ROZDZIAŁ 28

Prośba Paulo o udostępnienie radia została odrzucona, ale kiedy wyjaśnił, że chciałby tylko posłuchać muzyki, przyniesiono mu poobijany magnetofon oraz dwie kasety z nagraniami orkiestry filharmonii z Rio de Janeiro. Bardzo mu to odpowiadało, lubił muzykę klasyczną. Siadał więc przy ściszonym magnetofonie i przeglądał stare pisma ilustrowane, gdyż prośba o dostarczenie jakichś książek nadal była rozpatrywana. Jedzenie okazało się nad podziw smaczne, jak gdyby porywaczom szczególnie zależało na jego dobrym samopoczuciu. Widywał jedynie młodych wysportowanych mężczyzn, ale zdawał sobie sprawę, że działają na zlecenie kogoś, z kim nigdy się nie spotka. Ich samych zaś, płatnych najemników, nawet nie było sensu później ścigać.

Drugi dzień niewoli nadzwyczaj mu się dłużył. Paulo liczył na to, że Eva nie da się wciągnąć w pułapkę. Miał też nadzieję, że jego prześladowcy szybko to pojmą. Niemniej gotów był czekać tak długo, jak tylko będzie potrzeba.


Następnego wieczoru sędzia sam przyniósł pizzę. Poprzednie spotkanie tak bardzo przypadło mu do gustu, że zaraz po zakończeniu popołudniowej sesji zadzwonił do Patricka i spytał, czy dzisiaj też będą mogli porozmawiać. Lanigan zgodził się z radością.

Huskey wyjął z aktówki parę listów i rzucił je na prowizoryczne biurko przyjaciela.

– Sporo osób, głównie starych znajomych z sądu, prosiło, abym cię pozdrowił, zaproponowałem więc, by napisali do ciebie, a ja dostarczę listy.

– Nie przypuszczałem nawet, że wciąż mam tylu przyjaciół.

– Jest ich więcej, niż mógłbyś sobie wyobrazić. Znudzeni urzędnicy sądowi mają mnóstwo czasu na pisanie listów, a jedynie w ten sposób mogą ci się przypomnieć.

– Bardzo dziękuję.

Huskey przysunął krzesło do łóżka Lanigana, usiadł i oparł nogi o krawędź wysuniętej szuflady nocnego stolika. Zaczekał w milczeniu, aż Patrick rozprawi się z dwoma kawałkami wybornej pizzy.

– Będę musiał wkrótce zrezygnować z prowadzenia twojej sprawy – odezwał się w końcu cicho.

– Wiem.

– Dziś rano rozmawiałem już z Trusselem. Domyślam się, że za nim nie przepadasz, ale to naprawdę świetny sędzia. Zgodził się przejąć sprawę.

– Wolałbym sędziego Lanksa.

– Niestety, w tych okolicznościach nie za bardzo możesz dokonywać wyboru. Lanks ma poważne kłopoty z nadciśnieniem, toteż staramy się zostawiać mu tylko najprostsze sprawy. Poza tym Trussel ma większe doświadczenie niż Lanks i ja razem wzięci, zwłaszcza w wypadku oskarżeń o zabójstwo.

Patrick zmusił się do krzywego, niepewnego uśmieszku, wzruszając zarazem kościstymi ramionami. „Oskarżenie o zabójstwo” – brzmienie tych słów, które czasami powtarzał sobie przed lustrem, nadal zwalało mu się na barki ogromnym ciężarem. I ta reakcja nie uszła uwagi sędziego.

Mówi się, że każdy człowiek jest zdolny do popełnienia najcięższej zbrodni, Huskey zaś w ciągu dwunastu lat pracy na swoim stanowisku miał okazję widywać wielu zabójców. Tym bardziej leżało mu na sercu, że teraz jego najlepszy przyjaciel może zostać skazany na śmierć.

– Dlaczego chcesz zrezygnować ze stanowiska? – zapytał Patrick.

– Ze zwykłych powodów. Znudziło mnie to setnie. Poza tym dobrze wiem, że jeśli nie zrezygnuję teraz, później będzie znacznie trudniej. Dzieciaki wkrótce pójdą do college’u i przydałoby się w domu trochę więcej pieniędzy. – Urwał nagle, a po chwili zapytał: – Nawiasem mówiąc, skąd wiesz, że chcę zrezygnować ze stanowiska? Nie przypominam sobie, abym rozpowszechniał tę wiadomość.

– Słyszałem plotki.

– Dotarły aż do Brazylii?

– Miałem swoich szpiegów, Karl.

– W tutejszej palestrze?

– Nie, skądże! Utrzymywanie kontaktów z dawnymi przyjaciółmi byłoby nadzwyczaj ryzykowne.

– A zatem wiadomości musiał ci dostarczać ktoś z Brazylii.

– Owszem. Zaufana osoba, również prawnik.

– I powiedziałeś mu o wszystkim?

– Zgadza się. Powiedziałem jej o wszystkim.

Huskey splótł palce na brzuchu i mruknął:

– Ach, tak, rozumiem.

– To idealne rozwiązanie. Mogę je gorąco polecić każdemu, kto chciałby zniknąć tak jak ja.

– Zapamiętam to sobie. Gdzie teraz przebywa ta prawniczka?

– Prawdopodobnie gdzieś niedaleko.

– Jasne. To ona zarządza pieniędzmi, prawda?

Patrick uśmiechnął się szeroko, a po chwili zachichotał. Chyba w końcu lody zostały przełamane.

– Co chcesz wiedzieć na temat pieniędzy, Karl?

– Wszystko. Jak je zwędziłeś? Gdzie zainwestowałeś? Ile jeszcze ci zostało?

– A co głoszą najbardziej wiarygodne plotki krążące wśród tutejszych prawników?

– Jest ich bez liku. Najbardziej podoba mi się ta, według której podwoiłeś fortunę i trzymasz ją na zaszyfrowanym koncie w Szwajcarii, a w Brazylii jedynie odpoczywałeś, żeby później z tym większą przyjemnością korzystać z bogactwa.

– Nieźle.

– Pamiętasz Bobby’ego Doaka, tego pryszczatego kurdupla, który bierze sprawy rozwodowe po dziewięćdziesiąt dziewięć dolarów od sztuki i jest gotów pluć na każdego adwokata żądającego wyższych stawek?

– Jasne. Ogłaszał się w gazetkach kościelnych.

– Ten sam. Otóż wczoraj wpadł do kancelarii na kawę i uraczył wszystkich opowieścią, jak to przehulałeś wszystkie pieniądze na narkotyki i młode prostytutki, dlatego wiodłeś w Brazylii życie skromnego wieśniaka.

– Jakbym słyszał Doaka.

Na chwilę zapadło milczenie, Patrick chyba znów pogrążył się w smętnych rozważaniach. Sędzia jednak postanowił kuć żelazo póki gorące.

– No więc gdzie są pieniądze?

– Tego nie mogę ci powiedzieć, Karl.

– A ile ich jest?

– Mnóstwo.

– Więcej, niż ukradłeś?

– Owszem, więcej, niż zabrałem.

– Jak to zrobiłeś?

Lanigan spuścił nogi po przeciwnej stronie łóżka, wstał powoli i podszedł do drzwi. Były zamknięte. Przeciągnął się kilka razy, upił łyk wody mineralnej, po czym usiadł tuż obok Karla i popatrzył mu prosto w oczy.

– Po prostu miałem szczęście – odparł niemal szeptem. – Byłem gotów uciekać, z pieniędzmi czy też bez nich. Wiedziałem, że wspólnicy czekają na ten przelew, i przygotowałem sobie plan zgarnięcia forsy. Gdyby jednak coś nie wypaliło, i tak bym zniknął. Nie umiałbym już wytrzymać nawet jednego dnia z Trudy. Nie cierpiałem swojej pracy, a w dodatku groziło mi wylądowanie na bruku. Bogan i jego kumple zajmowali się wyłącznie tym gigantycznym oszustwem, a ja byłem chyba jedyną osobą spoza kręgu wtajemniczonych, która znała wszelkie szczegóły.

– O jakim oszustwie mówisz?

– O sprawie Aricii. Opowiem ci o tym kiedy indziej. Dlatego też ściśle trzymałem się swego planu, a reszty dokonało zwyczajne szczęście, które nie opuszczało mnie przez cztery lata, aż to tego pamiętnego dnia sprzed dwóch tygodni. Naprawdę miałem cholerne szczęście.

– Opowiadałeś o swoim pogrzebie.

– Zgadza się. Otóż później wróciłem do wynajętego domku w Orange Beach i przez kilka dni nie wychylałem stamtąd nosa, pochłonięty nauką portugalskiego. Urozmaicałem sobie czas przesłuchiwaniem nagrań z instalacji podsłuchowej w biurze. Musiałem uporządkować masę dokumentów. Nie marnowałem czasu. A w ciągu nocy chodziłem pobiegać wzdłuż plaży, wypacałem z siebie zbędne kilogramy, chciałem bowiem jak najszybciej schudnąć. Niemal głodowałem.

– Co to były za dokumenty?

– Dotyczące sprawy Aricii. Potem zacząłem się wprawiać w żeglarstwie. Nie była to dla mnie całkiem obca sztuka, lecz nagle zyskałem motywację do tego, by stać się dobrym żeglarzem. Jacht był na tyle duży, aby wygodnie spędzać na nim po kilka dni. Zacząłem się więc ukrywać na wodach zatoki.

– Tutaj? W Biloxi?

– Owszem. Rzucałem kotwicę przy wyspie Ship Island i podziwiałem panoramę miasta.

– Po co tak ryzykowałeś?

– W całej kancelarii rozmieściłem mikrofony, poukrywałem je pod biurkami i w aparatach telefonicznych, dosłownie wszędzie z wyjątkiem gabinetu Bogana. Był nawet mikrofon w męskiej toalecie między pokojami Bogana i Vitrano. Przekazywały odgłosy do wielokanałowego nadajnika ukrytego na strychu. To stara kamienica, setki niepotrzebnych papierzysk gromadzono w kartonowych pudłach na poddaszu. Rzadko ktoś tam zaglądał. A na dachu, przymocowana do komina, sterczała stara, nie używana antena telewizyjna, toteż podłączyłem ją do nadajnika. Odbierałem transmisje za pomocą trzydziestocentymetrowej kierunkowej anteny talerzowej, którą ukryłem na jachcie. Wykorzystywałem zdobycze najnowszej techniki, Karl. Kupiłem cały ten sprzęt na czarnym rynku w Rzymie, kosztował mnie majątek. A z pokładu widziałem przez lornetkę tenże komin z anteną, skąd płynęły do mnie sygnały radiowe. Rejestrowałem na jachcie wszystko, co wychwytywały mikrofony, a po nocach musiałem przesłuchiwać nagrania i kopiować te, które mogły mi się przydać. Wiedziałem dokładnie, gdzie każdego dnia zjadają lunch i w jakim nastroju są ich żony.

– To niewiarygodne.

– Trzeba ci było słyszeć, z jakim smutkiem mówili o mnie po pogrzebie. W rozmowach telefonicznych, kiedy przyjmowali kondolencje, wyrażali głębokie ubolewanie, ale między sobą żartowali nieraz, że zaoszczędziłem im przykrości. To Bogan wziął na siebie zadanie powiadomienia mnie o wylaniu z kancelarii. Następnego dnia po wypadku spotkał się z Havarakiem w sali konferencyjnej i przy whisky zaśmiewali się w głos, ile to miałem szczęścia, że zginąłem w tak korzystnym dla siebie momencie.

– Nadal masz te nagrania?

– Oczywiście. A jeszcze lepsza jest rozmowa między Trudy i Dougiem Vitrano, gdy godzinę po pogrzebie znaleźli w szufladzie mego biurka tajemniczą polisę z ubezpieczeniem na życie w wysokości dwóch milionów dolarów. Można się setnie ubawić. Trudy osłupiała co najmniej na pół minuty, zanim zdołała wykrztusić: „To kiedy dostanę te pieniądze?”

– Kiedy będę mógł przesłuchać nagrania?

– Nie wiem, zapewne już niedługo. Mam dziesiątki kaset. Grupowałem i porządkowałem zapisy po dwanaście godzin dziennie przez kilka tygodni. Wyobraź sobie, ile rozmów telefonicznych musiałem dokładnie wysłuchać.

– Nawet przez chwilę nie nabrali żadnych podejrzeń?

– Raczej nie. Tylko raz w rozmowie z Vitrano Rapley zauważył, że moja śmierć nastąpiła w wyjątkowo dogodnym momencie, tym bardziej że osiem miesięcy wcześniej wykupiłem w tajemnicy dodatkową polisę na życie. Nadmienił też, że jego zdaniem zachowywałem się ostatnio trochę dziwacznie, nie były to jednak żadne konkretne podejrzenia. Przede wszystkim bardzo się cieszyli, że sam usunąłem im się z drogi.

– Nie założyłeś podsłuchu telefonicznego w domowym aparacie?

– Nie. Przez pewien czas rozważałem taką ewentualność, postanowiłem jednak nie zawracać sobie głowy. Wiedziałem, jak Trudy zareaguje, a miałem przeciwko niej wystarczająco dużo materiałów.

– Wolałeś się skupić na sprawie Aricii?

– Oczywiście. Chciałem poznać każdy jego krok. Zawczasu wiedziałem, że pieniądze wpłyną na tajne konto w banku bahamskim. Później poznałem dokładną datę.

– Wiec jak je zwędziłeś?

– Już mówiłem, dopisało mi szczęście. Całą sprawą zawiadywał Bogan, ale kwestie finansowe załatwiał Vitrano. Poleciałem do Miami, mając w kieszeni doskonale podrobione papiery na nazwisko Douga Vitrano, nie wyłączając karty ubezpieczenia społecznego. Ten fałszerz z Florydy dysponował olbrzymią komputerową biblioteką fotografii, wystarczyło jedynie dobrać odpowiedni stopień podobieństwa i po paru minutach dane zdjęcie figurowało na podrobionym prawie jazdy. Wybrałem coś pośredniego między rysami moimi a Vitrano. Z Miami poleciałem do Nassau, tam zaś czekała mnie najtrudniejsza część zadania. Umówiłem się na spotkanie z tym samym wiceprezesem Zjednoczonego Banku Walijskiego, z którym Vitrano wcześniej prowadził rozmowy, niejakim Grahamem Dunlapem. Przedstawiłem mu niezbędne dokumenty, wśród których najważniejsze było upoważnienie wspólników, oczywiście wydrukowane na firmowym papierze kancelarii. Zgodnie z tym pismem miałem prawo wycofać pieniądze z konta zaraz po ich wpłynięciu. Dunlap nie spodziewał się mojej wizyty, był zaskoczony, wręcz oszołomiony, że Vitrano pofatygował się osobiście na archipelag w celu nadzorowania tak błahej, rutynowej operacji. Poczęstował mnie kawą, wysłał nawet sekretarkę po rogaliki z dżemem. Stąd też siedziałem w jego gabinecie, kiedy nadeszło potwierdzenie przelewu.

– Nie wpadł na pomysł, żeby zadzwonić do kancelarii i upewnić się co do wycofania pieniędzy z konta?

– Nie. Byłem zresztą przygotowany na najgorsze. Gdyby Dunlap nabrał choćby najmniejszych podejrzeń, ogłuszyłbym go, wybiegł z banku, złapał taksówkę i zwiał na lotnisko. Miałem w portfelu trzy bilety na trzy różne samoloty.

– Dokąd byś wówczas uciekał?

– Pewnie i tak do Brazylii. Nie zapominaj, że oficjalnie zostałem pochowany. Mogłem rozpocząć nowe życie, zatrudnić się jako barman i spędzać wolne chwile na plaży. Skoro już o tym mowa, to wydaje mi się teraz, że powinienem był zapomnieć o pieniądzach. To z ich powodu byłem ścigany i w końcu wylądowałem z powrotem tutaj. W każdym razie Dunlap wypytywał mnie o różne szczegóły, ale znałem właściwe odpowiedzi. No i kiedy nadeszło potwierdzenie przelewu, natychmiast wydałem dyspozycje i kazałem przetransferować całą sumę do banku na Malcie.

– Cała sumę?

– Prawie. Dunlap zaczął kręcić nosem, gdy uzmysłowił sobie, że nie zarobi nawet grosza na takiej forsie. Musiałem się pilnować, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Wspomniał o stosownych opłatach bankowych za przeprowadzone operacje telegraficzne, a kiedy go spytałem, jakie odsetki bank zwykle pobiera, zaczął szybko kombinować, wreszcie wypalił, że pięćdziesiąt tysięcy byłoby jego zdaniem wystarczające. Zgodziłem się i taka suma pozostała na koncie kancelarii, a później zapewne szybko zasiliła prywatne konto pana Dunlapa. Filia banku mieści się w samym centrum Nassau…

– Mieściła się – poprawił go Huskey. – Została zlikwidowana pół roku po twoim zniknięciu.

– Ach, tak, rzeczywiście. Obiło mi się o uszy. W każdym razie, kiedy wyszedłem na ulicę, z trudem opanowałem chęć puszczenia się biegiem w stronę lotniska. Miałem ochotę wrzeszczeć z radości i skakać jak opętany. Przywołałem się jednak do porządku, złapałem taksówkę i poprosiłem kierowcę, by nie żałował gazu, bo się bardzo spieszę. Samolot do Atlanty startował dopiero za godzinę, do Miami za półtorej. Najwcześniej miałem połączenie do Nowego Jorku, toteż wylądowałem na La Guardia.

– Bogatszy o dziewięćdziesiąt milionów dolarów.

– Bez pięćdziesięciu tysięcy Dunlapa. Możesz mi wierzyć, Karl, że był to najdłuższy lot w moim życiu. Wychyliłem duszkiem trzy porcje martini, lecz nadal byłem jednym kłębkiem nerwów. Oczyma wyobraźni widziałem uzbrojonych agentów FBI, którzy czekają na mnie w punkcie kontroli na lotnisku. Byłem przekonany, że po moim wyjściu Dunlap nabrał podejrzeń i skontaktował się ze wspólnikami z kancelarii. Gdyby tak się stało, bez większego trudu można by stwierdzić, że poleciałem do Nowego Jorku. Dlatego też w całym dotychczasowym życiu jeszcze nigdy tak nie marzyłem o tym, by jak najprędzej dotrzeć do celu podróży. W końcu wylądowaliśmy, a gdy przechodziłem do hali odpraw, tuż obok błysnął flesz aparatu fotograficznego. Pomyślałem, że już po mnie. Okazało się jednak, że to tylko jakiś dzieciak postanowił wypróbować swego nowego kodaka. Pognałem w susach do toalety i przesiedziałem w kabinie dwadzieścia minut. Miałem ze sobą jedynie torbę podróżną ze wszystkimi moimi rzeczami.

– Ale miałeś również dziewięćdziesiąt milionów na koncie.

– To prawda.

– Jak przesłałeś pieniądze do Panamy?

– A skąd wiesz, że przesłałem je do Panamy?

– Jestem sędzią, Patricku. Często spotykam się z gliniarzami. To naprawdę małe miasto.

– Telefonicznie przekazałem instrukcje jeszcze z Nassau. Wcześniej otworzyłem oba konta, zarówno na Malcie, jak i w Panamie.

– Gdzie nabyłeś takiej wprawy w obracaniu funduszami?

– To wcale nie wymaga dużej wprawy. Miałem sporo czasu, żeby się tego nauczyć. Czy przypominasz sobie, Karl, kiedy dowiedziałeś się po raz pierwszy o zniknięciu pieniędzy?

Huskey zachichotał. Rozsiadł się wygodniej i splótł ręce za głową.

– Twoi dawni koledzy z kancelarii bardzo kiepsko się starali, żeby utrzymać wszystko w ścisłej tajemnicy.

– Naprawdę?

– Szczerze mówiąc, całe miasto aż huczało od plotek na temat niezmierzonego bogactwa, jakie ma przypaść w udziale firmie. Nikt nie puścił pary z ust, ale cała czwórka zaczęła nagle szastać pieniędzmi na lewo i prawo. Havarac kupił sobie największego i najczarniejszego mercedesa, jaki zszedł z taśmy montażowej. Na zlecenie Vitrano architekt kończył plany luksusowej willi, mającej ponad tysiąc metrów kwadratowych powierzchni mieszkalnej. Rapley wziął kredyt na zakup dwudziestopięciometrowego jachtu pełnomorskiego i głośno rozważał możliwość przejścia na emeryturę. Kilkakrotnie dotarło do mnie, że zamierzają kupić wspólnie służbowy odrzutowiec. Trudno jest zachować w tajemnicy perspektywę uzyskania trzydziestomilionowego honorarium, a oni naprawdę kiepsko się starali. W gruncie rzeczy zależało im na tym, by ludzie się dowiedzieli.

– No tak, czego innego można się spodziewać po prawnikach?

– Byłeś w banku w czwartek, zgadza się?

– Tak, w czwartek, dwudziestego szóstego marca.

– Już następnego dnia, kiedy rozpoczynałem przygotowania do jakiejś rozprawy, zadzwonił do mnie któryś z zaprzyjaźnionych adwokatów. Przekazał podnieconym tonem, że głośna ugoda wywalczona przez kancelarię Bogan, Rapley, Vitrano, Havarac i Lanigan zapewne trafi na wokandę, bo wszystkie pieniądze zniknęły z banku. Ktoś je zwędził na Bahamach.

– Już wtedy wymieniało się moje nazwisko?

– Nie, wypłynęło bodajże po paru dniach. Ktoś rozpuścił wiadomość, że kamery systemu ochronnego banku zarejestrowały wygląd winowajcy i jest to ktoś nadzwyczaj podobny do ciebie. Zaczęto dopasowywać poszczególne elementy łamigłówki i natychmiast pojawiły się setki różnorodnych plotek.

– Od razu uwierzyłeś, że to ja zgarnąłem forsę?

– Chyba początkowo byłem zbyt zaszokowany, by dawać wiarę pogłoskom. Przecież złożyłem twoje prochy do grobu, modliłem się o spokój twej duszy. Zareagowałbyś tak samo na moim miejscu. Ale w miarę upływu czasu, kiedy minęło pierwsze zaskoczenie, i ja nabrałem podejrzeń. Wszystko do siebie idealnie pasowało: zmiana testamentu, dodatkowe ubezpieczenie na życie, zwłoki zwęglone nie do rozpoznania. No, a później odkryto instalację podsłuchową w kancelarii i agenci FBI zaczęli wszystkich wypytywać na twój temat. Mniej więcej po tygodniu stało się niemal oczywiste, że to ty musiałeś zwinąć pieniądze.

– Nie czułeś się ze mnie dumny?

– Nie sądzę, aby ktokolwiek odczuwał dumę. Przede wszystkim byłem zaszokowany, zdecydowanie oszołomiony. W końcu zostawiłeś po sobie czyjeś zwłoki, toteż sprawa zaczęła być intrygująca.

– Naprawdę nie wywołałem w tobie nawet odrobiny podziwu?

– W ogóle nie myślałem w tych kategoriach, Patricku. Ostatecznie zamordowałeś niewinnego człowieka, żeby zyskać okazję do kradzieży pieniędzy. W dodatku porzuciłeś żonę z małym dzieckiem.

– Dostała po mnie wystarczająco dużo, a dziecko nie było moje.

– Ale wtedy o tym nie wiedziałem. Nikt tego nie podejrzewał. Dlatego też sądzę, że nie masz co liczyć nawet na cień podziwu.

– A jak zareagowali moi wspólnicy?

– Chyba nikt ich nie widział przez miesiąc. Od razu wpłynął do sądu pozew Aricii, potem sypnęły się następne. Nie mieli z czego spłacać kredytów, więc zagroziło im widmo bankructwa. Potem doszły rozwody, alkoholizm. Wstyd mówić. Upadek społeczny w najbardziej typowej, wręcz podręcznikowej formie.

Patrick wyciągnął nogi na łóżku i zakrył się prześcieradłem do pasa. Przez cały czas na jego wargach błąkał się chytry uśmieszek. Huskey wstał z krzesła i podszedł do okna.

– Jak długo zostałeś w Nowym Jorku? – spytał, wyglądając na zewnątrz między listewkami żaluzji.

– Przez tydzień. Nie chciałem ściągać pieniędzy z powrotem do Stanów, toteż przelałem je różnymi okrężnymi drogami do banku w Toronto. Mało kto wie, że bank panamski ściśle współpracuje z tamtejszą filią banku z Ontario, mogłem zatem bez większych trudności dokonywać przelewów.

– I zacząłeś wydawać pieniądze?

– Nie za bardzo. Skorzystałem z fałszywego obywatelstwa kanadyjskiego, wynająłem niewielkie mieszkanie w Vancouver, wyrobiłem sobie kilka kart kredytowych. Znalazłem prywatnego nauczyciela języka portugalskiego i zakuwałem słówka po sześć godzin dziennie. Parę razy wybrałem się do Europy, żeby zyskać kilka stempli w paszporcie. Wszystko układało się po mojej myśli. Trzy miesiące później wyprowadziłem się z mieszkania i przeniosłem do Lizbony, gdzie przez pewien czas szlifowałem znajomość portugalskiego. Wreszcie piątego sierpnia tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego drugiego roku wylądowałem w São Paulo.

– Pamiętasz to tak dobrze, jakby to było twoje własne święto odzyskania niepodległości.

– Raczej całkowitej wolności, Karl. Wyszedłem z lotniska, mając tylko dwie małe torby podróżne. Wsiadłem do taksówki i po prostu zniknąłem w sercu tego dwudziestomilionowego molocha. Był już wieczór, padał deszcz, na ulicach tworzyły się gigantyczne korki, a ja siedziałem na tylnym siedzeniu taksówki i myślałem z radością, że nikt na świecie nie ma pojęcia, gdzie jestem. Sądziłem wówczas, że nikt mnie nigdy nie znajdzie. Prawie się popłakałem ze szczęścia, Karl. Mogłem wreszcie zaznać niczym nie skrępowanej, bezgranicznej wolności. Patrzyłem na twarze ludzi, których mijaliśmy na ulicy, i rozmyślałem, że teraz jestem jednym z nich. Miałem brazylijskie dokumenty na nazwisko Danilo Silvy i powtarzałem sobie w duchu, że już nigdy nie zechcę być nikim innym.

Загрузка...