, znów Mobile…

– I pewnie odmieniłeś swój wygląd?

– Owszem. Zgoliłem brodę, ufarbowałem włosy, zrzuciłem dwadzieścia pięć kilogramów.

– Uczyłeś się jakichś języków obcych?

– Portugalskiego.

– Zatem musiałeś planować przyjazd tutaj?

– Tutaj? To znaczy gdzie?

– Powiedzmy, że do Brazylii.

– Tak, planowałem. Doszedłem do wniosku, że łatwo się tu ukryć.

– Dokąd się przeniosłeś z Mobile?

– Do Toronto.

– Dlaczego właśnie do Toronto?

– Dokądś musiałem wyjechać. To ładne miasto.

– Tam wyrobiłeś sobie fałszywe dokumenty?

– Zgadza się.

– Już w Toronto przyjąłeś nazwisko Danilo Silvy?

– Tak.

– Nadal uczyłeś się portugalskiego?

– Owszem.

– I jeszcze bardziej schudłeś?

– Tak, dalsze dziesięć kilogramów.

Ciągle nie otwierał oczu. Usilnie starał się nie myśleć o bólu, bo przynajmniej w tej chwili jego sytuacja była znośna. Piekła go skóra na piersi, gdzie silnie rozgrzane elektrody niemal wtapiały mu się w ciało.

– Ile czasu spędziłeś w Toronto?

– Trzy miesiące.

– A więc mieszkałeś tam jeszcze w lipcu tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego drugiego roku?

– Raczej tak.

– Dokąd później wyjechałeś?

– Do Portugalii.

– Dlaczego do Portugalii?

– Gdzieś musiałem się ukryć. A to piękny kraj. Nigdy wcześniej tam nie byłem.

– Jak długo przebywałeś w Europie?

– Kilka miesięcy.

– A co potem?

– Zamieszkałem w São Paulo.

– Z jakiego powodu?

– Łatwo zniknąć w dwudziestomilionowym mieście.

– Ile czasu tam spędziłeś?

– Rok.

– Powiedz mi, czym się wtedy zajmowałeś.

Patrick zaczerpnął głęboko powietrza, poruszył się nerwowo, po czym skrzywił z bólu i szybko znieruchomiał.

– Zapoznawałem się z życiem w tym mieście. Wynająłem prywatnego nauczyciela i szlifowałem znajomość języka. Straciłem parę dalszych kilogramów. Przenosiłem się z jednego mieszkania do drugiego.

– A co zrobiłeś z pieniędzmi?

Cisza. Kolejne delikatne szarpnięcie. Gdzie jest to cholerne pudełko z chromowaną dźwignią? Dlaczego nie można by jeszcze porozmawiać swobodnie na inne tematy, zapomniawszy o tej przeklętej forsie?

– Jakimi pieniędzmi? – spytał, usiłując za wszelką cenę zachować spokój.

– Dobrze wiesz, Patricku. Z tymi dziewięćdziesięcioma milionami, które zabrałeś z konta swojej kancelarii adwokackiej, okradając w ten sposób klientów.

– Już mówiłem. To jakaś pomyłka.

Guy niespodziewanie krzyknął coś głośno. Otworzyły się drzwi pokoju i do środka wpadła gromada agentów. Brazylijski lekarz pospiesznie zrobił kolejne dwa zastrzyki i wyszedł. Trzech Amerykanów coś majstrowało przy urządzeniu stojącym w rogu pokoju. Włączony został duży magnetofon kasetowy. Guy znowu podetknął leżącemu pod nos pudełko z połyskującą dźwigienką i wściekle cedząc słowa przez zęby, zaczął powtarzać groźby, że nie zawaha się porazić go śmiertelnie prądem, jeśli zostanie do tego zmuszony.

– Pieniądze wpłynęły na konto twojej kancelarii w bahamskim banku w Nassau dokładnie o dziesiątej piętnaście dwudziestego szóstego marca tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego drugiego roku, czterdzieści pięć dni po twojej sfingowanej śmierci. I ty byłeś tam wtedy, Patricku, opalony, uśmiechnięty, tryskający życiem. Dysponujemy odbitkami z klatek filmu zarejestrowanego przez kamery systemu alarmowego banku. Posługiwałeś się świetnie podrobionymi dokumentami. Niedługo po wpłynięciu tych pieniędzy wycofałeś całą sumę, przelałeś ją do banku na Malcie. Ukradłeś ją, Patricku. Więc teraz musisz mi powiedzieć, co zrobiłeś z pieniędzmi. Kiedy wyznasz prawdę, pozostawię cię przy życiu.

Więzień przez chwilę zerkał nerwowo to na swego prześladowcę, to na chromowaną dźwignię urządzenia, wreszcie zamknął oczy, napiął wszystkie mięśnie i odparł cicho:

– Przysięgam, że nie mam pojęcia, o czym mówisz.

– Patricku…

– Proszę, nie rób tego! – jęknął Lanigan. – Błagam!

– To dopiero trzeci poziom. Nie zaznałeś jeszcze nawet połowy możliwych cierpień.

Guy ściągnął dźwignię w dół, spoglądając, jak ciałem leżącego wstrząsają konwulsyjne dreszcze.

Nie próbował już stawiać oporu. Wrzeszczał tak przeraźliwie, że siedzący na werandzie przed domem Osmar popatrzył ze strachem w twarze swoich brazylijskich kolegów. Toczona półgłosem w ciemnościach rozmowa urwała się nagle. Ktoś zaczął szeptem odmawiać modlitwę.

Sto metrów od zabudowań trzymający straż przy polnej drodze Brazylijczyk obserwował z uwagą przejeżdżające w oddali samochody. Nie spodziewali się żadnych gości. Najbliższe siedziby ludzkie oddalone były o parę kilometrów. Toteż i on zaczął pod nosem odmawiać modlitwę, kiedy do jego posterunku doleciały stłumione, przerażające krzyki torturowanego człowieka.

Загрузка...