ROZDZIAŁ 27

Patrick chodził nerwowo wzdłuż ściany udostępnionej im salki konferencyjnej, ćwicząc jednocześnie wymachy ramion. Sandy czekał cierpliwie, przygotowany do sporządzania notatek. Kilka rodzajów ciast, które pielęgniarka przyniosła im na tacy, wciąż stało nie ruszonych pośrodku stołu. Patrząc na nie, McDermott mimowolnie się zastanawiał, ilu aresztantom oskarżonym o morderstwo z premedytacją dostarczano tak smakowite wypieki. Ilu z nich mogło się spokojnie wylegiwać w szpitalnej izolatce strzeżonej przez funkcjonariuszy z biura szeryfa? Do ilu wpadał w odwiedziny sędzia okręgowy, zamawiając po drodze pizzę z najlepszej restauracji?

– Sytuacja się zmieniła – rzekł Patrick, nie patrząc w jego stronę. – Musimy przyspieszyć bieg rzeczy.

– Jakich rzeczy?

– Leah nie może tu pozostać, dopóki jej ojciec nie odzyska wolności.

– Przyznam, że jak zwykle się gubię. Kiedy tylko któreś z was zaczyna mówić własnym językiem, całkowicie tracę rezon. W końcu jestem twoim adwokatem. Naprawdę nie możesz mnie we wszystko wtajemniczyć?

– To Leah ma w swojej pieczy nagrania i dokumenty, zna też wszelkie szczegóły. Musisz z nią rozmawiać.

– Właśnie rozmawiałem z nią wczoraj wieczorem.

– Teraz też na ciebie czeka.

– Naprawdę? Gdzie?

– W pewnym domku letniskowym w Perdido.

– I zapewne powinienem natychmiast wszystko rzucić i gnać tam na złamanie karku?

– To bardzo ważne, Sandy.

– Dla mnie każdy klient jest tak samo ważny – rzucił ze złością McDermott. – Czemu sam nie chcesz mi niczego powiedzieć?

– Przykro mi, ale to niemożliwe.

– Dziś po południu muszę się stawić w sądzie, a mój syn rozgrywa mecz piłki nożnej. Czy rzeczywiście żądam zbyt wiele, prosząc o garść konkretów?

– Nie brałem pod uwagę możliwości porwania, Sandy. Musisz przyznać, że postawiło nas ono w dość niezwykłej sytuacji. Spróbuj mnie zrozumieć.

McDermott westchnął ciężko i zapisał coś w notesie. Patrick usiadł przy stole obok niego.

– Nie gniewaj się, Sandy.

– O czym mam z nią rozmawiać w tym domku letniskowym?

– O Aricii.

– Aha, o Aricii – powtórzył adwokat, spoglądając w bok. Niewiele wiedział o tamtej sprawie, tylko tyle, ile wyczytał w gazetach.

– To zajmie trochę czasu, więc lepiej weź ze sobą walizkę z niezbędnymi rzeczami.

– Mam rozumieć, że powinienem przenocować w tym domku?

– Owszem.

– Razem z Pires?

– Tak. To duży dom.

– To może jeszcze zaproponuj, jak mam to wytłumaczyć żonie. Sądzisz, że powiem jej wprost, iż na życzenie klienta spędzę noc w towarzystwie pięknej Brazylijki w domku przy plaży?

– A nie wystarczy, jeśli poinformujesz, że czeka cię długa narada z resztą ekipy moich obrońców?

– To brzmi nieźle.

– Dzięki, Sandy.


Po przerwie na kawę do Olivera dołączył Underhill. Usiedli ramię przy ramieniu pod kamerą wideo wycelowaną w Stephano.

– Kto kierował przesłuchaniem Patricka? – zaczął Underhil!.

– Nie muszę wymieniać nazwisk moich współpracowników.

– Czy ten człowiek ma jakiekolwiek doświadczenie w zakresie przyjmowania zeznań?

– Raczej skąpe.

– Jakich metod używaliście?

– Nie jestem pewien…

– Widzieliśmy na zdjęciach rany przesłuchiwanego, Stephano. I to nasze biuro federalne zostało pozwane do sądu za obrażenia cielesne zadane przez twoich ludzi. Chcielibyśmy zatem wiedzieć, jak powstały te rany.

– Nie było mnie przy tym. To nie ja kierowałem przesłuchaniem, ponieważ w ogóle się na tym nie znam. Wiem tylko tyle, że poprzez elektrody przymocowane w kilku czułych miejscach ciała poddano Lanigana szeregowi wstrząsów elektrycznych. Nie znam żadnych szczegółów. Przed opublikowaniem zdjęć nawet nie podejrzewałem, że mogą od tego powstać tak groźnie wyglądające oparzeliny.

Zapadło milczenie. Przez kilka sekund Oliver i Underhill patrzyli na siebie, jakby porozumiewali się wzrokiem. Na ich twarzach malował się jednak wyraz niedowierzania. Natomiast Stephano spoglądał na nich z rosnącą pogardą.

– Jak długo to trwało?

– Od pięciu do sześciu godzin.

Tamci zajrzeli do notatek i po chwili zaczęli szeptem wymieniać jakieś uwagi. Później Underhill zadał kilka pytań dotyczących metod identyfikacji i Stephano szczegółowo opisał proces porównywania odcisków palców. Tymczasem Oliverowi nadal się coś nie zgadzało, gdyż postanowił uściślić dane i jął wypytywać, o której godzinie cała grupa dotarła na ranczo w Paragwaju, ile kilometrów mieli do przejechania i jak wyglądały początkowe fazy przesłuchania. Następnie poprosili o szczegóły podróży z rancza na lotnisko w Concepción. W dość chaotyczny sposób nawiązywali do różnych zdarzeń, w końcu powrócili do zasadniczej kwestii.

– Czy w wyniku przesłuchania dowiedzieliście się czegoś o pieniądzach skradzionych przez Lanigana?

– Niewiele. Ujawnił tylko, gdzie początkowo je ulokował i skąd później przetransferował na inne konta.

– Możemy chyba zakładać, że wyznał to… pod niezwykle silną presją.

– Tak. Zgadza się.

– Zyskaliście więc przeświadczenie, że nawet on nie wie, gdzie w tej chwili znajdują się pieniądze?

– Powtarzam, że nie było mnie przy tym, ale taką właśnie informację przekazał mi agent kierujący przesłuchaniem. Powiedział, że w jego przekonaniu Lanigan rzeczywiście nie ma pojęcia, gdzie obecnie są te pieniądze.

– Nie nagrywaliście przesłuchania ani na taśmie wideo, ani na magnetofonie?

– Oczywiście, że nie – odparł śmiało Stephano, jakby taka myśl wcześniej nie przyszła mu nawet do głowy.

– Czy Lanigan wymienił nazwiska osób, które mu pomagają?

– Nic mi na ten temat nie wiadomo.

– Jak mamy to rozumieć?

– Dokładnie tak, jak powiedziałem.

– Niemniej twój agent kierujący przesłuchaniem musiałby usłyszeć takie nazwiska, gdyby padły z ust torturowanego?

– Nic mi na ten temat nie wiadomo.

– A zatem według informacji przekazanych do Waszyngtonu Lanigan nie wymienił żadnego nazwiska?

– Zgadza się.

Obaj znów pochylili się nad notatkami i przez kilka sekund wymieniali szeptem uwagi. W zapadłej nagle ciszy Stephano czuł się coraz bardziej nieswojo. Skłamał dwukrotnie, najpierw w kwestii nagrywania zeznań, później zaś w sprawie wymienionego nazwiska. Nie miał jednak najmniejszych powodów do podejrzeń. Wszak nikt z FBI nie mógł wiedzieć, jaki naprawdę efekt dało przesłuchanie w Paragwaju. Niemniej składał oficjalne zeznania wobec urzędników federalnych, musiał więc mieć się na baczności.

Niespodziewanie otworzyły się drzwi i do pokoju wszedł Hamilton Jaynes. Tuż za nim wkroczył Warren, trzeci z agentów odbierających jego zeznania.

– Cześć, Jack – rzucił głośno Jaynes, przysuwając sobie krzesło do stolika. Warren pospiesznie zajął miejsce obok dwóch swoich kolegów.

– Cześć, Hamilton – mruknął niepewnie Stephano, którego nagle opadły złe przeczucia.

– Przysłuchiwałem się w sąsiednim pokoju – oznajmił z uśmiechem dyrektor. – I wiesz co? Nabrałem przekonania, że usiłujesz nas wykiwać.

– Mówię prawdę.

– Tak, oczywiście. Czy słyszałeś kiedykolwiek nazwisko: Miranda?

– Miranda? – powtórzył wolno detektyw, robiąc zdziwioną minę. – Nie przypominam sobie.

– Eva Miranda jest prawniczką z Rio, bliską przyjaciółką Patricka Lanigana.

– Pierwsze słyszę.

– I to mnie właśnie zaniepokoiło, Jack, ponieważ jestem przekonany, że aż za dobrze wiesz, o kim mówię.

– Nigdy wcześniej nie słyszałem o tej kobiecie.

– Więc dlaczego usiłujesz ją odnaleźć?

– Nie mam pojęcia, o czym mówisz – bąknął zdeprymowany Stephano.

– To kłamstwo – rzucił Underhill, zwracając się widocznie do swego szefa, chociaż ani na chwilę nie spuszczał wzroku z detektywa.

– Nie ma żadnych wątpliwości – dodał Oliver.

– Bezczelne kłamstwo – wtrącił Warren.

Detektyw kolejno przenosił wzrok z jednego na drugiego. Otworzył już usta, żeby zaprotestować, lecz Jaynes powstrzymał go ruchem ręki. Znów otworzyły się drzwi i do pokoju zajrzał kolejny agent, z wyglądu doskonale uzupełniający ekipę Underhilla, Olivera i Warrena.

– Analiza brzmienia głosu wykazuje, że istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo, iż przesłuchiwany kłamie – oznajmił, po czym szybko wycofał się na korytarz.

Jaynes położył przed sobą na stole jakąś kartkę.

– Oto kopia notatki, która dziś rano ukazała się w dziennikach z Rio de Janeiro. Przedstawia okoliczności uprowadzenia niejakiego Paulo Mirandy, którego córka jest bliską przyjaciółką Patricka. Uzyskaliśmy potwierdzenie tej informacji od przedstawicieli władz brazylijskich. Porywacze nie zażądali okupu, do tej pory w ogóle nie nawiązali kontaktu.

Popchnął kserograficzną odbitkę w stronę detektywa, lecz przytrzymał ją poza jego zasięgiem.

– A więc gdzie jest Paulo Miranda?

– Nie mam pojęcia. W ogóle nie wiem, o co tu chodzi.

Jaynes powiódł wzrokiem po twarzach trzech swoich podwładnych.

– To kłamstwo – orzekł Underhill, a Warren i Oliver aprobująco pokiwali głowami.

– Zawarliśmy umowę, Jack. Miałeś nam powiedzieć całą prawdę w zamian za wycofanie stawianych ci zarzutów. Jeśli dobrze pamiętam, zgodziliśmy się również zrezygnować z aresztowania twoich klientów. Zatem jak powinienem teraz postąpić, Jack?

Stephano popatrzył na Underhilla i Olivera, którzy przyglądali mu się uważnie, gotowi po raz kolejny ocenić fachowo jego prawdomówność.

– Tylko ona zna dokładnie lokatę pieniędzy – bąknął, skruszony.

– Czy wiesz, gdzie jest teraz Eva Miranda?

– Nie. Uciekła z Rio, kiedy schwytaliśmy Patricka.

– I nie wpadliście na jej trop?

– Nie.

Haynes znowu popatrzył na swoją ekipę sędziowską, lecz zgodne potakiwanie głowami świadczyło, że detektyw mówi prawdę.

– Rzeczywiście zgodziłem się opowiedzieć o wszystkim – wtrącił Stephano – nie obiecywałem jednak, że zrezygnuję z wyjaśnienia sprawy do końca. Mamy prawo poszukiwać tej kobiety.

– Ale nam nic o niej nie powiedziałeś.

– To prawda. Jeśli chcecie na tej podstawie zerwać naszą umowę, z przyjemnością wezwę swojego adwokata.

– Przyłapaliśmy cię na kłamstwie.

– Przepraszam, to się już więcej nie powtórzy.

– Daj spokój tej kobiecie, Jack, i uwolnij jej ojca.

– Zastanowię się nad tym.

– Nie. Zaraz wydasz odpowiednie polecenia.


Domek letniskowy okazał się nowym, trójkondygnacyjnym segmentem w długim ciągu identycznych budynków, stojących przy świeżo wykończonej ulicy wzdłuż plaży. Październik zaliczał się już do martwego sezonu turystycznego, toteż większość z nich wyglądała na opuszczoną. Sandy ustawił auto tuż za elegancką limuzyną z numerami rejestracyjnymi stanu Luizjana, zapewne pochodzącą z wypożyczalni. Słońce wisiało nisko nad horyzontem, ukośne promienie wzbudzały setki odblasków na lekko sfalowanej powierzchni zatoki. Na plaży nie było żywej duszy, na horyzoncie nie odcinał się ani jeden żagiel. McDermott wbiegł po schodkach na taras, okrążył róg domu i stanął przed wejściem.

Leah szybko zareagowała na pukanie, otworzyła drzwi i uśmiechnęła się lekko – widocznie miała nadzwyczaj pogodne usposobienie, gdyż okoliczności ich spotkania w żadnej mierze nie dawały powodów do radości.

– Wejdź, proszę – rzekła, wpuszczając go do środka.

Starannie zamknęła za nim drzwi i poprowadziła do salonu, który przypominał hangar. Trzy ściany stanowiły panoramiczne okna, pośrodku czwartej stał olbrzymi kominek.

– Ładnie tu – mruknął, łowiąc w nozdrza aromatyczne zapachy dolatujące z kuchni. Przez Patricka musiał tego dnia zrezygnować z lunchu.

– Chcesz coś zjeść? – zapytała Pires.

– Umieram z głodu.

– Szykuję właśnie kolację.

– Cudownie.

Podłoga z desek w przejściu do jadalni zaskrzypiała pod jego ciężarem. Na stole stało duże kartonowe pudło, obok leżały poukładane w stosiki dokumenty. Leah pracowała. Przechodząc obok, rzuciła:

– To materiały dotyczące Aricii.

– Kto je zgromadził?

– Oczywiście Patrick.

– Były gdzieś ukryte przez ostatnie cztery lata?

– Owszem, w wynajętym pomieszczeniu w Mobile.

Jak zwykle Pires odpowiadała krótkimi zdaniami, z których każde rodziło dalsze pytania. Sandy miał wielką ochotę wyrzucić je z siebie jednym tchem.

– Zajmiemy się tym później – uprzedziła go, lekceważąco machnąwszy ręką.

Obok zlewu w kuchni, na desce do krojenia leżał cały pieczony kurczak. W półmisku czekała parująca mieszanina brunatnego ryżu z duszonymi jarzynami.

– Jedzenie będzie dosyć proste – uprzedziła. – Po prostu nie umiem się poruszać w nie swojej kuchni.

– Pachnie wspaniale. Czyj to dom?

– Nie wiem. Wynajęłam go w biurze pośrednictwa, na miesiąc z góry.

Zajęła się porcjowaniem kurczaka, Sandy’ego zaś poprosiła, żeby nalał wina, wyśmienitego kalifornijskiego „Pinot Noir”. Usiedli przy niewielkim stole w jadalni, skąd roztaczał się malowniczy widok na słońce zachodzące nad zatoką.

– Na zdrowie – powiedziała, unosząc kieliszek.

– Za Patricka – odparł Sandy.

– Właśnie, za Patricka.

W przeciwieństwie do Brazylijki, która chyba nie była głodna, McDermott szybko nałożył sobie porcję pieczeni i z przyjemnością począł zajadać.

– Jak on się czuje? – zapytała po chwili.

Pospiesznie przełknął kęs kurczaka, żeby nie narażać jej na przykre widoki, popił odrobiną wina i otarł usta serwetką.

– Bardzo dobrze. Rany goją się prawidłowo. Wczoraj badał go chirurg plastyczny i orzekł, że nie będą potrzebne żadne przeszczepy skóry. Blizny pozostaną jeszcze przez parę lat, lecz ostatecznie powinny zniknąć. Pielęgniarki przynoszą mu wypieki, sędzia dokarmia go pizzą. Co najmniej sześciu uzbrojonych ludzi strzeże więźnia w dzień i w nocy. Rzekłbym, że powodzi mu się wyjątkowo dobrze, jak na człowieka oskarżonego o morderstwo z premedytacją.

– Wciąż odwiedza go sędzia Huskey?

– Tak, Karl Huskey. Znasz go?

– Nie, ale dużo o nim słyszałam. Byli dobrymi przyjaciółmi. Patrick powiedział kiedyś, że gdyby został schwytany i postawiony przed sądem, to bardzo by chciał, żeby rozprawie przewodniczył właśnie Huskey.

– Zamierza zrezygnować ze stanowiska – odparł Sandy, dodając w myślach, że to niezbyt fortunna sytuacja dla Lanigana.

– Nie będzie mógł poprowadzić sprawy Patricka, prawda?

– Nie. Wkrótce powinien się wycofać.

Włożył do ust znacznie mniejszy kęs mięsa, zwróciwszy uwagę, że Leah nawet nie tknęła do tej pory sztućców. Trzymała wysoko przy policzku kieliszek z winem i spoglądała w zamyśleniu na rozświetlone wszystkimi odcieniami czerwieni niebo za oknem.

– Przepraszam. Zapomniałem spytać o twego ojca.

– Nie ma żadnych nowych wiadomości. Trzy godziny temu rozmawiałam z bratem. Porywacze wciąż nie dali znaku życia.

– Bardzo mi przykro, Leah. Żałuję, że nie mogę ci w żaden sposób pomóc.

– Ja też nie mogę mu pomóc i to mnie przeraża. Nie mogę ani wrócić do domu, ani też zostać tutaj.

– Przykro mi – powtórzył, nie znajdując innych słów pocieszenia.

Zapadło milczenie. Sandy zdobył się na odwagę i nałożył sobie porcję ryżu z jarzynami.

– Mhm, to jest wspaniałe – mruknął. – Naprawdę wyśmienite.

– Dzięki – odparła z lekkim uśmiechem.

– Czym się zajmuje twój ojciec?

– Wykłada na uczelni.

– Której?

– Na uniwersytecie katolickim w Rio.

– A gdzie mieszka?

– W Ipanema, wciąż w tym samym mieszkaniu, w którym się wychowywałam.

Trochę się obawiał drążyć drażliwy temat, lecz uzyskawszy odpowiedzi na kilka prostych pytań, zyskał nadzieję, że łatwiej jej będzie mówić o ojcu. Zaczął obmyślać kolejne pytania, wolał jednak na razie na poruszać tematu porwania.

Leah nawet nie tknęła jedzenia.


Kiedy skończył się posilać, zapytała:

– Masz ochotę na kawę?

– Zdaje się, że będzie nam niezbędna, prawda?

– Raczej tak.

Razem zebrali plastikową turystyczną zastawę i włożyli ją do zlewu. Zanim Leah przygotowała kawę, zdążył obejrzeć resztę domu. W końcu spotkali się znowu w jadalni i tym razem luźna rozmowa wygasła po paru zdaniach. Przez chwilę w milczeniu spoglądali na siebie ponad szklanym blatem stolika.

– Ile wiesz na temat sprawy Aricii? – zapytała Pires.

– Tyle, ile wyczytałem w gazetach. To właśnie jemu Patrick zwędził owe dziewięćdziesiąt milionów dolarów. Aricia był dyrektorem wydziału w spółce Platt & Rockland i oskarżył macierzystą firmę wobec władz federalnych o oszustwa finansowe, powołując się na przepisy ustawy antymalwersacyjnej. Kontrola rzeczywiście wykazała zawyżenie kosztów produkcji o sześćset milionów. Zatem zgodnie z ustawą Aricia wystąpił o nagrodę w wysokości piętnastu procent ujawnionej kwoty oszustwa i ta została mu przyznana. Bogan oraz jego wspólnicy z kancelarii, w której pracował również Patrick, reprezentowali wówczas Aricię. To wszystko.

– Całkiem nieźle. Na to, co ci teraz powiem, znajdziesz dowody w zgromadzonych tu dokumentach bądź na kasetach magnetofonowych. Będziemy musieli się przez nie dokładnie przekopać, żebyś naprawdę dobrze poznał ten materiał.

– Chyba wiesz, że tego typu zabawa nie jest mi obca – rzekł, uśmiechając się szeroko, ale Pires zachowała powagę.

– Otóż podstawą wystąpienia Aricii stały się spreparowane rachunki. – Urwała na krótko, pragnąc zapewne, aby to twierdzenie dobrze mu zapadło w pamięć. Mówiła powoli, nie było się dokąd śpieszyć. – Benny Aricia wykombinował bardzo sprytną metodę na oszukanie zarówno swoich zwierzchników, jak i rządu. Ochoczo pomagało mu w tym kilku biegłych adwokatów z dawnej firmy Patricka oraz wpływowych polityków z Waszyngtonu.

– Zapewne senator Nye, bliski kuzyn Bogana.

– Tak, przede wszystkim on. Domyślasz się jednak, że Nye ma wielu popleczników w Kongresie.

– Obiło mi się o uszy.

– Zatem Aricia ułożył wstępny plan, po czym przedstawił go Boganowi. Patrick był wówczas najmłodszym ze wspólników i nie został wciągnięty w tę aferę, lecz pozostali ochoczo przystąpili do działania. Zmieniła się atmosfera w kancelarii i na tej podstawie Patrick nabrał podejrzeń, że coś się święci. Zaczął grzebać w śmieciach i podsłuchiwać rozmowy, aż w końcu odkrył istnienie ważnego klienta o nazwisku Aricia i poznał przyczynę owej konspiracji. Uzbroił się w cierpliwość. Udawał, że o niczym nie wie, tymczasem po kryjomu gromadził dowody przestępstwa. Większość z nich masz teraz przed sobą.

Wskazała kartonowe pudło.

– Wróćmy do samego początku. Skąd się wzięły te spreparowane rachunki?

– Aricia kierował stocznią New Coastal Shipyards w Pascagoula. To jeden z większych działów Platt & Rockland Industries.

– Tak, wiem. Stocznia realizuje zamówienia dla wojska i ma dość bogatą historię malwersacji finansowych.

– Zgadza się. Aricia po prostu wykorzystał tę sytuację na swoją korzyść. Kiedy objął stanowisko dyrektora, w New Coastal budowano atomowe okręty podwodne klasy „Expedition”, a już wtedy koszty budowy przekraczały planowane wydatki. Postanowił więc jeszcze bardziej pogorszyć tę sytuację. W stoczni zaczęły powstawać fikcyjne etaty, zleceniodawca płacił za wyssane z palca zadania, wykonywane przez nie istniejących pracowników. Doszły do tego horrendalnie zawyżone rachunki. Na przykład kupowano zwykłe żarówki po szesnaście dolarów za sztukę czy też szklanki po trzydzieści dolarów. I tak dalej, i tak dalej. Lista oszustw jest bardzo długa.

– I wszystko znajdę w tym pudle?

– Tylko najważniejsze rzeczy. Są tam kopie faktur za systemy radarowe, urządzenia naprowadzające, uzbrojenie, pociski, dziesiątki elementów, których nazwy nic mi nie mówią. Wobec nich żarówki tracą jakiekolwiek znaczenie. Aricia od dawna pracował w zarządzie spółki i doskonale wiedział, jak to robić, żeby uniknąć zdemaskowania. Wyprodukował setki fałszywych dokumentów, ale tylko na nielicznych widnieje jego podpis. Nie zapominaj, że Platt & Rockland skupia aż sześć gigantycznych, rozbudowanych wydziałów, nic więc dziwnego, że nikt nie jest w stanie zapanować nad papierkami. Aricia umiejętnie to wykorzystywał. Za każdym razem, gdy występował z czymś do dowództwa marynarki wojennej, dołączał pisemne upoważnienie sygnowane przez któregoś z wiceprezesów spółki. Jest tam nawet kopia zamówienia na kamizelki ratunkowe, z którym zgłosił się do swoich zwierzchników po zatwierdzenie. Złożona struktura biurokratyczna działała na korzyść Aricii, który nadzwyczaj starannie planował każde swoje posunięcie. W dodatku metodycznie wszystko notował, po czym przedstawił te notatki adwokatom.

– I Patrick zdobył ich kopię?

– Części z nich.

Sandy podszedł do stołu i zajrzał do pudła, ale obie górne klapy były opuszczone i zakrywały jego zawartość.

– To wszystko czekało w ukryciu od chwili jego zniknięcia?

– Tak.

– Czy choć raz Patrick przyleciał do Stanów, żeby skontrolować dokumenty?

– Nie.

– A ty?

– Byłam raz, dwa lata temu, aby uregulować należności za wynajem pomieszczenia. Zajrzałam wówczas do pudła, lecz nie miałam czasu, żeby obejrzeć zawartość. Poza tym byłam przestraszona i zdenerwowana, ponieważ zajmowałam się czymś, na co nie miałam ochoty. Sądziłam wówczas, że te materiały nigdy nie ujrzą światła dziennego, nie będą potrzebne, ponieważ Patrick nie zostanie schwytany. On jednak domyślał się prawdy.

Sandy, w którym obudziła się dusza sędziego śledczego, miał już na końcu języka następne pytanie, nie związane bezpośrednio ze sprawą Aricii, ale powstrzymał się w ostatniej chwili. Tylko spokojnie – nakazał sobie w duchu – jeśli nie będziesz zbyt napastliwy, łatwiej znajdziesz wyjaśnienia nurtujących cię szczegółów.

– Zatem plan Aricii się powiódł. Na pewnym etapie został on przedstawiony Boganowi, którego kuzyn jest senatorem i znanym waszyngtońskim liżydupkiem, a najlepszy przyjaciel sędzią federalnym. Czy Bogan wiedział od początku, że to Aricia fałszuje rachunki?

Leah sięgnęła do pudła, wyjęła przenośny bateryjny magnetofon oraz cały stelaż z ponumerowanymi i szczegółowo opisanymi kasetami. Zaczęła wodzić długopisem po ich grzbietach, aż odnalazła tę, której szukała. Pospiesznie wsunęła ją do kieszeni magnetofonu. Sandy odniósł wrażenie, że sprawność jej działania świadczy o tym, iż nie jeden raz przesłuchiwała nagrania.

– Przekonasz się sam. To zapis z jedenastego kwietnia tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego pierwszego roku. Pierwszy głos należy do Bogana, drugi do Aricii. Ten zadzwonił z miasta, szef kancelarii odebrał telefon w sali konferencyjnej na pierwszym piętrze.

Sandy pochylił się nad stolikiem, opierając brodę na dłoniach. Pires uruchomiła magnetofon.

BOGAN: Zadzwonił dziś do mnie jeden z radców prawnych zarządu Platta z Nowego Jorku, Krasny.

ARICIA: Znam go. Typowy gryzipiórek.

BOGAN: To fakt, nie był zbyt sympatyczny. Uprzedził jednak, że mają dowód na zdublowanie rachunków za kupione przez stocznię New Coastal od firmy RamTec ekrany Stalkera. Poprosiłem go o okazanie tego dowodu, na co odparł, że skontaktuje się ze mną za tydzień.

ARICIA: Uspokój się, Charlie. Nie mogą mi niczego udowodnić, ponieważ nie podpisywałem żadnych rachunków.

BOGAN: Ale wiedziałeś o tym?

ARICIA: Pewnie. Sam to zaplanowałem i zorganizowałem. Realizowałem po prostu kolejny punkt mojego programu. Problem polega na tym, Charlie, że nie zdołają mi niczego udowodnić. Nie mają żadnych dokumentów ani też świadków.

W zapisie na kasecie nastąpiła przerwa.

– Ta sama rozmowa, jakieś dziesięć minut później – wtrąciła szybko Leah.

ARICIA: Jak sobie radzi senator?

BOGAN: Doskonale. Wczoraj rozmawiał z Sekretarzem Marynarki Wojennej.

ARICIA: Z jakim rezultatem?

BOGAN: Pomyślnym. Chyba wiesz, że przyjaźnią się od dawna. Senator oświadczył stanowczo, że chciałby zaskarżyć zarząd Platta za oszustwa finansowe, ale chce zrobić to tak, by nie ucierpiał projekt „Expedition”. Sekretarz przyznał mu rację i odparł, że również zamierza twardo występować przeciwko spółce.

ARICIA: Nie dałoby się tego trochę przyspieszyć?

BOGAN: Po co?

ARICIA: Potrzebna mi ta cholerna forsa, Charlie. Jesteśmy już tak blisko.

Leah wyłączyła magnetofon, wyjęła kasetę, włożyła ją do pudełka i odstawiła na miejsce.

– Patrick zaczął nagrywać rozmowy na początku dziewięćdziesiątego pierwszego roku. Zamierzali się go pozbyć z firmy pod koniec lutego, jakoby z tego powodu, że jest za mało wydajny.

– W tym pudle jest więcej kaset?

– Tak, w sumie około sześćdziesięciu. Patrick dokładnie pogrupował nagrania, aby można się było z nimi zapoznać w ciągu trzech godzin.

Sandy mimowolnie spojrzał na zegarek.

– To znaczy, że czeka nas mnóstwo pracy – mruknął.

Загрузка...