ROZDZIAŁ 25

Paulo Miranda od dwóch dni nie miał żadnych telefonicznych wiadomości od córki. Po raz ostatni, kiedy dzwoniła z hotelu w Nowym Orleanie, przekazała, że wciąż musi podróżować w sprawach jakiegoś tajemniczego klienta, ostrzegając zarazem, by uważał na śledzących go ludzi, gdyż ów klient ma ponoć wielu wrogów w Brazylii. Tak jak podczas wcześniejszych połączeń mówiła krótko i nerwowo, jakby się czegoś bała, tylko za wszelką cenę usiłowała to zamaskować. Był coraz bardziej zaniepokojony, chciał wiedzieć coś więcej, a przede wszystkim poznać powód owej niezwykłej troski o jego bezpieczeństwo. Wolał, żeby jak najszybciej wróciła do domu. Nie wytrzymał i powiedział o swoim spotkaniu z jej wspólnikami z kancelarii adwokackiej, którzy postanowili wyłączyć ją ze wszystkich prowadzonych dotąd spraw. Przyjęła to jednak ze spokojem i wyjaśniła, że obecnie pracuje na własne konto, ponieważ znalazła bardzo bogatego klienta działającego w handlu zagranicznym, a więc będzie się musiała przyzwyczaić do tego typu dłuższych wyjazdów.

Nie chciał się z nią spierać przez telefon, lecz coraz bardziej niepokoiły go poczynania córki.

Miał także dosyć ciągłego towarzystwa jakichś podejrzanych typków, którzy nieodmiennie go obserwowali, czy to wychodził na zakupy, czy jechał do swojego gabinetu w Pontificia Universidade Católica. Przyglądał im się przy każdej okazji, gdyż nie odstępowali go ani na krok. Nadał nawet pseudonimy poszczególnym agentom. Od wyjazdu Evy rozmawiał kilkakrotnie z dozorcą domu, w którym mieszkała, i tamten przyznał, że również zwrócił na nich uwagę.

Tego dnia ostatni jego wykład z teorii filozofów niemieckich skończył się o trzynastej. Później Miranda rozmawiał przez pół godziny w swoim gabinecie z pewnym zagrożonym studentem, wreszcie wyszedł z uczelni. Padało, a on nie wziął z domu parasola. Na szczęście zaparkował samochód na niewielkim placyku zarezerwowanym dla wykładowców tuż obok tylnego wyjścia z gmachu.

Osmar już czekał na niego. Profesor ruszył energicznym krokiem od drzwi, nisko pochyliwszy głowę, którą osłonił od deszczu gazetą. Myślami musiał błądzić gdzieś daleko, gdyż minąwszy drzewo na skraju chodnika, wdepnął w wielką kałużę przy krawężniku. Nie zwrócił uwagi na czerwonego fiata furgonetkę, stojącego obok jego auta. Tuż przed nim kierowca wysiadł z szoferki i otworzył tylne drzwi. Miranda zdawał się go w ogóle nie dostrzegać. Sięgał już po kluczyki od samochodu, kiedy Osmar energicznie pociągnął go w bok i brutalnie wepchnął do furgonetki. Aktówka profesora wylądowała na asfalcie.

Drzwi zatrzasnęły się z hukiem. W ciemności Paulo poczuł, że ktoś przystawił mu broń do skroni. Szeptem nakazano mu zachować milczenie.

Na parkingu pozostał jego wóz z otwartymi drzwiami i kluczykami tkwiącymi w zamku. Papiery z aktówki rozrzucono po placu od przedniego koła po tylny zderzak.

Furgonetka szybko odjechała.

Anonimowy rozmówca przez telefon zawiadomił policję o porwaniu.

Tymczasem Paulo po półtoragodzinnej podróży znalazł się poza miastem, chociaż nie miał najmniejszego pojęcia, w jakim kierunku go wywożą. W pozbawionej okien przestrzeni panował zaduch. Kiedy jego wzrok przyzwyczaił się do ciemności, zdołał rozróżnić sylwetki dwóch pilnujących go, uzbrojonych mężczyzn. W końcu zajechali przed jakieś wiejskie zabudowania i został wyciągnięty na zewnątrz. Umieszczono go na tyłach domu, w saloniku wyposażonym w telewizor, sąsiadującym z jednej strony z sypialnią, z drugiej z łazienką. Lodówka była wypełniona zapasami żywności. Porywacze oznajmili mu, iż może się nie lękać o swoje życie, dopóki będzie rozsądny i nie spróbuje ucieczki. Zapowiedziano też, że pozostanie tu mniej więcej przez tydzień, jeśli nie wydarzy się nic nadzwyczajnego.

Miranda zamknął drzwi pokoju od środka i wyjrzał przez okno. Pod pobliskim drzewem siedzieli dwaj mężczyźni. Popijali herbatę. O pień stały oparte ich pistolety maszynowe.

Anonimową wiadomość o porwaniu przekazano również mieszkającemu w Rio synowi profesora, dozorcy budynku, w którym mieszkała Eva, jej wspólnikom z kancelarii oraz najbliższej przyjaciółce pracującej w agencji turystycznej. W każdym wypadku informacja brzmiała tak samo: Paulo Miranda został uprowadzony, policja już wszczęła dochodzenie.


Eva zatrzymała się na kilka dni w Nowym Jorku, w hotelu „Pierre”. Robiła zakupy w ekskluzywnych salonach przy Fifth Avenue, spędzała wiele godzin w salach muzealnych. Zgodnie z instrukcjami powinna ciągle zmieniać miejsce pobytu, od czasu do czasu zatrzymując się w Nowym Orleanie. Do tej pory przekazała trzy listy do Patricka i otrzymała od niego dwa, przy czym funkcję listonosza zawsze pełnił Sandy McDermott. Wszystko wskazywało na to, że mimo fizycznych urazów Lanigan zachował klarowność myśli. Wciąż tak samo troszczył się o drobiazgi, toteż jego listy zawierały głównie szczegółowe polecenia, dalsze plany oraz schematy postępowania na wypadek takiego czy innego biegu zdarzeń.

Zadzwoniła do ojca, ale nikt nie podniósł słuchawki. Wybrała więc numer swego brata i odebrała przerażającą wiadomość. Tamten nalegał na jej natychmiastowy powrót do kraju. Zdawała sobie sprawę, że nieprzywykły do codziennego stresu brat popadł w panikę. Zawsze łatwo się poddawał, wszelkie trudne decyzje w rodzinie musiała podejmować sama. Rozmowa trwała niemal pół godziny, w tym czasie Eva próbowała bezskutecznie uspokoić brata. Dodatkowo działała na nią kojąco informacja, iż porywacze dotąd nie zgłosili żadnych żądań, w ogóle nie nawiązali kontaktu.


Wbrew surowym zakazom zadzwoniła następnie do Patricka. Zaledwie weszła do budki telefonicznej na lotnisku La Guardia, zaczęła nerwowo skubać włosy i przez ciemne okulary zerkać trwożliwie na boki. Nie bez oporów nakręciła numer wojskowego szpitala i poprosiła o połączenie z pokojem Lanigana. Postanowiła rozmawiać po portugalsku, ponieważ doszła do wniosku, że nawet jeśli ktoś będzie podsłuchiwał, nie zrozumie niczego, dopóki nie przedstawi nagrania tłumaczowi.

– Patrick? Mówi Leah – zaczęła niepewnie, starając się zachować spokojne brzmienie głosu.

– Co się stało? – zapytał natychmiast, także po portugalsku. Od dawna nie słyszał jej uroczego głosu, ale w tej sytuacji nawet nie umiał się cieszyć, że zadzwoniła.

– Możemy rozmawiać?

– Tak. O co chodzi?

Patrick sprawdzał obecność podsłuchu w swoim aparacie telefonicznym co trzy lub cztery godziny. W znacznej mierze robił to z nudów. Za pomocą dostarczonego przez McDermotta urządzenia kontrolował też wszystkie miejsca w izolatce, gdzie dało się ukryć mikrofon z nadajnikiem. Uspokajał się myślą, że przed drzwiami strażnicy czuwają przez okrągłą dobę. Nigdy jednak nie mógł być pewien linii telefonicznej.

– O mojego ojca – rzuciła dziewczyna i pospiesznie zrelacjonowała mu porwanie Paulo. – Muszę wracać do domu.

– Nie, Leah – odparł spokojnie. – To pułapka. Twój ojciec nie jest bogaty, nie porwali go dla okupu. Chodzi im o ciebie.

– Nie mogę przecież zostawić ojca w takiej chwili.

– Sądzisz, że go odnajdziesz?

– Wszystko przeze mnie.

– Nieprawda, to moja wina. Ale nie pogarszaj jeszcze sytuacji, świadomie dając się schwytać w pułapkę.

Leah bez przerwy szarpała nerwowo kosmyk włosów i rozglądała się na boki.

– Więc co mam robić?

– Jedź do Nowego Orleanu. Zadzwoń do Sandy’ego, kiedy dotrzesz na miejsce. Ja się przez ten czas zastanowię.

Kupiła bilet, przeszła do poczekalni, usiadła w najdalszym kącie, oparła głowę o ścianę i ukryła twarz za rozpostartą gazetą. Bez przerwy myślała o swoim ojcu oraz cierpieniach, jakie może w tej chwili przeżywać. Obaj mężczyźni, których kochała, zostali uprowadzeni przez tych samych ludzi, przy czym Patrick do tej pory leżał w szpitalu z powodu odniesionych ran. A przecież ojciec był o wiele starszy i nie tak silny jak Lanigan. W dodatku musiał cierpieć z jej powodu, ona zaś nie mogła mu w żaden sposób pomóc.


Po całym dniu poszukiwań policjant z drogówki dwadzieścia minut po dwudziestej drugiej odnalazł wreszcie samochód Lance’a na parkingu przed „Grand Casino”. Zgodnie z rozkazami zatrzymał podejrzanego i powiadomił centralę. Kiedy Sweeney przybył na plac przed jasno oświetlonym lokalem Burger Kinga, policjant rozmawiał z Lance’em na tylnym siedzeniu wozu patrolowego.

Szeryf bez ogródek zapytał, jak idą obecnie interesy w handlu narkotykami. Maxa bez mrugnięcia okiem odparł, że dobrze.

– A jak się miewa Trudy? – mruknął Sweeney, przesuwając w wargach wykałaczkę.

Można było wyczuć, że ci dwaj rywalizują ze sobą o zachowanie stoickiego spokoju. Lance, czując chyba, że przegrywa w tej walce, wcisnął na nos wielkie ciemne okulary.

– Doskonale. A jak pańska kobieta?

– Mieszkam sam. Posłuchaj Lance. Dotarły do nas niepokojące informacje, że szukasz na czarnym rynku płatnego zabójcy.

– To stek bzdur. Oszczerstwa.

– Sądzę jednak, że nie. Twoi kumple są dokładnie tacy sami jak ty, Lance. Albo przebywają na zwolnieniu warunkowym, albo się bardzo starają, żeby znów wylądować w pace. Same szumowiny, nic więcej. Zawsze szukają kłopotów, nigdy nie pomyślą o uczciwym zarobieniu choćby jednego dolara. Ale są tacy, którzy nadstawiają ucha plotkom, a potem gonią czym prędzej, żeby przekazać informacje federalnym. Mają nadzieję, że to ich uchroni od kolejnego wyroku.

– To miło z ich strony. Też bym tak postępował na ich miejscu.

– Stąd też wiemy, że masz sporo forsy od kobiety, której grozi utrata wszystkiego, a jej problemom zaradziłoby szybkie pozbycie się Lanigana.

– Kogo?

– Ty zaś wziąłeś na siebie czarną robotę. Lecz zarówno my, jak i federalni obserwujemy cię uważnie, podobnie jak twoją kobietę, i z uwagą zbieramy wszelkie plotki. Jak tylko zrobisz fałszywy krok, zgarniemy cię. I ty i Trudy znajdziecie się w znacznie gorszych opałach niż te, w które wpakował się Lanigan.

– I co? Mam się już bać?

– Jeśli masz choć trochę oleju we łbie, to powinieneś się bać.

– Świetnie. Czy teraz mogę już iść?

– Droga wolna.

Policjant z patrolu otworzył drzwi i odprowadził Lance’a do jego samochodu.


W tym samym czasie agent Cutter zapukał do domu Trudy, mając nadzieję, że wyciągnie ją z łóżka. Przez dłuższy czas siedział w pobliskiej kawiarni „Fairhope”, czekając na wiadomość o zatrzymaniu Lance’a.

Trudy jednak nie spała. Założyła łańcuch, odsunęła zasuwę i wyjrzała przez szczelinę.

– Czego pan chce? – warknęła, zanim Cutter zdążył pokazać swoją odznakę i rzucić magiczne: „FBI”. Od razu go rozpoznała.

– Czy mogę wejść na chwilę?

– Nie.

– Lance został aresztowany. Sądzę, że jednak powinniśmy porozmawiać.

– Co takiego?!

– Ujęła go policja z Biloxi.

Trudy szybko zdjęła łańcuch, otworzyła drzwi i wpuściła agenta do środka. Przez parę sekund stali naprzeciw siebie w holu, mierząc się wzrokiem. Cutter miał jednak powody do radości.

– Co on narozrabiał? – spytała w końcu.

– Nic takiego. Pewnie wkrótce zostanie zwolniony.

– Zadzwonię do swojego adwokata.

– Proszę bardzo, ale wcześniej chciałbym pani coś powiedzieć. Otrzymaliśmy wiadomość z pewnego źródła, że Lance usiłuje nająć płatnego zabójcę do usunięcia pani męża, Patricka Lanigana.

– Niemożliwe!

Błyskawicznie zakryła usta dłonią. Tak doskonale udawała zaskoczenie, że pewnie by się na to nabrał, gdyby nie znał prawdy.

– Niestety, tak. Pani również może być zamieszana w tę sprawę. Ostatecznie to pani majątek Lance próbuje ratować, rodzą się więc uzasadnione podejrzenia, że oboje działacie w zmowie. Jeśli cokolwiek się stanie Laniganowi, od razu przyjdziemy po panią.

– Przecież ja nic nie zrobiłam!

– Jeszcze nie. Będziemy uważnie obserwowali was oboje, pani Lanigan.

– Proszę mnie tak nie nazywać!

– Przepraszam.

Odwrócił się i szybko wyszedł, zostawiwszy ją osłupiałą w holu.


Dochodziła już północ, kiedy Sandy zajechał na parking przy ulicy Canal, wysiadł i poszedł ulicą Decatour w głąb dzielnicy francuskiej. Miał świeżo w pamięci ostatnie pouczenia swego klienta dotyczące środków bezpieczeństwa, szczególnie istotnych podczas spotkań z Pires. Tylko Sandy mógł doprowadzić prześladowców do dziewczyny, toteż musiał zachować maksymalną ostrożność.

– Ona jest w śmiertelnym niebezpieczeństwie, Sandy – tłumaczył mu przed godziną Patrick. – Ostrożności nigdy za wiele.

Dlatego też McDermott okrążył grupę budynków aż trzy razy, żeby się upewnić, czy nikt go nie śledzi. Następnie wszedł do baru, zamówił wodę sodową i sączył ją parę minut, obserwując przez okno ulicę. Dopiero później prześliznął się do foyer hotelu „Royal Sonesta”, lecz i tu wmieszał się w grupę turystów, żeby w pewnej chwili niepostrzeżenie wskoczyć do windy. Wreszcie zapukał do pokoju na drugim piętrze. Leah wpuściła go do środka i szybko zamknęła za nim drzwi na klucz.

Niezbyt go zdziwiło, że wygląda na przemęczoną i zmartwioną.

– Przykro mi z powodu twojego ojca – rzekł. – Masz jakieś nowe wiadomości?

– Nie. Przecież leciałam samolotem.

Zauważył stojącą na telewizorze tacę z dzbankiem parującej kawy. Podszedł tam, nalał jej trochę do plastikowego kubeczka, wrzucił kostkę cukru i zaczął powoli mieszać.

– Patrick powiedział mi o wszystkim. Kim są porywacze?

– Tam jest cała dokumentacja – odparła, wskazując leżącą na stoliku następną kartonową teczkę. – Siadaj.

Zaczekał, aż ona przysiadzie na krawędzi łóżka, po czym zajął miejsce przy stole i postawił przed sobą kubeczek. Nie spieszył się, czuł, że nadeszła pora na szersze wyjaśnienia. Jakby czytając w jego myślach, Leah zaczęła:

– Spotkaliśmy się przed dwoma laty, w roku tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym czwartym, w Rio, zaraz po jego operacji plastycznej. Patrick przedstawił się jako kanadyjski biznesmen poszukujący doradcy prawnego w sprawach handlu zagranicznego. W rzeczywistości zależało mu głównie na jakiejś bliższej znajomości. Przyjaciółmi byliśmy jednak tylko przez dwa dni, potem nawiązał się romans. Opowiedział mi o sobie wszystko, niczego nie ukrywał. W perfekcyjny sposób zerwał z wcześniejszym życiem, miał bardzo dużo pieniędzy, ale jego przeszłość nie dawała mu spokoju. Bardzo chciał się dowiedzieć, kto prowadzi poszukiwania i do jakiego stopnia depcze mu po piętach. W sierpniu dziewięćdziesiątego czwartego roku przyleciałam do Stanów Zjednoczonych i zgłosiłam się do prywatnej firmy ochroniarskiej z Atlanty, noszącej tajemniczą nazwę Pluto Group, ale zatrudniającej byłych specjalistów z FBI. Patrick współpracował z tą firmą przed swoim zniknięciem. Przedstawiłam się fałszywym nazwiskiem, powiedziałam, że pochodzę z Hiszpanii i chciałabym zdobyć wszelkie dostępne informacje dotyczące poszukiwań Patricka Lanigana. Zapłaciłam za nie pięćdziesiąt tysięcy dolarów. Właściciele firmy wysłali agentów do Biloxi, ci zaś na początku nawiązali kontakt ze wspólnikami Patricka z kancelarii adwokackiej. Napomknęli, że dysponują pewnymi wiadomościami na temat miejsca pobytu Lanigana, i prawnicy natychmiast potajemnie skierowali ich do waszyngtońskiego prywatnego detektywa o nazwisku Jack Stephano. Okazało się, że prowadzi on bardzo drogą firmę, specjalizującą się w szpiegostwie przemysłowym oraz poszukiwaniu zaginionych osób. Agenci spotkali się z nim w Waszyngtonie, ten jednak był bardzo tajemniczy i nie chciał niczego ujawnić. Dał jednak wyraźnie do zrozumienia, że rzeczywiście zajmuje się poszukiwaniem Lanigana. Specjaliści z Pluto Group rozmawiali z nim parokrotnie, aż w końcu osiągnęli porozumienie. Zaproponowali mu sprzedanie własnych informacji, a Stephano zgodził się zapłacić pięćdziesiąt tysięcy dolarów, jeśli rzeczywiście te fakty pomogą mu wpaść na trop Patricka. W trakcie owych negocjacji wyszło na jaw, że Stephano jest dogłębnie przekonany, iż Lanigan osiadł gdzieś w Brazylii. Co zrozumiałe, ta wiadomość przeraziła zarówno Patricka, jak i mnie.

– Wtedy po raz pierwszy się dowiedzieliście, że poszukiwania są prowadzone na terenie Brazylii?

– Tak. Patrick przebywał tam już ponad dwa lata. Kiedy wprowadzał mnie w swoją tajemnicę, nie miał jeszcze pojęcia, że prześladowcy tak bardzo zawęzili obszar poszukiwań. Dlatego wiadomość o zainteresowaniu Stephano Brazylią była dla nas prawdziwym szokiem.

– Dlaczego natychmiast nie przeniósł się gdzie indziej?

– Z różnych powodów. Wielokrotnie się nad tym zastanawiał, rozmawialiśmy na ten temat godzinami. Byłam gotowa wyjechać razem z nim. Ostatecznie jednak podjął decyzję, że przeniesie się tylko do jakiegoś małego miasteczka na prowincji. Miał pewność, że da sobie radę, dobrze znał język, umiał się dogadać z ludźmi, wiedział, gdzie szukać odpowiedniej kryjówki. Poza tym nie chciał, abym rzucała dom i pracę. Teraz żałuję, że nie wyjechaliśmy razem do Chin czy gdziekolwiek indziej.

– Może ty nie wytrzymałabyś takiego życia.

– Niewykluczone. W każdym razie pozostałam w kontakcie z Pluto Group. Zleciłam firmie możliwie najdokładniejsze śledzenie poczynań Stephano i jego ludzi. Ci porozumieli się też z klientem Stephano, Bennym Aricią, przedstawiając mu tę samą bajeczkę o informacjach dotyczących Patricka, jak również z przedstawicielami obydwu zaangażowanych w poszukiwania towarzystw ubezpieczeniowych. Wówczas wyszło na jaw, że całą akcją kieruje właśnie Stephano. Latałam do Stanów co trzy lub cztery miesiące, zawsze przez Europę, po czym przywoziłam najświeższe wiadomości o postępach śledztwa.

– Jak ostatecznie Stephano go znalazł?

– Tego nie mogę ci teraz ujawnić. Zapytaj Patricka.

Jak zwykle najważniejsze elementy wyjaśnień kwitowane były milczeniem. Sandy w zamyśleniu odstawił kubeczek po kawie na podłogę obok krzesła. Byłoby mu znacznie łatwiej prowadzić sprawę, gdyby został wprowadzony we wszystkie szczegóły, gdyby tych dwoje zechciało opowiedzieć mu całą historię, od początku do końca, by w ten sposób mógł łatwiej ocenić, co ich czeka w najbliższej przyszłości. Miał coraz silniejsze przeczucie, że Patrick i Leah wcale nie potrzebują jego pomocy.

Nie ulegało jednak wątpliwości, że Lanigan wiedział, jakim sposobem Stephano wpadł na jego trop.

Sandy sięgnął po leżącą na stoliku teczkę z dokumentami.

– To materiały dotyczące ludzi, którzy porwali mojego ojca.

– Czyli agentów Stephano?

– Tak. Jestem jedyną osobą mającą dostęp do pieniędzy Lanigana. Porwanie to pułapka zastawiona na mnie.

– Skąd Stephano dowiedział się o twoim istnieniu?

– Patrick musiał mu powiedzieć.

– Patrick?

– Oczywiście. Nie widziałeś, jak go poparzyli?

Sandy wstał i zaczął chodzić po pokoju, pragnąc uporządkować myśli.

– W takim razie dlaczego Patrick nie zdradził również, gdzie są pieniądze?

– Ponieważ tego nie wiedział.

– Zostawił je całkowicie w twoich rękach?

– Mniej więcej. Przekazał mi kontrolę nad inwestycjami. To z ich powodu jestem teraz poszukiwana, a mój ojciec został uprowadzony.

– I co ja miałbym do zrobienia w tej kwestii?

Leah otworzyła szufladę nocnego stolika i wyjęła drugą teczkę, znacznie cieńszą.

– Oto dokumenty na temat prowadzonego przez FBI śledztwa w sprawie Patricka. Co zrozumiałe, niewiele zdołaliśmy się dowiedzieć. Dochodzeniem kieruje agent o nazwisku Cutter, rezydujący w Biloxi. Kiedy tylko zyskałam pewność, że Patricka schwytano, zadzwoniłam właśnie do Cuttera. Zapewne ocaliłam mu w ten sposób życie.

– Zaraz, chwileczkę. Zaczynam się gubić.

– Poinformowałam Cuttera, że Lanigan został schwytany i jest przetrzymywany w nieznanym miejscu przez ludzi Jacka Stephano. Wcześniej doszliśmy do wniosku, że po uzyskaniu takiej wiadomości FBI natychmiast przyciśnie detektywa do muru i zażąda wydania poszukiwanego zbiega. Tymczasem te zbiry działające w Brazylii torturowały Patricka w celu uzyskania informacji. Ostatecznie jednak Stephano musiał go wydać FBI.

Sandy słuchał tego z zamkniętymi oczyma i rozdziawionymi ustami.

– I co było dalej? – zapytał.

– Dwa dni potem Stephano aresztowano w Waszyngtonie, FBI opieczętowało jego biuro.

– Skąd o tym wiesz?

– Wciąż opłacam agentów z Pluto Group. To doskonali fachowcy. Podejrzewamy, że Stephano jakoś się dogadał z FBI, ale jego ludzie potajemnie nadal mnie poszukują. Teraz zaś uprowadzili mojego ojca.

– Sądzisz, że powinienem się skontaktować z Cutterem?

– Tak. Najpierw opowiedz mu o mnie. Przedstaw mnie jako prawnika reprezentującego interesy Lanigana w Brazylii. Możesz zdradzić, że wiem o wszystkim i obecnie podejmuję za klienta decyzje. Później wprowadź go w sprawę porwania mojego ojca.

– Myślisz, że FBI znowu przyciśnie Stephano?

– Nie jestem pewna. W każdym razie nie mamy nic do stracenia.

Dochodziła pierwsza w nocy, Leah już ledwie patrzyła na oczy. Sandy pospiesznie zgarnął obie teczki i ruszył do wyjścia.

– Wkrótce będziemy musieli jeszcze porozmawiać – mruknęła na pożegnanie.

– A, owszem. Z przyjemnością dowiedziałbym się całej reszty.

– Daj nam trochę czasu.

– Nie jestem pewien, czy inni wam go dadzą.

Загрузка...