ROZDZIAŁ 20

Pepper Scarboro posługiwał się prostym jednostrzałowym karabinkiem Remingtona kalibru 12, który kupił w sklepie ze starzyzną w Lucedale, kiedy miał szesnaście lat, a więc był za młody na to, aby zdobyć legalnie broń. Zapłacił za karabin dwieście dolarów i według zeznań matki, Neldene, traktował go jak największy skarb. Sweeney, który tydzień po śmierci Patricka przeszukiwał domek myśliwski w obecności szeryfa okręgu Greene, Tatuma, odnalazł pod łóżkiem broń wraz z mocno zniszczonym śpiworem i maleńkim jednoosobowym namiotem. Owa rewizja nie była do końca zgodna z prawem, bo choć Trudy udzieliła na nią zgody, to jednak nie dysponowała żadnym prawem własności domku pod lasem. A co za tym idzie, nie dało się wprost zaliczyć tych rzeczy do materiału dowodowego w sprawie domniemanego morderstwa popełnionego przez Lanigana, ponieważ odnaleziono je w trakcie przeszukania prowadzonego bez nakazu rewizji. Istniała jedynie wątła szansa argumentowania przed sądem, iż przedmioty te zostały znalezione przypadkiem, podczas rutynowej kontroli, jako że w tamtym okresie na Patricku nie ciążyło jeszcze podejrzenie o jakąkolwiek zbrodnię. Szeryf zamierzał jedynie zebrać rzeczy osobiste zmarłego tragicznie adwokata i przekazać je najbliższej rodzinie.

Trudy jednak nie chciała namiotu i śpiwora. Twierdziła stanowczo, że nie są to rzeczy jej męża. Nigdy wcześniej ich nie widziała. A Patrick z pewnością nie używałby takich starych, zniszczonych sprzętów, zresztą nie musiał obozować w lesie, miał przecież domek myśliwski. Dlatego też Sweeney spisał protokół i umieścił znalezisko w magazynie rzeczy znalezionych. Zamierzał przetrzymać je tam ze dwa lata, po czym wystawić na dorocznej wyprzedaży organizowanej przez biuro szeryfa. Ale sześć tygodni później musiał długo uspokajać rozhisteryzowaną Neldene Crouch, która od razu rozpoznała sprzęt obozowy syna.

Karabinek Remingtona spotkał nieco odmienny los. Sweeneya bardzo zaskoczył fakt znalezienia broni pod łóżkiem Lanigana w domku myśliwskim. Dało się to jedynie wytłumaczyć pośpiechem właściciela. Zarazem zrodziły się pierwsze podejrzenia. Szeryf sam był zapalonym myśliwym, wiedział zatem doskonale, że nikt przy zdrowych zmysłach nie mógł zostawić karabinu w opuszczonym budynku wystawionym na łup złodziei. Właściciele podobnych domków letniskowych nigdy nie zostawiali w środku żadnych wartościowych rzeczy, zwłaszcza na takim odludziu, na obrzeżu wielkiego kompleksu leśnego. Dlatego też Sweeney poddał broń szczegółowym oględzinom i szybko odkrył, że numery fabryczne zostały przebite. Należało stąd wnioskować, że karabin pochodził z kradzieży.

Po krótkiej dyskusji z szeryfem Tatumem uzgodnił, że warto zbadać odciski palców na broni. Nie sądzili, żeby wyniki analizy cokolwiek im dały, lecz jako doświadczeni stróże prawa woleli trzymać się ustalonych procedur.

Dopiero znacznie później, po uzyskaniu pisemnej obietnicy nieścigania go za złamanie przepisów, właściciel sklepu ze starzyzną w Lucedale przyznał się, że sprzedał ten karabin Pepperowi.


Sweeney i Ted Grimshaw, główny oficer dochodzeniowy okręgu Harrison, delikatnie zapukali do drzwi szpitalnej izolatki i otworzyli je dopiero wówczas, kiedy zostali zaproszeni do wejścia. W dodatku szeryf wcześniej zapowiedział telefonicznie swą wizytę, uprzedzając zarazem więźnia o jej celu. Chodziło ponoć o sprawy proceduralne, uzupełnienie danych w kartotece.

Sfotografowali go na krześle, w białej koszulce z krótkimi rękawami i spodenkach gimnastycznych. Siedział sztywno, z potarganymi włosami i posępną miną. Trzymał na piersiach tabliczkę z numerem identyfikacyjnym, którą przynieśli ze sobą. Następnie zdjęli jego odciski palców, przy czym Sweeney próbował wciągnąć oskarżonego do rozmowy. Patrick nie chciał nawet usiąść, kazał Grimshawowi zdejmować odciski na stojąco.

Kiedy zaś szeryf jął zadawać pytania dotyczące Peppera Scarboro, Lanigan natychmiast sobie przypomniał, że ma adwokata, który powinien być obecny podczas przesłuchania. Poza tym i tak nie miał nic do powiedzenia w sprawie zaginionego chłopaka.

Podziękowali mu i wyszli pospiesznie. W pokoju Lanigana czekał już na te odciski palców Cutter wraz z daktyloskopistą FBI ściągniętym z Jackson. Przed laty Grimshaw znalazł na kolbie karabinu kilkanaście doskonale zachowanych, czytelnych odcisków, toteż zdjął je starannie i dołączył do protokołu. Obecnie stare fiszki zostały rozłożone na stole. Karabin znalazł się na półce obok namiotu i zniszczonego śpiwora, samotnego buta marki Nike i kilku drobiazgów, które miały być użyte podczas rozprawy przeciwko Patrickowi.

Popijając kawę z plastikowych kubeczków, zaczęli cicho rozmawiać na temat wędkarstwa, podczas gdy daktyloskopista przystąpił do porównywania odcisków palców przez dużą lupę. Nie trwało to długo.

– Niektóre odciski zgadzają się idealnie – oznajmił, nie podnosząc głowy. – Na kolbie broni z całą pewnością znajdowały się odciski palców Lanigana.

To była świetna wiadomość. Teraz trzeba było obmyślić plan dalszego dochodzenia.


Patrick poprosił o udostępnienie mu innego pokoju do narad z adwokatem i doktor Hayani szybko wydał odpowiednie dyspozycje. Zażądał również fotela na kółkach, żeby móc się łatwiej poruszać między piętrami szpitalnego budynku. Pielęgniarka powiozła go korytarzem do windy. Zostawili dwóch strażników siedzących przed drzwiami izolatki, jak również agenta specjalnego Brenta Myersa. Na parter zjechał z nimi tylko jeden funkcjonariusz z biura szeryfa.

Udostępniony mu pokój miał służyć pierwotnie jako sala zebrań personelu, ale w tak maleńkim szpitaliku wojskowym był wykorzystywany niezmiernie rzadko. Sandy złożył zamówienie na opisane przez Patricka urządzenie antypodsłuchowe, ale miał je dostać dopiero za kilka dni.

– Pogoń dostawcę – skwitował tę wiadomość Lanigan.

– Nie przesadzaj, Patricku. Chyba naprawdę nie podejrzewasz, że ktoś mógł założyć podsłuch w tym pokoju. Przecież decyzja o tym, że będziemy się tu spotykać, zapadła najwyżej godzinę temu.

– Ostrożności nigdy za wiele.

Lanigan szybko wstał z fotela i energicznym krokiem obszedł dookoła stół konferencyjny. McDermott spostrzegł z pewnym zdumieniem, że jego klient wcale nie utyka.

– Moim zdaniem powinieneś odpoczywać i przede wszystkim zachować spokój. Zdaję sobie sprawę, że przez cztery lata wiodłeś żywot zbiega, kierował tobą ustawiczny strach, wciąż panicznie oglądałeś się za siebie. Ale te dni już minęły. Teraz jesteś bezpieczny. Uspokój się.

– Nie rozumiesz, że te zbiry ciągle krążą gdzieś w pobliżu? To prawda, złapali mnie, ale nie odzyskali jeszcze pieniędzy. Forsa jest dla nich najważniejsza. Nie zapominaj o tym, Sandy. Możesz być pewien, że nie spoczną, dopóki jej nie odnajdą.

– Kto jednak miałby tu zakładać podsłuch? Najemne zbiry czy gliniarze?

– Ci, którzy stracili forsę, wydali do tej pory niezłą fortunę na jej odszukanie.

– Skąd o tym wiesz?

Patrick wzruszył ramionami, jakby się obawiał, że powie za dużo.

– O kim mówisz? – zapytał ponownie Sandy, ale odpowiedziało mu milczenie. Dokładnie tak samo reagowała Leah, kiedy usiłował się czegoś od niej dowiedzieć.

– Usiądź – rzucił Lanigan.

Zajęli miejsca przy stole, naprzeciwko siebie. McDermott wyjął z aktówki kartonową teczkę, którą Brazylijka przekazała mu cztery godziny wcześniej.

Patrick musiał ją natychmiast rozpoznać, gdyż zapytał szybko:

– Kiedy się z nią widziałeś?

– Dzisiaj rano. Czuje się dobrze i przesyła ci ucałowania. Do tej pory nikt jej nie śledził. Prosiła, abym ci to doręczył.

Przesunął po stole kopertę. Patrick chwycił ją łapczywie, rozerwał i wyciągnął ze środka trzy zapisane arkusze papieru. Czytał jednak powoli, jakby na śmierć zapomniał o obecności adwokata.

Sandy zaczął po raz kolejny przeglądać materiały zebrane w teczce. Popatrzył z ironicznym uśmiechem na zdjęcia przedstawiające Trudy i jej żigolaka, opalających się nago nad basenem kąpielowym na tyłach domu. Nie mógł się doczekać, kiedy będzie mógł je pokazać adwokatowi tej pary. Byli umówieni na spotkanie za trzy godziny.

Patrick skończył wreszcie czytać, starannie poskładał z powrotem kartki i wsunął je do koperty.

– Mam dla niej następny list – powiedział. W tej samej chwili jego wzrok padł na zdjęcia. – Dobra robota, prawda?

– Przyznam, że byłem zaszokowany. Jeszcze nigdy się nie spotkałem z tak profesjonalnie przygotowanym materiałem dowodowym w sprawie o rozwód.

– Kosztowało mnie to sporo pracy. Mniej więcej dwa lata po ślubie natknąłem się przypadkiem na jej pierwszego męża. Spotkaliśmy się na jakimś przyjęciu przed meczem drużyny Saints w Nowym Orleanie. Wypiliśmy parę kolejek i wtedy się dowiedziałem o starym romansie Trudy i Lance’a. To właśnie ten kocur na zdjęciu.

– Leah już mi to wyjaśniła.

– Trudy była wówczas w ciąży, więc zachowałem wiadomość dla siebie. Między nami nie najlepiej się układało, miałem jednak nadzieję, że przyjście na świat dziecka odmieni wiele spraw. Trudy nadal bezczelnie wykorzystywała swoje wyjątkowe zdolności do kłamstw, a ja udawałem naiwniaka, potulnie grałem rolę dobrego, troskliwego tatuśka. Ale już po roku przystąpiłem do gromadzenia tych materiałów. Nie wiedziałem jeszcze, kiedy mogą mi się przydać, byłem jednak przekonany, że wcześniej czy później nasze małżeństwo musi się rozlecieć. Zacząłem wyjeżdżać z miasta przy każdej nadarzającej się okazji, to w sprawach zawodowych, to znów na polowania czy na ryby albo na spotkania ze starymi kumplami. A jej było to bardzo na rękę.

– Spotkam się z adwokatem Trudy o piątej po południu.

– Świetnie, będziesz mógł zasmakować chwili wielkiego triumfu. Wszak to marzenie każdego prawnika. Zażądaj wycofania wszelkich roszczeń, zgódź się tylko na rozwód za obopólnym porozumieniem. I nie popuszczaj, Sandy. Ona musi podpisać wszystkie papiery. Nie dostanie ode mnie ani centa.

– Kiedy będziemy mogli porozmawiać o tym, co masz do stracenia?

– Już niedługo, obiecuję. Na razie trzeba załatwić najpilniejsze rzeczy.

McDermott wyjął z aktówki notatnik.

– Zatem słucham.

– Lance to paskudny typek. Wychowywał się wśród spelunek na Point Cadet, nie zrobił matury i siedział przez trzy lata za szmuglowanie narkotyków. Trzeba na niego uważać, ma przyjaciół w światku gangsterskim. Zna takich, którzy są gotowi przyjąć każde zlecenie za odpowiednią sumę. Mam drugą teczkę z dokumentami na jego temat. Pewnie Leah ci jej nie dała?

– Nie. Dostałem tylko tę jedną.

– Poproś ją przy następnym spotkaniu. Ten sam detektyw przez rok zbierał dla mnie materiały na temat Lance’a. Wierz mi, że to niezłe ziółko. Sam może nie jest nazbyt szkodliwy, ale ma naprawdę niebezpiecznych przyjaciół. A Trudy ma pieniądze. Nie jestem pewien, ile jej jeszcze zostało z odszkodowania po mnie, ale podejrzewam, że zostawiła sobie coś na czarną godzinę.

– I myślisz, że spróbują cię załatwić?

– Owszem. Pomyśl tylko, Sandy. W obecnej sytuacji Trudy na niczym by tak nie zależało jak na mojej śmierci. Gdyby zdołała się mnie pozbyć, mogłaby zatrzymać dla siebie wszystko, co ma, i zapomnieć o roszczeniach towarzystwa ubezpieczeniowego. Znam ją dobrze. Liczy się dla niej jedynie forsa i odpowiedni styl życia.

– Tylko w jaki sposób…

– Wszystko da się załatwić, Sandy. Nie takie numery już wyczyniano.

Patrick oznajmił to stanowczym, pewnym tonem człowieka, który dopuścił się najcięższej zbrodni i ma być za nią osądzony. Kiedy McDermott to sobie uświadomił, serce w nim zamarło.

– To nawet nie byłoby takie trudne – dodał Lanigan z roziskrzonym wzrokiem; zmarszczki w kącikach jego oczu zbiegły się w drobniutką siateczkę.

– Rozumiem, tylko co ja miałbym zrobić? Samemu objąć straż przed drzwiami twojej izolatki?

– Wystarczy przejąć inicjatywę, Sandy.

– Jak?

– Najpierw powiedz jej adwokatowi, że dostałeś anonimową wiadomość, iż Lance poszukuje płatnego zabójcy. Rzuć tę uwagę mimochodem, pod koniec dzisiejszego spotkania. Facet powinien być na tyle zaszokowany zdjęciami i dokumentami, żeby przyjąć wszystko na wiarę. Powiedz mu, że zamierzasz również powiadomić gliniarzy. Niechybnie natychmiast zadzwoni do Lance’a, ale tamten żarliwie zaprzeczy. Niemniej wiarygodność jego klientów sporo ucierpi. Natomiast Trudy przyjmie z odrazą myśl, że ktoś ją podejrzewa o snucie razem z kochankiem niecnych planów. A później przedstaw tę samą bajeczkę o anonimowej informacji szeryfowi i chłopcom z FBI. Powiedz, że bardzo się martwisz o moje bezpieczeństwo, i poproś ich, by porozmawiali z Trudy i Lance’em na temat tych niepokojących plotek. Naprawdę znam ją dobrze, Sandy. Gotowa byłaby ozłocić Lance’a za każdą próbę ratowania jej majątku, ale nie będzie chciała mieć z tym nic wspólnego, jeśli się przekona, że może zostać pociągnięta do odpowiedzialności. Po pierwszych pytaniach gliniarzy w tej sprawie powinna się z niej błyskawicznie wycofać.

– Widzę, że dobrze to sobie przemyślałeś. Coś jeszcze?

– Owszem. Na samym końcu rozpuść plotkę wśród dziennikarzy. Najlepiej by było, gdybyś znalazł jakiegoś zaufanego reportera…

– To nie będzie trudne.

– Ale mnie naprawdę chodzi o zaufanego człowieka.

– Załatwione.

– Jesteś pewien? Przeglądałem gazety i wybrałem kilka nazwisk. Sprawdź tych ludzi i wybierz takiego, który ci się najbardziej spodoba. Możesz mu obiecać, że jeśli teraz zgodzi się opublikować nie potwierdzone plotki, później dostanie wyłączność na opisanie całej prawdy. Powinien na to pójść. A wystarczy mu jedynie wspomnieć, że szeryf zaczyna sprawdzać pogłoski o żonie usiłującej wynająć płatnego zabójcę, żeby w ten sposób zachować bezprawnie zdobyte odszkodowanie. Temat jest na tyle sensacyjny, że dziennikarz pewnie nawet nie będzie szukał potwierdzenia informacji. W końcu nie on jeden zajmuje się na co dzień publikowaniem rozmaitych plotek.

Sandy sporządzał notatki, nie mogąc się nadziwić, jak doskonale jego klient jest na wszystko przygotowany. Wreszcie schował długopis, zamknął notatnik i zapytał:

– Ile tego jeszcze masz w zanadrzu?

– Takich teczek?

– Aha.

– W sumie ze dwadzieścia kilogramów. Przed wyjazdem zgromadziłem materiały w wynajętym pomieszczeniu w Mobile.

– Co w nich jest?

– Same brudy.

– Czyje?

– Moich byłych wspólników, innych osób… Sam się przekonasz.

– Kiedy?

– Już niedługo, Sandy.


Adwokat Trudy, J. Murray Riddleton, był jowialnym, otyłym sześćdziesięciolatkiem specjalizującym się w dwóch dziedzinach: głośnych i nieprzyjemnych rozwodów oraz finansowego doradztwa w zakresie wystąpień przeciwko agencjom rządowym. Stanowił dość osobliwy zlepek kontrastów: był dobrze sytuowany, lecz źle się ubierał, sposób wyrażania się przeczył wysokiej inteligencji, nawet jego przyjazny uśmiech zawierał odcień ironii, a złośliwość nie szła w parze z łagodnym charakterem. Obszerne biuro w centrum Mobile było zaśmiecone przestarzałymi podręcznikami prawa i aktami sprzed wielu lat. Uprzejmie powitał w progu Sandy’ego, wskazał mu krzesło i zaproponował drinka. W końcu, jak nadmienił, minęła już siedemnasta. McDermott jednak odmówił, toteż Riddleton sobie także niczego nie nalał.

– Jak się miewa nasz chłopczyk? – zapytał, uśmiechając się od ucha do ucha.

– To znaczy?

– Nie żartuj. Mówię o Patricku. Znalazłeś już te zaginione pieniądze?

– Nie wiedziałem nawet, że powinienem ich szukać.

Murray potraktował to widocznie jako dowcip, gdyż śmiał się rubasznie przez kilkanaście sekund. Prawdopodobnie nawet do głowy mu nie przyszło, że to spotkanie może mieć inny przebieg od tego, jaki zaplanował. Na skraju biurka piętrzył się wielki stos różnych dokumentów.

– Widziałem twoją klientkę wczoraj wieczorem w telewizji – zagaił Sandy – w tym łzawym programie… Jak on się nazywa?

Inside Journal. Czyż nie była cudowna? A jej córka wyglądała jak prawdziwa laleczka. Obie naprawdę wiele wycierpiały.

– Mój klient żąda stanowczo, aby twoja klientka zaniechała wszelkich publicznych wystąpień oraz komentarzy dotyczących ich małżeństwa i rozwodu.

– Twój klient może pocałować moją klientkę w dupę, podobnie jak ty możesz pocałować mnie.

– Wstrzymam się z tymi czułościami, podobnie jak mój klient.

– Posłuchaj, synu. Jestem naprawdę starym wygą. Możesz gadać, co chcesz, robić, co chcesz, i wypisywać różne bzdury. Prawa mojej klientki zabezpiecza konstytucja. – Tu wskazał szereg zakurzonych i pokrytych pajęczynami grubych ksiąg, zebranych na półce przy oknie. – Żądania twego klienta zostały odrzucone. Moja klientka ma pełne prawo występować, gdzie i kiedy zechce. Nie dość, że została znieważona przez twojego klienta, to jeszcze staje przed bardzo niepewną przyszłością.

– Rozumiem. Chciałem tylko wyjaśnić nasze stanowiska.

– No to chyba wszystko jest jasne, prawda?

– Owszem. W takiej sytuacji nie będzie żadnych problemów z uzyskaniem rozwodu. Twoja klientka może też zachować pełne prawa rodzicielskie.

– Stukrotne dzięki. Cóż za wspaniałomyślność!

– Mój klient nie zamierza się nawet domagać możliwości okresowych kontaktów z dziewczynką.

– I bardzo mądrze. Porzucił rodzinę na cztery lata, więc teraz trudno byłoby mu wyjaśnić nagły przypływ ojcowskich uczuć.

– Powód jest nieco inny.

Sandy sięgnął do aktówki, odnalazł w teczce z dokumentami wynik analizy kodu DNA i położył kartkę przed Riddletonem, który nagle spoważniał i skrzywił się z obrzydzeniem.

– Co to jest? – zapytał podejrzliwym tonem.

– Coś, co warto przeczytać – odparł McDermott.

Murray sięgnął do kieszeni płaszcza po okulary i niedbałym ruchem wetknął je na nos. Odsunął od siebie formularz na wyciągnięcie ręki i zaczął powoli czytać. Już po paru sekundach na jego twarzy pojawił się wyraz osłupienia, kiedy zaś doszedł do końca drugiej strony, mimowolnie się przygarbił.

– To straszne, prawda? – odezwał się Sandy, kiedy tamten podniósł wzrok znad kartki.

– Tylko nie próbuj mnie pocieszać. Jestem przekonany, że ten wynik analizy da się jakoś wytłumaczyć.

– Możesz być pewien, że wytłumaczenie jest tylko jedno. A w świetle przepisów obowiązujących w Alabamie wynik testu DNA jest wiążący w wypadkach ustalania ojcostwa. Z pewnością nie jestem takim starym wygą jak ty, domyślam się jednak, że opublikowanie tego dokumentu postawiłoby twoją klientkę w bardzo kłopotliwej sytuacji. Ostatecznie kobieta ma dziecko z innym mężczyzną, chociaż utrzymuje, że była bardzo szczęśliwa w małżeństwie. Obawiam się, iż może to zostać szczególnie źle przyjęte tutaj, na wybrzeżu.

– A publikuj sobie te wyniki, jeśli chcesz – mruknął bez przekonania Riddleton. – Niewiele mnie to obchodzi.

– Na twoim miejscu najpierw omówiłbym tę kwestię z klientką.

– Sądzę, że nie będzie to miało większego znaczenia. Przecież Lanigan, nawet gdy już poznał prawdę, dalej występował w roli ojca, a to oznacza, że się pogodził z takim stanem rzeczy. W każdym razie nie powinien to być mocny argument przetargowy podczas rozprawy.

– Zapomnijmy o rozprawie. Trudy może uzyskać rozwód za obopólnym porozumieniem. To samo dotyczy praw opieki nad dzieckiem.

– Ach, rozumiem wreszcie. Chodzi o ugodę. Jeśli ona zrezygnuje z wszelkich roszczeń, wy nie opublikujecie obciążających dokumentów.

– Coś w tym rodzaju.

– Twój klient rzeczywiście musi mieć nie po kolei w głowie. – Murray poczerwieniał na twarzy i zaczął nerwowo zaciskać i rozwierać pięści.

Sandy, całkowicie opanowany, po raz drugi otworzył teczkę i sięgnął po następną kartkę. Przesunął ją po biurku w stronę adwokata Trudy.

– A to co znowu? – warknął Murray.

– Przeczytaj.

– Dość już mam czytania różnych świstków.

– Jak sobie życzysz. Oto raport prywatnego detektywa, który na zlecenie mego klienta przez rok przed jego zniknięciem śledził twoją klientkę i jej kochanka. Spotykali się wielokrotnie, w różnych miejscach, ale głównie w domu mego klienta, po kryjomu. Wszystko wskazuje na to, że szli do łóżka co najmniej szesnaście razy w ciągu tamtego roku.

– Wielkie mi rzeczy.

– Oto dowód.

McDermott położył na kartce maszynopisu dwie powiększone kolorowe odbitki. Riddleton rzucił na nie pogardliwym spojrzeniem, zaraz jednak podniósł na wysokość oczu, by przyjrzeć się dokładniej.

– Oba zdjęcia przedstawiają parę kochanków nad basenem kąpielowym na tyłach domu mojego klienta, który w tym czasie przebywał na seminarium prawniczym w Dallas. Rozpoznajesz którąś z tych osób?

Murray wydał z siebie gardłowy pomruk.

– Takich fotografii jest znacznie więcej – podsunął usłużnie Sandy, obserwując z narastającym rozbawieniem, jak tamten nerwowo przełyka ślinę. – Dysponuję ponadto raportami trzech innych prywatnych detektywów. Wygląda na to, że mój klient od dawna coś podejrzewał.

Na jego oczach J. Murray Riddleton zaczął się przeistaczać z pewnego siebie bojownika w pokornego mediatora, jak każdy wytrawny adwokat, pozbawiony nagle swej głównej broni, upodobniał się do kameleona. Po chwili westchnął ciężko i odchylił się na oparcie fotela.

– No cóż, klienci zazwyczaj nie mówią nam wszystkiego, prawda? – mruknął.

Nieoczekiwanie zmienił front, odwołując się do zawodowej solidarności skierowanej przeciwko oszukańczym klientom. W gruncie rzeczy i on, i Sandy jechali na tym samym wózku, powinni więc jakoś wspierać się nawzajem. Ale McDermott nie był jeszcze gotów do zawierania tego rodzaju aliansów.

– Jak już mówiłem, nie jestem takim starym wygą, sądzę jednak, że publikacja tych zdjęć naprawdę postawiłaby twoją klientkę w nadzwyczaj kłopotliwej sytuacji.

Murray lekceważąco machnął ręką i spojrzał na zegarek.

– Na pewno nie chcesz się czegoś napić?

– Nie, dziękuję.

– Jakim majątkiem dysponuje twój klient?

– Przyznam szczerze, że nie wiem. Zresztą nie ma to chyba żadnego znaczenia. Istotne, co mu z tego zostanie po przejściu wszystkich burz, a tego obecnie nikt nie jest w stanie ocenić.

– Nie wątpię jednak, że pozostało mu jeszcze mnóstwo z tych dziewięćdziesięciu milionów.

– Został pozwany do sądu na znacznie wyższe sumy, pomijając już fakt, że będzie odpowiadał za przestępstwo kryminalne i może spędzić wiele lat w więzieniu czy nawet wylądować w celi śmierci. Rozwód jest najmniejszym z jego obecnych zmartwień.

– Po co więc te wszystkie groźby?

– Mój klient pragnie po prostu zamknąć usta swojej byłej żonie, uzgodnić warunki rozwodu i uwolnić się od wszelkich roszczeń finansowych z jej strony. W dodatku chciałby mieć to z głowy jak najszybciej.

– A jeśli moja klientka nie wyrazi zgody?

Murray poluzował krawat i rozsiadł się wygodniej. Poczuł nagły przypływ zmęczenia, zapragnął wreszcie pójść do domu po długim dniu pracy. Ale już po chwili zastanowienia sam udzielił sobie odpowiedzi na pytanie:

– Utraci wszystko, co ma. Czy twój klient pomyślał o tym, że towarzystwo ubezpieczeniowe obedrze ją z ostatniej koszuli?

– No cóż, w takich sprawach nie ma zwycięzców – odparł filozoficznie McDermott.

– Muszę z nią porozmawiać.

Sandy szybko zgarnął papiery do aktówki, wstał i ruszył do wyjścia. Murray uśmiechnął się na pożegnanie, ale tym razem był to uśmiech wymuszony. Ściskając mu dłoń, McDermott jakby mimochodem nadmienił, że dotarły do niego niepokojące plotki, iż Lance szuka w nowoorleańskich spelunkach płatnego zabójcy. Dodał, że nie potrafi ocenić, ile jest w nich prawdy, ale na wszelki wypadek wolał przedstawić tę sprawę szeryfowi oraz agentom FBI.

Riddleton wolał nie podejmować szerszej dyskusji. Obiecał, że poruszy tę sprawę w rozmowie ze swoją klientką.

Загрузка...