ROZDZIAŁ 4

Czwarty bądź piąty telefon od sąsiadów całkowicie wytrącił panią Stephano z równowagi. Ostrym tonem nakazała Jackowi wyznać prawdę. Chcąc nie chcąc, przyznał więc, że trzej mężczyźni w ciemnych garniturach, siedzący w samochodzie zaparkowanym przed ich domem, są agentami federalnymi. Pobieżnie wyjaśnił żonie powód ich obecności, opowiedział w skrócie historię Patricka Lanigana, zaznaczając przy tym, że łamie reguły etyki zawodowej. Pani Stephano nigdy dotąd nie zadawała żadnych pytań.

Nie obchodziło jej, czym mąż się zajmuje w godzinach pracy. Dręczyły ją jednak przeczucia na temat tego, co o nich myślą sąsiedzi. Doskonale zdawała sobie sprawę, że w takim miasteczku jak Falls Church ludzie żyją różnymi plotkami.

Położyła się spać o północy. Jack drzemał na sofie w saloniku, mniej więcej co pół godziny zerkając przez szczelinę między zasłonami na ulicę, jakby sprawdzał, co porabiają agenci FBI. Zasnął na dobre około trzeciej nad ranem, ale szybko zerwał go na nogi dzwonek do drzwi.

Otworzył w samym podkoszulku. Przyjechało ich czterech, a Stephano natychmiast rozpoznał wśród nich Hamiltona Jaynesa, wicedyrektora biura federalnego, a więc drugiego z najważniejszych ludzi w hierarchii służbowej FBI. Tak się składało, że Jaynes mieszkał zaledwie cztery przecznice dalej i należał do tego samego klubu golfowego co on, chociaż nigdy dotąd się nie spotkali.

Zaprosił gości do obszernego salonu. Przedstawili się oficjalnie i rozsiedli, kiedy pani Stephano zjawiła się na schodach w szlafroku, lecz na widok tylu mężczyzn w urzędowych, ciemnych garniturach pospiesznie zawróciła do sypialni.

– Liczna grupa ludzi zajmuje się bez przerwy sprawą Lanigana – zaczął Jaynes. – Otrzymaliśmy wiadomość, że pańscy ludzie go porwali. Czy może pan potwierdzić bądź zdementować tę informację?

– Nie – syknął rozwścieczony Stephano.

– Mam przygotowany nakaz pańskiego aresztowania.

To zmieniało sytuację. Detektyw omiótł niepewnym spojrzeniem twarze pozostałych funkcjonariuszy.

– Pod jakim zarzutem?

– Ukrywania osoby poszukiwanej przez biuro federalne i utrudniania śledztwa. Ale w każdej chwili można zmienić te zarzuty, nie mają większego znaczenia. Nie zależy mi na wysuwaniu wobec pana oficjalnych oskarżeń. Ważne, żeby zamknąć pana w areszcie, a następnie zgarnąć wszystkich pańskich ludzi oraz klientów. Nie zajmie to więcej niż dobę. Wystarczy nam czasu, żeby się zastanowić nad sformułowaniem zarzutów, a będzie to zależało wyłącznie od tego, czy dostaniemy Lanigana. Wyrażam się jasno?

– Tak. Raczej tak.

– Więc gdzie on jest?

– W Brazylii.

– Muszę go mieć. I to jak najszybciej.

Stephano zamrugał energicznie, uzmysłowiwszy sobie, że w tych okolicznościach przekazanie zbiega FBI wcale nie jest najgorszym rozwiązaniem. Gliniarze mieli swoje sposoby, aby go zmusić do mówienia. A mając w perspektywie długi pobyt w więzieniu, Lanigan mógł o wiele chętniej wyjawić, gdzie są pieniądze. W każdym razie znalazłby się pod znacznie silniejszą presją.

Poszukiwanie odpowiedzi na dręczące pytanie, w jaki sposób FBI dowiedziało się o odnalezieniu Lanigana przez jego wysłanników, należało odłożyć na później.

– W porządku, możemy zawrzeć taką umowę – rzekł. – Proszę mi dać czterdzieści osiem godzin, a dostarczę panu Lanigana. W zamian spali pan ten nakaz aresztowania i wycofa wszelkie stawiane mi zarzuty.

– Zgoda.

Zapadła cisza, jak gdyby obie strony w milczeniu świętowały odniesione zwycięstwo.

– Musimy ustalić, gdzie przejmiemy zbiega – rzekł Jaynes.

– Proszę wysłać samolot do Asunción.

– Do stolicy Paragwaju? Czemu nie do Brazylii?

– Ma tam zbyt wielu przyjaciół.

– Jak pan woli.

Dyrektor przekazał coś szeptem jednemu z agentów i ten szybko wyszedł z domu.

– Nic mu się nie stało? – zwrócił się do Stephano.

– Nic.

– Lepiej, żeby tak pozostało. Jak znajdziemy jednego siniaka na jego ciele, zgotuję panu istne piekło.

– Muszę zadzwonić.

Jaynes uśmiechnął się ironicznie. Powiódł wzrokiem po ścianach saloniku, po czym mruknął:

– Jest pan u siebie.

– Założyliście tu podsłuch?

– Nie.

– Może pan to zagwarantować?

– Powiedziałem prawdę.

– Przepraszam na chwilę.

Stephano przeszedł do kuchni i z najwyższej półki spiżarni wyciągnął ukryty aparat komórkowy. Wyszedł z nim na patio na tyłach domu. W blasku lampy pokryta rosą trawa wyglądała jak polana oliwą. Pospiesznie wybrał numer Guya.


Przerażający krzyk umilkł na chwilę, toteż trzymający straż przed domem Brazylijczyk złowił cichy brzęczyk telefonu satelitarnego. Aparat wraz z ciężkim zasilaczem leżał na przednim siedzeniu furgonetki, ponad jej dachem kołysała się pięciometrowej długości antena. Odpowiedział po angielsku i już po wysłuchaniu paru słów pobiegł do środka, aby przywołać szefa amerykańskiej grupy.

Guy podszedł do auta i z wściekłością chwycił słuchawkę.

– Powiedział już coś? – zapytał Stephano.

– Niewiele. Złamaliśmy go dopiero przed godziną.

– Czego się dowiedziałeś?

– Nie roztrwonił forsy, ale nie wie, gdzie ona teraz jest. Funduszem obraca pewna kobieta z Rio, prawniczka.

– Wyjawił jej nazwisko?

– Tak. Właśnie ogłosiliśmy alarm. Osmar uruchamia swoich ludzi w Rio.

– Zdołasz coś jeszcze z niego wyciągnąć?

– Nie sądzę. On już ledwo się trzyma, Jack.

– Daj mu spokój. Macie tam lekarza?

– Oczywiście.

– Więc postaraj się błyskawicznie postawić go na nogi i przewieź szybko do Asunción.

– Po co?

– Nie zadawaj pytań. Nie mamy czasu na dyskusję. FBI depcze nam po piętach. Rób, co mówię, i uczyń wszystko, żeby Lanigan był w jak najlepszej formie.

– Nic z tego nie wyjdzie. Przez ostatnie pięć godzin systematycznie powoli go zabijałem.

– Mniejsza z tym. Zrób wszystko, co w twojej mocy. Naszprycuj go lekami i ruszaj w drogę do Asunción. Dzwoń do mnie regularnie, o pełnej godzinie.

– Jak sobie życzysz.

– I znajdź tę kobietę.

Delikatnie uniesiono głowę Patricka i zwilżono mu wargi chłodną wodą. Nylonowe pęta zostały rozcięte, błyskawicznie pozdejmowano samoprzylepne taśmy mocujące elektrody. Więzień szarpał się bezwolnie, mamrocząc coś niezrozumiale. Chemiczną wojnę w jego organizmie uzupełniły spore dawki morfiny oraz środka uspokajającego. Zapadł w głęboki sen.

O świcie Osmar zjawił się na lotnisku w Ponta Porã, by złapać samolot, z którego przed wieczorem miał wysiąść w Rio de Janeiro. Wcześniej wydał odpowiednie polecenia swoim ludziom. Powyciągał ich z łóżek, kusząc obietnicą sowitego zarobku. Kazał natychmiast rozpocząć poszukiwania.


Najpierw, tuż po wschodzie, zadzwoniła do swego ojca. Pamiętała, jak bardzo lubił tę porę dnia, kiedy nieodmiennie zasiadał nad gazetą przy filiżance kawy na balkonie. Mieszkał sam w skromnym lokalu w dzielnicy Ipanema, zaledwie kilkadziesiąt metrów od plaży, niedaleko od swojej ukochanej Evy. Kamienica miała ponad trzydzieści lat i była jednym z najstarszych budynków w tej eleganckiej dzielnicy.

Od razu rozpoznał po brzmieniu jej głosu, że coś się stało. Zapewniła go, iż nic jej nie grozi, lecz musi wyjechać na dwa tygodnie do Europy w pewnej pilnej sprawie. Obiecała codziennie dzwonić. Uprzedziła, że zajmuje się interesami tajemniczego i podejrzliwego klienta, który może zatrudnić prywatnych detektywów w celu wysondowania jej przeszłości. Podkreśliła z naciskiem, żeby się tym nie przejmował. Ostatecznie w tej branży podobne rzeczy nie były niczym niezwykłym.

Na szczęście ojciec powstrzymał się od zadawania pytań, na które nie mogłaby szczerze odpowiedzieć.

Telefoniczna rozmowa z szefem kancelarii okazała się znacznie trudniejsza. Nieźle przyjął jej wyssane z palca wyjaśnienia, chociaż niezbyt trzymały się kupy. Powiedziała, że poprzedniego dnia późnym wieczorem zgłosił się nowy klient i powołując się na znajomość z amerykańskim kolegą, z którym razem studiowała, poprosił ją o natychmiastowy przylot do Hamburga. Zarezerwowała już bilet na poranny samolot. Tenże klient, działający w branży telekomunikacyjnej, planował wielkie inwestycje w Brazylii.

Szef był jeszcze zaspany. Nakazał jej zadzwonić później i wyjaśnić szczegóły sprawy.

Swojej sekretarce przedstawiła tę samą historyjkę i poprosiła ją o odwołanie wszystkich spotkań do czasu jej powrotu z Europy.

Z Kurytyby poleciała do São Paulo, tam zaś udało jej się dostać bilet na samolot Aerolineas Argentinas, udający się bezpośrednio do Buenos Aires. Po raz pierwszy skorzystała z nowego paszportu, który Danilo załatwił dla niej rok wcześniej. Trzymała go w skrytce w wynajętym mieszkaniu, wraz z dwoma nowiutkimi kartami kredytowymi oraz ośmioma tysiącami dolarów w gotówce.

Nazywała się teraz Leah Pires. Nie zmieniła swego wieku, choć data urodzenia w paszporcie była fałszywa. Nawet Silva nie znał jej personaliów. Nie mógł ich znać.

Czuła się nieswojo w obcej sobie roli.

Przygotowali na taką okoliczność kilka różnych scenariuszy. Brali również pod uwagę śmierć Danilo z rąk bandytów krążących po bezdrożach Brazylii, szczególnie aktywnych na terenie Pogranicza. Rozpatrywali różne warianty jego pojmania, torturowania i ewentualnie zabicia przez amerykańskich najemników, a jej postępowanie miało zależeć od tego, czy zostanie zmuszony do ujawnienia prawdy. Nie wykluczali, że Eva będzie musiała się ukrywać do końca życia, w każdym razie Silva zawczasu ją uprzedzał o istnieniu takiej ewentualności. Ale była też szansa na to, że prześladowcy nic z niego nie wycisną i ona będzie mogła pozostać sobą.

Wciąż wierzyła, że Danilo jeszcze żyje. Obiecywał jej przecież, że nie da się tak łatwo zabić. Powtarzał, że prawdopodobnie będzie błagał o szybką śmierć, lecz tamtym zależy na czymś zupełnie innym. A gdyby został zidentyfikowany przez wysłanników władz amerykańskich, groziła mu najwyżej ekstradycja. On zaś osiedlił się właśnie w Ameryce Południowej, gdyż tutejsze kraje niechętnie udzielały zgody na ekstradycję.

Jeśli zaś dopadli go płatni agenci, z pewnością czekały go tortury, mające na celu wydobycie informacji o pieniądzach. Właśnie tego się najbardziej obawiał: bicia.

Na lotnisku w Buenos Aires próbowała się zdrzemnąć, ale była zbyt zdenerwowana. Po raz kolejny zadzwoniła do domu Silvy w Ponta Porã, później pod numer jego aparatu komórkowego, wreszcie do mieszkania w Kurytybie.

Wykupiła bilet na lot do Nowego Jorku, gdzie musiała znowu czekać przez trzy godziny. W końcu znalazła się na pokładzie samolotu SwissAir, lecącego do Zurychu.


* * *

Ułożyli go na tylnym siedzeniu furgonetki volkswagena i przypięli ciasno pasami, żeby się nie stoczył na podłogę. Czekała ich podróż wyboistymi drogami. Z powrotem został ubrany w strój do joggingu. Lekarz solidnie opatrzył mu rany. Było to osiem niezbyt groźnych, jak im się wydawało, poparzeń. Grubo pokrył miejsca środkiem antyseptycznym i zaaplikował Patrickowi sporą dawkę antybiotyków. Następnie zajął miejsce obok swego pacjenta i upchnął pękatą torbę lekarską pod siedzeniem. Doskonale rozumiał, że więzień dość się już wycierpiał i teraz należało go otoczyć troskliwą opieką.

Był pewien, że wystarczą dwa dni solidnego odpoczynku i garść środków przeciwbólowych, a Lanigan zacznie szybko wracać do zdrowia. Po skaleczeniach powinny zostać tylko szramy, błyskawicznie zanikające w miarę upływu czasu.

Odwrócił się jeszcze na siedzeniu i poklepał Amerykanina po ręku. Bardzo się cieszył, że przesłuchanie nie doprowadziło do jego śmierci.

– Jest gotów – oznajmił Guyowi, zajmującemu miejsce obok kierowcy.

Brazylijczyk uruchomił silnik i wycofał wóz na polną drogę.

Zatrzymywali się dokładnie co godzinę i wyciągali antenę na całą długość, aby w górzystym terenie nawiązać łączność telefoniczną. Guy dzwonił do Stephano, który siedział w swoim waszyngtońskim gabinecie w towarzystwie Hamiltona Jaynesa oraz jakiegoś wysoko postawionego urzędnika z Departamentu Skarbu. Informacja o odnalezieniu Lanigana dotarła nawet do Pentagonu.

Guy miał wielką ochotę zapytać wprost, co tam się dzieje, do cholery. Skąd FBI dowiedziało się o ich akcji?

W ciągu pierwszych sześciu godzin pokonali zaledwie sto pięćdziesiąt kilometrów. Na niektórych odcinkach droga okazywała się ledwie przejezdna. Parę razy mieli też olbrzymie trudności z uzyskaniem połączenia satelitarnego. W końcu wydostali się z gór i około drugiej po południu skręcili w równą, bitą drogę.


Oficjalne uzyskanie zgody na ekstradycję było niezwykle wątpliwe, toteż Jaynes postanowił za wszelką cenę ominąć formalności. Zaangażował w sprawę dyplomatów najwyższego szczebla, a poprzez dyrektora generalnego FBI skontaktował się z Szefostwem Połączonych Sztabów. Mediacje powierzono amerykańskiemu ambasadorowi w Paragwaju. Posypały się obietnice i groźby.

Gdyby wyszło na jaw, że sprawa dotyczy olbrzymich pieniędzy i człowieka mającego liczne powiązania, sprawa o ekstradycję z Paragwaju ciągnęłaby się latami. Ale Lanigan nie miał przy sobie żadnej gotówki, w tej chwili nie wiedział nawet, gdzie się znajduje.

Dlatego też władze Paragwaju z ociąganiem wyraziły zgodę na pominięcie procedury ekstradycyjnej.

O szesnastej Stephano poinstruował Guya, by udali się na lotnisko w Concepción, niewielkim okręgowym mieście oddalonym o trzy godziny jazdy od Asunción. Brazylijski kierowca zaklął głośno po portugalsku, kiedy się dowiedział, że ma zawrócić i skierować wóz na północ.


Zapadał zmrok, kiedy wjeżdżali do miasta, a było już całkiem ciemno, gdy w końcu odnaleźli lotnisko. Składał się na nie ceglany barak stojący tuż obok długiego i wąskiego pasa asfaltu. Guy po raz kolejny zadzwonił do Waszyngtonu, a Stephano rozkazał mu zostawić furgonetkę obok budynku, z kluczykami tkwiącymi w stacyjce oraz więźniem leżącym na tylnym siedzeniu, i oddalić się jak najprędzej. Mimo to Guy oraz towarzyszący mu doktor, kierowca i jeszcze jeden agent z ekipy amerykańskiej niechętnie rozstawali się z Patrickiem, Guy odchodził sprzed lotniska, bez przerwy oglądając się przez ramię. Jakieś sto metrów dalej znalazł dogodny punkt obserwacyjny pod rozłożystym drzewem i tam postanowił zaczekać. Minęła godzina.

Wreszcie na pasie osiadł niewielki turbośmigłowy King Air z amerykańską rejestracją i podkołował do budynku. Wysiedli dwaj piloci i zniknęli w sali odpraw, ale już po minucie zjawili się z powrotem na zewnątrz, podeszli do furgonetki, wsiedli i podjechali na pas startowy.

Ostrożnie przenieśli Patricka z volkswagena do samolotu, gdzie czekał już wojskowy lekarz, który natychmiast roztoczył nad nim opiekę. Piloci odstawili furgonetkę na parking, zajęli miejsca w kabinie i parę minut później turbośmigłowiec wystartował.

Kiedy wylądowali w Asunción w celu zatankowania paliwa, więzień zaczął stopniowo odzyskiwać przytomność. Był jeszcze zbyt słaby, żeby usiąść, toteż lekarz troskliwie napoił go zimną wodą i nakarmił krakersami.

Po drodze musieli jeszcze tankować w La Paz oraz Limie. Dotarli w końcu do Bogoty, gdzie przesiedli się do odrzutowego leara, rozwijającego dwukrotnie większą prędkość od turbośmigłowca. Wylądowali jeszcze tylko raz, na Arubie u wybrzeży wenezuelskich. Bez przeszkód pokonali ostatni odcinek trasy do bazy marynarki wojennej na przedmieściu San Juan, w Portoryko. Karetką pojechali z lotniska do szpitala wojskowego.

Tak oto, po czterech z górą latach, Patrick Lanigan znalazł się z powrotem na terytorium Stanów Zjednoczonych.

Загрузка...